Witam
Mając 17 lat związałam się z chłopakiem o rok starszym.
Nasz staż z przerwami wynosi 8 lat .
Wybaczyłam mu 2 zdrady o których się dowiedziałam. Wychowywałam się w domu, gdzie alkohol i przemoc niestety miały miejsce:(
Za każdym razem mój facet zapewniał mnie, że nigdy więcej mnie nie skrzywdzi, a ja za każdym razem w to wierzyłam.
Ok, przeprowadziliśmy się, zamieszkaliśmy razem ponad 600 km od rodzinnego domu
Jeżeli chodzi o poprawę mojego faceta pod względem zdrad to chyba nie mam mu nic do zarzucenia, ale jeżeli chodzi o szacunek w stosunku do mnie to prawie go nie widać. Gdy się pokłócimy rzeczą jasną jest to, że chcę to wyjaśnic po prostu rozwiązać problem. On nie. Zbywa mnie, lekceważy, wzbudza we mnie poczucie winy. Np. kiedy przypominam mu, że obiecał się starać i odbudowywać moje zaufanie, które naruszył to potrafi powiedzieć, że wcale nic takiego nie mówił bo umówiliśmy się, że zaczynamy od zera (Potrafi to powtórzyć 10 razy pod rząd) przekrzykując mnie przy okazji.
Kiedy tłumaczę mu, że priorytetem powinno być dla niego wyjaśnianie nieporozumień, dążenie do zgody to odwraca się i mówi, że np nie ma ochoty dzisiaj rozmawiać. W takim razie ja czekam do dnia kolejnego (oczywiście przez cały dzień brak kontaktu) przychodzę z pracy z nadzieją, że wszystko sobie nareszcie wyjaśnimy i niestety zastaję go albo pijanego albo zmęczonego albo z bólem głowy lub śpiącego.
Wtedy ja wpadam w furię. Ostatnio nie poznaję siebie, czuję ile jest we mnie agresji. Do niedawna nie wiedziałam , że potrafię mieć aż tak doniosły głos.
W ostatnim czasie 3 razy zdarzyło mi się zasłabnąć . Wygląda to w ten sposób , że zalewają mnie zimne poty , robie się blada gorzej sufitu (i mam wrażenie, że zaraz stracę życie) serce mi bije tak bardzo i szybko i mam wrażenie, że za chwilę wyskoczy mi z klatki piersiowej, a poza tym cała drżę i mam mroczki przed oczami i właściwie mało brakuję do tego żeby zwyczajnie zemdleć . Muszę się czegoś trzymać , żeby nie stracić równowagi.
Na razie udało mi się zrobić podstawowe badania, a z wynikami do lekarza wybieram się jutro.
Podejrzewam u siebie nerwicę , ale najgorsze jest to, że nie mam siły by coś z tym zrobić.
Boję się kolejnego rozstania bo mówiąc szczerze czuję się tak jakbym nie potrafiła żyć bez mojego faceta.
Wiem, że wszystko mu wybaczę i on też to wie a, ten związek kiedyś doprowadzi mnie do tego, że wyląduję w psychiatryku jeżeli czegoś z tym nie zrobię.
Jeżeli okażę się, że to naprawdę nerwica to psychiatra i leki antydepresyjne ? tylko to jest w stanie mi pomóc?? muszę faszerować się lekami czy da się jakoś inaczej z tego wyjść? a druga sprawa do kogo się udać by ktoś mi pomógł wyplątać się z tego toksycznego związku? Najorsze jest to, że zostanę tu całkiem sama , ale jestem gotowa na radykalne kroki tylko chcę się wyrwać z tego związku raz na zawsze. Jestem po prostu uzależniona i czuję jak powoli niszczę siebie samą. Dzień, dwa dobrze a kolejny tydzień jest tragiczne . Raz chodzę smutna, raz szczęśliwa. Mam dosyć tej huśtawki nastrojów. Czy ktoś poradził sobie z toksycznym związkiem? z uzależnieniem? Jak z tego wyjść?
Przepraszam za chaos w moim poście, ale mój stan psychiczny nie pozwala mi na nic więcej .