To pewnie kolejny watek o nieszczesliwym zwiazku, ale znalazlem sie w tak chorej sytuacji, ze nawet nie mam z kim o tym pogadac...
Znamy sie z zona od 13 lat, od ponad 9 jestesmy malzenstwem. Gdzies tam pomalu wkradala sie domowa rutyna. Ja nie poswiecalem jej tyle czasu ile by chciala. Podobno o tym mowila, ale byly to bardziej krzyki na siebie niz powazna rozmowa o tym czego nam brakuje. Dwojka dzieci, w tym jedno nastoletnie, buntujace sie przeciwko wszystkiemu.
I stalo sie - w jej zyciu pojawil sie najpierw kolega.... a teraz juz ktos wiecej. Podobno sie zakochala... podobno dal jej spokoj, ktorego potrzebowala. Spedza z nim "wirtualnie" kazda wolna chwile. Nie robi z tego tajemnicy. Wrecz przeciwnie. Wiem duzo. Bardzo duzo. O to czy moze sie z nim umowic na kawe tez mnie zapytala. Zgodzilem sie, bo myslalem, ze i tak jej nie zatrzymam, a jezeli bede wyrozumialy to wszystko sie jakos ulozy. A jak bede bronil, to zakazany owoc bedzie lepiej smakowal. Minely 2 tygodnie, a ona coraz bardziej tonie w tamtej relacji i nic nie pomaga. Spedzilismy godziny na rozmowach.
Uslyszalem, ze jestem dobrym mezem, ze mnie kocha, ale bardzo ja zaniedbalem. Ze teraz pokochala tez jego i nie potrafi przestac. Ze chcialaby nas obu chociaz to niemozliwe. Ze nigdy nie odejdzie ode mnie. Ze mam czekac, ze moze czas to zalatwi. Nie spala z nim, ale wiem, ze by chciala i jezeli dam jej okazje to to zrobi. Ale to nie seks mnie boli. Boli mnie to, ze kocha kogos innego, ze woli spedzac z nim czas niz ze mna. Ze kiedy on pisze jej jakie to jest bez sensu, bo nigdy nie beda razem to ona go pociesza i nie daje odejsc. Ze stara sie, zeby dac mu szczescie, ktorego nie mial za wiele w zyciu.....
Stoje z boku, patrze na to wszystko, boli mnie serce i coraz bardziej trace wiare w sens naszego zwiazku. Wczoraj znowu peklem i powiedzialem, ze moze zabrac obraczke, jechac do niego, robic co tam chce. I znowu mnie uglaskala zapewnieniami o milosci, o tym ze sie to jakos ulozy, ze chce zostac przy mnie, ze nigdzie nie jedzie.... a potem poszla z nim pogadac.
Wiem, ze to wszystko jest chore... ze pewnie jestem naiwny. Ale na razie jej ufam i staram sie jakos ja z tego wyciagnac. Ale ona nie chce. Mysli ciagle o tamtym, wszelkie propozycje zrobienia czegos razem sa odrzucane, bo woli siedziec i patrzec w telefon.
Moglbym wygarnac to wszystko jemu. Podejrzewam, ze moglby nawet pokusic sie o zerwanie z nia wszelkich kontaktow. Tylko wtedy to ona mnie znienawidzi i pchne ja jeszcze bardziej w jego ramiona.
Wiec na razie zyjemy tak razem... i nikt nie jest szczesliwy. Mnie boli serce... on mieszka daleko i jest prawie tylko "wirtualny"... a ona jest rozdarta.
Chcialbym to wszystko zakonczyc.. byc z kims dla kogo bede wazny. Ale martwie sie o rodzine i trzymam nitki, ze ona ze mna zostanie. Tylko jaki sens ma zwiazek, w ktorym jego uczucia sie wazniejsze od moich. Chociaz podobno nie sa - podobno sa tak samo wazne, tylko mnie ma blisko, a on jest daleko. Nie rozumiem tego.... Nic juz nie rozumiem.