Nie wiem czemu pisze o tym akurat tutaj, ale pomyślałem że otrzymam jakieś wskazówki.
Mam problem z samym sobą i z tym jak bardzo często ponosze "klęske" wchodząc w friendzone. Po prostu w skrócie brakuje mi odwagi do przekraczania pewnych barier.
W życiu jeśli chodzi o związki nie powodziło mi się zbyt dobrze. Mam aktualnie 24 lata i nigdy nie miałem na poważnie dziewczyny. Miałem jedynie dosyć bliski kontakt z dziewczyną w okresie gdy chodzilem do 3kl gimnazjum, ale ze mieszkala dosyc daleko widzielismy sie dosyc sporadycznie. Nic jednak nas do siebie nie zblizylo a my zdecydowalismy ze bedzie lepiej jesli z tym skonczymy całkowicie.
Technikum minelo bardzo szybko i w tym okresie nie mialem dziewczyny ani przyjaciolek. Stroniłem sie od imprez, czas wolny poswiecałem nauce. Nie planowałem podejmować studiów, juz wiedzialem co chce robic a ze juz wtedy bylem w tym dobry, znalezenie pracy było kwestią czasu i tak wiec zaraz po maturze wyslalem CV do małej firmy <niewaznejakiej> i po dwoch tygodniach juz tam pracowałem. Duzo pracy nad rozwojem i szczęście sprawilo ze sie tam dostałem, bo akurat szukali kogos takiego na miejsce do pracy. Po 2 latach pracy tam postanowiłem coś zmienić w swoim życiu bo czułem ze stoje w miejscu mieszkając ciągle z rodzicami. I tak od prawie 2 lat mieszkam w nowym dużo większym miescie. Samotność zaczęła mnie z czasem dobijać więc zacząłem szukać i szukać. Przez te 2 lata umawiałem sie z wileoma dziewczynami, często kontakt konczyl sie po 1 spotkaniu. Ale były może dwie znajomości które rozwijały się bardzo dobrze i z których nic nie wyszło.
Raz poznałem dziewczyne w galerii, sprzedawała coś i zauważyłem że jest we mnie wpatrzona. Mijam ją kilka razy a ona nie odrywa ode mnie wzroku, więc podszedłem, kupiłem coś od niej i gdy juz mialem sie zbierac powiedzialem ze widze ze na mnie patrzy i ze jesli chce mozemy pojsc na kawe. Kontakt rozwijał się bardzo dobrze, ale akurat pracowała w takich godzinach od rana od wieczora i mieszkala dosyc daleko, ze spotykalismy sie sporadycznie, raz na tydzien. O dziwo mielismy swietny kontakt ze sobą, dużo wspólnych tematów. Przyjechałem do niej raz na kilka dni, bo akurat tak sie zlozylo ze zostalem tam wysłany na delegacje na tydzien, nocowalem jednak w hotelu. Mieliśmy więc dużo czasu wieczorem zeby gdzies wyjsc i porozmawiać. Przez 2h siedzielismy w parku, tuliliśmy sie do siebie i rozmawialiśmy o różnych rzeczach, a przed koncem spotkania zaprosiła mnie do siebie jutro. Przychodze do niej, wyjątkowo sie na mnie otworzyła. Nie miała miejsca zeby usiaść, miala jedynie lozku na ktorym sie polozylismy i ogladalismy rozne rzeczy na laptopie z nudów. Było fajnie. Leżymy leżymy ... i nic, nie wiedziałem co robić. Raz nawet położyłem się tak po prostu na niej, pocałowałem ją ... spojrzałem i wróciłęm do pozycji wcześniejszej bo jak sobie tłumaczyłem, bałem się że może do czegoś dojść za wcześniej. Mija godzina i wracam do hotelu ........... Nastepnego dnia znowu jestem u niej i znowu podobna sytuacja, po chwili palnąłem głupstwom mówiąc że chyba coś do niej czuje. Ona zszokowana, ze nie, ze na uczucia to za szybko, ze musimy z tym poczekać, ze ona jeszcze nie wie co dalej i jak to sie rozwinie, po 30minutach wrocilem do hotelu, wzialem swoje rzeczy i wrocilem juz do domu. Kontakt urwał się na kilka dni, ale juz to nie wyglądało tak jak wcześniej. Zaczeła mnie ignorować, spławiać i często szukać wymówek dzien przed spotkaniem (raz na jakis czas przyjezdzala do mojego miasta do pracy). Przez to było troche kłotni miedzy nami, mówiłem że to dziwne co sie teraz dzieje, ze ogranicza ze mna kontakt, ze juz nie jest tak jak na poczatku, zaczalem miec do niej niepotrzebnie pretensje. Po miesiącu jednak coś ją skłoniło żeby do mnie przyjechać na noc ... i wiecie co? Przyjechała o północy, bo na weekend do pracy. Przyjechała, przygotowałem jej kąpiel, wyszła w piżamie i juz szykujemy sie do spania ... właśnie, tylko do spania bo byłem taki głupi że nawet nie zrobiłem z nią tego mimo że miałem okazje. Po tym dniu i po tej nocy nasz kontakt całkowicie sie popsuł i jakoś pod koniec roku zerwalismy kontakt całkowicie.
