Witam, chciałabym żeby ktoś mi doradził co mam ze sobą zrobić. Mam 27 lat, męża, dziecko, pracę, mieszkam z teściami, ale mamy własną część domu. Niby fajnie, mamy więcej niż niektórzy, ale ja nie umiem się tym cieszyć. Zacznę od początku. W moim rodzinnym domu nigdy się nie przelewało. Ojciec lubił wpadać w ciągi, mam dość duże rodzeństwo, pracowała tylko moja matka. Starała się i jestem jej wdzięczna, ale nie wszystko ułożyło mi się tak jak ja marzyłam. Chciałam skończyć inne studia, ale wiedziałam,że finansowo nie dałabym rady. Poszłam na taki kierunek aby nie musieć wynajmować pokoju, dojeżdżałam autobusem. Na drugim roku studiów zaszłam w ciążę. To był ciężki moment, moi rodzice w trakcie rozwodu, ciągłe wizyty policji z powodu awantur ojca. Moja matka i rodzice chłopaka bardzo obstawiali na ślub, a ja chciałam mieć swoją rodzinę, w której będzie inaczej. I teraz mam 27 lat, ja pracuję, mąż pomaga w gospodarstwie, które ma być w przyszłości jego, mam śliczną i zdrową córkę, pracę, którą wykonuję bardziej z powodów finansowych, brak znajomych i najbliższą rodzinę, która coraz bardziej odsuwa mnie od siebie. Mieszkamy z teściami i siostrą męża. My żyjemy z mojej wypłaty, ona dostaje kasę od rodziców. I na każdym kroku dogryzanie, że nie mam tego czy tamtego. Mąż mnie nie słucha, ignoruje, bywa,że nie rozmawiamy ze sobą, a o wszystkim dowiaduję się od teściowej. Mam dosyć. Coraz częściej mam ochotę spakować się i wyjechać. Zostawić wszystko i nie wracać. 3 miesiące temu miałam obronę magisterki. Stres ogromny, brak snu, brak wsparcia i ciągłe docinki, że za długo siedzę po nocy. Ale nikt nie zaproponował, że po pracy ktoś zajmie się moim dzieckiem a ja mogę się pouczyć. Mąż wolał iść do kolegi, niż mnie odciążyć. A po zdanym egzaminie-nic. Nawet gratulacji. Życzeń urodzinowych też zresztą nie otrzymałam. Niby nikt nie mówi, że trzeba, ale skoro ja kupuję wszystkim prezenty to życzenia nie jest taki problem. Czuję się niepotrzebna, ważniejsze są czyjeś sprawy. Nawet nie mam z kim pogadać dlatego pisze na tym forum. Może ktoś powie mi czy to ze mną jest coś nie tak, czy po prostu jestem głupia i lepiej schować się w jakieś dziurze.
2 2017-08-26 10:08:26 Ostatnio edytowany przez tadeusman (2017-08-26 10:10:45)
Witam, chciałabym żeby ktoś mi doradził co mam ze sobą zrobić. Mam 27 lat, męża, dziecko, pracę, mieszkam z teściami, ale mamy własną część domu. Niby fajnie, mamy więcej niż niektórzy, ale ja nie umiem się tym cieszyć. Zacznę od początku. W moim rodzinnym domu nigdy się nie przelewało. Ojciec lubił wpadać w ciągi, mam dość duże rodzeństwo, pracowała tylko moja matka. Starała się i jestem jej wdzięczna, ale nie wszystko ułożyło mi się tak jak ja marzyłam. Chciałam skończyć inne studia, ale wiedziałam,że finansowo nie dałabym rady. Poszłam na taki kierunek aby nie musieć wynajmować pokoju, dojeżdżałam autobusem. Na drugim roku studiów zaszłam w ciążę. To był ciężki moment, moi rodzice w trakcie rozwodu, ciągłe wizyty policji z powodu awantur ojca. Moja matka i rodzice chłopaka bardzo obstawiali na ślub, a ja chciałam mieć swoją rodzinę, w której będzie inaczej. I teraz mam 27 lat, ja pracuję, mąż pomaga w gospodarstwie, które ma być w przyszłości jego, mam śliczną i zdrową córkę, pracę, którą wykonuję bardziej z powodów finansowych, brak znajomych i najbliższą rodzinę, która coraz bardziej odsuwa mnie od siebie. Mieszkamy z teściami i siostrą męża. My żyjemy z mojej wypłaty, ona dostaje kasę od rodziców. I na każdym kroku dogryzanie, że nie mam tego czy tamtego. Mąż mnie nie słucha, ignoruje, bywa,że nie rozmawiamy ze sobą, a o wszystkim dowiaduję się od teściowej. Mam dosyć. Coraz częściej mam ochotę spakować się i wyjechać. Zostawić wszystko i nie wracać. 