Cześć wszystkim, pisałem tu kiedyś o swojej chorobliwej nieśmiałości, ale raczej okazuje się, że nie do końca to jest najgłębszy z moich problemów. Jeśli masz czas, przeczytaj to do jakiejś herbatki i ciastka, smacznego!
Mam 19 lat. Zaczęło się to wszystko w gimnazjum, gdzie kiedyś ktoś na jednym anonimowym serwisie zadał pytacie kiedy chciałbym mieć dziewczynę, a je po przemyśleniu napisałem, że w 2 liceum, od tak, tak czułem. I nie zawiodłem się. Od 2 liceum nieustannie pragnąłem mieć kogoś bliskiego, przeżywałem wiele załamań na temat tego, że nikt mnie nie chce, inni kogoś mają tylko ja sam jak palec itd. Jestem już na pierwszym roku studiów dziennych i tak, ciągnie się to ze mną dalej, te 3 ostatnie lata to wciąż rozmyślanie o tym czy kogoś znajdę. Mój nastrój jest jedną wielką sinusoidą, jednego dnia jestem mega szczęśliwy, wszystko chce zrobić jak najlepiej, a już następnego mam wszystko gdzieś i chciałbym jak najszybciej umrzeć, czasem też do tego dochodzą wieczorne płacze, wszystko z samotności. Postanowiłem, że założę konta na różnych portalach (Fotka, Badoo, Sympatia, Tinder) i nic z tego, czuję się jak najgorszy śmieć, żadna dziewczyna nie spojrzy nawet koło mnie przechodząc i mam uczucie, ze czuję się coraz bardziej zdesperowany i przy tym załamany.
Słyszałem, że kiedy się odpuści szukanie na siłę to miłość sama nas znajdzie, ale nie mogę kompletnie uwolnić się od myśli szukania kogoś, nie umiem mieć tego gdzieś, bo już za dużo o tym myślałem, kompletne desperacja.
Jeśli chodzi o zagadywanie czy to na przystanku, chodniku, uczelni czy gdziekolwiek to mam jakoś tak, ze uważam to za denne i głupie, nie wiem, ale tak mam. Nie mogę podejść do jakiejś i zacząć gadać, nie wiadomo o czym nawet (o pogodzie? żałosne by to było), od razu wyczuję desperacje z mojej strony. W klubach dziewczyny raczej nie znajdę, gdyż jak widzę te "dziewczyny" w klubach to czasem nie wiem czy nie pomyliłem klubu z burdelem (bez urazy, nie wszystkie).
Uważam się za bardzo inteligentnego chłopaka (nie mylić z mądrym), wiem, zabrzmiało trochę narcystycznie, ale po prostu o tym wiem, lecz nie mam pojęcia jakiego pecha w życiu trzeba mieć jak ja, tyle kobiet na świecie. Czasem idę przez miasto i widzę "mniej atrakcyjnych" facetów z fajnymi kobietami, a mi przez całe życie wiatr wieje prosto w oczy.
Uprzedzając, nie chcę iść do psychologa czy innych specjalistów pokroju coachów na YouTubie,ale może ktoś miał podobne doświadczenia i ma jakąś złotą radę, bo ja już powoli tracę wiarę w to wszystko. Być może jestem trochę aspołeczny, ale nie jest to też nie wiadomo jakie stadium.