Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...
(...) Właściwie to masz rację, ale w pewnych tematach nadal mnie onieśmiela.
Chyba rozumiem co masz na myśli. Ale to nie jest tak, że bezpośredniość na forum przekłada się na bezpośredniość w normalnym życiu. Tutaj w anonimowym świecie jest łatwiej. Dużo w temacie swobody mówienia dały mi terapie. Ale generalnie to ja nie jestem gadatliwy. No i najtrudniej rozmawia mi się obecnie z żoną. Zwłaszcza na te intymne i ważne tematy.
Tak, to się zgadza. Myślałam o tym i mam kilka spostrzeżeń. Pozwolę sobie napisać, jeśli nie masz nic przeciwko.
Dobrze Wilku, zacznę chyba od Twojego spojrzenia na siebie. Mam wrażenie, że odrobinkę nie doceniasz siebie. Zwróć uwagę jak świetnie radzisz sobie na forum. Tak, jest tu trochę łatwiej, ale z drugiej strony pokazujesz tu siebie bez obaw, takiego jakim jesteś i masz jednocześnie informację zwrotną. Jak dla mnie ta informacja jest dla Ciebie bardzo korzystna, wiele pań lubi tu z Tobą rozmawiać. A to znaczy, że masz ciekawe rzeczy do powiedzenia, potrafisz je przekazać i jesteś lubiany. W moim odczuciu przez innych jesteś postrzegany lepiej niż przez samego siebie. A to znaczy, że najwyższy czas w siebie uwierzyć. Stanąć przed lustrem i powiedzieć: jestem Wilkiem, auuu...
Co ty o tym myślisz?
12,678Odpowiedź przez vilkolakis2018-01-22 17:55:09Ostatnio edytowany przez vilkolakis (2018-01-22 17:55:55)
vilkolakis
Gość Netkobiet
Odp: moje cudowne życie po rozwodzie
Lilka787 napisał/a:
Dobrze Wilku, zacznę chyba od Twojego spojrzenia na siebie. Mam wrażenie, że odrobinkę nie doceniasz siebie. Zwróć uwagę jak świetnie radzisz sobie na forum. Tak, jest tu trochę łatwiej, ale z drugiej strony pokazujesz tu siebie bez obaw, takiego jakim jesteś i masz jednocześnie informację zwrotną. Jak dla mnie ta informacja jest dla Ciebie bardzo korzystna, wiele pań lubi tu z Tobą rozmawiać. A to znaczy, że masz ciekawe rzeczy do powiedzenia, potrafisz je przekazać i jesteś lubiany. W moim odczuciu przez innych jesteś postrzegany lepiej niż przez samego siebie. A to znaczy, że najwyższy czas w siebie uwierzyć. Stanąć przed lustrem i powiedzieć: jestem Wilkiem, auuu...
Co ty o tym myślisz?
Masz całkowitą rację. Jestem wobec siebie bardzo krytyczny. W sumie to ja po prostu siebie nie lubię. I nie umiem tego zmienić. Forum to tylko forum. Tu jest "bezpiecznie" w kontaktach z innymi. W relacjach normalnych jestem bardziej wycofany. Parę osób faktycznie chyba mnie tu lubi, ale jednak wiadomo, że normalnych relacji to nie zastąpi.
Lilko, podziękowania za piosenkę. Nastrój mam lepszy Wilku, nie jesteś sam. Ja również jestem swoim największym krytykiem. Poza tym nie pałam miłością do własnej osoby...
Wilku, jesteś bardzo do rzeczy i sensowny facet Jestem pełna uznania dla Twojej postawy wobec żony i związku. Twoje wypowiedzi są konkretne i sensowne, a wyrazy sympatii, za możliwość pofilozofowania z Tobą już Ci tu kiedyś składałam.
Ja również miałam w sobie dużo samokrytycyzmu. Nadal mam, ale stać mnie już na postawę (a pomogli mi ją osiągnąć życzliwi ludzie, którzy we mnie uwierzyli i dostrzegli moją wartość): jestem jaka jestem, najlepsza jak potrafię, a jeśli komuś się nie podobam - przecież nie ma obowiązku podobania się wszystkim. Nie są mi obce momenty zwątpienia w siebie i dużych zachwiań równowagi (vide: Meczowy), ale życie pokazuje, że niepotrzebnie. Wady mam, oczywiście, ale kto ich nie ma. Z niektórymi walczę, bo utrudniają mi życie, a niektóre... nawet lubię. Czasami np. ze swojego roztargnienia mam prawdziwy ubaw. Powstają iście książkowe historie, które mogę opowiadać znajomym
Myszołów nie ma sobie nic do zarzucenia. Skrupuły obce są czarnej panterze. Nie wątpią o słuszności czynów swych piranie. Grzechotnik aprobuje siebie bez zastrzeżeń.
Samokrytyczny szakal nie istnieje. Szarańcza, aligator, trychina i giez żyją jak żyją i rade są z tego.
Sto kilogramów waży serce orki, ale pod innym względem lekkie jest.
Nic bardziej zwierzęcego niż czyste sumienie na trzeciej planecie Słońca. /Wisława Szymborska/
Wilku, jesteś bardzo do rzeczy i sensowny facet Jestem pełna uznania dla Twojej postawy wobec żony i związku. Twoje wypowiedzi są konkretne i sensowne, a wyrazy sympatii, za możliwość pofilozofowania z Tobą już Ci tu kiedyś składałam.
Ja również miałam w sobie dużo samokrytycyzmu. Nadal mam, ale stać mnie już na postawę (a pomogli mi ją osiągnąć życzliwi ludzie, którzy we mnie uwierzyli i dostrzegli moją wartość): jestem jaka jestem, najlepsza jak potrafię, a jeśli komuś się nie podobam - przecież nie ma obowiązku podobania się wszystkim. Nie są mi obce momenty zwątpienia w siebie i dużych zachwiań równowagi (vide: Meczowy), ale życie pokazuje, że niepotrzebnie. Wady mam, oczywiście, ale kto ich nie ma. Z niektórymi walczę, bo utrudniają mi życie, a niektóre... nawet lubię. Czasami np. ze swojego roztargnienia mam prawdziwy ubaw. Powstają iście książkowe historie, które mogę opowiadać znajomym
Piegowata jak się udały kotlety z kostką? Wspominałaś o swoich rymach. A może wstawisz coś tutaj? Ja swego czasu napisałam tutaj właśnie wiersze. Bardzo je lubię. Są dla mnie ważne. Są pamiątką. I jedną baśń, którą opublikowałam anonimowo dla pewnej osoby.
Wielbicielu, cieszę się że wrócił lepszy nastrój. Wpadaj do nas po dobrą energię.
Zanim będziemy kontynuować rozmowę nt. miłości własnej, zapraszam na piosenkę
Jestem wobec siebie bardzo krytyczny. W sumie to ja po prostu siebie nie lubię. I nie umiem tego zmienić. Forum to tylko forum. Tu jest "bezpiecznie" w kontaktach z innymi. W relacjach normalnych jestem bardziej wycofany. Parę osób faktycznie chyba mnie tu lubi, ale jednak wiadomo, że normalnych relacji to nie zastąpi.
Właśnie zastanawiałam się jak to jest, że podjęte przez Ciebie terapie nie przyniosły efektu w postaci poczucia własnej wartości. A moim zdaniem od tego trzeba zacząć. Najpierw każde z Was, a więc Ty i Twoja żona powinno rozpocząć pracę w tym obszarze. To znaczy teraz, gdy jesteście na terapii małżeńskiej, to włączyłabym równolegle do tego pracę indywidualną.
Odnalezienie własnej tożsamości, wypracowanie poczucia własnej wartości, pokochanie siebie - to jest możliwe, jednak wymaga odpowiednio ukierunkowanej pracy. Dopiero na takiej bazie można tworzyć prawidłowe relacje w rodzinie, z przyjaciółmi, ze znajomymi.
Co do relacji na forum to pewnie moglibyśmy tu rozpocząć kolejną długą dyskusję. Ja uważam, że wzbogacają naszą wiedzę, bo pozwalają poznać ogromny wachlarz ludzkich doświadczeń i zachowań. Jednak dobrze jest wypracować sobie stosowną perspektywę do tego wszystkiego z czym można się tutaj spotkać. A jeśli ma się szczęście, to z biegiem czasu można nawiązać trwałą relację i przenieść ją do reala.
