Oglądnęłam dziś film Maria Skłodowska - Curie. Niedawno oglądałam "Sztukę kochania" o Michalinie Wisłockiej. I tak porównując te filmy z filmami biograficznymi o mężczyznach np. "Bogowie" o doktorze Relidze czy "Skazany na bluesa" o Ryszardzie Ridlu zauważyłam jak różnią się ich scenariusze pokazujące różnie bohaterów filmów ze względu na płeć. Głównym wątkiem filmu biograficznego o mężczyźnie jest jego praca, pasja, życie zawodowe, rozterki związane z problemami zawodowymi. Życie uczuciowe, kobiety są wątkami pobocznymi, tłem. Natomiast w filmie o kobiecie - naukowcu, podwójnej laureatce nagrody Nobla oraz kobiecie - również naukowcu, lekarzu głównym wątkiem są romanse, miłość, seks a cała istotna przecież reszta ich życia jest traktowana po macoszemu, jakby od niechcenia żeby wypełnić czas w filmie...
Wydaje mi się, że mimo tych kilkudziesięciu lat walki o równouprawnienie kobiet nadal jesteśmy postrzegane bardziej jako te, dla których mężczyzna jest najważniejszym celem i sensem życia a nasza praca i osiągnięcia zawodowe, naukowe itp. są tylko tłem...
Wydaje mi się, że mimo tych kilkudziesięciu lat walki o równouprawnienie kobiet nadal jesteśmy postrzegane bardziej jako te, dla których mężczyzna jest najważniejszym celem i sensem życia a nasza praca i osiągnięcia zawodowe, naukowe itp. są tylko tłem...
Albo inaczej:
1. mężczyzna miał bujne życie erotyczne - who gives a shit
; odkrył coś, zrobił coś znaczącego - a to bystrzak!
2. ale kobieta miała bujne życie erotyczne - ale historia! Skandalistka! No k...a jedna
; odkryła coś, zrobiła coś znaczącego - who gives a shit, a tak w ogóle wychyla się i pewnie feminazistka. Bleh! Coś takiego się nie spodoba szerszej publiczności
Wszystko zasadza się na przyzwoleniu społecznym, bądź jego braku.