Cześć dziewczyny! To forum dla kobiet, ale chciałem podzielić się swoją historią i może dzięki Waszej pomocy spojrzeć na to z innej, tej kobiecej perspektywy, może w końcu coś przemówi mi do rozsądku.
Mam 21 lat, byłem z dziewczyną ponad 5 lat, rozstaliśmy się 9 miesięcy temu a ja wciąż nie potrafię dojść do normalności.
Wszystko zaczęło się 2 lata temu, kiedy jak zwykle spotkaliśmy się u mnie. Obejrzeliśmy odcinek serialu i nagle powiedziała mi że chce mi coś wyznać. Mianowicie że nie jest pewna czy kocha mnie, czy jej przyjaciela (nazwijmy go X) i prosi żebym dał jej czas do namysłu.Był to dla mnie totalny szok, nigdy się nie kłóciliśmy, wszystko wydawało się w porządku, myślałem że jesteśmy idealną parą a tu coś takiego. Nie wiedziałem co powiedzieć, ale po chwili zgodziłem się. Ciągnące się tygodnie niepewności ale któregoś dnia znowu się spotkaliśmy i powiedziała, że to tylko zauroczenie, że się pomyliła i że chce być ze mną. Bardzo się ucieszyłem, bo tak samo bardzo mi na niej zależało. Był to okres gdzie oboje nie napisaliśmy matur tak żeby dostać się na wymarzone studia dlatego ja chciałem pójść na byle jakie studia żeby nie odwyknąć od nauki i poprawić, ona była już zapisana też na kierunek którego nie chciała studiować, na uczelni oddalonej o 170km od naszego miejsca zamieszkania, też z zamiarem poprawy matury. Swoją drogą zastanawiało mnie dlaczego nie chce studiować u siebie tego samego kierunku, ale tłumaczyła to chęcią ucieczki z domu, że nie będzie miała warunków do nauki. W sumie trochę ją rozumiałem, ale nie do końca. Jednak w ostatniej chwili bo we wrześniu rodzice przekonali mnie że będą w stanie opłacić moje studia. Długo się opierałem bo suma była niebagatelna, ale możliwość studiowania z dziewczyną w jednym mieście chyba wzięła górę. Dodam że jestem człowiekiem, który nie lubi wydawać pieniędzy, po prostu.
Wszystko układało się dobrze, każdy weekend spędzałem z nią w jej mieszkaniu na stancji, jednak właścicielom nie podobało się, że tam nocuję, ja nie robiłem problemów, od razu mówiłem że mogę przychodzić tylko na jeden dzień, albo po prostu możemy nocować u mnie. Ona się uparła, nie, bo ona płaci za mieszkanie, to ona stawia warunki. Najpierw kazali mi płacić za pobyt, potem wszystko przerodziło się w małą wojnę między nimi a moją dziewczyną, co poskutkowało wymówieniem, kolejna dla mnie porcja stresu bo zawsze bardzo przejmowałem się jej losem i zawsze pomagałem, praktycznie we wszystkim. Po tym jak już znalazła kolejne mieszkanie przyszedł czas studniówek i napisał do niej jej kolega z gimnazjum (nazwijmy go Y, bo niestety będzie bohaterem tej historii) i zaprosił na studniówkę. Zapytała czy może iść, odmówiłem, głównie dlatego że były to chyba ferie i miała parę dni wolnego na naukę do poprawy matury, które zmarnowałaby do przygotowań i powrotu do domu. Nie robiła problemów, przyznała mi rację. Niestety to nie koniec, jakiś miesiąc później Y znowu do niej napisał, że bardzo się w niej zakochał, że nie może bez niej żyć, tanie bajery. Nie wiem po co ona mi w ogóle o tym mówiła, zapytała co mu odpisać. Nie wiem dlaczego to zrobiła, dla mnie było to oczywiste. Znałem go i wiem jaki to skończony idiota, cham i prostak. Zapytałem wtedy dość przekornie czy ma u niej szanse i czy mnie kocha. Zaprzeczyła i powiedziała że kocha tylko mnie, co kazałem jej odpisać, żeby dał sobie spokój. I tak minął jakiś czas ale dupek nie dał za wygraną i znowu