Przepraszam za ten długi wywód, ale muszę to z siebie wyrzucić
Od kilku lat mam problemy z depresją. Ta depresja narodziła się z bardzo głupiego powodu, bo z samotności, ale ktoś, kto sam tego nie przeżył nigdy tego nie zrozumie
Już jako 14-latka było mi ciężko. Miałam tylko jedną koleżankę, która mnie wtedy jeszcze wykorzystywała. Z nią kontakt zerwałam zaraz po gimnazjum.
Myślałam, że w liceum będzie lepiej, ale też niestety nic się nie poprawiło, z resztą mieszkam w małym mieście, więc 70% osób w liceum już znałam, to byli ci sami znajomi co w gimnazjum.
W pierwszej LO jeszcze jakoś to było a od drugiej zaczęło się coś, przez co jeszcze nie do końca mogę dojść do siebie. Przepisała się do innej klasy moja koleżanka, którą bardzo lubiłam a wiadomo, niby chodziła do równoległej, ale kontakt się pogorszył. Dodatkowo dyrektor nie lubił naszej klasy, przez co dostaliśmy najgorszych nauczycieli, do których niestety trzeba było iść z kopertą a ja tego nie wiedziałam, więc miałam zaniżane oceny i nagle w kilka miesięcy ze średniej 4,95 zrobiło mi się 3,41 przy większej ilości czasu poświęconego nauce. Ktoś by mnie mógł wyśmiać, ale ja rekompensowałam sobie brak znajomych dobrą średnią a potem to już nawet tego nie miałam.
Skończyłam liceum, ale nie dostałam się na studia, więc zostałam rok w domu. Ale żałuję tej decyzji. Mam młodszą o 4 lata siostrę, ma w tym roku 16 lat i jest moim największym wrogiem. Przez cały ten rok szkolny potrafiłam ją nawet kilka razy w tygodniu odbierać ze szkoły. Siedziałam nad książkami, a swój wolny czas poświęcałam, wsiadałam w auto i jechałam odebrać siostrę. Żadnego "dziękuję" nie usłyszałam ani razu. Za to wiele razy dostałam opierdziel, że np za daleko stanęłam od szkoły i bidulka zmokła idąc te 20m! Uwierzcie mi, że dla osoby z depresją, która potrzebuje wsparcia jest to straszne. Za to ja zawsze chcąc czy nie chcąc musiałam być wsparciem, choćby ze względu na rodziców. Jak siostra miała jakiś problem np. w szkole przezywały ją koleżanki itp. to ja jej radziłam, pocieszałam, mówiłam, żeby się nie przejmowała za to kiedy mi przykładowo nie poszły matury, było mi źle i chciałam o tym pogadać to zawsze słyszałam "Mam to w d*pie! Co mnie to obchodzi!". Bardzo mi było przykro i powiedziałam mamie, że mnie jest nie miło a ona na to, że ona jest młodsza i głupkowata jeszcze. Tylko, że ja zawsze musiałam być starsza i mądrzejsza, nawet gdy miałam 12 lat a przecież 16 lat to prawie dorosły człowiek.
Sytuacji takich było o wiele więcej. To wszystko przyczyniło się do tego, że mam słabą psychikę, jestem niepewna siebie i mam kompleksy. Od pewnego czasu walczę z tym, oglądam filmiki nagrywane przez psychologów, książki psychologiczne i owszem, z brakiem znajomych jakoś idzie się pogodzić. Mogę się spotykać z kimś raz na miesiąc, ale najgorsza jest rodzina. Bo z rodziną przebywam co dzień. Rodzice przez wiele lat nie wiedzieli, że mam depresję. Ukrywałam to (a miałam wtedy nawet myśli samobójcze). Jednak w zeszłym roku sami twierdzili, że mam depresję, ale gdy pytałam się, co z tym zrobić powiedzieli, że nic, bo samo przejdzie. Pytałam się, czy mogę iść do psychologa, ale stwierdzili, że to mi nic nie da (to była racja, w promieniu 60 km nie ma tu żadnego dobrego psychologa) a jak pytałam, czy mogę iść po psychotropy to stwierdzili, że psychotropy są bardzo złe dla zdrowia, otłumaniają itp. oraz że jak raz się skorzysta z pomocy psychologów czy psychiatrów to potem przy każdym problemie w dorosłym życiu też się będzie z tego korzystać. Rodzice studiowali na Akademii Medycznej, więc wiedzą co mówią (chyba).
Ja już nie wiem, co robić. Mówiłam rodzicom prze łzy jeszcze nie tak dawno, że nie znoszę swojego życia i jestem nieszczęśliwa a na to słyszę tylko odpowiedzi "tak jak każdy" albo "weź nie zachowuj się jak małe dziecko- szczęście nie istnieje" lub "jeszcze po tyłku w życiu nie dostałaś". No ale jestem na wielu grupach na fb i bardzo dużo osób pisało, że nie wyobraża sobie mieć myśli samobójczych i że cieszą się życiem. Ja nie wiem zaś, jak to jest być szczęśliwym, tak na prawdę szczęśliwym. Kiedy potrzebowałam wsparcia np przyjaciółki to jej nie miałam- miałam tylko koleżanki. Kilku chłopaków, którzy mi się podobali też mieli już dziewczyny a jestem pewna, że gdybym miała chociaż chłopaków to nie byłoby ze mną aż tak źle.
Tylko że jak olewają nas znajomi, to my też ich olewamy, ale od rodziny oczekuję wsparcia. Mam czasem trudne momenty i chciałabym pogadać, wyżalić się a tu się nie da. W mojej rodzinie pomoc idzie tylko w jedną stronę, szkoda że tylko ode mnie (przy czym nawet nie ze swojej woli, tylko dla rodziców),
Zastanawiam się, czy nie iść do psychiatry, ale co on może? Wypisze mi leki, ale co jeśli na mnie te leki nie zadziałają i będę chodzić przytłumiona? Znam panią, która brała psychotropy i nie dało się iść do niej na korepetycje, bo zasypiała na lekcji a ja nie chcę taka być, bo idę teraz na studia i muszę się uczyć
Co mam zrobić?