Witajcie,
Mam 27 lat i problem z nawiazaniem wartosciowej relacji. Mialam wielu tymczasowych partnerow, w wiekszosci nie na powaznie, bylam tez w kilku zwiazkach. Paradoksalnie mam wrazenie, ze majac te 15-19 lat bardziej umialam budowac zwiazki niz teraz. Bylam wtedy w dwoch zwiazkach pod rzad, ktore traktowalam smiertelnie powaznie. Po roku, dwoch sie konczyly. Od tego czasu w zasadzie nie bylam w niczym powaznym. Najpierw na poczatku studiow poznalam faceta, ktory chcial byc w otwartym zwiazku- zgodzilam sie na to, choc ze srednim entuzjazmem, jednak jego osoba podobala mi sie na tyle, ze chcialam to kontynuowac, tym bardziej ze nie mialam jeszcze tego typu doswiadczenia i bylam calkiem ciekawa, co z tego bedzie. Spotykalismy sie przez wiekszosc moich studiow, prawie 5 lat, kilkakrotnie w miedzyczasie sie rozstawalismy i wracalismy do siebie. W miedzyczasie przewinelo sie kilka niepowaznych znajomosci i jeden facet, w ktorym sie niechcacy zakochalam- jednak nie odwzajemnial mojego uczucia. Pod koniec studiow kolejny zaczynalam coraz bardziej rozumiec, ze ta relacje ciagne juz tylko z wygody i ze trzeba bedzie ja zakonczyc, jednak dlugo nie moglam sie do tego zabrac. Gdzies chwile pozniej znowu sie w kims zakochalam- i tutaj uczucie zostalo odwzajemnione i niby bylismy razem, ale ja od samego poczatku mialam wrazenie, ze to glownie pociag fizyczny i ze za malo nas laczy intelektualnie, zeby to mialo potencjal dlugoterminowy, dlatego tez nie zostalo nigdy przeze mnie potraktowane powaznie. Od tego czasu jeszcze raz sie zakochalam i to byl najwiekszy cios w moim zyciu, kiedy po 9 miesiacach moich zludzen i tlumaczenia sobie jego zachowania na dziesiatki tysiecy sposobow okazalo sie, ze od samego poczatku byl w zwiazku z inna. W maju mina 2 lata od czasu, kiedy mnie zostawil, a ja wlasnie zaczelam dochodzic do siebie. Pomyslalam sobie, ze jesli nastepny facet, ktory mi sie naprawde spodoba (a to sie zbyt czesto niestety nie zdarza) rowniez nie odwzajemni mojego uczucia, pojde na jakas psychoterapie albo nie wiem co, ale to juz bedzie oznaczac, ze naprawde cos jest ze mna nie tak. Kreci sie dookola mnie mnostwo osob, ktorym sie podobam, a ktore mnie nie interesuja, a kiedy wreszcie sie zdarzy, ze ktos mnie zainteresuje, on nie jest zainteresowany. Miesiac temu poznalam kogos, kto zaczal mi sie coraz bardziej podobac i z jego strony sytuacja wygladala podobnie- do czasu. Mam dziwne wrazenie, ze do tego czasu, kiedy ja sobie uswiadomilam, jak bardzo zaczyna mi sie on podobac i kiedy uznalam (a myslach, nigdy tego na glos nie powiedzialam), ze chcialabym z nim byc. Mam wrazenie, ze zawsze kiedy ja dochodze do wniosku, ze ktos mi sie bardzo podoba i ze chcialabym go potraktowac powaznie, nagle jemu sie odmienia. Nie rozumiem, dlaczego to tak dziala. Czy ja zaczynam sie nagle jakos nieinteresujaco zachowywac wlasnie wtedy, kiedy zaczyna mi zalezec? Czy po prostu wybieram nieodpowiednich facetow, sama sie podswiadomie sabotujac?
2 2017-04-08 19:12:34 Ostatnio edytowany przez new88balance (2017-04-08 19:20:04)
Jest wiele ciekawych wątków na forum, ale ten mnie wyjątkowo zainteresował! Jestem o 2 lata starszym facetem ... i mam tak samo jak Ty. Paradoksalnie ucieszyłem się jak tutaj wszedłem, bo możemy wymienić się poglądami na ten temat. Powiem Ci, że również zastanawiam się nad psychoterapeutą. A może zwyczajnie tak miło być, że trafię na ten wątek i wzajemnie się wyleczymy, haha Żarty żartami, ale miałem właśnie wychodzić z domu z plecakiem żeby powłóczyć się trochę przy blasku księżyca nad jeziorem ... włączyłem laptopa, patrzę z zaciekawieniem - a tutaj właśnie poruszasz taki temat
Nie wiem od czego zacząć, bo tyle tego jest
Ps. lubisz chodzić w glanach w okolicach Smoka Wawelskiego?