zaczął pisać, o czym znowu mnie poinformowała. Nie wiem, czy dobrze się stało że o wszystkim mi mówiła, zaczęło mnie denerwować to że w ogóle jeszcze ma jego numer telefonu i odpisuje. Niestety na tym się nie skończyło, bo moja dziewczyna co jakiś czas wracała do miejscowości w której mieszkamy, bo nosząc aparat ortodontyczny musiała jeździć na wizyty kontrolne. Nie wiem czy mu o tym powiedziała, ale zaproponował jej odwożenie jej do domu, na co się zgodziła. Nie potrafiłem tego zrozumieć, nie byłem zazdrosny, może bardziej zły, że robi wszystko żeby dawać temu debilowi nadzieję. Nie pamiętam dokładnie, ale wiem że niewiele z tym zrobiłem, wszystko kończyło się na prośbach żeby nie pisała, nie jeździła i na tym tyle, sądziłem że sama wie że takich rzeczy się nie powinno robić i że sama z tym skończy. W tym okresie zaczęło dochodzić między nami do nieporozumień, bo nie nazwałbym tego kłótniami. Zacząłem tracić do niej zaufanie i cierpliwość, co nigdy mi się nie zdarzało. Nie wiem czy to presja ze strony studiów, które mocno dawały mi się we znaki, czy coraz większe oczekiwania od niej, głównie finansowe. Od zawsze to ja płaciłem za praktycznie wszystko, na zakupach zawsze prosiła żebym kupił jej jakieś ubrania, jedzenie, chodząc na zakupy w weekendy które spędzaliśmy razem zawsze wszystko ja. Podchodziłem poważnie do tego związku i od jakiegoś czasu zacząłem pytać czy nie mogłaby czasami sama zapłacić. Za każdym razem ten wyraz twarzy i zbulwersowanie że dziewczyna ma płacić za chłopaka, zaczęło mi to przeszkadzać. Na tle tego wszystkiego co się działo zacząłem czuć się wykorzystywany i oszukiwany. Dochodziło do naprawdę dziwnych sytuacji. Nieodzywanie się, płacz z byle powodu, naprawdę nie wiedziałem co się dzieje. Doszło w końcu do pierwszego razu kiedy podniosłem na nią głos, oczywiście przez telefon bo nigdy ważniejsze rozmowy nie mogły poczekać. Ale kto nie zdenerwowałby się na słowa "nie mam nic przeciwko wykorzystywaniu cię finansowo"? Ale i tak czułem się winny, była 22 ale złapałem autobus i pojechałem do niej przepraszając. Na początku maja współlokatorka musiała opuścić mieszkanie i moja dziewczyna została sama, więc musiała szukać nowego praktycznie na 2 tygodnie czerwca więc od razu poleciała propozycja żeby zamieszkać u mnie na stancji. Zgodziłem się, bo najzwyczajniej nie miałem wyjścia. To był dla mnie bardzo ciężki czas bo stresowałem się sesją, a jej obecność tylko wszystko utrudniała. Ja gotowałem, ja zmywałem naczynia, zrób to zrób tamto. Ja będąc u niej gościem jasne, pomagałem we wszystkim co się dało, ale to było już wspólne mieszkanie więc było to dla mnie niezrozumiałe. Chodzić spać o której ona chce, masaż, kremowanie, nie graj tyle, kończ już, obejrzyjmy coś, nie wytrzymywałem tego. Próbowałem rozmów, zawsze to ja byłem tym kto zaczynał rozmowę, bez skutku, żadnych kompromisów, a jak już to takie że żadne. I do tego przejmowanie się wszystkim, jak nie było problemów to trzeba było je stworzyć. Któregoś dnia po prostu z troski zapytałem czy nie będzie chciała pójść do psychologa na terapię dla par, bo za bardzo się wszystkim przejmuje, co jakiś czas miewała bóle serca, głowy i zaczynałem się martwić. Oczywiście kolejny problem że ją obrażam. I oczywiście pisanie z Y, nawet w dość kuriozalnych sytuacjach, np. leżąc wspólnie w łóżku po wiadomej czynności dostaje smsa, odbiera go i zaczyna z nim pisać. Naprawdę nie docierało do mnie co się dzieje.
