Kiedy życie traci sens, a Ty nie wiesz co dalej masz zrobić... - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Kiedy życie traci sens, a Ty nie wiesz co dalej masz zrobić...

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 9 ]

1

Temat: Kiedy życie traci sens, a Ty nie wiesz co dalej masz zrobić...

Hej. Moja historia…

Znamy się od 17 lat, od 16 lat jesteśmy razem, po ślubie – 10 lat cywilny i 9 – kościelny. Mamy 2 dzieci w wieku 9 lat i 4. Ja mam 34 lata, on – 44.
Byłam wychowywana bez ojca, więc kiedy zostaliśmy parą było cudownie, dawał mi bliskość, ogromne poczucie bezpieczeństwa. Kochałam Go, chociaż teraz to nie wiem czy to była prawdziwa miłość jakiej każdy z nasz szuka, czy nie pomyliłam jej z poczuciem bezpieczeństwo. Był to mój pierwszy i jedyny poważny związek.
Po zdaniu matury wyjechałam na studia do Warszawy. Wynajęliśmy wspólnie mieszkanie. Ja zamieszkałam w nim od czerwca, a on przeprowadził się po 6-7 miesiącach, kiedy dostał pracę. Studiowałam zaocznie, zjazdy co 2 tygodnie, przez ten czas kiedy nie mieszkaliśmy razem widywaliśmy się w weekendy, albo ja jechałam do mamy, albo On przyjeżdżał do mnie.
Po roku pobytu w Wawie znalazłam pracę, w której poznałam nowych znajomych.
Cały dział składał się z młodych osób, bez zobowiązań, więc często wychodziliśmy na wspólne imprezy. Wśród nich był jeden chłopak, któremu chyba się podobałam. Kilka razy spotkałam się z tym chłopakiem sam na sam, po pracy, 1 raz byliśmy na wspólnej, nocnej imprezie - juwenalia. Świetnie się dogadywaliśmy. On się zakochał – powiedział mi to kiedyś, ja nie byłam zdecydowana zakończyć swój związek – chyba bałam się, że stracę to bezpieczeństwo, które miałam. Poza tym nie chciałam zostawiać narzeczonego. Kolegę z pracy traktowałam wyłącznie jak przyjaciela. Między nami nigdy nie doszło do zbliżenia, jedyne co to całowaliśmy się, 2 może 3 razy – nic więcej. Pech chciał, że mój narzeczony się o tym dowiedział. Wybaczył mi. Ja zerwałam kontakt z kolegą z pracy, mimo że dalej pracowaliśmy w tym samym dziale, zresztą po dziś dzień.
Później sytuacja się odwróciła… To ja zostałam zdradzona. Po 6 latach bycia razem… pamiętam jak dziś – spędzaliśmy weekend u moich przyszłych teściów, było to Boże Ciało 2007 r., kiedy na jego telefonie odczytałam sms’a – „… co robisz, bo ja nudzę się… i tęsknię”. Był to szok, straszny szok. Na początku wszystkiego się wypierał, zaprzeczał, kłamał… później okazało się że ma romans z koleżanką z pracy od dłuższego czasu, od 8 miesięcy regularnie ze sobą sypiali – kilka razy w tygodniu, były tygodnie że codziennie. Ona miała męża i małego synka, 2 czy 3 lata miał. Jak to wszystko wyszło na jak – ta kobieta rozwiedła się. Wiem że ona miała takie plany wcześniej, a mój facet był świadomy tego, że ona chce zostawić męża. Czy planowali wspólną przyszłość? – nie wiem. Po przyznaniu się do wszystkiego postawiłam warunek, albo kończy ten romans, albo z nami koniec. Zakończył romans, zwolnił się z pracy z dnia na dzień,  na okresie wypowiedzenia nie pracował. Zerwał z nią wszelki kontakty.

