Dzień dobry wszystkim.
Jestem 8 lat po ślubie z moją małżonką, ponad 11 lat znajomości. Żona to moja pierwsza partnerka seksualna (była we wcześniejszych związkach). Późno zacząłem, fakt. Czasami człowiek uzmysławia sobie, iż gdyby miał 15 lat mniej i tę wiedzę co ma teraz, to by dopiero dał czadu : ) Ale wówczas byłem zupełnie innym człowiekiem. Z tego właśnie powodu (nieśmiałość, introwertyzm i negatywne przekonanie co do własnej urody) tematy damsko - męskie były dla mnie długi czas terra incognita. Po prostu się bałem. Wiem, z dzisiejszej perspektywy to idiotyczne, wzbudzające pusty śmiech, ale fakt jest faktem. Paraliżował mnie jakiś kretyński, irracjonalny strach przed porażką. Nawet wtedy, w tych głupich latach 18,20+ nienawidziłem przegrywać. Mimo że dziś jestem zupełnie innym człowiekiem, dalej tego nienawidzę. Oczywiście, próbowałem się przełamać. "Kto nie maszeruje, ten ginie". Umawiałem się zatem na spotkania, które czasem dochodziły do skutku, ale miały charakter jednorazowy. Nie, nie w rodzaju friends with benefits, po prostu kolejnego już nie było : ) Dramat.
Rzuciłem się zatem w wir pracy. Udało mi się sporo osiągnąć. Może to głupie, ale sukcesy na tym polu przełamały moje ograniczenia. Na samym początku mojej zawodowej drogi poznałem moją przyszłą żonę.
Ten może trochę nudnawy wstęp był konieczny, by uwypuklić mój problem. Przed ślubem i w początkowych latach małżeństwa nasze pożycie układało się naprawdę dobrze. Otwartość w łóżku, pomysłowość, czasem miejsca publiczne, inicjowanie seksu, a nie tylko bierne czekanie na mój ruch w tym temacie. Bardzo mi się to podobało, bo jak zawsze mówię, jestem buntownikiem jedynie od pasa w dół
Co prawda, wtedy mieliśmy więcej czasu dla siebie, niż teraz, ale.... coś się zmieniło mocno na niekorzyść. Rutyna, nuda, marazm? Namiętność ze strony mojej żony wygasła do minimum. Ciągłe inicjowanie gdy widzisz, że druga strona "w trakcie" myślami i wzrokiem często jest gdzie indziej nie należy do specjalnych przyjemności i uraża męską dumę, to oczywiste. Słyszę, że seks oralny jest fee i uprzedmiotawia kobietę, gdy kiedyś nie było problemu zarówno z seksem oralnym, jak i analnym. Mieliśmy głowę pełną pomysłów i było naprawdę fajnie. Sęk w tym że obecnie przywrócenie stanu by znów było fajnie, interesuje chyba jedynie mnie. Mocno to przykre, cały czas mi to ostatnio siedzi w głowie i nie pozwala w pełni skupić się na pracy i moich projektach.
Oczywiście, napisanie posta na forum nie jest pierwszą rzeczą, którą zrobiłem. Rozmawiam, stale próbuję z nią rozmawiać. I jak grochem o ścianę. "Co się dzieje? Nic, jestem zmęczona i mam dość swojej pracy. To się zwolnij i spokojnie poszukaj czegoś innego, nie zbiedniejemy. Nie zwolnię się. Dlaczego? Bo nie. Idź do lekarza (hormony, tarczyca, gin itd). Nie, wszystko ok. Nie jest ok!" I kłótnia gotowa.
"Jakaś odmiana, jedziemy samochodem, wstąpmy do motelu, dajmy czadu. Nie, jak ty mnie traktujesz, jak panią na godziny. Zróbmy to w aucie (i znów moja próba inicjowania). Ile ty masz lat, by takie coś proponować? Itp, Itd. Po alkoholu żona się bardziej wyluzowuje, ale przecież nie będę jej specjalnie drinkami raczył, szczególnie że sam praktycznie w ogóle nie pijam. Nie potrzebuje woltów, by jakąś fajną erotyczna sytuację zaproponować. Ot, taka małżeńska reminiscencja - prysznic żony, wchodzę do łazienki, próbuję dołączyć, tulić, całować, pozaczepiać. Namiętność, emocje, fun. A w odpowiedzi widzę minę w stylu Królowa Śniegu. Strzelanie focha w takiej sytuacji jest gówniarskie, ale nie będę nigdy u nikogo żebrał o seks.
Po drodze świetne, dwutygodniowe wakacje, seks 1,2 razy dziennie. Ale znów tylko klasycznie, zgaszone światełko. Żadnych "udziwnień".. Po powrocie do domu wszystko "po staremu".
Nie ukrywam jednak, że mimo mojego pracoholizmu mam spore potrzeby seksualne i długoterminowe zabawy ręką w tym wieku uważam za kiepski pomysł na udane małżeństwo. Szczególnie, że się mi zdarzają. Inaczej bym chyba oszalał albo już dawno naruszył swój moralny kompas i odwiedził jakąś divę.
Kocham żonę. Jest moim wsparciem, motywatorem, m.in dzięki niej udało mi się dojść zawodowo tam, gdzie dziś jestem. Nigdy jej tego nie zapomnę. Ale namiętność uleciała z tego małżeństwa. I przez to wszystko zaczyna powoli trzeszczeć w posadach. Ale zrobię jeszcze wiele, by to, co było kiedyś między nami odbudować. Ale "w tym jest ambaras, by dwoje chciało naraz"... Sam, bez woli zmiany drugiej strony tego nie dokonam. I dostrzegam, że braki w sferze erotycznej niszczą pozostałe sfery związku. I chociaż jeszcze niedawno bym o tym nawet nie pomyślał, inaczej patrzę na kobiety w moim otoczeniu. Nie jak na koleżanki, partnerki biznesowe, znajome, ale jak potencjalne chętne do seksu. Paskudna sprawa. Gary (pozdrawiam!) jakiś czas temu na forum per analogiam napisał o nieposolonych ziemniakach. Spróbuj takie zjeść.. Na własnym przykładzie widzę, jaka to istotna sfera życia i emocji.
Ja 35, ona 36, nie mamy dzieci. Co jeszcze robić?