Jestem osobą niepełnosprawną. Jakiś czas temu na pewnym ruchliwym ogólnopolskim forum dałam ogłoszenie, ze szukam koleżanki w moim mieście. Zgłosiła się jedna, bo to mała miejscowość. Pogadałyśmy ze dwa razy, na trzeci raz się spotkałyśmy. Gadało się całkiem miło, padały jakieś deklaracje, że jak zachoruję to zrobi mi zakupy itp. Ale skończyło się na jednym spotkaniu a teraz już nie piszemy. Tak sobie pomyślałam, że ta dziewczyna mogła chcieć ode mnie pieniędzy, zwłaszcza, że nie pracuje od 2 lat, a musi utrzymywać dwóch synów. To trochę tak jak pewien chłopak, o którym było głośno w mediach, bo zepchnął na tory niepełnosprawną kobietę (na dodatek na wózku) której "pomagał", bo prawdopodobnie chciał od niej kasy. Mnie oczywiście nie zepchnęła, ale czuję się czasami w życiu trochę "zepchnięta" ma margines społeczeństwa. Poznawanie nowych ludzi idzie mi bardzo ciężko. Na domiar złego mieszkam sama, a mam dopiero 24 lata. Czy naprawdę już nikt, poza małymi dziećmi, nie potrafi przyjaźnić się tak bezinteresownie, nie dla pieniędzy?
1 2017-03-25 14:41:52 Ostatnio edytowany przez czaspusty (2017-03-25 14:42:45)
Jestem osobą niepełnosprawną. Jakiś czas temu na pewnym ruchliwym ogólnopolskim forum dałam ogłoszenie, ze szukam koleżanki w moim mieście. Zgłosiła się jedna, bo to mała miejscowość. Pogadałyśmy ze dwa razy, na trzeci raz się spotkałyśmy. Gadało się całkiem miło, padały jakieś deklaracje, że jak zachoruję to zrobi mi zakupy itp. Ale skończyło się na jednym spotkaniu a teraz już nie piszemy. Tak sobie pomyślałam, że ta dziewczyna mogła chcieć ode mnie pieniędzy, zwłaszcza, że nie pracuje od 2 lat, a musi utrzymywać dwóch synów. To trochę tak jak pewien chłopak, o którym było głośno w mediach, bo zepchnął na tory niepełnosprawną kobietę (na dodatek na wózku) której "pomagał", bo prawdopodobnie chciał od niej kasy. Mnie oczywiście nie zepchnęła, ale czuję się czasami w życiu trochę "zepchnięta" ma margines społeczeństwa. Poznawanie nowych ludzi idzie mi bardzo ciężko. Na domiar złego mieszkam sama, a mam dopiero 24 lata. Czy naprawdę już nikt, poza małymi dziećmi, nie potrafi przyjaźnić się tak bezinteresownie, nie dla pieniędzy?
hmmm, a może to po prostu nie była właściwa osoba, nie nadawałyście na tych samych falach....
niekoniecznie chciała pieniędzy, czasem ludzie lubią po prostu dowartościować się czyimś kosztem, poczuć lepiej...
rozumiem, że Twoja niepełnosprawnośc w dużym stopnie determinuje Twoje życie, ale może Twoje relacje z ludzmi układałyby się inaczej, gdybyś nie definiowała i nie postrzegałą sama siebie w pierwszej kolejności przez pryzmat niepełnosprawności
3 2017-03-25 15:10:48 Ostatnio edytowany przez czaspusty (2017-03-25 15:11:35)
Ja nie postrzegam siebie przez pryzmat niepełnosprawności, ale trudno o niej nie napomknąć, kiedy ktoś pyta Cię "co robisz w życiu". Inaczej mógłby przykleić Ci łatkę lenia siedzącego z piwem (co o sobie kiedyś słyszałam, chociaż nigdy nie miałam alkoholu w ustach), bo np. nie pracujesz i nie uczysz się. Niedawno znajomy, który bierze leki podobne do moich, próbował zapisać się do szkoły policealnej. Powiedzieli mu, że z jego lekami nie da rady. Nie mówiąc już o studiach, do których trzeba mieć maturę. Więc wiele dróg na poznawanie nowych ludzi mam "odciętych". Zostaje mi środowiskowy dom samopomocy i ludzie w wieku 70+, którzy niedługo odejdą.
Niedawno znajomy, który bierze leki podobne do moich, próbował zapisać się do szkoły policealnej. Powiedzieli mu, że z jego lekami nie da rady. Nie mówiąc już o studiach, do których trzeba mieć maturę.
A kto konkretnie mu tak powiedział? Lekarz? Nauczyciel? Ile razy próbował zanim się poddał?
Uczyć się można nie tylko w szkole, ale i samemu. Na przykład języków obcych - do wgzaminu mozna podejsc nie pytajac nikogo o zgodę.
Ale temat nie o tym...