Wilku, czy mógłbyś podsumować jakie relacje tworzysz obecnie, a jakie chciałbyś nawiązać.
Lili, kotlety z kostką były w porządku, ale chyba jednak wolę te "zwykłe". Może to kwestia tłuszczu, na którym były smażone, bo słyszałam, że najlepiej smażyć je na smalcu i tak też zrobiłam. Okazały się przyciężkawe, ale smaczne. Zostawiłam jeden duży na poniedziałkowy obiad, ale zaginął w tajemniczych okolicznościach... Zgadnij, czyja to sprawka. Bardzo niewiele rymowanek stworzyłam w ostatnich latach. Są żartobliwe, bo mnie poezja poważna i liryczna nie wychodzi. Poważna potrafię być tylko prozą
Takim oto dziełem sztuki zdobyłam kiedy nagrodę w konkursie ogłoszonym przez firmę Activia i pewną kulinarną blogerkę. Uprzedzam że wierszyk nieco stuknięty. W ogóle nie miałam zamiaru brać udziału w czymś tak trywialnym, jak pisanie o zaparciach, ale ruszyła mi głupawka i powstało takie coś :
Ponieważ z "Activią" konkurs ogłoszony, Zaświtał mi w głowie bzik nieposkromiony, By napisać wierszyk, jak to na zaocznych Zatkało mnie tak, że wprost nie było mocnych.
Byłam Ci ja kiedyś zaoczną studentką. Nieźle szła nauka, lecz zjazd był udręką. Tydzień bez kibelka - och, szalona męka! Brzuch jak balon wzdęty I ten dźwięk przeklęty, Który na wykładach Grzmiał, choć nie wypada, By czcigodne mury Wypełniał ponury Łoskot zwan burczeniem. Wszak tu wiedza w cenie A nie kiszek granie!
Gdybym, miłe panie, Znała wówczas cud "Activii", Wtedy nigdy by nie dziwił Profesorów uczelni Jelit mych głos bezczelny.
Wiec gdy w głowie mi zaświta myśl o doktoracie, Bez "Activii" nie zaczynam - - się nie doczekacie!
A drugi o synku, dawno temu napisany. Imię syna zmieniam:
Gdy Pawełek się ubiera, Mamę rozpacz zżera szczera. Prosi, grozi i zaklina, A Pawełek się wygina W przód i w tył, i w lewo, w prawo, Patrząc, czy mu biją brawo. Mama prosi: "Mój golasie, Stój spokojnie! Ubrać trza się!" A Pawełek nie ma chęci Stać spokojnie, bo go nęci Świat ogromny, świat ciekawy! Wciąż ochotę do zabawy, Smakowania, dotykania, Figlowania i dreptania Ma ten mały, dzielny smyk, Więc gdy każą stać - to w krzyk!
Lou, nie jest to skomplikowane. Jak już znajdziesz obrazek w necie, to klikasz prawym przyciskiem myszy "Pokaz obraz" i kopiujesz adres. Następnie piszesz [img]tu wklejasz adres obrazka[/img] w kwadratowych nawiasach hey presto! Lou, wysłałam maila wczoraj do Ciebie, dotarł?
Jestem wobec siebie bardzo krytyczny. W sumie to ja po prostu siebie nie lubię. I nie umiem tego zmienić. Forum to tylko forum. Tu jest "bezpiecznie" w kontaktach z innymi. W relacjach normalnych jestem bardziej wycofany. Parę osób faktycznie chyba mnie tu lubi, ale jednak wiadomo, że normalnych relacji to nie zastąpi.
Właśnie zastanawiałam się jak to jest, że podjęte przez Ciebie terapie nie przyniosły efektu w postaci poczucia własnej wartości. A moim zdaniem od tego trzeba zacząć. Najpierw każde z Was, a więc Ty i Twoja żona powinno rozpocząć pracę w tym obszarze. To znaczy teraz, gdy jesteście na terapii małżeńskiej, to włączyłabym równolegle do tego pracę indywidualną.
Odnalezienie własnej tożsamości, wypracowanie poczucia własnej wartości, pokochanie siebie - to jest możliwe, jednak wymaga odpowiednio ukierunkowanej pracy. Dopiero na takiej bazie można tworzyć prawidłowe relacje w rodzinie, z przyjaciółmi, ze znajomymi.
Co do relacji na forum to pewnie moglibyśmy tu rozpocząć kolejną długą dyskusję. Ja uważam, że wzbogacają naszą wiedzę, bo pozwalają poznać ogromny wachlarz ludzkich doświadczeń i zachowań. Jednak dobrze jest wypracować sobie stosowną perspektywę do tego wszystkiego z czym można się tutaj spotkać. A jeśli ma się szczęście, to z biegiem czasu można nawiązać trwałą relację i przenieść ją do reala.
Wilku, czy mógłbyś podsumować jakie relacje tworzysz obecnie, a jakie chciałbyś nawiązać.
Do jutra forumowi przyjaciele.
Może jestem jakoś oporny na terapie. Zdarzyło mi się raz, że jedna psycholog do której chodziłem po kilku spotkaniach powiedziała, że nie potrafi mi pomóc. Możliwe, że mój obraz siebie i sposób myślenia jest pewnym uzależnieniem. Próbuję spoglądać na siebie łaskawiej, ale to nie zmienia całości obrazu. Ostatnia terapeutka twierdziła, że mam problem z wewnętrzną agresją, która staram się bardzo tłumić w sobie, albo kierować w swoim kierunku. Pewnie to wynika z obrzydzenia domem rodzinnym w którym było sporo agresji, a nie było w ogóle ciepła.
Terapeutka zwróciła uwagę, że najprawdopodobniej trzeba będzie włączyć terapię indywidualną. Zwłaszcza w przypadku żony, która ma najwyraźniej dużo tematów z przeszłości nieprzepracowanych.
Jakie ja relacje tworzę obecnie ? Nie tworzę żadnych nowych relacji. Podtrzymuję parę tych, które są. Mam jedną przyjaciółkę jeszcze z czasów licealnych z którą utrzymuję głównie kontakt korespondencyjny, bo mieszka daleko i dość rzadko bywa w Krakowie. Dużym plusem jest to, że jest z wykształcenia psychologiem więc też nieraz się jej doradzam. Poza tym mamy dwa znajome małżeństwa z którymi się czasem spotykamy, jedno to moja koleżanka ze studiów z mężem, a drugie to koleżanka żony z jej starej pracy z mężem. Innych relacji nie mam. Nie jestem rodzinny, więc z rodziną też prawie nie mam kontaktu. Żona twierdzi, że ja nie lubię ludzi. Może i to prawda. Ludzi nie lubię, lubię tylko niektóre osoby.
Piegusko, super, że przyozdobiłaś nasz zakątek swymi wesołymi rymami. Domyślam się, że to Pawełek zniknął ostatni kotlet, znaczy się były smakowite.
Lou, fajny masz nik, ładnie brzmi "Lu" i jest praktyczny. A obrazek jak najbardziej pasuje do aktualnej dyskusji.
Wilku, wiem o czym piszesz. Wielu z nas próbuje w jakiś sposób okiełznać swoje demony. Jeśli wierzysz w zwycięstwo, ono w końcu nadejdzie. Mam kilka pomysłów, możemy to omówić, być może to będzie początek zmian. Działasz, a więc chcesz. To dobrze rokuje.
Piegusko, super, że przyozdobiłaś nasz zakątek swymi wesołymi rymami. Domyślam się, że to Pawełek zniknął ostatni kotlet, znaczy się były smakowite.
Lou, fajny masz nik, ładnie brzmi "Lu" i jest praktyczny. A obrazek jak najbardziej pasuje do aktualnej dyskusji.
Wilku, wiem o czym piszesz. Wielu z nas próbuje w jakiś sposób okiełznać swoje demony. Jeśli wierzysz w zwycięstwo, ono w końcu nadejdzie. Mam kilka pomysłów, możemy to omówić, być może to będzie początek zmian. Działasz, a więc chcesz. To dobrze rokuje.