Był to dla mnie niewyobrażalny szok, zapadłam w głęboką depresję, zaczęły się wizyty u psychologa, psychiatry, branie leków. Oprócz tego chodziliśmy też na wspólną terapię do psychologa  - na tamtą chwilę coś pomogło. Chyba nie do końca byłam świadoma podejmowanych decyzji, bo 2 miesiącach od odkrycia prawdy o zdradzie wzięliśmy ślub cywilny (wrzesień 2007 r.). Dziś zastanawiam się jak do tego doszło, kto kogo namówi, kto zaproponował. Dlaczego tak szybko. Po paru miesiącach zrezygnowałam z terapii, leków.
W sierpniu 2008 r. wzieliśmy ślub kościelny. Dwa tygodnie przed ślubem dowiedziałam się że jestem w ciąży. W 2009 r. urodziła się córeczka, która w 2012 r. uległa wypadkowi (szpital, operacja, terapia). Później dowiedziałam się że ponownie jestem w ciąży, ale w 11-12 tygodniu okazał się że – jest tylko puste jajo, dzidziusia nie było. Znowu trafiłam na terapię do psychologa. W końcu w 2013 r. urodził się synek. W między czasie sprzedaliśmy mieszkanie i pobudowaliśmy się.

Niestety mam wrażenie, że od samego początku nie byliśmy/ nie jesteśmy zgodnym małżeństwem. Po zdradzie nie potrafiliśmy się pokochać na nowo, zaufać sobie.
Przy okazji najmniejszej kłótni zdrady zawsze wracały/wracają. Było/jest wypominanie. Zwalanie winy na mnie, że to ja zaczęłam wszystko pierwsza. Tak wiem, że zaczęłam, ale nigdy nie dopuściłam się takiej zdrady jak on. Z każdym rokiem kłótnie były coraz częściej, dochodziło do wyzywania od najgorszych (obustronnie), kila razy do rękoczynów. Obecnie albo się kłócimy, albo nie rozmawiamy ze sobą. Tylko „służbowo”… dzieci odbierz, odrób lekcje – sporadycznie, w dni które wracam z pracy ok. 18.
Miłość się skończyła, uczucie wypaliło, jesteśmy ze sobą tylko dlatego że mamy dzieci, że jest wspólny  kredyt. Mój mąż nigdy nie potrafił mnie przytulić, docenić, zapytać jak się czuję. Powiedzieć że zrobiłam dobry obiad, że ładnie wyglądam. Nigdy po zdradzie, swojej zdradzie. Czy mnie kocha – nie sądzę, jak dobrze pamiętam nigdy mi tego nie powiedział po ślubie. Myślę że to był błąd, ogromy błąd jaki popełniliśmy, że nie rozstaliśmy się. Później wpadliśmy w rutynę dnia codziennego, działka, dziecko, budowa domu, dziecko….
Nie chce tak dłużej żyć. Nie kocham Go, dosłownie nie mogę na niego patrzeć. Denerwuje mnie wszystko co robi, że tupie, mlaska, brudzi...., że patrzy na mnie. Od prawie 6 miesięcy nie sypiamy ani ze sobą, ani nawet w jednym łóżku - nie sądzę aby to się zmieniło. Jak ma położyć się obok mnie to aż zbiera mnie na wymioty.
Nie chce również aby dzieci brały w tym wszystkim udział. KOCHAM JE BARDZO. Córka dużo rozumie, wiem że każda nasza kłótnia bardzo ją stresuje. Często ucieka do swojego pokoju, często płacze. Nie chcę żeby nasze dzieci cierpiały przez nas, bo my nie potrafimy się dogadać.
Przy podejmowaniu jakichkolwiek rozmów o rozstaniu się dochodzi do kolejnej awantury. Mąż straszy mnie że zabierze mi dzieci, że zrobi ze mnie wariatkę.
Bardzo się męczę w tym związku, ale boję się odejść, choć wiem że nie chce tak dalej żyć. Nikogo nie mam na boku i chyba nie chce mieć. Nie wiem co dalej mam robić. Dokąd iść. Do mamy nie wrócę, bo tam nie ma perspektyw na dalsze życie. Poza tym tu mam dobrą pracę, córka szkołę.
Nie ma sił tak dalej żyć, w tak toksycznym związku, tak męczyć siebie i dzieci. Chcę spokoju.....

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Kiedy życie traci sens, a Ty nie wiesz co dalej masz zrobić...

