Od grudnia spotykam się z dziewczyną, która kilka miesięcy wcześniej zakończyła związek. Od początku nie było łatwo ona sama nie potrafiła się określić co do mnie. Często było tak, że jeden dzień jest fajnie, a na drugi już jest smutna i nie wiedziała czy to ma sens. Zaproponowałem jej nawet, że dam jej spokój i ja będzie chciała to niech sie odezwie, ale póki co z tego nie chce skorzystać.
Ostatnie dwa tygodnie - łącznie z Sylwestrem- spędziliśmy razem tzn. niemal dzień w dzień. Zaczęła mi mówić, że mnie lubi i sama się pyta czy ja ją lubię, czy będę tęsknił itd. Sporo sie zmieniło. Dziewczyna wychodzi na prostą, już się tak nie smuci i generalnie jest lepiej.
I tu mam spore obawy, bo boję się, że jestem jej potrzebny na ten trudny okres, że jestem plastrem/furtką. Nie chciałbym, żeby bylo tak, że przy mnie w końcu odżyje i pozna kogoś w kim się zakocha, a mnie podziękuje. Ciężko mi rozgryźć te dziewczynę, bo z jednej strony wydaję się być ciekawa jaki jestem, mówi ze mnie lubi, przygotowuje dla mnie czasem jakiś fajny posiłek. A z drugiej nie bardzo chce się całować. Mówi, że sie trochę blokuje. Z tuleniem podobnie.
Więc gdybym miał być kimś kto miałby jej tylko dać czułość i bliskość to by chyba sama się chciała przytulać. Wiem, że to może głupie, ale już mam taki mętlik w głowie, że nie wiem co myśleć.
Pytałem się jej już czy nie jestem dla niej właśnie takim plastrem, to stanowczo zaprzeczyła, aczkolwiek obawy nadal mam.