Wybierasz chłopaków podobnych do siebie więc czy oni są nieodpowiedni? Wam obojgu zależy tylko na seksie i na tej zasadzie następuje relacja. To nie jest uczucie.
Wybierasz chłopaków podobnych do siebie więc czy oni są nieodpowiedni? Wam obojgu zależy tylko na seksie i na tej zasadzie następuje relacja. To nie jest uczucie.
Skad taki wniosek?
Widocznie pociągają Cię emocjonalnie niedostępni i podświadomie ich wybierasz.
Widocznie pociągają Cię emocjonalnie niedostępni i podświadomie ich wybierasz.
Tylko ze z obecnym wlasnie tak nie bylo. Na poczatku mi sie dosyc spodobal, a ze obserwowalam rowniez zywe zainteresowanie z jego strony, zaczelam sie coraz bardziej nakrecac i... nagle mu przeszlo. Serio myslisz, ze ta hipoteza jest bardziej prawdopodobne niz to, ze kiedy zaczyna mi zalezec, zaczynam sie zachowywac odpychajaco w jakis sposob? Znajomi mi powiedzieli, ze na wspolnym wyjsciu kiedy on jest razem ze mna jestem ewidentnie bardziej spieta i mniej swobodna- wiec moze to jednak to?
Cholera mama to samo. Rzadko kiedy ktoś podoba mi się na poważnie. Byłam w wielu pseudorelacjach, ale od początku wiedziałam, że to nie to i nie traktowalam poważnie. Zawsze gdy ktoś spodoba mi się na serio (i zawsze to on dąży do Poznania mnke) potem daje nogę. Mam wrażenie ze coś robię źle, że jakoś podświadomie odstraszam tym ze za bardzo chce żebyś końcu wyszło....
Cholera mama to samo. Rzadko kiedy ktoś podoba mi się na poważnie. Byłam w wielu pseudorelacjach, ale od początku wiedziałam, że to nie to i nie traktowalam poważnie. Zawsze gdy ktoś spodoba mi się na serio (i zawsze to on dąży do Poznania mnke) potem daje nogę. Mam wrażenie ze coś robię źle, że jakoś podświadomie odstraszam tym ze za bardzo chce żebyś końcu wyszło....
No wlasnie mam takie wrazenie, ze o to moze chodzic, ze w jakis sposob w ktoryms momencie zaczynam byc odbierana jak desperatka, ktora chce za bardzo, mimo ze klasyczna desperatka nie jestem. Ale ze osoba, ktora mi sie podoba, trafia sie tak rzadko, to kiedy wreszcie sie trafi, moge sie tak zachowywac... Choc rowazam tez ta opcje, ze po prostu lece na niedostepnych, w jakis podswiadomy sposob, choc nie wiem, jak mialoby to dzialac, skoro oni poczatkowo sie wcale tacy nie wydaja, tylko nagle po paru tygodniach cos sie zmienia.
O matko, mam to samo. Mnie też bardzo rzadko ktoś się podoba "do zwiazku". Ogólnie mam bardzo duże powodzenie i nie narzekam, ale przez to też mam duże oczekiwania. Najgorsze jest to, że oni są zawsze sami zainteresowani A potem nagle im przechodzi. Często się zastanawiam nad sobą, czy mam naprawdę az tak fatalny charakter, ze nic nie pomoże i odchodzą mimo początkowo dużego zainteresowania. W pewnym sensie lecę na niedostępnych emocjonalnie. Zawsze jak ktoś się za bardzo przesunął to go odpychalam i odwrotnie. Ale jak z tym walcZyć? Nie zmusze się przecież do niczego
ósemka napisał/a:Widocznie pociągają Cię emocjonalnie niedostępni i podświadomie ich wybierasz.
