Witam. Chyba potrzebuję pomocy i oceny mojego zachowania.
Moja mama zachorowała (nie obłożnie, ma kłopoty z pamięcią), od jakiegoś czasu miałam z Ojcem plan, aby wrócić do mojego rodzinnego miasta i pomóc mu w obowiązkach. Chciałam tego. Mam do wyboru kilka miejsc, w których mogłabym zamieszkać, jednak Ojciec uparł się na mieszkanie przylegające do ich domu.
Ponieważ mam w przesżłości bardzo złe doświadczenia ze wspólnego mieszkania (awantury, stres, napięcie, wtrącanie się do wszystkiego i mój depresyjny epizod) – w sobotę chciałam wykorzystać jego dobry humor i ustalić szczegóły mojego powrotu.
Chciałam prosić o klucz do tego mieszkania tylko dla mnie oraz o ustalenie planu opieki nad mamą. Miałam propozycję, aby w czasie, gdy przychodzi do nas opiekunka miałabym jakieś 4 godziny dziennie na swoje sprawy i życie.
Mówiłam spokojnie, jednak niczego się nie dowiedziałam, nie odpowiedział na te pytania; powiedział, że jestem złą córką i nie chcę zająć się mamą, co wydaje mi się zupełnie bez sensu, skoro ja właśnie plan opieki nad mamą chciałam ustalić. Miałam jeszcze nadzieję, że coś ustalimy, ale w trakcie tej rozmowy na każde moje pytanie mówił mi jaka jestem okropna i co wg niego JA myślę. Po długiej serii epitetów straciłam niestety spokój, mówiłam, że nie wytrzymam psychicznie tego wpędzania mnie w winę bez powodu, kiedy ja właśnie chcę mu pomóc. Nic do niego nie docierało.
Od słowa do słowa, kiedy tak nie dając mi dojść do głosu ciągle tylko wmawiał mi jaka to ja jestem, nie wytrzymałam i powiedziałam, że jestem bliska kupienia sobie alkoholu, bo nie wytrzymuję już tego psychicznie i rzuciłam słuchawką. Poszłam po piwo (jestem niepijącą od 15 miesięcy alkoholiczką), dzwoniłam znowu, ale nie odbierał. Cudem nie upiłam się jednak.
Dwa dni później zadzwonił i spytal się mnie czy pije oraz powiedział że nie ma za bardzo czasu i że zadzwoni później. Od tego czasu cisza.
Nie rozumiem tego.
Do tej pory byłam w rodzinnym domu kiedy tylko chciał, choć kosztowało mnie to sporo psychicznego wysiłku, gdyż nie tylko całe dnie spędzałam z mamą (14 godzin dziennie bez wychodzenia z domu całymi tygodniami), a wieczorem robiłam to, co on chciał (tłumaczenia, sprawy firmowe itd.), jednak on niestety często traktował mnie przy tym dość fatalnie i niesprawiedliwie, co było bardzo dołujące.
Bałam się jego powrotu do domu z pracy, gdyż jeżeli miał zły humor musiałam bardzo uważać, żeby się nie odzwywać zbyt wiele. A i tak jego odzwyki w stylu „zamknij mordę” były dla mnie dość częste (za każdym razem, gdy miałam inne zdanie na jakikolwiek temat).
Ponieważ nie sądzę, aby docierało do niego to, że mnie takim traktowaniem rani, ani nie rozbi tego może świadomie, chciałam zadbać o to, żeby po moim ewentualnym powrocie mieć jakąś oazę, w której mogłabym się wieczorami schronić, zamknąć na klucz i czuć się bezpieczną. On uważa, że „w dupie mi się poprzewracało” i chcę się tylko dobrze urządzić (co jest kompletnie be sensu, tu, gdzie mieszkam teraz, 400km dalej, nie tylko nie opiekuję się mamą, ale mam i święty spokój).
Powiedzcie mi proszę, bo już jestem całkiem skołowana, czy ja za dużo wymagam, jestem dorosła, mam 42 lata, chyba każdy człowiek potrzebuje własnego kąta i ma do tego prawo? Czy 4 godzinny dziennie na własne życie to tak dużo?
Tłumaczyłam mu, że gdy będę przez 24 godziny na dobę przebywała tylko z nimi to moja psychika może tego nie wytrzymać i mogę kiedyś się złamać i sięgnąć po alkohol. Nie zależy mi na jakimś specjalnym wsparciu czy cackaniu się ze mną jak z jajkiem, chodziło mi o te kilka godzin na zebranie myśli chociaż, albo na to, żeby chociaż poleżeć (gdy jestem w ich domu boję się położyć nawet na pół godziny w ciągu dnia. Ostatnio bolał mnie kręgosłup i zrobiłam to, ale miałam pecha, bo akurat zadzwonił i urządził mi okropną awanturę o to, że nie zajmuję się mamą i że jestem egoistką i leniem, po czym nie odzywał się do mnie cały tydzień).
Mam wrażenie, że on stara się traktować mnie w miarę normalnie tylko, gdy robię cały czas dokładnie to, czego ode mnie wymaga. Niestety, ja czasem muszę się położyć, bo mam chory kręgosłup.
Boję się wrócić do ich domu na tych zasadach i czuję, że jakiś kompromis jest do tego niezbędny, ale chyba ma być tylko tak jak tego on chce albo wcale.
Cisza trwa już 5 dni. Myślę, że ogarnia mnie powoli depresja i czarnowidztwo, funkcjonuję jak sparaliżowana…
Jestem albo wściekła na niego za to, że tak mnie traktuje albo go usprawiedliwiam, generalnie czuję się fatalnie, nie mogę się na niczym skupić, a poczucie winy odbiera mi chęć do życia.