AgniesiaD, Twoje wyjaśnienia odnośnie tego co sie dzieje w mojej glowie póki co niewiele zmieniają, ale dzięki za wyjaśnienie odnośnie medytacji.
A powiedz mi, Tobie zdarza się "zamyślać" ("nie myśleć" w mojej wersji). A jesli tak, to jakby autorka Cię zapytała "o czym (wtedy) myślisz?" to co byś odpowiedziała?
Zakładając, że Autorka mnie o to pyta, odpowiedziała bym tak: Jak się zamyślam (np. wpatrując się chwilę w jakiś punkt bez konkretnego celu) to myśli mi płyną różnorakie...niektórych nie wyłapuję i najzwyczajniej w świecie ich nie mogę pamiętać, a niektóre udaje się wychwycić w momencie gdy zauważam zamyślenie. Wówczas myślę, że się zamyśliłam.
By myśleć całkowicie o niczym tj. osiągnąć tzw. stan niebytu/pustki (czyli tzw. zanik"ja") potrzeba zaawansowanej medytacji. Lecz zauważ, iż pomimo pozornego zaniku "ja" (czyli ego), pozostaje jeszcze świadomość. No dobrze...ale świadomość czego, a może kogo? To świadomość Twoja i świadomość jest świadoma samej siebie, to czy możemy mówić o pewnym doznaniu siebie samego? Możemy. Dlatego Koany zen nadają się do osiągnięcia tzw. "natury Buddy" (którą uważam za iluzję umysłu), a w tejże "naturze Buddy" właśnie na "siebie" ponoć już nie ma już miejsca - dlatego osiągnięcie "natury Buddy" uważam za ściemę i największe urojenie ludzkiego umysłu. Właśnie tu mnisi buddyjscy stoją w nielogicznym rozkroku...bo właśnie medytacja paradoksalnie pozwala odnaleźć Twoje "ja"....bo to tylko iluzja doświadczenia "pustki"/niebytu. "PATRZYSZ" na pustkę. CZYJA to pustka? Twoja, a jak Twoja to istnieje "ja".
No bo przecież jestem. Nie można myśleć o niczym, bo nic nie istnieje - nie ma prawa bytu! Buddyzm jest urojeniem. STAN MEDYTACJI NIE JEST MYŚLENIEM O NICZYM
Wybaczcie ten offtop
Wg mnie... koleś myślał, i wcale nie myslał o niczym, też nie analizował tylko kombinował jak nie angażować się emocjonalnie w związek