Skoro masz dobra prace wyprowadz się, wynajmij mieszkanie, mąż będzie płacić alimenty poradzisz sobie, krzywdzisz tymi kłótniami dzieci siebie, on nie odbierze Ci dzieci od tak bo on tak chce.. nie widzę sensu trwania w tym związku. Zacznij żyć.

3

Odp: Kiedy życie traci sens, a Ty nie wiesz co dalej masz zrobić...

Proponuję albo zadbać o związek albo rozstać się i w pierwszej kolejności zadbać o dzieci. Najpierw zadbaj o komunikację, jeśli on zawsze warczy, to po prostu się rozstań, ale wcześniej dobrze się do tego przygotuj wink

4

Odp: Kiedy życie traci sens, a Ty nie wiesz co dalej masz zrobić...

Wyprowadzić się, On nie pozwoli zabrać mi dzieci, z drugiej strony dzieci, zwłaszcza synek, są bardzo za nim. Nie rozdzielę dzieci! Ja nie odejdę od dzieci, nie zostawię ich. Całe moje życie to dzieci, dom i praca. Dzieci tak samo potrzebują ojca, jak i matki. Jeśli doszłoby do rozwodu chciałabym aby mąż brał uczestniczył w wychowywaniu dzieci - nie chcę ograniczać mu kontaktów.
Finansowo myślę że dałabym radę, jednakże praktycznie cały kredyt jest na mnie, mąż nie miał zdolności jak braliśmy kredyt (został doliczony, chyba w 1/5 wartości). Mogłabym się wyprowadzić, ale pod warunkiem zabrania dzieci ze sobą i jeśli On zostaje w domu to przepisania domu na dzieci. Nie chce stracić domu, nie chce go sprzedawać – nie wiem jak życie dalej się potoczy – niech chociaż dzieci mają jakieś zabezpieczenie na przyszłość. Dom nie straci na wartości. Nawet wyprowadzając się jestem w stanie połowę raty płacić. Wiem, że jeśli On zostanie w domu nie da rady opłacić całego kredytu i utrzymać się, a o płaceniu alimentów nie wspomnę.
Niby wszystko takie proste, tylko jak mam przekazać to mężowi. Każda rozmowa kończy się awanturą. Jakiś czas temu prosiłam Go o zmianę konta, obecnie mamy wspólne. Niestety nie chce tego zrobić, ja nie mogę zmienić – warunkiem w umowie jest że moja pensja ma wpływać na konto. Sama nie mogę Go wykreślić, mimo że jestem właścicielem, ale On widnieje jako współposiadacz.
Jak można przygotować się do rozstania, zaplanować? Przecież nie zabiorę dzieci i nie wyjdę z domu bez słowa. Na bank zgłosiłby to na Policję.

5

Odp: Kiedy życie traci sens, a Ty nie wiesz co dalej masz zrobić...

Przejmująco smutna sytuacja. Przeraża mnie opisana martwota związku. Oprócz dzieci i wspólnoty majątkowej jest tylko ogromna samotność. Trudno oprzeć się wrażeniu, że sami tę samotność zaprosiliśmy do związku i pieczołowicie pielęgnowaliście. Ślub w 2 miesiące po wydaniu się zdrady to chyba potrzeba zadośćuczynienia krzywdom z jednej strony i próba ratowania swojej wartości z drugiej strony. Co dobrego mogło wyrosnąć na tak kiepskim podłożu?
Szkoda słów sad
Co teraz?
Spróbuj się dogadać z mężem. Ponieważ on łatwo zbija ciebie z pantałyku, radzę abyś udała się do prawnika, który poinformuje cię, jakie masz prawa i możliwości oraz jak nie pozwolić się mężowi zastraszać i manipulować. Bo straszenie ciebie, że odbierze ci dzieci to niczym niepodparte groźby, które jednak na ciebie działają.
A może jednak nie działają, ale potrzebujesz pretekstu, aby to małżeństwo dalej trwało?

6

Odp: Kiedy życie traci sens, a Ty nie wiesz co dalej masz zrobić...

