witajcie
Kilka dni temu zmarł mój ojciec, gdy go mama znalazła zadzwoniła do mnie ja przybyłem jak tylko szybko mogłem, wszystko spadło na mnie. Pozałatwiałem sprawy pogrzebowe, konta, umowy, kredyty. Mama była w bardzo złym stanie psychicznym. Gdy przyjechała rodzina wpadła w straszną rozpacz, że sobie nie da rady sama i co nie tylko. No właśnie, mój ojciec nie był dobrym mężem dla mamy, nadmiar alkoholu, ciągłe kłótnie hałasy, okropne słowa, pospolity scenariusz. Ciągle powtarzałem (i nie tylko ja) oby się to wreszcie skończyło no i stało się. Mama wsparcie miała w nas ale i my równiez mieliśmy jej to za złe że z nim jest mimo iż on jest dla niej taki okropny (zamknięte koło). Starałem się jej to wytłumaczyć ale i mi momentami puszczały nerwy. Były dni gdzie ojciec w jakiś sposób potrafił się delikatnie ogarnąć, wtedy szli sobie razem na spacer, wtedy i ja byłem szczęśliwi to widząc, chciałbym zeby tak było zawsze, ale niestety zwykle trwalo to 2-3 dni potem zaczynało się od nowa. Dzień po śmierci byliśmy już na pogotowiu z mamą bo się strasznie źle czuła. Przyjął ją ten sam lekarz który stwierdził zgon. Mama opowiedziała mu że sobie nie radzi z tym, potem porozmawiałem z nim ja i potwierdziłem że naprawde jest w złym stanie psychicznym. Lekarz dał jej jakiś zastrzyk, chyba jakiś psychoaktywny bo po nim humor jej wrócił, przepisał lekarstwa również poprawiające samopoczucie po traumatycznych przeżyciach. 1 dzień był spokoju przyszedł dzień pochówku i znowu na pogotowie, pomiar ciśnienia, tabletka na zbicie ciśnienia i na poprawe humoru (promolan). Przetrwaliśmy pogrzeb, mama strasznie się przejmowała czy wszystko było dobrze, była mało kontaktowna, jakby nieświadoma tego co się dzieje wokół. Ma wsparcie wśród całej rodziny. Jesteśmy przy niej, rozmawiamy.
No i własnie nagle wszystko wróciło do normy, mama wstała rano, porozmawialiśmy że widocznie tak musiało być, że teraz bedzie tylko lepiej, bedziemy żyć jak pączki w maśle i spokoju i ciszy, wydawało by się że do mamy wszystko dotarło i życie toczy się dalej. I o to najbardziej się martwie, że nagle tak jakby odżyła, chociaż dzisiaj rano przeglądała zdjęcia i trochę płakała ale uparcie twierdzi że jest wszystko dobrze, czasami pożartuje. Śmiem twierdzić że nawet wcześniej sie tak nie zachowywała. Planuje sobie co ma do zrobienia w kolejnym dniu. Widać że próbuje żyć normalnie. Boję się że bedzie kilka może kilkanaście dni dobrze i niedługo zachowanie odwróci się o 180 stopni w kompletne piekło i ja nie bedzie wiedział co dalej robić. Może ona to wszystko w sobie dusi a jak wyjdą z niej całe te psychotropy wszystko wyjdzie na wierzch?
Proszę pomóżcie mi czy mam się czym martwić czy mama faktycznie przez tyle lat bólu teraz nareszcie wie że bedzie już naprawdę tylko lepiej?
edit
Kiedyś byli naprawdę szczęśliwym małżeństwem, mieli wspólne cele, chodziliśmy razem całą rodziną do kościoła wcześniej tego nie zauważałem ale kiedys naprawde były te lepsze chwile ale w którymś momencie zaczęli się od siebie oddalać, ojciec popadł w alkohol, mama nie potrafiła do niego dotrzeć i tak zaczęło to piekło