Witajcie! Piegusku, o tym synku to takie rymy dobre, jak przystało na Brzechwę! Lou, widziałam Twojego maila, ale nie zachęcał do odpowiedzi, więc juz nie odpisywałam, bo napisałaś tak, jakbyś postanowiła ze wszystkimi demonami uporać się sama. Historią, którą Ci przesłałam jest moją historią i świadczy tylko o tym, że choćbyśmy byli w najczarniejszej dupie, ze wszystkiego da się wyjść. Wiele kobiet tu przed Tobą przechodziło dokładnie to samo co Ty, tak samo weryfikacja dotychczasowych przyjaciół, zawiedzenie się na współmałżonku, kruchość przysięgi małżeńskiej i obietnic, itd. . Przykro mi, że jesteś w takiej sytuacji w jakiej jesteś, ale jest to czasowe i kiedyś przeminie. Daj czasowi czas. Dziewczyny chcą dobrze, tylko mówią z pozycji kogoś kto już to przeszedł. Jeśli pragniesz popisać z kimś, kto to aktualnie przechodzi, moja dobra rada: szukaj na dziale "Rozstania", jest tam wątek o toksycznych związek założony przez Bez serca czy wątek" Brak sensu życia Nie mogę sobie poradzić". Ja naprawdę mocno wszystko przeżyłam, aż odbiło się to szybko na moim zdrowiu, konsekwencje będę ponosić do końca życia, a jednak dzisiaj zupełnie inaczej widzę sprawę i wręcz cieszę się, że bm odszedł, bo dzięki temu brakło czynnika alergizującego w moim życiu, moje życie jest dużo zdrowsze i jakoś sobie radzę w dalszym życiu, które też się przewartościowało. Artykuły, które Ci posłałam zawierają przemyślenia wielu osób i naprawdę jest to kwintesencja tego, co mogłabyś usłyszeć. Co zrobisz z tą wiedzą, zależy jak napisałaś - od Ciebie. EDIT: Dla mnie przeżywanie żałoby po rozstaniu to trochę tak jak z porodem, po kilkunastu latach po tym wydarzeniu wiem, że bolało, ale nie pamiętam już jak bardzo. Nowe życie zawsze rodzi się w bólach.
Jakie ja relacje tworzę obecnie ? Nie tworzę żadnych nowych relacji. Podtrzymuję parę tych, które są. Mam jedną przyjaciółkę jeszcze z czasów licealnych z którą utrzymuję głównie kontakt korespondencyjny, bo mieszka daleko i dość rzadko bywa w Krakowie. Dużym plusem jest to, że jest z wykształcenia psychologiem więc też nieraz się jej doradzam. Poza tym mamy dwa znajome małżeństwa z którymi się czasem spotykamy, jedno to moja koleżanka ze studiów z mężem, a drugie to koleżanka żony z jej starej pracy z mężem. Innych relacji nie mam. Nie jestem rodzinny, więc z rodziną też prawie nie mam kontaktu. Żona twierdzi, że ja nie lubię ludzi. Może i to prawda. Ludzi nie lubię, lubię tylko niektóre osoby.
No to ty po wypasie towarzyski facet jesteś Ja dla przykładu z paczką starych znajomych utrzymuję bardzo sporadyczny kontakt, bo wszyscy wyjechali na drugą stronę kraju. Czasem telefon, mejl czy fejsik. Co prawda spotkaliśmy się niedawno dużą paczką z okazji okrągłej rocznicy i właśnie planujemy spotkanie w węższym gronie ale to trochę co innego. Na co dzień ja poza znajomymi z pracy nie utrzymuję z nikim żadnych relacji. Ze znajomymi z pracy i wokół pracy mam nawet towarzyski kontakt ale myślę, że to im bardziej zależy. Głównie na tym, że czasami coś ode mnie potrzebują, to lepiej się od czasu do czasu odezwać czy wyciągnąć na imprezę Żony znajomi mnie nie interesują i nawet jak miała jakieś towarzyskie paroksyzmy, to ja się izolowałem. No zwyczajnie nie odczuwałem potrzeby poznawania jakichś nowych ludzi. Jak od wielkiego dzwonu wpadała koleżanka żony przychodziłem się przywitać żeby nie być już kompletnym gburem i znikałem gdzieś w domu. Od jakiegoś czasu i żona się izoluje, ludzie do niej dzwonią, chcą się spotkać, a ona nie odbiera albo odmawia. Mówię - czemu nie pójdziesz? Idź, pogadaj z ludźmi. Oj, nie chce mi się, oj to, tamto... I ja i ona mamy w pobliżu całkiem sporo rodziny, z większością zero kontaktu od lat. Czasem trochę głupio spotkać na mieście jakąś kuzynkę, gadamy, a ja nie to, że nie pamiętam imion jej dzieci ale nie pamiętam ile ona ich ma No ale co dziwne ja często potrafię być bardzo towarzyski, nawet zamienić się w tzw. duszę towarzystwa. Tylko na co dzień kompletnie nie odczuwam do tego potrzeby. W domu zajmę się tym co mnie interesuje i to mi wystarcza. Resztki powiedzmy, że potrzeb społecznych w zupełności realizuję przez internet, bo w nim poznałem sporo ludzi, z którymi w różnych miejscach utrzymuję jakiś kontakt. A i to głównie w zakresie moich zainteresowań. No to forum jest akurat wyjątkiem
Jakie ja relacje tworzę obecnie ? Nie tworzę żadnych nowych relacji. Podtrzymuję parę tych, które są. Mam jedną przyjaciółkę jeszcze z czasów licealnych z którą utrzymuję głównie kontakt korespondencyjny, bo mieszka daleko i dość rzadko bywa w Krakowie. Dużym plusem jest to, że jest z wykształcenia psychologiem więc też nieraz się jej doradzam. Poza tym mamy dwa znajome małżeństwa z którymi się czasem spotykamy, jedno to moja koleżanka ze studiów z mężem, a drugie to koleżanka żony z jej starej pracy z mężem. Innych relacji nie mam. Nie jestem rodzinny, więc z rodziną też prawie nie mam kontaktu. Żona twierdzi, że ja nie lubię ludzi. Może i to prawda. Ludzi nie lubię, lubię tylko niektóre osoby.
No to ty po wypasie towarzyski facet jesteś Ja dla przykładu z paczką starych znajomych utrzymuję bardzo sporadyczny kontakt, bo wszyscy wyjechali na drugą stronę kraju. Czasem telefon, mejl czy fejsik. Co prawda spotkaliśmy się niedawno dużą paczką z okazji okrągłej rocznicy i właśnie planujemy spotkanie w węższym gronie ale to trochę co innego. Na co dzień ja poza znajomymi z pracy nie utrzymuję z nikim żadnych relacji. Ze znajomymi z pracy i wokół pracy mam nawet towarzyski kontakt ale myślę, że to im bardziej zależy. Głównie na tym, że czasami coś ode mnie potrzebują, to lepiej się od czasu do czasu odezwać czy wyciągnąć na imprezę Żony znajomi mnie nie interesują i nawet jak miała jakieś towarzyskie paroksyzmy, to ja się izolowałem. No zwyczajnie nie odczuwałem potrzeby poznawania jakichś nowych ludzi. Jak od wielkiego dzwonu wpadała koleżanka żony przychodziłem się przywitać żeby nie być już kompletnym gburem i znikałem gdzieś w domu. Od jakiegoś czasu i żona się izoluje, ludzie do niej dzwonią, chcą się spotkać, a ona nie odbiera albo odmawia. Mówię - czemu nie pójdziesz? Idź, pogadaj z ludźmi. Oj, nie chce mi się, oj to, tamto... I ja i ona mamy w pobliżu całkiem sporo rodziny, z większością zero kontaktu od lat. Czasem trochę głupio spotkać na mieście jakąś kuzynkę, gadamy, a ja nie to, że nie pamiętam imion jej dzieci ale nie pamiętam ile ona ich ma No ale co dziwne ja często potrafię być bardzo towarzyski, nawet zamienić się w tzw. duszę towarzystwa. Tylko na co dzień kompletnie nie odczuwam do tego potrzeby. W domu zajmę się tym co mnie interesuje i to mi wystarcza. Resztki powiedzmy, że potrzeb społecznych w zupełności realizuję przez internet, bo w nim poznałem sporo ludzi, z którymi w różnych miejscach utrzymuję jakiś kontakt. A i to głównie w zakresie moich zainteresowań. No to forum jest akurat wyjątkiem
No ja nie wiedziałem, że to się nazywa "towarzyski" Ja się miałem za jednostkę raczej aspołeczną. Ale widocznie w tym wieku są inne standardy. Żona jest bardziej towarzyska. Zresztą do niej ludzie lgną. Ona umie z nimi rozmawiać. Co zresztą bardzo jej się przydaje w pracy. A ja to jestem mruk. Przynajmniej na początku znajomości. Potem się trochę rozkręcam. Ale generalnie to ja gadatliwy nie jestem. Nie umiem np. opowiadać o czymś, o pracy, o tym co robiłem w ciągu dnia itd. Trochę podziwiam takich co to umieją, bo wydają się bardziej...ciekawi. Ale ja w sumie też nie szukam jakiegoś nowego towarzystwa, przyjaźni. Nie bardzo już w to wierzę.