Uderzyło mnie w twoim wpisie, że sama stawiasz się niejako w pozycji ofiary - jedna nieudana proba i od razu ocena, że ta osoba zrobiła to, by cię wykorzystac finansowo. Jezeli jestes az tak nieufna do ludzi to nic dziwnego, że trudno ci nawiazac znajomosci.
Oczywiscie w małym mieście jest trudno o pracę, to obniża własną samoocemę, kiedy ciągle słyszy się "nie" ale... czy ty tak naprawdę PRÓBOWAŁAŚ czy tylko uznałaś, że nie warto próbować, bo i tak się nie uda?...
Moim zdaniem nie masz żadnych podstaw by sądzić, że tamta kobieta liczyła na pieniądze od Ciebie.
Moim zdaniem po prostu nie było między Wami chemii, więc nie było więcej spotkań i znajomość nie rozwinęła się.
Mam niepełnosprawne dziecko, więc wiem, domyślam się, co przeżywasz i co czujesz, ale nie możesz z góry stawiać się na pozycji ofiary, no tak właśnie będziesz przez innych odbierana.
Żyj z całych sił i spełniaj swoje marzenia, niepełnosprawność nie jest przeszkodą.
Jak powiedziałam o tej sytuacji mojej terapeutce, to zasugerowała mi że mogło chodzić o pieniądze. I to mi dało do myślenia, bo wedle starego porzekadła, "jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o"... wiadomo co. Zresztą swoje doświadczenia opieram na moich wcześniejszych relacjach z ludźmi, szczególnie z dziewczynami, choć nie tylko (ok. 5 lat temu) - w kółko tylko słyszałam "pożycz mi tyle i tyle", a jak nie pożyczyłam raz, drugi i trzeci, to relacja się kończyła. Nie szukam "opiekunki" za pieniądze, szukam równorzędnej, suwerennej relacji. Co do realizacji marzeń - mimo niepełnosprawności czerpię z życia pełnymi garściami, zrealizowałam chyba 99% swoich marzeń. Ale nie mam z tego prawie żadnej radości, bo największa radość jest wtedy, gdy z kimś ją dzielimy - radość dzielona z kimś jest jak podwójna radość, a smutek dzielony z kimś jest jak połowa smutku.
Może zapisz się na jakąś grupę wsparcia albo na zajęcia dla osób niepełnosprawnych. Może znajdziesz kogoś wśród osób, które przeżywają to, co Ty.
8 2017-03-25 17:49:47 Ostatnio edytowany przez czaspusty (2017-03-25 17:56:05)
Już wyżej pisałam, że chodzę do ŚDS (środowiskowy dom samopomocy), jest tam wiele osób z moimi schorzeniami, ale średnia wieku to jakieś 70 lat, a ja niedługo kończę dopiero 25. Na dodatek są tam przeważnie sami faceci. Z kobiet regularnie na zajęcia chodzę tylko ja i dwie inne. Jedna jest bardzo chora, bardzo chce schudnąć i pytaniami czy schudnie zadręcza nas wszystkich. Ciągle sępi od wszystkich papierosy. Często wychodzi z zajęć w najmniej odpowiednim momencie. Podopieczni (są bardzo nerwowi) wkurzyli się i chcą ją przepisać do grupy dla upośledzonych intelektualnie, ale dyrektorka jest nieugięta. Druga z kobiet jest nawet miła, częstuje mnie cukierkami, ale to tylko dlatego, że moja mama była kiedyś jej najlepszą koleżanką, więc mamy jakiś wspólny punkt odniesienia i wspomnienia, bo jak chodziłam do mamy, to ona przeważnie też tam była. Co do facetów... siłą rzeczy nie powspominam z nimi komuny, bo jej nie pamiętam, nie wiem też co działo się 20 lat temu w ośrodku, bo miałam wtedy 5 latek. Do ośrodka chodzę dopiero 3 lata i mało mamy wspólnych wspomnień, punktów odniesienia. Przez co jestem słabo zintegrowana. Czasami trafi się jakaś młoda i bardzo miła stażystka, ale one są u nas tylko na chwilę.
Jak powiedziałam o tej sytuacji mojej terapeutce, to zasugerowała mi że mogło chodzić o pieniądze. I to mi dało do myślenia, bo wedle starego porzekadła, "jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o"... wiadomo co. Zresztą swoje doświadczenia opieram na moich wcześniejszych relacjach z ludźmi, szczególnie z dziewczynami, choć nie tylko (ok. 5 lat temu) - w kółko tylko słyszałam "pożycz mi tyle i tyle", a jak nie pożyczyłam raz, drugi i trzeci, to relacja się kończyła. Nie szukam "opiekunki" za pieniądze, szukam równorzędnej, suwerennej relacji. Co do realizacji marzeń - mimo niepełnosprawności czerpię z życia pełnymi garściami, zrealizowałam chyba 99% swoich marzeń. Ale nie mam z tego prawie żadnej radości, bo największa radość jest wtedy, gdy z kimś ją dzielimy - radość dzielona z kimś jest jak podwójna radość, a smutek dzielony z kimś jest jak połowa smutku.
