Znamy się dziesięć lat. Jesteśmy osiem lat po ślubie. Mamy prawie dwuletnią córeczkę. Mój mąż jest pedantem. Robi mi awantury o byle co. Że położyłam talerz na zlewie, że okruszek spad na ziemię, że włos leży na podłodze. Cały dom lśni, wszystko ma leżeć na swoim miejscu. Ciagle za mną chodzi, wszystko sprawdza, kontroluje. Ciagle czuje na moich rękach jego wzrok. Już od długiego czasu nie gotuje, żeby nie zabrudzic kuchni. Dla córeczki gotuje w dzień, kiedy nie idę do pracy, 3 zupy na raz, zamrażam je. Cała się trzęsę, żeby zdążyć z posprzątaniem wszystkiego zabim on wróci z pracy. Za Małą muszę chodzić całymi dniami krok w krok, żeby czasem czegoś nie dotknęła lub nie pobrudziła. Nie mam czasu cokolwiek zrobić - wyprasować lub umyć okien. Tylko gdy Mała śpi, biegam szybko cała spocona żeby cokolwiek zrobić. Córka nie ma i nigdy nie będzie mieć piaskownicy, żeby czasem ziarenko piasku nie wysypało się z buta na podłogę, z której moznaby jeść... Gdy przychodzimy do domu z dworu lub ze spaceru, od razu krzyczy: idź z nią do wanny! Moglabym tak jeszcze pisać i pisać i pisać i pisać... Ja nie jestem bałaganiara, bardzo lubię porządek, ale nie potrafię tak żyć... Najbardziej żal mi mojego dziecka... Nigdy nie będę kleić z nią pierogów ani piec świątecznych ciasteczek...
Czy któraś z was ma takie życie? Z dnia na dzień mam coraz bardziej dość. Myśle o rozstaniu. Z jednej strony zastanawiam sie, czy nie zrobie tym krzywdy mojej córeczce, w końcu powinna mieć mamę i tatę. A z drugiej strony myśle, ze zostając tutaj pozbawie ja radosnego i beztroskiego dzieciństwa, z ciągłymi zakazami i wykrzykiwaniem "tego nie, tamtego nie, nie nie nie...".
Co o tym myślicie? Może wy pomożecie mi podjąć jakaś decyzje?...