Będzie ciężko się dogadać, bo mój mąż nie należy do wylewnych, nie lubi rozmawiać. Wyniósł to z domu, u nich nie ma planów, rozmów – jest informacja – trzeba zrobić i już. Koniec kropka, nikt nie ma prawa dyskutować, ma być jak teściowa powie.
Zawsze na mojej głowie było organizowanie wakacji, płacenie rachunków, prowadzenie domu, zakupy itp. Jak nie zorganizowałam wakacji to po prostu nigdzie nie jechaliśmy. Tak np. było w tym roku… przed wakacjami poprosiłam męża żeby coś zorganizował, choć raz w życiu. Nie dał rady, więc nie było wspólnych rodzinnych wakacji, byłam z dziećmi na wsi u babci, córka była na 2 koloniach, które oczywiście musiałam sama poszukać, opłacić i wszystko ustalić. Nie wiem, chyba kiedyś mi to nie przeszkadzało, a teraz mam już tego serdecznie dość. Ciągle we wszystkim sama… chyba nie tak wygląda wspólne życie, że tylko jednej stronie zależy, a druga strona korzysta.
Samotność jest, i to ogromna, ale przy dzieciach to nie ja mam być najważniejsza. Jedyne szczęście jakie mam, uczucia, miłość – to dzieci. Kochane dzieci. Nie wyobrażam sobie bez nich życia. Jakby mi je zabrał nie miałabym po co żyć…

7

Odp: Kiedy życie traci sens, a Ty nie wiesz co dalej masz zrobić...
md1983 napisał/a:

Będzie ciężko się dogadać, bo mój mąż nie należy do wylewnych, nie lubi rozmawiać. Wyniósł to z domu, u nich nie ma planów, rozmów – jest informacja – trzeba zrobić i już. Koniec kropka, nikt nie ma prawa dyskutować, ma być jak teściowa powie.
Zawsze na mojej głowie było organizowanie wakacji, płacenie rachunków, prowadzenie domu, zakupy itp. Jak nie zorganizowałam wakacji to po prostu nigdzie nie jechaliśmy. Tak np. było w tym roku… przed wakacjami poprosiłam męża żeby coś zorganizował, choć raz w życiu. Nie dał rady, więc nie było wspólnych rodzinnych wakacji, byłam z dziećmi na wsi u babci, córka była na 2 koloniach, które oczywiście musiałam sama poszukać, opłacić i wszystko ustalić. Nie wiem, chyba kiedyś mi to nie przeszkadzało, a teraz mam już tego serdecznie dość. Ciągle we wszystkim sama… chyba nie tak wygląda wspólne życie, że tylko jednej stronie zależy, a druga strona korzysta.
Samotność jest, i to ogromna, ale przy dzieciach to nie ja mam być najważniejsza. Jedyne szczęście jakie mam, uczucia, miłość – to dzieci. Kochane dzieci. Nie wyobrażam sobie bez nich życia. Jakby mi je zabrał nie miałabym po co żyć…

Md1983, twój mąż najprawdopodobniej czuje i wie, że najcelniej uderzy w ciebie poprzez dzieci i nie cofa się przed użyciem tego argumentu, aby spowodować u ciebie poczucie zagubienia, bo wtedy może zrobić z tobą, co chce. To zwykła manipulacja.
Czasami, chociaż to cholernie trudne, trzeba odsunąć na bok emocje i patrzeć na fakty. Spójrz obiektywnie na swoją sytuację:
- czy są jakiekolwiek podstawy ku temu, aby twój mąż mógł odebrać tobie dzieci?
- czy uważasz, że jest on w stanie przejąć opiekę nad dziećmi (czas pracy, umiejętność organizacji i opieki nad dziećmi, domowa logistyka, zaangażowanie w relacje z dziećmi), czy chce tylko zrobić tobie na złość, postraszyć cię?

Uważam, że powinnaś skorzystać z pomocy prawnika, który po zaznajomieniu się z twoja sytuacją poradzi ci jak najlepiej postępować, jaką przyjąć strategię, w jaki sposób komunikować się z mężem w przypadku decyzji o rozwodzie, itd.