3 miesiące temu miałam obronę magisterki. Stres ogromny, brak snu, brak wsparcia i ciągłe docinki, że za długo siedzę po nocy. Ale nikt nie zaproponował, że po pracy ktoś zajmie się moim dzieckiem a ja mogę się pouczyć. Mąż wolał iść do kolegi, niż mnie odciążyć. A po zdanym egzaminie-nic. Nawet gratulacji. Życzeń urodzinowych też zresztą nie otrzymałam. Niby nikt nie mówi, że trzeba, ale skoro ja kupuję wszystkim prezenty to życzenia nie jest taki problem. Czuję się niepotrzebna, ważniejsze są czyjeś sprawy. Nawet nie mam z kim pogadać dlatego pisze na tym forum. Może ktoś powie mi czy to ze mną jest coś nie tak, czy po prostu jestem głupia i lepiej schować się w jakieś dziurze.
Na samym początku, gdy opisywałaś swoje życie ...trochę się zjeżyłem, bo pomyślałem: ma wszystko, żyje dobrze i szuka na siłę problemu i tak tytułuje swój wątek ("ból istnienia"). Nawet chciałem przytoczyc przykład z mojego otoczenia: przyjaciel majacy dziecko z autyzmem, borykajacy sie z prawdziwymi problemami i zachowujacy pogode ducha ...wysłuchujący o "bólu życia" i problemie innego znajomego, który przeżywa tragedię bo nie wie co wybrać: rower za 7500 zł czy za 10000... Wiesz co chciałem zasugerować?
Ale czytajac dalej zacząłem rozumieć Twoje rozterki. Owszem, Twoja sytuacja jest nieciekawa. Jesteś tam praktycznie sama, nawet bez wsparcia własnego małżonka. Wiele kobiet na Twoim miejscu spakowałaby sie i zabrała dziecko licząc, że małżonek "się ogarnie" i mimo wszystko pójdzie za żoną by prowadzić NORMALNE życie i stanowić PRAWDZIWĄ rodzinę... Sugestie by z mężem porozmawiać, wybrać się na jakąś terapię czy postawić mu ultimatum byłyby tylko utopijnymi pomysłami, bo życie pokazuje ile warte są takie próby ratowania związków... Owszem, możesz tego próbować (ale bez "ultimatum"), jednak wcześniej przestudiuj zawartość forum - z pewnością znajdziesz wiele analogicznych wątków i porad tam udzielanych. I tutaj też za chwilę pojawią się jakieś rady, które mogą okazać się pomocne. Ja jestem nazbyt radykalny, bo na Twoim miejscu "zabrałbym się" stamtąd - byłoby mi szkoda życia...
Poczekaj, poczytaj inne historie - ostateczną i radykalną decyzję przecież zawsze zdążysz podjąć.
A czy jest możliwość zamieszkać gdzieś indziej? Z dala od jego rodziny? pieniądze to nie wszystko. Ja wiem, że gospodarstwo pewnie spore, kasy i pracy Twojego męża mnóstwo w to włożone, ale chyba żona i dziecko są ważniejsze od domku i ziemi? Spróbuj szczerze porozmawiać z mężem, że chcesz stąd wyjechać. Jak nie zrozumie, jak zacznie Ci gadać, że masz za dużo w tyłeczku i szukasz problemów na siłę, to wyjedź z córką. Mąż jak Cię kocha, to w końcu pojedzie za Tobą i zacznie w końcu Cię słuchać.
Myślę, że już wiesz co powinnaś zrobić... Dąż do tego, żeby wyprowadzić się z tego domu z córką. Od początku nie chciałaś przecież tego małżeństwa.