Tylko ze z obecnym wlasnie tak nie bylo. Na poczatku mi sie dosyc spodobal, a ze obserwowalam rowniez zywe zainteresowanie z jego strony, zaczelam sie coraz bardziej nakrecac i... nagle mu przeszlo. Serio myslisz, ze ta hipoteza jest bardziej prawdopodobne niz to, ze kiedy zaczyna mi zalezec, zaczynam sie zachowywac odpychajaco w jakis sposob? Znajomi mi powiedzieli, ze na wspolnym wyjsciu kiedy on jest razem ze mna jestem ewidentnie bardziej spieta i mniej swobodna- wiec moze to jednak to?
W relacjach często mamy do czynienia z odbiciem własnego Ja.
Prawdopodobnie masz w sobie również lęk przed bliskością, tyle że nieuświadomiony, gdyż Twoim uświadomionym lękiem jest lęk przed samotnością.
Nie zdając sobie nawet sprawy, że to właśnie Twoja podświadomość zadziałała, że wybrałaś sobie za partnera mężczyznę niedostępnego, trudnego, zamkniętego w sobie.
Taka relacja może Cię fascynować, bo za byciem z nieobecnym uczuciowo mężczyzną kryje się niezwykle silna potrzeba dopełnienia i poczucie niepewności siebie.
W uwodzicielu szukasz czegoś, czego Tobie brakuje -siły, którą chociaż w sobie masz, z jakiegoś powodu trudno Ci ją wydobyć.
Często taka relacja zaczyna się od seksu, który możesz utożsamiać z miłością, lub jest jej podstawą.
To, że nie czujesz się naturalnie przy takich mężczyznach również może o tym świadczyć, prawdopodobnie swoim zachowaniem pozwalasz mężczyźnie na pewną zależność od siebie - on to wyczuwa i ucieka. Działa to też w odwrotną stronę - kiedy to Ty uciekasz.
Możliwe, że obraz rodziny, który pozostał w twojej głowie, odgrywa ważną rolę w wyborze partnera. Zastanów się jakie miałaś relacje z ojcem, jako dziecko - przypuszczalnie wybierasz podobnych partnerów.
Taka relacja może Cię fascynować, bo za byciem z nieobecnym uczuciowo mężczyzną kryje się niezwykle silna potrzeba dopełnienia i poczucie niepewności siebie.
W uwodzicielu szukasz czegoś, czego Tobie brakuje -siły, którą chociaż w sobie masz, z jakiegoś powodu trudno Ci ją wydobyć.
Często taka relacja zaczyna się od seksu, który możesz utożsamiać z miłością, lub jest jej podstawą.To, że nie czujesz się naturalnie przy takich mężczyznach również może o tym świadczyć, prawdopodobnie swoim zachowaniem pozwalasz mężczyźnie na pewną zależność od siebie - on to wyczuwa i ucieka. Działa to też w odwrotną stronę - kiedy to Ty uciekasz.
Potrzeba dopelnienia? Co masz na mysli?
Uwodzicielu? Nie okreslilabym facetow, na ktorych lece, uwodzicielami w zadnym stopniu. Przynajmniej nie wiekszosc z nich. Natomiast moze cos w tym byc, ze szukam tego, czego mi brakuje- a bylaby to niezaleznosc. Jestem bardzo zalezna od ludzi, zawsze brakuje mi znajomych/przyjaciol, zawsze chetnie wchodze w nowe relacje tego typu, zawsze czesciej nzi inni chce gdzies wychodzic, cos razem robic. Czesto jestem organizatorka roznych inicjatyw z ludzmi i czuje sie niekomfortowo, muszac komus odmowic, kiedy mnie gdzies zaprosi- martwie sie, ze ta okazja juz sie nie powtorzy. Podobaja mi sie mezczyzni, ktorzy sa niezalezni od innych, ktorzy maja ta sile i nie musza zabiegac o wzgledy innych.
W jaki sposob pozwalam na zaleznosc od siebie? Nie czuje sie naturalnie nie od poczatku, tylko od momentu, kiedy mi zaczyna zalezec- do pewnego stopnia wydaje mi sie to naturalne, ze kiedy komus zalezy, to sie stara, zeby wszystko dobrze poszlo i mozna sie troche tym spinac. Byc moze ja sie spinam troche za bardzo.
