Cześć, 5 tygodni temu rozstałam się z chłopakiem. Była to bardzo toksyczna i zła relacja.
Przez pierwsze 2 tygodnie dawałam sobie radę, nie szukałam go. Jednak od jakiegoś czasu podświadomie coś mi każe iść w jego kierunku, w jego ślady, szukać go. On nie ma pojęcia gdzie się znajduję. Odezwał się po tygodniu z wyrzutem, że zostawiłam go jak śmiecia, żebym coś mu odpowiedziała. A ja "co mam odpowiedzieć? XD". On zirytował się tym przejawem niepowagi i powiedział, że nic i że przestało go boleć.
Tydzień temu o 2 w nocy napisał "odezwij się w końcu, umieram". Ja: dlaczego umierasz? Mniej pij.
I nic, nawet nie wygląda na to by wyświetlił tę wiadomość (a minął już tydzień)
Mimo tych jasnych sygnałów ciągle czekam na jego odzew, że będzie chciał się spotkać. Żyję czekaniem. Co drugi dzień po zmroku idę pod jego okno i patrzę co robi.
A on?
Potrafi żyć beze mnie.
Nie wiem na co ja liczę. Może któraś z was przechodziła coś podobnego i ma jakieś dobre rady.