8

Odp: Kiedy życie traci sens, a Ty nie wiesz co dalej masz zrobić...
summerka88 napisał/a:
md1983 napisał/a:

Będzie ciężko się dogadać, bo mój mąż nie należy do wylewnych, nie lubi rozmawiać. Wyniósł to z domu, u nich nie ma planów, rozmów – jest informacja – trzeba zrobić i już. Koniec kropka, nikt nie ma prawa dyskutować, ma być jak teściowa powie.
Zawsze na mojej głowie było organizowanie wakacji, płacenie rachunków, prowadzenie domu, zakupy itp. Jak nie zorganizowałam wakacji to po prostu nigdzie nie jechaliśmy. Tak np. było w tym roku… przed wakacjami poprosiłam męża żeby coś zorganizował, choć raz w życiu. Nie dał rady, więc nie było wspólnych rodzinnych wakacji, byłam z dziećmi na wsi u babci, córka była na 2 koloniach, które oczywiście musiałam sama poszukać, opłacić i wszystko ustalić. Nie wiem, chyba kiedyś mi to nie przeszkadzało, a teraz mam już tego serdecznie dość. Ciągle we wszystkim sama… chyba nie tak wygląda wspólne życie, że tylko jednej stronie zależy, a druga strona korzysta.
Samotność jest, i to ogromna, ale przy dzieciach to nie ja mam być najważniejsza. Jedyne szczęście jakie mam, uczucia, miłość – to dzieci. Kochane dzieci. Nie wyobrażam sobie bez nich życia. Jakby mi je zabrał nie miałabym po co żyć…

Md1983, twój mąż najprawdopodobniej czuje i wie, że najcelniej uderzy w ciebie poprzez dzieci i nie cofa się przed użyciem tego argumentu, aby spowodować u ciebie poczucie zagubienia, bo wtedy może zrobić z tobą, co chce. To zwykła manipulacja.
Czasami, chociaż to cholernie trudne, trzeba odsunąć na bok emocje i patrzeć na fakty. Spójrz obiektywnie na swoją sytuację:
- czy są jakiekolwiek podstawy ku temu, aby twój mąż mógł odebrać tobie dzieci?
- czy uważasz, że jest on w stanie przejąć opiekę nad dziećmi (czas pracy, umiejętność organizacji i opieki nad dziećmi, domowa logistyka, zaangażowanie w relacje z dziećmi), czy chce tylko zrobić tobie na złość, postraszyć cię?

Uważam, że powinnaś skorzystać z pomocy prawnika, który po zaznajomieniu się z twoja sytuacją poradzi ci jak najlepiej postępować, jaką przyjąć strategię, w jaki sposób komunikować się z mężem w przypadku decyzji o rozwodzie, itd.