W końcu jej sesja się skończyła, pojechała do domu, przez 2 tygodnie się nie widzieliśmy, po czym moja sesja się skończyła i nareszcie mogłem wrócić do domu. Zdążyłem się stęsknić, mimo to że zawsze, co wieczór rozmawialiśmy, oczywiście jak ona dzwoniła, bo kiedy ja to zazwyczaj nie miała czasu, więc ustalone było że ja odbieram telefony i wieczór ma być zawsze wolny. Nie wiem gdzie leży granica między byciem na każde zawołanie a kochającym chłopakiem. W każdym razie przyszły wakacje i mieliśmy zacząć wspólną pracę, którą mi załatwiła, do której miała mnie przygotować, obsługa programu komputerowego. Sam dobrze ogarniam, ale to praca która wymagała podejmowania decyzji, czasami negocjowalnych, więc często pytałem się o jej zdanie. Szybko przekonałem się że zaczyna mnie traktować jak idiotę. Coraz więcej spięć, coraz więcej nieporozumień. Do pracy jeździliśmy z jej siostrą która też tam pracowała, jednak coraz częściej zaczął ją podwozić do pracy i z pracy. Wszystko wymykało mi się spod kontroli. Wtedy mówiła już naprawdę rzeczy które raniły mi serce. "Chciałabym żeby mój chłopak wydawał na mnie więcej pieniędzy", "żebym chętnie jeździł samochodem, bo mam prawo jazdy zrobione i w ogóle nie biorę samochodu od taty, pewnie się boję i nie umiem jeździć, prawo jazdy to pewnie zrobiłem na farcie".I wtedy też po raz pierwszy padła propozycja żeby to zakończyć. Dotarło do mnie, że zaczynam ją tracić, że moje wczesniejsze zachowanie nic nie da. Więc wbrew sobie w akcie desperacji zacząłem wydawać więcej pieniędzy,zacząłem jeździć bez celu samochodem, tylko po to żeby jej pokazać, że umiem. Apropos, sama zaczęła robić prawo jazdy i co? Zaczęły się nocne przejażdżki z Y bo będzie uczył ją jeździć, jakby sam kurs nie wystarczał. Przecież Y tak świetnie jeździ, nie to co ja, ze mną boi się jeździć. Raniła mnie praktycznie codziennie, żadne rozmowy, żadne prośby nie pomagały, tak jakby problemem było to że żyję. Poza pracą praktycznie się nie widywaliśmy, ale któregoś dnia spotkaliśmy się znowu u mnie. I nieoczekiwany zwrot akcji. Powtórka z rozrywki, znowu mówi że nie wie czy mnie kocha. Znowu chodzi o X. Tylko nie wyglądało to tak jak ostatnio. W ogóle nie bała się mojej reakcji, po kilku dniach powiedziała że zostaje ze mną, ale chyba nawet już nie ukrywała, że X po prostu się na nią wypiął.