Ooo, ja to jak się rozkręcę to jestem gadatliwy aż za bardzo Nie raz później mam wyrzuty sumienia, że coś chlapnąłem, że trzeba się było ugryźć w język. No i tak wokół siebie na co dzień, to pogadam, czemu nie. Z drugiej strony mogę wysłać rodzinę na tydzień, samemu zostać i do roboty nie chodzić, i do nikogo nie otwierać ust. Nie mam potrzeby. Z trzeciej strony zawodowo przez lata musiałem sobie wyszlifować "nawijkę" więc jak trzeba mogę nawijać makaron na uszy jak jest potrzeba.
Ooo, ja to jak się rozkręcę to jestem gadatliwy aż za bardzo Nie raz później mam wyrzuty sumienia, że coś chlapnąłem, że trzeba się było ugryźć w język. No i tak wokół siebie na co dzień, to pogadam, czemu nie. Z drugiej strony mogę wysłać rodzinę na tydzień, samemu zostać i do roboty nie chodzić, i do nikogo nie otwierać ust. Nie mam potrzeby. Z trzeciej strony zawodowo przez lata musiałem sobie wyszlifować "nawijkę" więc jak trzeba mogę nawijać makaron na uszy jak jest potrzeba.
No właśnie nigdy nie umiałem tego nawijania makaronu na uszy. Jak jeździłem z kumplami na wakacje pod namiot, to oni bajerowali panny, ja ni hu hu...
No właśnie nigdy nie umiałem tego nawijania makaronu na uszy. Jak jeździłem z kumplami na wakacje pod namiot, to oni bajerowali panny, ja ni hu hu...
Ha, ha, no zależy w jakim kontekście nawijać. W kontekście bajerować, to ja też za bardzo nie umiem, bo bajerować znaczy poniekąd: kadzić, mówić nieprawdę w celu osiągnięcia korzyści. Ładnie zabrzmiało Nawijać zawodowo muszę żeby do czegoś przekonać, wytłumaczyć, a tu mogę dobierać lepsze, gorsze argumenty ale poruszać się w może szeroko rozumianych jednak granicach prawdy. Natomiast w kontekście bajerowania panien, to wiem jakie teksty potrafią faceci sypać i chyba bym się spalił ze wstydu mówiąc coś takiego. Nie przekonuje mnie też, że te gadki nader często działają No nie da rady. Owszem, teraz po latach to tak sobie myślę, że gdyby mi się choć minimalnie chciało, to korzystając z nabytego doświadczenia by się teraz bajerowało aż miło. Niestety siedzi we mnie jednak gbur i buc. Kobiety mi mówią, że dziś fajnie wyglądam albo coś w ten deseń, a mnie się przeważnie nawet nie chce zauważyć, że któraś zmieniła fryzurę czy kolor włosów. Czasem od wielkiego dzwonu, niech będzie święto lasu i powiem - o zmieniłaś fryzurę. Nie wiem co by się musiało stać żebym powiedział - o jak ci dobrze w tej fryzurze. Zresztą a propos gryzienia w język, nawet jeśli czasem pojawia mi się taka myśl, że wreszcie wypadałoby coś takiego powiedzieć, to pojawia się na szczęście refleksja - jeśli powiem "jak dobrze ci w tej fryzurze" czy nie oznacza to "ale w poprzedniej słabo". I temat szczęśliwie zamknięty
No proszę jak dobrze Wam idzie nawijanie chłopaki. Nawet ja nie nadążam.
Moi drodzy ja bardzo lubię jak tutaj piszecie. Lubię Was wszystkich czytać. Czasami czuję niepokój że zabieram za dużo wspólnej przestrzeni, a tego bym nie chciała. Po prostu lubię to miejsce i lubię tu rozmawiać.
Ja mam podobne spostrzeżenia jak Snake. To znaczy, że czasami nie dostrzegamy obiektywnych faktów, a tęsknimy za utopijnym obrazem. Bo jakby się tak rozejrzeć to ilu z nas jest posiadaczem licznego grona przyjaciół? A zatem?
Wilku, ja uważam, że w pierwszej kolejności należy skupić się na pielęgnowaniu tych relacji, które się ma, a więc kolejno: relacji z żoną, synem, przyjaciółką, wspólnymi znajomymi. Na nowe przyjdzie czas. Samo się stanie. Kiedy weźmiesz się za siebie, pojawią się szanse, bo one zawsze się pojawiają, a wtedy będziesz wstanie je wykorzystać.
Co do stosunku ludzi, hm..., w sumie to takie ambiwalentne odczucia się pojawiają - ciągnie człowieka do człowieka, ale jednocześnie lękamy się siebie nawzajem.
Pisałeś o autoagresji. Być może tłumionej właśnie trudniej się pozbyć. Trzeba by poszukać odpowiedzi na to. Ja swojej nie tłumiłam, był to najsłabszy mój punkt, traciłam wiarę, że mi się uda, po czym na nowo próbowałam, latami. I znalazłam sposób, sama. Dziś jestem wolna. To była ciężka praca i czy się to komuś podoba czy nie, mam prawo cieszyć się ze swojego sukcesu.
Wilku wraz z podjęciem terapii indywidualnych, pojawia się wielka szansa dla Ciebie i żony. Spróbuj podejść do tego jak do niezwykłej podróży w głąb siebie oraz wspaniałej szansy odnalezienie się z żoną na nowo. Uczyń z tego przygodę.
Piotrze - absolutnie wspaniała lekcja miłości. Dobrze, że ją przypomniałeś, teraz patrzę na nią z zupełnie innej perspektywy.
Wilku, przydałby Ci się mały brulion. Mógłbyś na początek zapisać w punktach co o sobie myślisz. Tak po prostu, bez wartościowania na wady i zalety. Kim jest Wilk?
Cześć, Dziewczyny i Chłopaki. Piotrze, niezupełnie rozumiem, o co chodzi z tą "popierdółką"..., ale jeśli to komplement dla mojej "tfurczości", to bardzo mi miło. A może chodziło Ci o Szymborską? Filmik sympatyczny i adekwatny Symbi, liznęłam trochę poezji "od kuchni" i to mi na pewno pomaga tworzyć przyzwoite rymy. Nie są mile widziane tzw. gramatyczne czyli czasownik z czasownikiem, rzeczownik z rzeczownikiem itd. Wymagają znacznie mniej inwencji i nadużywane dają efekt tzw. rymów częstochowskich. Ale moje pisanie to przede wszystkim warsztat, zero jakichś artystycznych porywów. Nie mam tak cudownej wyobraźni i swobody skojarzeń jak moja przyjaciółka, której wiersze podziwiam, nawet jeśli mają jakieś gramatyczne niedoskonałości.
Wiem, że niemile jest widziane pisanie posta pod postem, ale wolę te swoje rozmyślania rozbić na mniejsze całości. Co do tego nawijania, o którym Chłopaki piszą, to owszem, bardzo lubię rozmownych ludzi , cenię dowcip i inteligencję, ale to trochę co innego niż nawijanie makaronu na uszy, nie mylmy rozmownych z paplającymi trzy po trzy. Tani bajer mi nie imponuje. Gdy byłam jeszcze młodą dziewczyną, przyszedł do nas ksiądz po kolędzie - starszy już, wesoły i dowcipny człowiek. Zebrało mu się na uświadamianie mnie i siostry Pouczył nas, że jeśli jakiś chłopak zacznie zasypywać nas komplementami i zapewnieniami o wielkiej miłości, należy mu przerwać w pół zdania i oznajmić: "Koniec cytatu!", a o miłość zapytać po dziesięciu latach małżeństwa Przerysował sprawę dla humoru, ale pamiętam i popieram jego słowa. Mam pewną koleżankę, która podoba się facetom i co chwila jakiś ją podrywa. Bywałam o to zazdrosna, ale chyba już mi przeszło. A dlaczego? Bo ci jej amanci to byli tacy właśnie faceci: chwilę po zawarciu znajomości deklarujący, że jest kobietą ich życia, że chcieliby się z nią zestarzeć i "aj-waj!", nie wiadomo, co jeszcze... a niebawem ulatniający się bez słowa. A ona cierpiała po jednym, ale wkrótce już była z innym wesołym chłopakiem - który po pierwszej euforii i etapie stroszenia piórek okazał się wcale nie lepszy. Wiecie, może brzydko dowartościowywać się cudzym kosztem, ale poczułam się zdrowsza z tymi moimi dziwactwami i rezerwą. Kurczę, ludzie, nie wszystko złoto, co się świeci!