„czy są jakiekolwiek podstawy ku temu, aby twój mąż mógł odebrać tobie dzieci?” – myślę, że nie ma, ale dla chcącego… Zawsze podczas kłótni każe mi wy… bez dzieci, że nie pozwoli mi ich zabrać bo jestem wariatką, że mój ojciec…, że jestem taka sama jak on – chociaż ja nie znam swojego ojca praktycznie w ogóle, widziałam go w życiu dosłownie kilka razy (na komunii, pogrzebie, i 1 raz na sprawie rozwodowej – musiałam wówczas odpowiadać na pytania, nie pamiętam tego dokładnie – ale zapamiętałam jedno – jak ojciec podszedł do mnie i zapytał się jak mam na imię), mimo że mieszka ok 10 km od mamy (od rodziców męża – ok. 6 km). Czy mąż go zna, albo jego rodzina – nie wiem, nigdy na ten temat nie rozmawialiśmy, bo dla mnie ojciec nie istniał. Odszedł od nas na dobre jak miałam 6 miesięcy, mama uzyskała rozwód z nim jak ja miałam 10 lat. Mąż mówi też, że nie dadzą mi dzieci z uwagi na moją chorobę – mam epi, co prawda bez objawów już od prawie 25 lat (wykryto ją u mnie jak miałam roczek, prawdopodobnie był to skutek pobicia mamy przez ojciec, jak była w 7. miesiącu), jako dziecko miałam problemy – traciłam przytomność itp. Moja choroba nie była ukryta, mąż dowiedział się o niej na początku znajomości – na wszelki wypadek. Nie leczę się, nie biorę leków, jedyne co to przy ciążach musiałam być również pod kontrolą neurologa.
„czy uważasz, że jest on w stanie przejąć opiekę nad dziećmi (czas pracy, umiejętność organizacji i opieki nad dziećmi, domowa logistyka, zaangażowanie w relacje z dziećmi)” – nie wiem czy podołałby, zwłaszcza w okresie zimowym (listopad-kwiecień) ma pracę 3-zmianową, w ruchu ciągłym, po 6-7 dniach ma 2-4 dni wolne.
Relacje z dziećmi – myślę, że ma dobre, choć mało czasu im poświęca, bo zawsze wynajdzie sobie jakieś zajęcie. My praktycznie nie spędzamy wspólnie czasu, w weekendy, wieczorami to ja zajmuję się dziećmi. Ostatnio coraz częściej zdarza mu się zabrać dzieci na basen (córcia chodzi na lekcje pływania, więc jak ją zawozi to przy okazji zabiera synka). Szkoła córki jest na mojej głowie, lekcje, oceny, organizacja – sporadycznie coś jej pomoże. Zorganizować posiłek – umie płatki, kanapki, coś gotowego, nic poza tym. Pomóc raczej nie ma mu kto, jego rodzice są już wiekowi, schorowani – nigdy, nawet 1 dnia nie zajęli się naszymi dziećmi (pomijając fakt, że mieszkają 200 km od nas, no ale są ferie, wakacje, choroby – jak to u dzieci). Moja mama na ok. 2 tygodni w miesiącu przyjeżdża i pomaga nam – córka chodzi do szkoły na zmiany, synek w innym kierunku do przedszkola. Mieszkamy na wsi, ja nie jestem mobilna, ale dużo – zwłaszcza jeśli chodzi o dowóz i odbiór dzieci, czy zakupy – pomaga mi moja siostra (dzieci w podobnym wieku, w tych samych szkołach, mieszkamy obok siebie).
Najgorsze jest to, że nie bardzo mam z kim pogadać, jakiś czas temu zaczęłam rozmowę z mamą, że my tylko się kłócimy, że źle jest między nami (zresztą widzi, że praktycznie nie rozmawiamy ze sobą) –  ale Ona nie przyjmuje tego do wiadomości. Uważa, że to dobry człowiek, bo nie pije, nie bije mnie, tak jak ją bił jej mąż, i że dla dobra dzieci powinnam zacisnąć zęby, żyć obok siebie, ale nie rozwodzić się, czy wyprowadzać się. Być sobie nawet osobno, bo inaczej całe życie będę sama, jak ona. Ja dla świętego spokoju wolałabym być sama. Więcej razy nie próbowałam z rozmawiać z Nią na ten temat.
Mogę liczyć tylko na siostrę – ona i tak bardzo dużo mi pomaga.

9

Odp: Kiedy życie traci sens, a Ty nie wiesz co dalej masz zrobić...
md1983 napisał/a:
summerka88 napisał/a:
md1983 napisał/a:

Będzie ciężko się dogadać, bo mój mąż nie należy do wylewnych, nie lubi rozmawiać. Wyniósł to z domu, u nich nie ma planów, rozmów – jest informacja – trzeba zrobić i już. Koniec kropka, nikt nie ma prawa dyskutować, ma być jak teściowa powie.
Zawsze na mojej głowie było organizowanie wakacji, płacenie rachunków, prowadzenie domu, zakupy itp. Jak nie zorganizowałam wakacji to po prostu nigdzie nie jechaliśmy. Tak np. było w tym roku… przed wakacjami poprosiłam męża żeby coś zorganizował, choć raz w życiu. Nie dał rady, więc nie było wspólnych rodzinnych wakacji, byłam z dziećmi na wsi u babci, córka była na 2 koloniach, które oczywiście musiałam sama poszukać, opłacić i wszystko ustalić. Nie wiem, chyba kiedyś mi to nie przeszkadzało, a teraz mam już tego serdecznie dość. Ciągle we wszystkim sama… chyba nie tak wygląda wspólne życie, że tylko jednej stronie zależy, a druga strona korzysta.
Samotność jest, i to ogromna, ale przy dzieciach to nie ja mam być najważniejsza. Jedyne szczęście jakie mam, uczucia, miłość – to dzieci. Kochane dzieci. Nie wyobrażam sobie bez nich życia. Jakby mi je zabrał nie miałabym po co żyć…

