Nie chcę "kraść" tematu Mrukowi72, napiszę tylko co mną kieruje jeśli chodzi o wstrzymanie rozwodu.
Po pierwsze.
Prawnik poradził mi, żeby zgodzić się na ten wyjazd, i na "naprawę małżeństwa". Jak powiedział: "to że się naprawia, nie oznacza od razu, że będzie naprawione". Jeśli bym się nie zgodził, to w jego ocenie dał bym żonie szansę na argumentowanie w sądzie, że ona chciała się zmienić i naprawić, tylko ja niedobry nie chciałem.
Po drugie, sprawy przyziemne.
Nie stać mnie utrzymywać równocześnie dwa domy. Taka sytuacja jak jest teraz, musiała by szybko ulec zmianie a to oznaczało by zmianę statusu życiowego żony i dzieci. O ile z tym pierwszym nie miał bym problemów, o tyle dzieciaki są argumentem, nie chcę odbierać im ich rodzinnego domu.
One są trzecim i najważniejszym powodem dla którego chcę jeszcze myśleć o ratowaniu czegokolwiek.
Jeśli wrócę do żony to na własnych warunkach, i w jasno określonych granicach. Wiecie, poza tym nieszczęsnym seksem wszystko inne naprawdę nieźle nam się układało.
Myślę, że moja żona za bardzo obrosła w piórka, uznała że nie musi się starać a seks zaczęła traktować jak instrument do manipulowania mną.
To już się zmieniło i to bardzo. Więc cóż, jak na dziś ma ode mnie szansę, by pokazać że traktuje mnie na serio.
Prawda jest taka, że zakosztowałem odrobiny swobody i bardzo mi się to spodobało. Myślę, że jakakolwiek próba powrotu do tego co było, szybko skończy się dla niej źle i ona zdała sobie z tego sprawę.
Nie chcę jej do niczego zmuszać. Uważnie ją obserwuję, i zwracam uwagę na to co robi, nie na to co mówi. Jeśli okaże się, że to co teraz robi to jedynie czyste wyrachowanie, że robi coś na siłę, wbrew sobie, że do czegokolwiek się zmusza, to cóż, drugiej szansy mieć nie będzie.
Dopuszczam możliwość powrotu, pod warunkiem, że to będzie szczere.
I tyle.