Jeszcze jedno spostrzeżenie, a propos samokrytycyzmu. Poczyniłam obserwacje, że otoczenie często wyżej nas ceni niż my sami siebie i to nieraz z zupełnie zaskakujących powodów. Nie byłam nigdy przesadnie szarą myszką, ale nie miałam dawniej wysokiego mniemania o swojej atrakcyjności. Zaskoczyło mnie po rozstaniu z mężem, że podobam się niejednemu mężczyźnie. Nie chwaląc się, parę razy nawet usłyszałam, że jestem ładna. Bardzo to już odległe czasy, gdy nie czułam się atrakcyjna towarzysko, ale dziś już w to wierzę i potrafię wyjść z cienia, czuję się lubiana, choć na pewno nie przez wszystkich. Toteż powtórzę swoje niedawne słowa: komu mam się podobać, to się spodobam. I wcale nie muszę w tym celu tańczyć na linie z różowym piórkiem... no, wiecie gdzie I z Wami jest tak samo! Z każdym (każdą) z nas
No proszę jak dobrze Wam idzie nawijanie chłopaki. Nawet ja nie nadążam.
Moi drodzy ja bardzo lubię jak tutaj piszecie. Lubię Was wszystkich czytać. Czasami czuję niepokój że zabieram za dużo wspólnej przestrzeni, a tego bym nie chciała. Po prostu lubię to miejsce i lubię tu rozmawiać.
Ja mam podobne spostrzeżenia jak Snake. To znaczy, że czasami nie dostrzegamy obiektywnych faktów, a tęsknimy za utopijnym obrazem. Bo jakby się tak rozejrzeć to ilu z nas jest posiadaczem licznego grona przyjaciół? A zatem?
Wilku, ja uważam, że w pierwszej kolejności należy skupić się na pielęgnowaniu tych relacji, które się ma, a więc kolejno: relacji z żoną, synem, przyjaciółką, wspólnymi znajomymi. Na nowe przyjdzie czas. Samo się stanie. Kiedy weźmiesz się za siebie, pojawią się szanse, bo one zawsze się pojawiają, a wtedy będziesz wstanie je wykorzystać.
Co do stosunku ludzi, hm..., w sumie to takie ambiwalentne odczucia się pojawiają - ciągnie człowieka do człowieka, ale jednocześnie lękamy się siebie nawzajem.
Pisałeś o autoagresji. Być może tłumionej właśnie trudniej się pozbyć. Trzeba by poszukać odpowiedzi na to. Ja swojej nie tłumiłam, był to najsłabszy mój punkt, traciłam wiarę, że mi się uda, po czym na nowo próbowałam, latami. I znalazłam sposób, sama. Dziś jestem wolna. To była ciężka praca i czy się to komuś podoba czy nie, mam prawo cieszyć się ze swojego sukcesu.
Wilku wraz z podjęciem terapii indywidualnych, pojawia się wielka szansa dla Ciebie i żony. Spróbuj podejść do tego jak do niezwykłej podróży w głąb siebie oraz wspaniałej szansy odnalezienie się z żoną na nowo. Uczyń z tego przygodę.
Jeśli chodzi o terapie indywidualne to wg mnie przede wszystkim potrzebna jest żonie i myślałem już o tym od bardzo dawna, ale oczywiście jej niczego nie sugerowałem, ani tym bardziej zmuszałem. To musiało wyjść od niej i dobrze, że wreszcie otworzyła się na taką możliwość. Od dawna twierdziłem, że jest w niej za dużo wewnętrznej złości, potrzeby kontroli, brakuje empatii i zrozumienia. Uważam, że nie przepracowała sobie w głowie rozstania z ojcem swojego syna. Ja natomiast mam do czynienia z terapiami już ładnych parę lat. Ostatnia terapia, którą zakończyłem w tym miesiącu (w związku z rozpoczęciem tej z żoną) trwała ponad dwa lata. Wcześniej byłem również na bardzo intensywnej terapii grupowej, którą oceniam najlepiej ze wszystkich. Nie potrafię ocenić ile mi dały te terapie. Ciężko mi wyjść z pewnego sposobu myślenia.
Co ja o sobie myślę ? Lilka to najgorsze o co możesz mnie zapytać Myślę, że jestem słaby psychicznie, tchórzliwy, że bardziej płynę z prądem życia, niż potrafię obrać jakiś kierunek, ale jestem też odpowiedzialny, słowny, spokojny, mam poczucie humoru (no dobra, siadło mi ostatnio trochę)... Wystarczy... Uufff...
Ciągle mam wrażenie, że ta rozmowa odjechała od tematu i zaraz tu błyśnie grom, i wpadnie Olinka z ostrzeżeniem
Piotrze, niezupełnie rozumiem, o co chodzi z tą "popierdółką"....
To chyba ja nie zrozumiałem intencji wiersza która opiewała raczej przeciwzaparciowe zalety produktu a nie przeciwwiatrowe
Mniejsza o szczegóły Mogą być i przeciwwiatrowe. Czytuję blog kulinarny pewnej bardzo fajnej dziewczyny. We współpracy z Activią kilka lat temu ogłosiła konkurs na dowolną formę literacką o tym, jak jogurty Activia zmieniły nasze życie - czy jakoś tak Nie miałam zamiaru brać w tym udziału, ale nagle poczułam jakiś szelmowski podszept... i napisałam na poczekaniu. A jak już napisałam, to wysłałam - i w swetrze kupionym za nagrodę - bon na zakupy chodzę do dziś.
A tak nawiasem mówiąc autorka bloga jest żywym dowodem na siłę pozytywnego myślenia. Kobieta duuuuuża, ale pełna ciepła i wdzięku, i od kilkunastu lat bardzo szczęśliwa w życiu osobistym. Długo to szczęście do niej nie przychodziło, ale napisała kiedyś, że warto było czekać i nie wiązać się z byle kim.
Dzień dobry! Wilku, jakby rozwodnicy mieli gadać tylko z innymi rozwodnikami, żonaci z żonatymi, dzieciaci tylko z dzieciatymi to by było strasznie smutno. I monotematycznie, a tak to jest okazja do wymiany poglądów ludzi z różnymi doświadczeniami. Zapraszam na kawę i herbatę
Dzień dobry! Wilku, jakby rozwodnicy mieli gadać tylko z innymi rozwodnikami, żonaci z żonatymi, dzieciaci tylko z dzieciatymi to by było strasznie smutno. I monotematycznie, a tak to jest okazja do wymiany poglądów ludzi z różnymi doświadczeniami. Zapraszam na kawę i herbatę
Oj mnie przecież nie chodzi o to, żeby rozwodnicy rozmawiali tylko z rozwodnikami, ale o temat tego forum. No dobra... Póki gromowładna Olinka nie błyśnie to nie ma problemu.
No wiesz, życie ma blaski i cienie, czy bez rozwodu czy po rozwodzie; A mnie się bardzo podoba, że tak długo starasz się o małżeństwo, niejeden uciekłby oskarżając drugą stronę o zaniedbania. Ja wczoraj dopiero wpadłam na Twój temat o terapii małżeńskiej, nabiłeś sobie plusów u mnie.
No wiesz, życie ma blaski i cienie, czy bez rozwodu czy po rozwodzie; A mnie się bardzo podoba, że tak długo starasz się o małżeństwo, niejeden uciekłby oskarżając drugą stronę o zaniedbania. Ja wczoraj dopiero wpadłam na Twój temat o terapii małżeńskiej, nabiłeś sobie plusów u mnie.
Ja nie mam poczucia, że z mojej strony jest wszystko tak jak trzeba. Wiem, że jestem trudnym przypadkiem. Mówiąc szczerze to sam bym siebie żadnej kobiecie nie polecił. Wydaje mi się, że można bez problemu trafić lepiej.