O matko, mam to samo. Mnie też bardzo rzadko ktoś się podoba "do zwiazku". Ogólnie mam bardzo duże powodzenie i nie narzekam, ale przez to też mam duże oczekiwania. Najgorsze jest to, że oni są zawsze sami zainteresowani A potem nagle im przechodzi. Często się zastanawiam nad sobą, czy mam naprawdę az tak fatalny charakter, ze nic nie pomoże i odchodzą mimo początkowo dużego zainteresowania. W pewnym sensie lecę na niedostępnych emocjonalnie. Zawsze jak ktoś się za bardzo przesunął to go odpychalam i odwrotnie. Ale jak z tym walcZyć? Nie zmusze się przecież do niczego
Czytalam pare Twoich watkow, masz chyba troche inaczej niz ja. Pisalas, ze sie zauroczasz czesto i szybko Ci przechodzi. Brzmialo to troche tak jakbys bardzo chciala sie zakochac, dlatego to sobie wmawiasz w jakis sposob, a potem wszystko opada, kiedy dociera do Ciebie, ze po prostu chcialas sie zakochac, ale wcale tego nie poczulas. Ja mam tak, ze rzadko sie zakochuje i ngidy nie zdarzylo sie, zeby mi pierwszej przeszlo. Wiec nie wiem, czy to to samo.
Tak, to prawda. Znaczy, zależy co rozumiemy przez zakochanie się. Ja mam tak, ze szybko się kimś zauraczam, szybko mi przechodzi. Być może właśnie dlatego, ze chce się zakochać, a to się wcale nie dzieje. Równocześnie zależy mi zawsze dużo bardziej na facetach, których nie mogę mieć. Czasem wręcz mam świadomość ze do siebie nie pasujemy, albo nie jest to jakiś cud świata, ale i tak angażuje się bardziej a potem przeżywam. Angażuje się dlatego że czuję niedostępnośc. Gdy zaś, komuś na mnie za bardzo zależy i to wyczuje to boję się i odsuwam. Właściwie to zastanawiam się, czy ja w ogóle potrafię się zakochać na serio. Do tej pory to były mocne zauroczenia chyba.
Równocześnie mam coś takiego ze dość mocno analizuję. Mam pewne swoje kryteria. Jeśli chce być z kimś na poważnie to muszą być spełnione bo inaczej nie wychodzi. Miałam raz faceta z którym była chemia, ale który nie wiem jak to powedziec...nie podobał mi się. Czułam się z nim równocześnie dobrze i źle. Zakochałam się a równocześnie, przeszkadzało mi w nim coś w wyglądzie. Gdy byliśmy razem było dobrze, a gdy nie widzieliśmy się dłuższy czas z powodu wyjazdu jego to wszystko mi się odmieniło. Nabrałam dystansu i nie potrafiłam już tego nie zauważać.
Jednym słowem : jestem popiep*****
Jako ćwiczenie powinnaś się spotykać po koleżeńsku z kilkoma chłopakami jednocześnie przynajmniej przez pół roku. U ciebie jest brak takiego obycia i to powoduje niewłaściwe zachowania.
ósemka napisał/a:Taka relacja może Cię fascynować, bo za byciem z nieobecnym uczuciowo mężczyzną kryje się niezwykle silna potrzeba dopełnienia i poczucie niepewności siebie.
W uwodzicielu szukasz czegoś, czego Tobie brakuje -siły, którą chociaż w sobie masz, z jakiegoś powodu trudno Ci ją wydobyć.
Często taka relacja zaczyna się od seksu, który możesz utożsamiać z miłością, lub jest jej podstawą.To, że nie czujesz się naturalnie przy takich mężczyznach również może o tym świadczyć, prawdopodobnie swoim zachowaniem pozwalasz mężczyźnie na pewną zależność od siebie - on to wyczuwa i ucieka. Działa to też w odwrotną stronę - kiedy to Ty uciekasz.
Potrzeba dopelnienia? Co masz na mysli?
Uwodzicielu? Nie okreslilabym facetow, na ktorych lece, uwodzicielami w zadnym stopniu. Przynajmniej nie wiekszosc z nich. Natomiast moze cos w tym byc, ze szukam tego, czego mi brakuje- a bylaby to niezaleznosc. Jestem bardzo zalezna od ludzi, zawsze brakuje mi znajomych/przyjaciol, zawsze chetnie wchodze w nowe relacje tego typu, zawsze czesciej nzi inni chce gdzies wychodzic, cos razem robic. Czesto jestem organizatorka roznych inicjatyw z ludzmi i czuje sie niekomfortowo, muszac komus odmowic, kiedy mnie gdzies zaprosi- martwie sie, ze ta okazja juz sie nie powtorzy. Podobaja mi sie mezczyzni, ktorzy sa niezalezni od innych, ktorzy maja ta sile i nie musza zabiegac o wzgledy innych.