Md1983, twój mąż najprawdopodobniej czuje i wie, że najcelniej uderzy w ciebie poprzez dzieci i nie cofa się przed użyciem tego argumentu, aby spowodować u ciebie poczucie zagubienia, bo wtedy może zrobić z tobą, co chce. To zwykła manipulacja.
Czasami, chociaż to cholernie trudne, trzeba odsunąć na bok emocje i patrzeć na fakty. Spójrz obiektywnie na swoją sytuację:
- czy są jakiekolwiek podstawy ku temu, aby twój mąż mógł odebrać tobie dzieci?
- czy uważasz, że jest on w stanie przejąć opiekę nad dziećmi (czas pracy, umiejętność organizacji i opieki nad dziećmi, domowa logistyka, zaangażowanie w relacje z dziećmi), czy chce tylko zrobić tobie na złość, postraszyć cię?

Uważam, że powinnaś skorzystać z pomocy prawnika, który po zaznajomieniu się z twoja sytuacją poradzi ci jak najlepiej postępować, jaką przyjąć strategię, w jaki sposób komunikować się z mężem w przypadku decyzji o rozwodzie, itd.



„czy są jakiekolwiek podstawy ku temu, aby twój mąż mógł odebrać tobie dzieci?” – myślę, że nie ma, ale dla chcącego… Zawsze podczas kłótni każe mi wy… bez dzieci, że nie pozwoli mi ich zabrać bo jestem wariatką, że mój ojciec…, że jestem taka sama jak on – chociaż ja nie znam swojego ojca praktycznie w ogóle, widziałam go w życiu dosłownie kilka razy (na komunii, pogrzebie, i 1 raz na sprawie rozwodowej – musiałam wówczas odpowiadać na pytania, nie pamiętam tego dokładnie – ale zapamiętałam jedno – jak ojciec podszedł do mnie i zapytał się jak mam na imię), mimo że mieszka ok 10 km od mamy (od rodziców męża – ok. 6 km). Czy mąż go zna, albo jego rodzina – nie wiem, nigdy na ten temat nie rozmawialiśmy, bo dla mnie ojciec nie istniał. Odszedł od nas na dobre jak miałam 6 miesięcy, mama uzyskała rozwód z nim jak ja miałam 10 lat. Mąż mówi też, że nie dadzą mi dzieci z uwagi na moją chorobę – mam epi, co prawda bez objawów już od prawie 25 lat (wykryto ją u mnie jak miałam roczek, prawdopodobnie był to skutek pobicia mamy przez ojciec, jak była w 7. miesiącu), jako dziecko miałam problemy – traciłam przytomność itp. Moja choroba nie była ukryta, mąż dowiedział się o niej na początku znajomości – na wszelki wypadek. Nie leczę się, nie biorę leków, jedyne co to przy ciążach musiałam być również pod kontrolą neurologa.
„czy uważasz, że jest on w stanie przejąć opiekę nad dziećmi (czas pracy, umiejętność organizacji i opieki nad dziećmi, domowa logistyka, zaangażowanie w relacje z dziećmi)” – nie wiem czy podołałby, zwłaszcza w okresie zimowym (listopad-kwiecień) ma pracę 3-zmianową, w ruchu ciągłym, po 6-7 dniach ma 2-4 dni wolne.
Relacje z dziećmi – myślę, że ma dobre, choć mało czasu im poświęca, bo zawsze wynajdzie sobie jakieś zajęcie. My praktycznie nie spędzamy wspólnie czasu, w weekendy, wieczorami to ja zajmuję się dziećmi. Ostatnio coraz częściej zdarza mu się zabrać dzieci na basen (córcia chodzi na lekcje pływania, więc jak ją zawozi to przy okazji zabiera synka). Szkoła córki jest na mojej głowie, lekcje, oceny, organizacja – sporadycznie coś jej pomoże. Zorganizować posiłek – umie płatki, kanapki, coś gotowego, nic poza tym. Pomóc raczej nie ma mu kto, jego rodzice są już wiekowi, schorowani – nigdy, nawet 1 dnia nie zajęli się naszymi dziećmi (pomijając fakt, że mieszkają 200 km od nas, no ale są ferie, wakacje, choroby – jak to u dzieci). Moja mama na ok. 2 tygodni w miesiącu przyjeżdża i pomaga nam – córka chodzi do szkoły na zmiany, synek w innym kierunku do przedszkola. Mieszkamy na wsi, ja nie jestem mobilna, ale dużo – zwłaszcza jeśli chodzi o dowóz i odbiór dzieci, czy zakupy – pomaga mi moja siostra (dzieci w podobnym wieku, w tych samych szkołach, mieszkamy obok siebie).
Najgorsze jest to, że nie bardzo mam z kim pogadać, jakiś czas temu zaczęłam rozmowę z mamą, że my tylko się kłócimy, że źle jest między nami (zresztą widzi, że praktycznie nie rozmawiamy ze sobą) –  ale Ona nie przyjmuje tego do wiadomości. Uważa, że to dobry człowiek, bo nie pije, nie bije mnie, tak jak ją bił jej mąż, i że dla dobra dzieci powinnam zacisnąć zęby, żyć obok siebie, ale nie rozwodzić się, czy wyprowadzać się. Być sobie nawet osobno, bo inaczej całe życie będę sama, jak ona. Ja dla świętego spokoju wolałabym być sama. Więcej razy nie próbowałam z rozmawiać z Nią na ten temat.
Mogę liczyć tylko na siostrę – ona i tak bardzo dużo mi pomaga.

