Cześć wszystkim. Chciałabym opisać krótko kilka sytuacji i poznać wasze opinie...
Sytuacja 1. Mamy z facetem jechać nad morze. W aucie dochodzi do drobnej sprzeczki (drobnej - czy jechać jeszcze do jednego sklepu czy nie). On nagle rzuca, że już odechciało mu się jechać, wysiada, zabiera rzeczy z bagażnika i chce odejść. Ja próbuję go zatrzymać, nie mogę uwierzyć co się dzieje. Od nie daje się zatrzymać, wyszarpuje mi rękę, którą wzięłam i odchodzi. Jeszcze próbuję go namówić, żeby tego nie robił, on coraz bardziej wściekły rzuca mi: spierdalaj i idzie. Nie reaguje na smsy, żebyśmy odpuścili, przez 5 godzin nie odbiera telefonów. Nie odzywa się. Przychodzi niezapowiedziany o 18 dnia następnego i "chce rozmawiać". Nie mieszkamy razem, więc jak się wkurzy to po prostu idzie.
Sytuacja 2: Budzimy się rano, jest miło, przytulamy się i rozmawiamy o pierdołach. Nagle on chwyta telefon i zaczyna coś czytać. Ja leżę zdziwiona i nie wiem o co chodzi. Po chwili pytam: co czytasz? Na co on, że o chrapaniu (o tym rozmawialiśmy). Odczekuję chwilę i mówię: no weź już skończ ( bez pretensji ani rozkazu, tonem w stylu: no chodź tu już do mnie nooo). Na co on się wścieka, że ja się nie liczę z jego uczuciami, że nie wolno mu nawet poczytać, że mam w dupie co on chce. Ja w szoku próbuję mu wytłumaczyć, że nie o to mi chodzi, że po prostu nie wiem, czy będzie czytał długo, czy mam iść robić śniadanie, czy co - bez sensu trochę leżę i czekam. On się wścieka i zarzuca mi, że chcę nim rządzić...
W sprzeczkach zarzuca mi na zmianę: albo to, że wszystko ma być po mojej myśli i chcę rządzić, albo to, że za bardzo się staram dla niego i się nim przejmuję, a "w miłości czasem trzeba być egoistą". Oskarża mnie albo o jedno, albo o drugie.
Gdy się sprzeczamy, zawsze chce uniknąć sytuacji - po prostu wychodzi albo zaczyna mnie ignorować, pozostaje głuchy na próby rozwiązania problemu, załagodzenia go przez śmiech, próby rozmowy na inny temat. Wyznaje zasadę, że "jak będę miał ochotę to się do ciebie odezwę", a ja w żaden sposób nie mogę na to wpłynąć. Muszę czekać, aż jemu przejdzie, co czasem trwa dwa dni - z błahych tak naprawdę powodów. Doszło do tego, że boję się odezwać nie po jego myśli, bo obawiam się, że sobie pójdzie, i nie będzie się odzywał...wtedy nie mogę jeść, skupić się, ta sytuacja mnie dręczy - i on dobrze o tym wie.
Gdy jest dobrze, jest do rany przyłoż - kochany. Gdy tylko jest choć trochę zły, potrafi ostentacyjnie mnie ignorować cały dzień albo dłużej, jest wtedy złośliwy, robi przytyki. Ostatnio jestem kłębkiem nerwów, boję się odezwać, żeby nie obraził się na 5 godzin.
Nie wiem, czy takie coś ma sens...