Byłem załamany bo dostrzegałem po czyjej stronie stoi problem, że problemem jestem ja i mój brak odwagi do podejmowania kluczowych decyzji w kluczowych momentach. Dołuje mnie to strasznie, bo chciałbym coś z tym zmienić ale nie potrafie.
W styczniu poznałem nową dziewczyne, troche inną z charaketru ale również ciekawą. Kontakt nasz ciągnął się tygodnie i początkowo traktowaliśmy siebie jak zwykłych dobrych kumpli. Dziewczyna jeszcze studiowałai była mną zafascynowana, że jestem taki zaradny, że większość jej znajomych to nie wie co chce w zyciu robic nadal, ze woleliby lezec na plecach i nic nie robić, ze duza ich czesc jest taka niezaradna i nieogarnięta. Zaczęliśmy spotykać się czesto, jeździć na rozne wspolne wypady, spotykac sie z jej znajomymi, zaprosilem raz ja na impreze z kumplami z pracy na ktorej swietnie sie bawiła. Po ponad miesiacu spotkań chcialem ja zaprosic do mnie, ale powiedziała ze nie chce, ale powiedziala ze po pracy mozemy sie spotkac na rynku a potem to zobaczymy i tak tez zrobilismy. Spedzilismy miło czas, śmiechów było sporo, zaczęła mnie zaczepiać mimo ze wcześniej to trzymała do mnie wciąż dystans po czym mowi "ej, przyjedzmy do mnie, kupimy coś do picia jakies winko", ja ze spokojem i powagą mówie że jak najbardziej sie na to zgadzam. Przez cały ten okres wpatrywała sie we mnie jak w zloto, zaczęła się śmiać, mówić do siebie "co ja robie, jezu co ja robie", pyta sie mnie "co my tam u mnie bedziemy robic" ja tkwilem jednak w ciszy. Domyslalem sie czego oczekuje i czego akurat chce. Wchodzimy do jej mieszkania, wlaczamy klimatyczną muzyke, usiadła blisko mnie i widze ze pisze do kogoś wiadomosc na telefonie, jestem daleko wzrokowocem i chyba rozmawiała z przyjaciółka która do niej napisała "ej, tylko tam uwazajcie z tym alkoholem, nie szalejcie daj znac jak wyszło
". Wyszło ... słabo bo o 23:00 wróciłem do domu. Po dwoch dniach spotykam sie z nia i wyznaje co czuje i ze podchodze do tego na powaznie a ona do mnie ze ona chyba inaczej to widziała i ze potrzebuje jednak czas bo bardzo mnie lubi i szanuje, ale nie jeszcze nie wie. Jak sie latwo domyslic, kontakt stopniowo zaczal zanikac az do teraz. Czasami cos tam do siebie napiszemy, ale nigdy nie wychodzi z inicjatywą spotkania, czesto mnie zlewa wiec uznalem ze to juz koniec i nie ma sensu w tym tkwić.
Naprawdę jak myśle o tych sytuacjach chce mi się po prostu płakać bo wiem że będę ponawiał te błędy non stop jeśli czegoś nie zrobie. Jestem na siebie tak bardzo wsciekły. Najgorsze jest to że ludzie uwazają mnie za dosyc przystojnego faceta a gdy raz mowilem kolezance ze jestem singlem to była zdziwiona ze taki facet jak ja jest sam i ogolnie ludzie postrzegają mnie jakbym był magnesem na baby. Ja już nie wiem co robić i jak do tego podejść, jestem taki bezradny, zaczyna mi sie wszystkiego odechciewać przez co również zaniedbuje swoją prace, rozwój swojej osoby bo ciężko mi się skupic na tym, takie sytuacje mocno burzą moj komfort psychiczny przez co wmawiam sobie ze juz nigdy lepiej nie bedzie tym samym obnizajac swoja samoocene w wielu aspektach.
Tak, jeszcze nigdy nie uprawialem seksu więc mysle ze to moze byc jeden z powodow mojego leku.
Poradzcie, pomozcie bo ja juz nie mam siły.