Minęło sporo czasu odkąd ostatnio tu zaglądałam, bo aż rok.... Wtedy był inny problem, teraz narasta następny - potrzebuję bezstronnej opinii i pomocy, wiem, że tutaj ją znajdę.
Mam 21 lat, 3 lata temu zaczęłam się spotykać z przyjacielem. Oficjalny związek, nikogo to nie dziwiło. Widywanie się raz w tygodniu było czymś normalnym, wiedziałam, że raczej więcej nie da rady, z początku zgodziłam się na to, ale powiedziałam Mu, że długo tak nie wytrzymam i musi próbować częściej znaleźć czas. Nie mieszkamy w tym samym mieście, jednak jest na tyle blisko (30 minut PKS), że On pracuje w mieście, w którym ja mieszkam a czasu na spotkania brak. W zeszłym roku powiedziałam magiczne "tak". Jakiś czas potem zaczęłam się zastanawiać czy dobrze zrobiłam. Spotkania raz na tydzień myślicie? Mylicie się, bardzo.... Raz na miesiąc, dwa razy w miesiącu. Studiowałam, ale zawsze Mu mówiłam, że czas znajdę, choćby nie wiem co - i z mojej strony tak było. Tylko, że u Niego nie. Pracuje w tygodniu, sobotę do 14, niedziela wolna. "Jestem zmęczony po pracy", "przecież wiesz jak mi jeżdżą PKS". Sęk w tym, że jak ma iść do kolegów lub na próbę (jest muzykiem) to nie jest zmęczony i ma czas, a PKS wiem jak jeździ (co godzinę). Nie raz wypłakiwałam całą wodę przez to. "Odklepuje" ze mną trzy godziny odwiedzin bądź dwie spaceru i znika. Między spotkaniami smsy tylko. Tęsknię za Nim, rozmawiałam z Nim o tym. Dyskutowałam nie raz. Ostatnio miałam wiele trudnych sytuacji, prosiłam czy nie poświęciłby mi godzinki, bo potrzebuję Go, nie wytrzymuję. Ale nie ma czasu. Zamiast Jego obecności dostaję słodkie słówka, przeprosiny, żal i nic poza tym, żadnej zmiany lub choćby prób.
Ciężko mi, ponieważ wiąże z Nim wielkie nadzieje, liczę na wspólną przyszłość, chciałam się już z Nim wyprowadzić. Ale mam coraz więcej wątpliwości. Ludzie znajdują dla siebie czas mimo wszystko, ale On nie potrafi. Tracę chęci na rozmawianie z Nim. Natomiast kiedy Go już zobaczę czuję się świetnie, póki nie zrozumiem, że za dwie godziny znów mi zniknie na miesiąc, dwa tygodnie.... Siedzę wieczorami i ryczę jak dziecko. Nigdy jeszcze nie czułam tak wielkich uczuć względem kogoś, kocham Go, ale widzę teraz, że miłość nie wystarcza. Trzeci rok tkwię w tym związku. Jest wspaniałym facetem, gdy już się pojawi, na początku myślałam, że na Niego nie zasługuję, czasem teraz tak myślę. Jednak boję się Go zostawić.
Trudne sytuacje, o których wspominałam sprawiły też, że mniej się śmieję, bo brak mi wsparcia. Może i to odrzuca w Nim chęć poprawy relacji? Może mój smutek zniechęca....? Zapewnia, że kocha, ale ja nie widzę starań.
Pewnie tematów takich były już tu miliony, ale każda sytuacja jest inna, każdy potrzebuje rady na konkretną sprawę. Liczę na jakąkolwiek odpowiedź, jestem w kropce.
Z góry dziękuję za każdą Waszą odpowiedź i zainteresowanie, drodzy forumowicze