Bardzo długo byłem sam i ten związek nie trafił mi się ot tak. Trochę w niego zainwestowałem emocjonalnie dlatego ciężko tak łatwo machnąć ręką. Poza tym dla mnie ważna jest też kwestia syna. Adoptowałem go, a teraz mielibyśmy się rozwieść, no i co dalej ? Ojciec biologiczny go zostawił. Teraz ja też go mam zostawić ?
Nie powiem. Jest cholernie ciężko. Nie wiem co będzie dalej.
12,717Odpowiedź przez Symbi2018-01-25 12:18:27Ostatnio edytowany przez Symbi (2018-01-25 12:34:54)
Patrząc z z perspektywy osoby po rozwodzie uważam, że jestes bardzo odpowiedzialny. Chciałabym to bardziej uargumentować, ale musialabym sie odnieść do własnego przypadku, a nie chcę wracać na forum do spraw własnego rozwodu, bo już to tak daleko za mną, że wydaje się za mgłą, jakby nieprawdziwe. W każdym razie 'mojemu' bm tej odpowiedzialności za losy drugiego człowieka brakło. Znałam też kogoś bardzo blisko, kto był w podobnej do Ciebie sytuacji, tzn. był z kobietą z jej dzieckiem z poprzedniego związku. Doszło do rozstania, dziecko do tego mężczyzny mówiło "Tato, ja chcę być z tobą", ale niestety mężczyzna zarzucił wszelkie kontakty. Wyobrażam sobie traumę dziecka. Mój syn bardzo na początku bał się, że już więcej ojca nie zobaczy i rzeczywiście pierwsza lata ojciec brał ich rzadko i na krótko, dopiero potem po moich prawnych działaniach zaczął ich brać regularnie. Kontakty ograniczają się do dwóch spotkań w miesiącu, dzieci twierdzą, że to im wystarcza. jak zabrałam syna do psychologa, to na teście, w którym miał narysować swoją rodzinę, narysował siebie, brata, mnie i moich rodziców. Na moje pytanie, czy dorysowałby jeszcze kogoś, powiedział, że jakby miał więcej czasu, to by narysował moje rodzeństwo - to jest jego rodzina. Jak widać z obrazka ojca tam nie ma, ani jego dziecka z nowego związku.
Patrząc z z perspektywy osoby po rozwodzie uważam, że jestes bardzo odpowiedzialny. Chciałabym to bardziej uargumentować, ale musialabym sie odnieść do własnego przypadku, a nie chcę wracać na forum do spraw własnego rozwodu, bo już to tak daleko za mną, że wydaje się za mgłą, jakby nieprawdziwe. W każdym razie 'mojemu' bm tej odpowiedzialności za losy drugiego człowieka brakło. Znałam też kogoś bardzo blisko, kto był w podobnej do Ciebie sytuacji, tzn. był z kobietą z jej dzieckiem z poprzedniego związku. Doszło do rozstania, dziecko do tego mężczyzny mówiło "Tato, ja chcę być z tobą", ale niestety mężczyzna zarzucił wszelkie kontakty. Wyobrażam sobie traumę dziecka. Mój syn bardzo na początku bał się, że już więcej ojca nie zobaczy i rzeczywiście pierwsza lata ojciec brał ich rzadko i na krótko, dopiero potem po moich prawnych działaniach zaczął ich brać regularnie. Kontakty ograniczają się do dwóch spotkań w miesiącu, dzieci twierdzą, że to im wystarcza. jak zabrałam syna do psychologa, to na teście, w którym miał narysować swoją rodzinę, narysował siebie, brata, mnie i moich rodziców. Na moje pytanie, czy dorysowałby jeszcze kogoś, powiedział, że jakby miał więcej czasu, to by narysował moje rodzeństwo - to jest jego rodzina. Jak widać z obrazka ojca tam nie ma, ani jego dziecka z nowego związku.
Wiem, że jestem odpowiedzialny. Czasami nawet wydaje mi się, że za bardzo. U nas sprawa z ojcem biologicznym syna rozegrała się bardzo pokojowo. Nikt mu nigdy nie sprawiał problemów w kwestii kontaktów. On się sam stopniowo z tego wycofał. Założył nową rodzinę. Ma tam kolejne dziecko. Zresztą to facet, który ma 4 dzieci (o tylu wiemy) z 3 kobietami I po prostu przestał do syna dzwonić, proponować spotkania. Nie wiem szczerze mówiąc jak to syn sobie przetrawił w głowie. Nie rozmawiałem z nim o tym nigdy. Może jak będzie starszy to pogadamy sobie o tym. Po jakimś czasie ja podjąłem decyzję o adopcji. Żona spotkała się ze swoim ex i zapytała go, czy nie zechciałby się zrzec praw rodzicielskich. Dla niego było to o tyle korzystne, że nigdy nie płacił alimentów i przez to nieustannie ma dług i wisi nad nim komornik. Dzięki zrzeczeniu się praw przynajmniej dług by mu się nie powiększał. Zapewniliśmy go, że jeśli będzie chciał to nikt mu nie będzie blokował kontaktów z synem. Ale do tej pory się nie odezwał. Sądowo sprawa poszła bardzo szybko. Jedno mnie tylko trochę boli. Żona optowała, żeby syn pozostał przy swoim nazwisku. Argumentowała to, że nie chce dziecku sprawiać problemów środowiskowych ze zmianą nazwiska. Dla mnie ta argumentacja była miałka, ale nie podjąłem walki w tej sprawie. Synowi tak kwestia była obojętna. A mnie tak z perspektywy czasu jest tak trochę przykro, że on nie nosi mojego nazwiska. Wiem, że to bzdet, ale jednak. Znów w tym zabrakło empatii u żony.
Patrząc z z perspektywy osoby po rozwodzie uważam, że jestes bardzo odpowiedzialny. Chciałabym to bardziej uargumentować, ale musialabym sie odnieść do własnego przypadku, a nie chcę wracać na forum do spraw własnego rozwodu, bo już to tak daleko za mną, że wydaje się za mgłą, jakby nieprawdziwe. W każdym razie 'mojemu' bm tej odpowiedzialności za losy drugiego człowieka brakło. Znałam też kogoś bardzo blisko, kto był w podobnej do Ciebie sytuacji, tzn. był z kobietą z jej dzieckiem z poprzedniego związku. Doszło do rozstania, dziecko do tego mężczyzny mówiło "Tato, ja chcę być z tobą", ale niestety mężczyzna zarzucił wszelkie kontakty. Wyobrażam sobie traumę dziecka. Mój syn bardzo na początku bał się, że już więcej ojca nie zobaczy i rzeczywiście pierwsza lata ojciec brał ich rzadko i na krótko, dopiero potem po moich prawnych działaniach zaczął ich brać regularnie. Kontakty ograniczają się do dwóch spotkań w miesiącu, dzieci twierdzą, że to im wystarcza. jak zabrałam syna do psychologa, to na teście, w którym miał narysować swoją rodzinę, narysował siebie, brata, mnie i moich rodziców. Na moje pytanie, czy dorysowałby jeszcze kogoś, powiedział, że jakby miał więcej czasu, to by narysował moje rodzeństwo - to jest jego rodzina. Jak widać z obrazka ojca tam nie ma, ani jego dziecka z nowego związku.
Wiem, że jestem odpowiedzialny. Czasami nawet wydaje mi się, że za bardzo. U nas sprawa z ojcem biologicznym syna rozegrała się bardzo pokojowo. Nikt mu nigdy nie sprawiał problemów w kwestii kontaktów. On się sam stopniowo z tego wycofał. Założył nową rodzinę. Ma tam kolejne dziecko. Zresztą to facet, który ma 4 dzieci (o tylu wiemy) z 3 kobietami I po prostu przestał do syna dzwonić, proponować spotkania. Nie wiem szczerze mówiąc jak to syn sobie przetrawił w głowie. Nie rozmawiałem z nim o tym nigdy. Może jak będzie starszy to pogadamy sobie o tym. Po jakimś czasie ja podjąłem decyzję o adopcji. Żona spotkała się ze swoim ex i zapytała go, czy nie zechciałby się zrzec praw rodzicielskich. Dla niego było to o tyle korzystne, że nigdy nie płacił alimentów i przez to nieustannie ma dług i wisi nad nim komornik. Dzięki zrzeczeniu się praw przynajmniej dług by mu się nie powiększał. Zapewniliśmy go, że jeśli będzie chciał to nikt mu nie będzie blokował kontaktów z synem. Ale do tej pory się nie odezwał. Sądowo sprawa poszła bardzo szybko. Jedno mnie tylko trochę boli. Żona optowała, żeby syn pozostał przy swoim nazwisku. Argumentowała to, że nie chce dziecku sprawiać problemów środowiskowych ze zmianą nazwiska. Dla mnie ta argumentacja była miałka, ale nie podjąłem walki w tej sprawie. Synowi tak kwestia była obojętna. A mnie tak z perspektywy czasu jest tak trochę przykro, że on nie nosi mojego nazwiska. Wiem, że to bzdet, ale jednak. Znów w tym zabrakło empatii u żony.