To nie jest prawda uniwersalna, tylko twój WYBÓR patrzenia na to w ten sposób.
Nie jestem osobą niepełnosprawną ale nie mam rzeszy znajomych, nie mam przyjaciół (kiedyś miałam, odcięłam się od nich właściwie bez powodu) i mimo tego, że jestem sama nie czuję aby moje sukcesy, przyjemności czy radości były warte tylko połowę, bo z nikim ich nie dzielę.
Rozumiem poczucie osamotnienia ale po co wartość swoich sukcesów rozpatrywać pod kątem ilości znajomych?
10 2017-03-25 19:13:27 Ostatnio edytowany przez Cyngli (2017-03-25 19:14:22)
Wybacz, ale uważam, że dużo gadasz, a mało robisz.
Na Twoim miejscu szukalabym zajęć w innym miejscu, skoro w tym, do którego chodzisz są sami starsi ludzie, lub tacy, którzy Tobie nie odpowiadają. Są grupy wsparcia, warsztaty, fora dla niepelnosprawnych. Ma pewno nie jesteś jedyną młodą osobą z problemami.
Na czym polega Twoja niepełnosprawność, nie wiem, czy napisałaś o tym, czy nie doczytałam?
W moim mieście mam do dyspozycji ŚDS (w którym jestem) albo WTZ. Ja mam schizofrenię paranoidalną i depresję, a WTZ jest dla osób z innymi schorzeniami. Poznałam jedną osobę z WTZ (jest niewidoma) i w sumie mogłaby być moją potencjalną przyjaciółką, bo chyba mnie lubi, a ja lubię ją. Jednak specyfika pracy w naszych ośrodkach jest inna, i mi osobiście bardziej odpowiadają chyba zajęcia w ŚDS. U nas jest dużo różnych treningów, na temat psychologii, spędzania wolnego czasu, zaradności życiowej, jest gra na gitarach, śpiewanie piosenek, występowanie w sztukach teatralnych. W WTZ trzeba pracować jak mały motorek, bo robi się prace na kiermasze, do których ja nie mam cierpliwości. U nas niedawno mieliśmy zajęcia z młodzieżą ze szkoły specjalnej. Było bardzo wesoło, liczę, że jak ukończą szkołę to większość z nich dołączy do naszego ośrodka i nie będzie tak ponuro
Czy leki, które zazywasz obniżają twoją zdolność uczenia się?
Czyli żaden paraliż Cię nie ogranicza...
Dziewczyno, możesz wszystko. Czemu ograniczasz się tylko do małego miasteczka?
14 2017-03-25 21:06:03 Ostatnio edytowany przez czaspusty (2017-03-25 21:09:58)
Mam świeżo wyremontowane mieszkanie w małym mieście i m.in. to mnie tu trzyma. Piszę "między innymi", bo mam zerową orientację w przestrzeni. Gubię się w dużym mieście, nie mam też prawka a bez prawka nigdzie nie dojadę. A bez samochodu w dużym mieście to trochę lipa. Nie mogę też wymagać od ojca, który mieszka w dużym mieście żeby mnie do jakiegoś ośrodka woził, bo musi wozić do szkoły mojego brata, który też jest niepełnosprawny i chodzi do szkoły integracyjnej, daleko od domu (bo w innej nie mieli miejsca). Wielką przeciwniczką mojej emigracji do dużego miasta jest moja macocha (mieszkająca oczywiście z tatą), która uparcie mnie przekonuje, że "ludzie nie są tacy źli" i że powinnam się z nimi dogadywać. Ale nie rozumie, że oni są starsi o kilka dekad, choć wiele razy jej o tym mówiłam.
Kiedyś błądziłam nawet wracając z mojego ośrodka, chociaż to małe miasto.
Iceni - obniżają i to bardzo. Nie rozumiem żadnych filmów, nie mogę się skupić na żadnej książce. Ostatnia jaką przeczytałam to "Panna Nikt", ale to w zasadzie książka dla dzieci, bo pisana jest takim prościutkim, "wiejskim" językiem. W szkole jechałam na dwójach i trójach, na tych ostatnich dlatego, że nauczyciele mnie lubili. Oprócz schizofrenii i depresji mam też stwierdzoną dyskalkulię.
Przecież nie musisz się przeprowadzać. Pociągi i autobusy chyba jeżdżą?
Warto byłoby się jednak przeprowadzić, bo do dużego miasta mam godzinę i 5 minut drogi w jedną stronę. Jest też inne miasto (24 min drogi) z ośrodkiem, ale miasto jest równie małe jak moje i raczej nie znalazłabym tam tego, czego szukam. Byłam tam kiedyś na andrzejkach i kategoria wiekowa była podobna jak u nas.
To tylko godzina drogi. Miliony ludzi tyle dojeżdża codziennie do pracy lub szkoły.
Nie zdobędziesz tego, czego chcesz, jeśli będziesz tkwiła w miejscu