Zastanawiam się czy zakochiwanie się w kimś poprzez współczucie jest jakąś moją 'dziwnostką' czy może zdarza się dość często. Kiedyś natknęłam się na post pewnego użytkownika, który twierdził że pielęgniarki nierzadko zakochiwały się w rannych żołnierzach, dlatego właśnie że oni wzbudzali ich litość, i że jest to związane z tym że w mózgu, gdy nam kogoś żal, oraz przy urzeczeniu romantycznym, wydzielają się podobne/takie same(?) substancje. Nigdy potem nie udało mi się odnaleźć nic na ten temat, a wnioski z obserwacji kobiet (głównie z forum, tego co piszą) raczej temu przeczą, bo wśród najbardziej pożądanych cech wymienia się m.in. pewność siebie, siłę, dominujący charakter.
Czy są tutaj oprócz mnie kobiety, które mają coś takiego, że jeśli dany mężczyzna wydaje im się pokrzywdzony, lekko zalękniony, w jakiś sposób 'biedny', czy bezbronny (coś jak skrzywdzone zwierzątko) to (o ile inne elementy 'grają' jak należy) powoduje to u nich uczucie zakochania, lub chwilową, niezwykle mocną, dziwną słodycz 'na sercu'?
Takie kobiety, u których widok płączącego osobnika płci męskiej wzmaga zachwyt jego osobą? Sprawia, że wydaje im się bardziej słodki, i piękny?
Zastanawiając się nad przyczynami moich największych sympatii w życiu odkryłam, że tym czymś, co leży u mnie u podstaw uczucia miłości do innych jest to, że wydają mi się oni, bądź są w danej sytuacji 'ofiarami'. Kiedy byłam dzieckiem mieliśmy w domu kota. Do pewnego momentu był on dla mnie cieszącą oko, lecz obojętną uczuciowo istotą. Kot dość często zachowywał się wobec mnie nachalnie (wskakiwał mi na kolana pomimo ciągłego 'zsadzania' na ziemię itd.) więc pewnego dnia, gdy miałam gorszy humor odepchnęłam go z całej siły, aż spadł na podłogę. Oczywiście było to z mojej strony zachowanie naganne, ale to co zwróciło moją uwagę, to fakt że w tamtej chwili poczułam do niego coś w rodzaju miłości. Miałam też parę innych sytuacji w życiu że przez przypadek, bądź naumyślnie zraniłam kogoś w jakiś sposób, i chyba zawsze czyniło to tę osobę śliczniejszą, i bardziej 'kochaną' w moich oczach. Tak jest też oczywiście w przypadku gdy osoba jest pokrzywdzona losowo, baź przez inne osoby.
Pamiętam też, że gdy lekko uderzyłam, i odepchnęłam swojego chłopaka, stał się dla mnie jeszcze bardziej uroczy, jakby wyobrażenie sobie go jako skrzywdzonego zwierzątka nadało mu jeszcze więcej słodyczy.
Myślę, że mogłabym zostać niewłaściwie zrozumiana, dlatego tłumaczę, że nie chodzi o sprawianie komuś bólu (mimo, że z przykładów można by tak wywnioskować), a raczej wrażenie że druga osoba jest w jakiś sposób 'biedna', bezbronna, że należy jej współczuć. O wspołczucie jako wyzwalacz szeroko rozumianego uczucia miłości, a w szczególności zakochania, dlatego interesuje mnie głównie czy często zdarza się Wam, że jakiś mężczyzna wydaje się Wam bardziej zachwycający, gdy sprawia wrażenie 'biednego', bezbronnego, smutnego. Generalnie - wzbudzającego współczucie/litość.