Może do zmiany nazwiska syn jeszcze dorośnie, znam przypadek, że chłopak dorosły już po studiach zmienił nazwisko na nazwisko ojca z adopcji.
Wilku, cóż Ci mogę napisać - Panie daj mi siłę, abym pogodził się z tym, czego zmienić nie mogę, odwagę, bym zmienił to co zmienic mogę i mądrość, aby odróżnić jedno od drugiego.
Wilku, cóż Ci mogę napisać - Panie daj mi siłę, abym pogodził się z tym, czego zmienić nie mogę, odwagę, bym zmienił to co zmienic mogę i mądrość, aby odróżnić jedno od drugiego.
Wilku, cóż Ci mogę napisać - Panie daj mi siłę, abym pogodził się z tym, czego zmienić nie mogę, odwagę, bym zmienił to co zmienic mogę i mądrość, aby odróżnić jedno od drugiego.
Znam tą modlitwę AMEN!
Jest zatem dla Ciebie Wilczysko nadzieja.
12,724Odpowiedź przez Symbi2018-01-25 16:41:12Ostatnio edytowany przez Symbi (2018-01-25 16:49:56)
już kiedyś było ale warto przypomnieć przy okazji tematów nadmiernej samokrytyki która mi jako - niestety- perfekcjoniście , nie jest mi obca :
Coś jest w tej technice, ja miałam okresy w życiu, że chociaż wyglądałam jak skrzyżowanie rozdeptanej glisty ze słonicą i czułam się okropnie, powtarzałam sobie do swojego odbicia w lustrze "jesteś piękna kobieto", nawet sobie w łazience taką karteczkę powiesiłam; potem miałam okres, że ćwiczyłam wdzięczność, tzn. często sobie wynajdowałam rzeczy, które sprawiły mi przyjemność, choćby najdrobniejsze, choćby spokojny sen czy ciepła kąpiel.
Może do zmiany nazwiska syn jeszcze dorośnie, znam przypadek, że chłopak dorosły już po studiach zmienił nazwisko na nazwisko ojca z adopcji.
Wątpię. Obiektywnie trzeba stwierdzić, że ma ładne nazwisko. Nie żeby moje było brzydkie, ale siła przyzwyczajenia jest wielka
Przy ozenku faktycznie nie zebym naciskal ale zalezalo mi zeby zona przyjela moje nazwisko bo przeciez to juz mialo byc po grob. Teraz w sumie nie rozumiem Cię Wilku. Teraz jest to dla mnie kompletnie bez znaczenia. Wiem jakie wiezy mnie wiążą z kim i to jak sie ten ktos nazywa jest nieistotne. Troche jak tańczący z wilkami- imie moze sie zmieniac wraz z osobą.
Może do zmiany nazwiska syn jeszcze dorośnie, znam przypadek, że chłopak dorosły już po studiach zmienił nazwisko na nazwisko ojca z adopcji.
Wątpię. Obiektywnie trzeba stwierdzić, że ma ładne nazwisko. Nie żeby moje było brzydkie, ale siła przyzwyczajenia jest wielka
Przy ozenku faktycznie nie zebym naciskal ale zalezalo mi zeby zona przyjela moje nazwisko bo przeciez to juz mialo byc po grob. Teraz w sumie nie rozumiem Cię Wilku. Teraz jest to dla mnie kompletnie bez znaczenia. Wiem jakie wiezy mnie wiążą z kim i to jak sie ten ktos nazywa jest nieistotne. Troche jak tańczący z wilkami- imie moze sie zmieniac wraz z osobą.
Nie toczę o to wojny. Nie poruszam w domu w ogóle tej kwestii. Stwierdziłem tylko, że trochę mi przykro z tego powodu. Tyle.
Poza tym dla mnie ważna jest też kwestia syna. Adoptowałem go, a teraz mielibyśmy się rozwieść, no i co dalej ? Ojciec biologiczny go zostawił. Teraz ja też go mam zostawić ?
Nie powiem. Jest cholernie ciężko. Nie wiem co będzie dalej.
Wilku, nie jest na forum tajemnicą, że po rozwodzie pozwoliłam synowi mieszkać u ojca. Uszanowałam jego wolę. Zrobiłam jednak wszystko, żeby w życiu syna uczestniczyć. Zamieszkałam tak blisko jak się tylko dało, od sądu uzyskałam częste widzenia, żadne tam weekendowe macierzyństwo. Oprócz tego mógł do mnie wpadać, kiedy chciał i ja do niego również. Jeśli ojciec syna nie chciał mnie widzieć u siebie w domu, wychodziliśmy gdzieś razem. Starałam się każdego dnia chociaż zadzwonić do domofonu i zapytać: "Co tam, synu, u ciebie?". Przełknęłam niejedną łzę, bo syn miał swoje bunty i czasami demonstrował swoją niechęć do mnie - a ja mu wtedy zawsze powtarzałam: "Mów, co chcesz, i tak cię kocham". Udawałam spokój, bo wiedziałam, że jeśli pokażę, jak bardzo się boję go stracić, może to zostać wykorzystane do psychicznych manipulacji (dzieci też potrafią wykorzystywać słabości rodziców). Wiedziałam, że to ja muszę być mądrzejsza i silniejsza, bo syn jest tylko dzieckiem i ma prawo przeżywać to wszystko po swojemu. Doczekałam się po latach gorzkiej nagrody: syn chce być ze mną. Gorzkiej, bo wcale nie chciałam, by odbyło się to kosztem więzi syna z ojcem. Tak że, Wilku, co czego zmierzam? Do tego, że jeśli kochasz syna, jeśli Ci na nim zależy, to go nie porzucisz ani nie stracisz, choćbyś przestał z nim mieszkać. Amen po trzykroć.
P.S. Ja niby też uważam, że nazwisko to tylko nazwisko i szkoda kruszyć kopii, ale jednak miałam opory przed pozbyciem się tego, które towarzyszyło mi całe dotychczasowe życie. Poszłam na kompromis i przybrałam nazwisko dwuczłonowe, choć potem w urzędach zżymałam się nieraz na ten pomysł. Powstał bowiem taki tasiemiec, że w dokumentach nie starczało rubryk. I ja i b. mąż mamy długie nazwiska. Za to teraz waham się nad powrotem do panieńskiego ze względu na syna i ewentualną dezorientację otoczenia z powodu różnicy naszych nazwisk.
Witam i od razu częstuję się herbatą w kubraczku, tego mi właśnie trzeba.
Wilku tu rozmawiamy o wszystkim. Zobacz jak dla wielu ważny jest temat samoakceptacji. Jak wiele osób już się wypowiedziało, kto ma z tym problem a kto dał sobie radę i mówi jak to zrobił.
Jeśli będziesz miał ochotę to możemy śmiało kontynuować wspólną dyskusję. Ja tam już mam gotowy scenariusz. Jednak lepiej stopniowo i dokładnie przyglądać się tym zagadnieniom. Popatrz ilu ludzi jest Ci życzliwych, lubi z Tobą rozmawiać i chce Ci pomóc. Ty masz w sobie coś co sprawia, że ludzie Cię lubią. Myślę, że na co dzień nie odkrywasz się aż tak bardzo jak tutaj, co zrozumiałe, i dlatego ludzie zachowują większy dystans. A druga sprawa, że być może Ty nie zawsze dostrzegasz to, że jesteś odbierany pozytywnie.
Wymieniłeś kilka swoich cech, te początkowe uznajesz pewnie za niekorzystne. Ale sztuka polega na tym, żeby nie wszystko wartościować. Żyjesz najlepiej jak umiesz, wolno być Ci tchórzliwym (z tym bym polemizowała, bo czy tchórz ma odwagę wziąć na siebie odpowiedzialność za "nieswoje" dziecko?, po drugie tchórze nie podejmują terapii). Masz prawo być słaby, w dużej mierze jesteśmy wynikową naszego dzieciństwa, a więc nie na wszystko mamy wpływ. Możemy też zaakceptować to że nie jesteśmy idealni. Mamy prawo kochać siebie takimi jakimi jesteśmy. Ja na przykład nigdy nie płynę z prądem, ale czy to od razu zaleta, przecież to ma swoją cenę. Wszystko ma swoje plusy i minusy. To kwestia predyspozycji i wyborów.
