Od długiego już czasu korci mnie, by się wyprowadzić z domu rodzinnego do większego miasta. Chciałabym się usamodzielnić, ogarnąć życiowo i wyjść w końcu do ludzi, bo od kilku już ładnych lat zamknęłam się w 4 ścianach (może nie dosłownie, ale ogólnie dnie przesiaduje w pokoju). Mam obawy co do kilku kwestii (np. praca, bo skończyłam kijowy kierunek, w którym i tak de facto nie chcę pracować, ale w CV jednak widnieje mój kierunek), jak wspomniałam już w innym temacie problemy interpersonalne (czyt. problem z ładnym, płynnym wysławianiem się, choć wiem, że problem ten głównie siedzi w mojej głowie).. Mimo wszystko czuję i wiem, że sobie poradzę, że stać na mnie na lepsze życie.
Myślicie, że taki skok na głęboką wodę może zmienić mnie o 180stopni? W takiej też sytuacji postąpilibyście podobnie, gdyby nic was nie trzymało w rodzinnym mieście, prócz rodziny? Z nią akurat nie mam złego kontaktu, ale żyje mi się za sielankowo i chcę sama to zmienić.
Pamiętaj tylko, że przed sobą nie uciekniesz.
Pamiętaj tylko, że przed sobą nie uciekniesz.
ale ja nie chce przed soba uciekac, a wlasnie 'nabrac wiatru w zagle', cos wniesc w swoje zycie dobrego i przy okazji wlasnie pracowac nad soba i swoimi 'demonami'
Warto zawsze spróbować. Później można przecież wrócić do dawnego życia, które Ci odpowiada lub nie, ale w którym masz spokój. Ja kiedyś byłam w podobnej sytuacji, zdecydowałam się wyjechać, postawić wszystko na jedną kartę i udało się! Jestem teraz w dobrym miejscu, chociaż po drodze musiałam pokonać przeszkody.
Może na początek wynajmiesz sobie pokój gdzieś w tym samym mieście?
Mało szczegółów podałaś, ale wydaje mi się, że taki przeskok spowoduje, że wpadniesz w większe kompleksy, bo to Ci się nie uda, tamto.
Sielanka się skończy i trzeba będzie i pracować na życie i żyć.