Świetnie, że możesz liczyć na pomoc i wsparcie siostry smile

Z twojego opisu jasno wynika, że jesteś dobrą matką, organizatorką domowego życia. Twojemu mężowi jest z tobą wygodnie, on nie ma żadnej motywacji do zmiany obecnej sytuacji, a ponieważ nie specjalnie liczy się z twoimi emocjami i potrzebami gra nie fair i wykorzystuje twoje słabe punkty, aby utrzymać status quo.
Inna sprawa, że ty dajesz się na to nabrać. Łatwo cię zastraszyć, wzbudzić w tobie lęk. Powinnaś nad tym popracować. Albo jest coś, co cię mimo wszystko trzyma w tym związku. Nie mam na myśli oczekiwań mamy czy otoczenia, ale twoje wewnętrzne opory. Może tli się w tobie nadzieja, że w jakiś magiczny sposób uda się zażegnać poważny kryzys i problemy bez ponoszenia kosztów.
Ale te koszty będą w takiej lub innej postaci. To będą koszty wcześniejszych zaniedbań łącznie z odsetkami.
Twoja samotność, o której wcześniej pisałaś, wg mnie wynika nie z tego, że oddaliliście się z mężem od siebie, ale z tego, że ty oddaliłaś się od siebie. Myślę, że odraza do męża, którą opisujesz, to w pewnym sensie odraza do siebie. Ta odraza to schowane głęboko do piwnicy twoje wcześniejsze emocje, potrzeby i oczekiwania. Przestałaś zajmować się sobą i tym, co czujesz, przestałaś się zastanawiać, czego właściwie chcesz, co wybierasz. Nie nazywałaś tego, tylko z zamkniętymi oczami odpychałaś to wszystko od siebie.
Dzisiaj widocznie już dłużej nie potrafisz omijać wzrokiem kosztów pakowania do podziemia swoich emocji i potrzeb. Już nie da się ukryć, że żyłaś w wymyślonym świecie, że budowałaś na słabych fundamentach, które się rozsypały.
Nie da się wyjść z tej sytuacji bez ponoszenia kosztów.

Posty [ 9 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » ROZSTANIE, FLIRT, ZDRADA, ROZWÓD » Kiedy życie traci sens, a Ty nie wiesz co dalej masz zrobić...

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024