Chcę Ci tylko pokazać, że każdy człowiek to kombinacja różnych cech. Moim zdaniem to co dobrze jest zrobić to poznać siebie (autoanaliza), wykorzystać swoje cechy tam gdzie mogą nam przynieść korzyści, a z tym co nieidealne pogodzić się. Są też sprawy, które uczciwie trzeba ze sobą załatwić, w sensie agresja, oszukiwanie, nałogi, no takie które niszczą człowieka. Praca z takimi poważnymi przypadłościami to jest zadanie.
Tym co zwiększa Twoje szanse na powodzenie jest bycie szczerym. Kiedy nie okłamujesz siebie - możesz iść na przód. Nawet nie wiesz jakie to ważne. Tylko czasami samemu człowiekowi trudno dotrzeć do prawdy, widzi się jakby w krzywym zwierciadle. I jeszcze jedna dobra wiadomość, Ci z zaniżonym poczuciem własnej wartości mają duże szanse żeby to skorygować, o wiele, wiele mniejsze szanse na powodzenie mają Ci z zawyżonym, dlatego że nie są w stanie przyjąć do wiadomości, że coś jest z nimi nie tak. Są przekonani o własnej idealności, jak więc mają coś w sobie zmieniać.
Wilku czy Ty w wystarczający sposób rozliczyłeś się ze swoim dzieciństwem. Czy dokonałeś poznawczej analizy? To znaczy czy masz psychologiczną wiedzę na temat tego co Cię spotkało w dzieciństwie i jaki to miało wpływ na Twoją psychikę? Czy czytałeś literaturę na ten temat? Czy wiesz co to jest poczucie wartości, granice, schematy działań i co jest typowe dla Ciebie? Czy próbowaliście dotrzeć do Twoich uczuć?
Moja koleżanka była na terapii zamkniętej w Krakowie. Chyba dwa razy po trzy miesiące. Skutki są rewelacyjne. Po prostu nie ta osoba. Jeżeli ona dała radę odzyskać radość życia i radzi sobie z trudnościami, które na co dzień ja spotykają, To Ty też dasz radę. Masz o wiele mniej do zrobienia i o wile mnie problemów życiowych niż ona. Ale jest jeden warunek - trzeba bardzo chcieć. Ona chciała i ona "poruszyła góry".
Mnie, w największym skrócie pomogło podnieść samoocenę to, że otworzyłam się na innych ludzi i od nich uzyskałam pozytywne zwrotne informacje. Czegoś tam mogę się u siebie przyczepić, zdarza mi się myśleć o sobie gorzej, dość mocno sprawę utrudnia mi niepełnosprawność, ale naprawdę poczyniłam postępy w stosunku do tego, jak traktowałam siebie dawniej. Już prawie trzy lata temu wylądowałam na dancingu z pewnym adoratorem. Stało się to spontanicznie, nie byłam przygotowana na taką niespodziankę, a taniec w parze mocno mnie peszy. Mam zaburzenia równowagi i depczę chłopakom po palcach! Zaczęłam się plątać, tłumaczyć, ale ten człowiek nie pozwolił mi zbyt wiele gadać, zaprosił na parkiet, poprowadził, a gdy zauważył, że rzeczywiście mam problem, dostosował się do moich możliwości. Gdy się potem zmieszana tłumaczyłam, że ja tańczyć nie umiem, przerwał mi w pół zdania: "Umiesz, umiesz!" i przetańczyliśmy resztę wieczoru. To była dla mnie ważna lekcja samoakceptacji. Warto mieć wobec siebie dystans i luz.
Witajcie! Piegusku, o tym synku to takie rymy dobre, jak przystało na Brzechwę! Lou, widziałam Twojego maila, ale nie zachęcał do odpowiedzi, więc juz nie odpisywałam, bo napisałaś tak, jakbyś postanowiła ze wszystkimi demonami uporać się sama. Historią, którą Ci przesłałam jest moją historią i świadczy tylko o tym, że choćbyśmy byli w najczarniejszej dupie, ze wszystkiego da się wyjść. Wiele kobiet tu przed Tobą przechodziło dokładnie to samo co Ty, tak samo weryfikacja dotychczasowych przyjaciół, zawiedzenie się na współmałżonku, kruchość przysięgi małżeńskiej i obietnic, itd. . Przykro mi, że jesteś w takiej sytuacji w jakiej jesteś, ale jest to czasowe i kiedyś przeminie. Daj czasowi czas. Dziewczyny chcą dobrze, tylko mówią z pozycji kogoś kto już to przeszedł. Jeśli pragniesz popisać z kimś, kto to aktualnie przechodzi, moja dobra rada: szukaj na dziale "Rozstania", jest tam wątek o toksycznych związek założony przez Bez serca czy wątek" Brak sensu życia Nie mogę sobie poradzić". Ja naprawdę mocno wszystko przeżyłam, aż odbiło się to szybko na moim zdrowiu, konsekwencje będę ponosić do końca życia, a jednak dzisiaj zupełnie inaczej widzę sprawę i wręcz cieszę się, że bm odszedł, bo dzięki temu brakło czynnika alergizującego w moim życiu, moje życie jest dużo zdrowsze i jakoś sobie radzę w dalszym życiu, które też się przewartościowało. Artykuły, które Ci posłałam zawierają przemyślenia wielu osób i naprawdę jest to kwintesencja tego, co mogłabyś usłyszeć. Co zrobisz z tą wiedzą, zależy jak napisałaś - od Ciebie. EDIT: Dla mnie przeżywanie żałoby po rozstaniu to trochę tak jak z porodem, po kilkunastu latach po tym wydarzeniu wiem, że bolało, ale nie pamiętam już jak bardzo. Nowe życie zawsze rodzi się w bólach.
Symbi, Pisałam, że nie chcę pisać o rozstaniu. Faktycznie muszę sama to przeżyć. Weszłam na wątek o samotności, bo tak się czuję i to mi dokucza.
Lou, wiesz, co mi powiedziała starsza koleżanka, gdy rozstałam się z mężem? "Wszystko się ułoży, tylko ty byś chciała od razu". Święte słowa, potwierdzam po czterech latach.
Lou, wiesz, co mi powiedziała starsza koleżanka, gdy rozstałam się z mężem? "Wszystko się ułoży, tylko ty byś chciała od razu". Święte słowa, potwierdzam po czterech latach.
Po czterech latach, to ja będę miała za sobą pół wieku
Lou, wiesz, co mi powiedziała starsza koleżanka, gdy rozstałam się z mężem? "Wszystko się ułoży, tylko ty byś chciała od razu". Święte słowa, potwierdzam po czterech latach.
Po czterech latach, to ja będę miała za sobą pół wieku
Lou, wiesz, co mi powiedziała starsza koleżanka, gdy rozstałam się z mężem? "Wszystko się ułoży, tylko ty byś chciała od razu". Święte słowa, potwierdzam po czterech latach.
Po czterech latach, to ja będę miała za sobą pół wieku
Ja mam 41 i też lubię ciepłe kapcie. Żądam równouprawnienia! A tak poważnie: na rajdzie z PTTK kobieta starsza od mojej mamy zasuwała z nami jak szesnastka. I kielicha łyknęła na trasie, i opowiadała jak tańczy w pewnym stowarzyszeniu i w ogóle twierdzi, że od siedzenia w domu zwariowałaby niechybnie.
Co jak co Piegus ale mam przeczucie ze ty sobie bez problemu w sądzie poradzisz bo mowisz do rzeczy i logicznie. Sedzia tez czlowiek! No dobra -glownie bezduszny urzednik ale musi postepowac logicznie i w tym twoja siła.
Edit mam znajoma ok 65lat i robi po 120km wycieczki rowerowe. Predzej bym pękł nizbym dotrzymal jej kroku. A jaka szprycha figura fiu fiu!
Piegusie trzmam mocno kciuki i odezwij sie po rozprawie.Mnie tez to czeka jeszcze w tym miesiacu. Pozdrawiam Wszystkich aktywnych i czytajacych z ukrycia.