Witam.
Pragne zaciagnac obiektywnych opinii.
Czuje sie jak rozrzucone na podlodze puzzle.
Nawal mysli nie powoduje dojscia do jednolitych wnioskow.
Wykazuje pewne cechy patologiczne, ze tak powiem, przekazane genetycznie.
Jestem nadaremna i nachalna poszukiwaczka milosci. I mam problem okreslic czym jest owa milosc.
Oczywiscie mam nadzieje, ze uda mi sie jakos poskladac w calosc.
Mam taki absurd w sobie, ze gdy pozwalam sobie czuc, to czuje smutek (nikt mnie kocha), wolnosc (mam przed soba czysta kartke zycia) i jednosc (oto ja, w calosci). Ale zwykle funckjonuje na autopilocie, jak zombie. Smieje sie, wyglupiam, wykonuje obowiazki, prowadze rozmowy itd I wtedy jestem rozbita. Moja glowa przypomina wtedy grzechotke w rekach hiperaktywnego bobasa a wnetrze mej glowy jest jak ul.
Zazwyczaj stoje z boku, obserwuje, slucham, nie mowie. Ale mam wiele cech przywodcy-sprawdzalam sie w takich rolach aczkolwiek rzadko sie ich podejmuje. No i moge zagadac na smierc. Skrajnosci.
Dzieki koledze dowiedzialam sie co (w sumie dosc liczni) adoratorzy we mnie widzieli- uroda (licho). Problem jest taki, ze ja nie dbam o nia. Mam owlosione nogi i pachy, niewyregulowane brwii, wagry, pryszcze, tluste wlosy, jestem niska, czasami nie myje sie kilka dni z rzedu i pachne, tak. Ubieram sie zazwyczaj w dres albo jakies babcine ciuszki. Mam kompleks grubych lydek i duzego, nieforemnego nosa. Mimo to potwora znajdzie amatora. I tak bylam w dwoch dluzszych zwiazkach. W obu powielily sie te same problemy. Brak szacunku, brak zaufania, obelgi, rekoczyny, wypicowane jak w Pimp My Ride "kolezanki" (ktore mnie nigdy na oczy nie widzialy ale strasznie mnie nie lubily)... w konsekwencji moj coraz wiekszy chlod. Oczywiscie ten w trybie zombie, bo gdy pozwalam sobie to wszystko co przezywam czuc to jest to wulkan wscieklosci, zawodu, gniewu i takich tam... grzechow glownych. No a potem wielki placz.
Do tego mam paskudny charakter. Jestem wredna. Nie jestem ani ateistka ani feministka aczkolwiek wykazuje kilka podobnych im cech, za co jestem szufladkowana, co powoduje, ze zanudzam swoimi teoriami, ktore wszyscy maja w dupie. Jestem zamknieta w sobie, tlumie emocje, wstydze sie. Nie umiem sie konstruktywnie klocic i zawsze mi wyjdzie jakies jajo z tego klocenia sie. Nie osiagam zamierzonego efektu, nie mowie tego co chcialam tylko daje sie wybic z tematu. Do tego jak widac duzo marudze. Nie cwicze, porzucilam swoje pasje, swoich przyjaciol, rodzine... Jakis egocentryzm tez... Moze nawet pewnego rodzaju zblazowanie.
Z drugiej strony mam dobry charakter. Pomagam, odczuwam, dziele sie, sluze rada, rozweselam...
Zastanawialo mnie zawsze czemu byli faceci ze mna byli. Czemu moj chlod byl dla nich dobra wymowka na podrywanie innych dziewczyn a nie byl dobrym powodem do zakonczenia zwiazku. Zaden ze mna nie zerwal. Doprowadzalismy wspolnie do niezlej patologii i to ja zawsze czulam sie zoobligowana do zakonczenia wykanczajacych zwiazkow.
Nie jestem z tych, ktore prawia komplementy ale jestem z tych lojalnych, pomocnych, wyrozumialych... dlaczego tak bardzo zalezalo im na komplementach? Dlaczego nie widzieli ich w rzeczach, ktore dla nich zrobilam? Jestem tworcza, tworzylam komplementy w wierszykach i listach bo jestem tez strasznie niesmiala (no i niedzisiejsza troche, czesto slysze ze jestem jak stara babcia, ze za powazna). Z drugiej strony slysze, ze jestem jak dziecko. Czesto chca cos ode mnie uslyszec a ja sie blokuje. Wtedy mysle, ze to oni sa walnieci.
Mam wokol siebie wysoki i gruby mur. Ciesze sie jak glupia, gdy ktos probuje sie do mnie przedrzec. Wychylam wtedy do tego kogos rece i jak sie zaangazuje to potem... potrafie duzo zniesc... duzo nieprzyjemnosci... ktorych wiekszosc nie chce znosic.
Nie mam konkretnego pytania. Chcialam sobie to sprobowac chociaz poukladac. Byc moze to bedzie dla Was za ciezkie. Byc moze potrzebny bedzie mi specjalista ale o nim moge zapomniec na chwile obecna (money, money). Wiec chcialabym porozmawiac z kims. Moze ktos ma podobnie albo ma jakies sugestie.
Bylam na 2 spotkaniach z psychoterapeuta i chce sie jeszcze wybrac w przyszlosci, gdy sie nieco odkuje finansowo.
Moje nastawienie jest do dupy. Zmieniam je kazdego dnia i dziala to chwile po czym nawet sie nie zorientuje jak jestem w starym gownie po pachy, znowu.
Problem jest taki, ze musze sie pozbierac do kupy. Tylko samo to brzmi fajnie ale... niekonkretnie. I w ogole to mi sie to nie udaje, mimo prob... na chwile tylko...
Zreszta sami widzicie.
Moze samotnosc....
... moze zaburzenie.
Nie wiem.
Pozdrawiam!