W jaki sposob pozwalam na zaleznosc od siebie? Nie czuje sie naturalnie nie od poczatku, tylko od momentu, kiedy mi zaczyna zalezec- do pewnego stopnia wydaje mi sie to naturalne, ze kiedy komus zalezy, to sie stara, zeby wszystko dobrze poszlo i mozna sie troche tym spinac. Byc moze ja sie spinam troche za bardzo.
Potrzeba dopełnienia jako uzupełnienie tego, czego brakuje Tobie. Używając słowa uwodziciel miałam na myśli po prostu adoratora, potencjalnego partnera - może źle się wyraziłam.
Piszesz, że podobają Ci się mężczyźni, którzy są niezależni od innych, którzy maja siłę i nie muszą zabiegać o względy innych.
Właśnie taki wydaje się być mężczyzna unikający bliskości, za wszelką cenę chce zachować swoją indywidualność i uniknąć brania odpowiedzialności za innych. Zachowuje dystans, chce być samowystarczalny - nikogo nie potrzebować, wobec nikogo nie mieć zobowiązań.
W sytuacji, kiedy Tobie zaczyna zależeć - im bardziej dążysz do zbliżenia się do niego - tym bardziej on ucieka. Robią tak, gdyż ich strategią życiową jest zapewnienie sobie poczucia bezpieczeństwa, a bliski kontakt z innymi według nich niesie ryzyko zranienia i tym samym stanowi zagrożenie.
Oczywiście są mężczyźni niezależni, pewni siebie i tworzą normalne związki ale oni tego w taki sposób nie demonstrują, jak robią to ci niedostępni.
Dlatego często są odrzucani już na wstępie - podczas gdy ci drudzy natychmiast zwracają na siebie uwagę.
Uważam, że poczucie własnej wartości osoby, która wybiera takich mężczyzn jest tu kluczowe, jeśli jest niskie, próbuje je uzupełnić poprzez relacje z silną osobowością, co często prowadzi to rozczarowania.
Oczywiście nie twierdzę, że tak jest w Twoim przypadku - piszę do przemyślenia.
Tak, to prawda. Znaczy, zależy co rozumiemy...
Mam niestety podobnie, więc świetnie Cię rozumiem. Sądzę że jest to przede wszystkim strach przed bliskością, prawdziwym otworzeniem się przed równie prawdziwym, żywym człowiekiem z krwi i kości. Jeżeli ktoś jest niedostępny daje nam dwie rzeczy. Po pierwsze bezpieczeństwo przed zmierzeniem się z prawdziwą relacją (bo jest stale poza naszym zasięgiem). Po drugie możemy z bezpiecznej odległości idealizować go sobie do woli. Z racji że jest niedostępny to jest wspaniały (zwykła zasada niedostępności prosto z książek do psychologii), a dodatkowo jest jeszcze wspanialszy, bo skupiamy się na idealnym obrazie z naszej głowy. Do tego dochodzą jeszcze kryteria, o których piszesz. W moim przypadku spełnić może je wyłącznie garstka kobiet (i tak dobrze, że jestem już tego świadomy), więc potrafię szybko odrzucać pozostałe (przez świadome kryteria i nieświadomy strach przed zaangażowanie, a więc z podwójną siłą). Oczywiście działa to również w drugą stronę. Gdy trafię na tę idealną nimfę (zdarzają się, jeśli można to ocenić po zaledwie kilku spotkaniach, racjonalnie wiem że nie można, ale miło tkwi się w iluzji znalezienia tej idealnej) dostaje ona ode mnie dodatkowe, darmowe punkty. Co gorsze bonus ten obejmuje również jej... wycofanie i niedostępność. Przecież gdyby była "na tak", wówczas nie mogłaby być idealna. Jej "wspaniałość" wymusza niejako bycie zdystansowaną, więc wszystko idealnie pasuje do moich chorych poglądów. Na koniec dodam tylko, że w dużej częsci przypadków moje "idealne" kobiety, same mają widoczne na pierwszy rzut oka problemy z relacjami. Mają trudny charakter (składowa niedostępności), są złośliwe, ironiczne, często są narcyzami i być może posiadają podobne do moich spaczone podejście do drugiej osoby. Na przykład jednego tygodnia zasypują mnie telefonami (wręcz do przesady), by kolejnego zupełnie ignorować. Jednego uwielbiają mnie i spędzanie ze mną czasu, by kolejnego znikać bez słowa i atakować mnie za próby kontaktu. No cóż - jakąś tam samoświadomość mam, więc staram się z tym walczyć. Metodą małych kroków, z jednej strony starając się zwracać uwagę na "czerwone lampki" zaświecające się w mojej głowie, a z drugiej bardziej otwierając się przed tymi "nieidealnymi". Zresztą klasykę rocka można przeczytać w moim ostatnim temacie na tym forum. To był absolutny początek znajomości, a widać jak na dłoni jak brnąłem w jakieś niewiadomo co. Niestety nieco podobny przypadek miałem również później, więc niespecjalnie uczę się na błędach i przede mną nadal długa droga.