Zbyt bardzo rozciągam temat, ale staram się jakoś nakreślić sytuację w której się znalazłem. Dlatego przechodząc do sedna nadszedł drugi rok studiów, i pewnego dnia kiedy po raz któryś wracała z domu, odebrałem ją z dworca, pomogłem się rozpakować. Zrobiła mi awanturę jakich wtedy już było wiele, tym razem o to że kupiłem jej bułki na śniadanie nie z tego sklepu co chciała. I w takiej chorej sytuacji powiedziała, że chce się rozstać. Wydaje mi się, że przygotowywała się do tego od dłuższego czasu, bo wyglądało to tak jak powinno, mianowicie podziękowała mi za wspólne spędzone lata, powiedziała, że rodzice ją zabiją, bo przecież byłbym idealnym kandydatem na męża, poukładany, troskliwy, z dobrą perspektywą na przyszłość itd, itd. I że to co ją przy mnie trzymało najbardziej to to, że jestem najmądrzejszym człowiekiem jakiego zna. Ale czuje się przy mnie głupia i nic nie warta. Pamiętam, że rozpłakałem się jak dziecko, chociaż powinienem się tego spodziewać. Wylewałem na nią żal, za to wszystko co musiałem doświadczyć, że nie walczyła, ale i tak wyszło że to ja wszystko spieprzyłem. Ale powiedziała, żebyśmy zostali przyjaciółmi. Nie wiem jak ona sobie to wyobrażała po tym wszystkim. W każdym razie odzywała się tylko wtedy kiedy czegoś potrzebowała, oczywiście z desperacji i nadziei że wróci, robiłem wszystko co chciała. Ale w końcu coś pękło i powiedziałem że przyjaźń tak nie wygląda że tylko jedna osoba pomaga drugiej i że na taką przyjaźń trzeba sobie zasłużyć. I tak nadeszły walentynki, do tej pory chyba jakoś przespałem ten okres, nie myślałem za wiele, może faktycznie liczyłem że zatęskni i wróci do mnie. Niestety coś mnie podkusiło żeby napisać do niej i poprosić o pomoc, że sobie nie radzę. Otrzymałem odpowiedź, że muszę o niej zapomnieć, że się z kimś spotyka. Mianowicie z Y. Szok, niedowierzanie, chociaż pewnie powinienem się tego spodziewać. Przecież cały czas mówiła, że nie jest w jej typie, że fu, że nim? Co ja sobie w ogóle myślę. A tu taka zmiana, spotykają się, no kto by się spodziewał. Myślałem że wyrwę sobie serce, nigdy nie czułem takiego wewnętrznego bólu, zdradzony, oszukany i wykorzystany. Fakt, ktoś powie mi że na własne życzenie. Zdaję sobie sprawę że gdybym miał choć trochę szacunku do siebie, sam bym to skończył, nieważne kiedy ale bym skończył. Nie potrafiłem, nie byłem w stanie wyobrazić sobie życia bez niej, z resztą chyba dalej nie potrafię. Ale zostawiła mnie z poczuciem winy za wszystko to co się stało, że mogłem zrobić więcej, że mogłem interweniować. Ale nigdy nie sądziłem że zostawi mnie dla takiego idioty i prostaka o aparycji trolla. Sądziłem że mnie kocha i sama rozwiąże ten problem. Do dziś nie wierzę że tak długi związek rozpadł się tak jak on tego chciał, że moja własna dziewczyna zrobiła wszystko po jego myśli.
Od tamtej pory straciłem chęć życia, nic mnie nie cieszyło, wielokrotnie chciałem z sobą skończyć, nie widziałem sensu dalszej egzystencji i chyba tylko wizja że moi rodzice by tego nie przeżyli mnie od tego powstrzymywała. Niewielu osobom się wygadałem, ale każda mówi mi, że to musiało się tak skończyć i że powinienem się cieszyć, że mnie wyręczyła. Codziennie układam to sobie wszystko na nowo, z myślą, że to pomoże. Pomaga na chwilę, a potem wraca. Może to przez to że oprócz niej praktycznie nie mam już nikogo. Byłem nawet u psychologa i po godzinnej sesji dowiedziałem się, że dostała ode mnie coś czego nie da się kupić za pieniądze, mianowicie mój system wartości który jest wyższy od jej systemu i prawdziwą miłość, jednak obie te rzeczy odrzuciła i że z osobami takimi jak ona nie jest łatwo utworzyć stały związek taki jaki ja chciałem stworzyć. Jednak cały czas dręczą mnie myśli, że dla niego będzie lepsza, że będzie z nią szczęśliwy, że mogłem być taki jakim ona chciała żebym był ale nie potrafiłem. Kończąc, proszę o pomoc, komentarze i pytania, bo jest wiele rzeczy, które chciałbym poruszyć. Po prostu chciałbym przestać czuć ten ból i zacząć żyć od nowa.