Hej
Jakiś czas temu pisałam tutaj o chorobie nowotworowej mojej mamy. Niestety tydzień temu nagle zmarła, nawet lekarze byli w szoku, bo tego samego dnia czuła się całkiem dobrze.
Ale postanowiłam tutaj napisać, bo zastanawiam się co zrobić z tatą.
Jestem na pierwszym roku studiów. Chociaż chciałam studiować w większym mieście, zostałam u siebie, ponieważ nie wyobrażałam sobie wyjazdu gdzieś dalej, gdy z mamą bywało różnie. Wolałam być przy niej i widzieć wszystko, co się dzieje. Tato od 11 lat pracował za granicą, a teraz wrócił, ponieważ stan mamy był tak słaby, że zrezygnował nawet z pracy, by się nią opiekować. Chuchał na nią i dmuchał, całe dnie spędzał na gotowaniu jej posiłków albo przesiadywaniu w szpitalu.
Jeśli chodzi o mnie, to jestem raczej z osób o silnej psychice. Dodatkowo przez te wszystkie lata dosyć często rozmawiałam z mamą o tym, "co by było, gdyby...". Mama zawsze zaznaczała, że niezależnie od tego, co by się działo, mam się uczyć, skończyć studia- nawet jakiekolwiek, byleby się uczyć. Żebym się nie bała, że gdy umrze mam nie płakać, nie rozpaczać nad tym co się stało.
Dopiero gdy zachorowała, zrobiło jej się żal, że wszystko odkładała "na później". Że chciała tyle zobaczyć i nie wykorzystała okazji. Na szczęście udało nam się spełnić jedno z jej największych marzeń- wyjechała razem z tatą do Rzymu, pomimo słabego stanu zdrowia. Nie pojechałam z nimi z pewnych powodów, ale nawet przez chwilę nie żałowałam, a kiedy mama opowiadała z taką ogromną radością o tym, co zobaczyła i kiedy widziałam jak bardzo cieszyła się, ja byłam jeszcze bardziej szczęśliwa.
Obecnie jest nam z tatą ciężko, no ale wiadomo, to zrozumiałe w takiej sytuacji... Tylko mam wrażenie, że mi jest w tym wszystkim łatwiej wytrwać, niż tacie. Mam szkołę, znajomych, naukę. Tato na razie nie pracuje, musi pozamykać wszystkie ważne sprawy i powiedział, że dopiero, gdy już wszystko będzie załatwione, to czegoś poszuka, bo przecież nie będzie tak siedział bez celu, a poza tym ma jeszcze córkę. Bardzo cieszy mnie, że ma takie podejście, ale martwię się o niego. Teraz za bardzo nie ma się do kogo odezwać. Co prawda jeździmy do babć, dziadków, ciotek, ale jednak będąc w domu ja mogę zająć się nauką, czy porozmawiać z kimś przez internet, a on oprócz mnie, nie ma się do kogo odezwać. Widzę, że jest mu ciężko i staram się z nim jak najczęściej rozmawiać. Pytać nawet o najmniejsze bzdety, byleby z nim rozmawiać.
Chciałabym teraz zacząć podróżować. Nie mam tu na myśli wyjazdów nie wiadomo gdzie i już, teraz, natychmiast. Chodzi mi raczej o coś takiego, że po sesji chciałabym odwiedzić przyjaciół, którzy studiują w innych miastach. Na wiosnę pojechać ze znajomymi na kilka dni w góry. Nie chciałabym zwlekać tak jak moja mama. Jej choroba nauczyła mnie, że nie warto zastanawiać się nad tym co może się stać, lepiej za duzo nie planować, bo i tak życie zapewne potoczy się inaczej.
Tylko to wszystko, utrudnia mi myśl, że tato czuje się samotny i robi mi się źle, jak pomyślę, że miałabym zostawić go samego nawet na dwa dni kiedy pojechałabym do przyjaciółki.
Wpadłam na pomysł, by zaadoptować jakiegoś pieska. Już od dawna chciałam mieć czworonoga. W tym tygodniu mieliśmy nawet możliwość, by jednego zatrzymać. Tacie o dziwo bardzo się spodobał i szkoda mu było oddać go właścicielom. Dlatego coraz częściej chodzi mi po głowie ten pomysł. Zdaję sobie sprawę z tego, że pies nie jest zabawką i że to duża odpowiedzialność. Dlatego ciągle się zastanawiam. Może gdyby taki piesek pojawił się w domu, tato miałby jakieś dodatkowe zajęcie (oczywiście ja również), a gdy nie byłoby mnie w domu, to nie byłby sam... Jak myślicie?