MrBart, nadajesz się jako przykład do książki "Mężczyźni, którzy nie potrafią kochać" (polecam, w necie jest gdzieś w pdf), jesteś jak jeden z przypadków Lęk przed zaangażowaniem = wybieranie takich kobiet, które mają jakieś określone cechy przekreślające je jako idealne = możliwość szybkiej ucieczki, bo "to nie to". A podobają Ci się tylko te, które wiesz, że są dla Ciebie niedostępne
Abecadło, mrbart pisał tego posta ponad rok temu. Nie jestem pewna, czy przeczyta Twoją odpowiedź
[post przeniesiony]
Mam za sobą wiele relacji, pseudorelacji, w większości kilkumiesięcznych, rzadko dłuższych. Od czasu, gdy zostałam zraniona w związku 13 lat temu, podświadomie wybierałam takie relacje, które mogłam szybko zakończyć - na odległość, z ludźmi, którzy nie chcieli się wiązać, albo po prostu z kimś niedopasowanym, żeby tylko kogoś mieć, nieważne, jak długo. Cały czas odkrywam wszystkie aspekty tego zjawiska, co się dokładnie ze mną działo i dlaczego. Ostatnio pomyślałam, że na studiach miałam takie przeświadczenie, że są co roku długie wakacje, których żal byłoby nie wykorzystać, bo kiedy się pójdzie do pracy, to już nigdy nie będzie tylu okazji. I że to również powodowało, że kiedy nadchodziły wakacje, gorączkowo szukałam kogoś, nie próbując go za bardzo nawet poznać, wmawiałam sobie, że jest super, musiałam w to szybko uwierzyć, żeby spędzić wakacje przyjemnie, mieć dużo seksu, wspólne wyjazdy, wspólna zabawa... Po wakacjach docierało do mnie, że nigdy mi na drugiej osobie nie zależało, ale robiłam takie rzeczy ze swoim umysłem, żeby uwierzyć, że się w kimś zakochałam. Teraz jestem dłużej sama, już od roku, staram się przepracować te wszystkie swoje patologie. Tymczasem podoba mi się ktoś od jakiegoś czasu, mamy coraz lepszy kontakt, spotykamy się, rozmawiamy od kilku miesięcy, nic więcej. Mam wrażenie, że się świetnie rozumiemy, on sam kilka razy powiedział, że mamy nić porozumienia, którą czuje z bardzo niewieloma ludźmi. A ja po tym wszystkim, co odkryłam, już sobie nie wierzę. Nie wiem, czy sobie to wmawiam, bo znowu znalazłam kogoś, od kogo będzie łatwo uciec z jakiegoś powodu, czy faktycznie się dobrze dogadujemy. Nie wiem nawet, jak to ocenić. Analizuję, analizuję, nic z tego nie wynika. Czuję, że nie wiem, na czym polegają relacje międzyludzkie, bo do tej pory każda zaczynała się od seksu. Nie wiem, po czym ludzie poznają, że chcą z kimś być, a nie na przykład po prostu się przyjaźnić. Czym jest wg was to porozumienie, na czym polega? Przecież to, że z kimś się dogaduje, można sobie wmówić tak samo jak wszystko inne, zwłaszcza kiedy się czuje do kogoś pociąg. Mam kumpla, który robi to, co ja robiłam przez ostatnie 10 lat - co weekend szuka kolejnej laski na dyskotece, a potem mi opowiada, że z ostatnią, z którą rozmawiał, czuł tak duże porozumienie jak z żadną dotychczas - i tak słyszę co tydzień, co tydzień z kolejną ma takie porozumienie jak nigdy dotychczas. Nie wierze w swoje odczucia i nie wiem, jak je zobiektywizować. Czuję się jakbym miała 15 lat, a mam 30...