Lilka787 napisał/a:Snake ja nie rozstrzygam co ma zrobić Krystian czy ktokolwiek inny, tylko chcę zwrócić uwagę, że jednak nawet dla takich nastolatków jest to bolesne przeżycie i dobrze jest gdy obydwoje rodzice wezmą to pod uwagę czy będą razem czy też się rozejdą. Jeżeli doświadczenie pokazuje że te dzieci cierpią to ja tego nie kwestionuję. U Krystiana jest też to 12 letnie dziecko.
W przypadku 12 latka nie kwestionuję, że ma lub może to mieć wpływ na niego. Natomiast 17-19 lat, to już w zasadzie dorosły człowiek. Uznaje się, że jest już na tyle ukształtowany, że może prowadzić pojazdy mechaniczne, brać udział w wyborach czy uczyć się zabijać w czasie służby wojskowej. W takim razie powinien być zdolny do przyswojenia faktu, że rodzice się rozstają czy też, że jeden z rodziców będzie zaabsorbowany jakąś nową znajomością. Wiem, że moje doświadczenia mogą nie przystawać do sposobu funkcjonowania dzisiejszych nastolatków ale odnoszę się do tych, które sam znam. Jak miałem 17 lat, to przede wszystkim ważne było dla mnie aby rodzice właśnie przestali się skupiać na mnie. Bo ich skupianie odczuwałem jako formę ucisku
Jako 18 latek wyjechałem z domu na 5 lat i pojawiałem się w nim raz na miesiąc, dwa, na weekend. Gdzie w ten weekend trzeba było jeszcze obskoczyć znajomych w celu wypicia piwa. Nie było komórek więc kontakt z rodzicami miałem taki, że mama co jakiś czas dzwoniła do akademika czy wszystko w porządku. Sam pojechałem na egzaminy, sam pojechałem na studia. Rodzice nigdy nie widzieli miejsca, gdzie studiowałem ani miejsc, gdzie mieszkałem przez ten czas. Skończyłem studia i pojechałem do kolejnego obcego miasta, gdzie zacząłem pracować, wynająłem mieszkanie i do rodziców przyjeżdżałem kilka razy w roku, na święta itp. Tak, że zupełnie nie rozumiem jaką miałbym czuć wtedy traumę na wieść, że np. ojciec znalazł sobie nową wybrankę.
Zresztą w ogóle mam takie niestety przemyślenia, że nastały czasy kiedy dobrze jest mieć jakąś traumę, dobrze jest się nad sobą użalać. Ok. rozumiem, że czasem zdrowo się nad sobą samym poużalać ale wszystko powinno mieć jakieś granice. Może ja mam to "szczęście", że widziałem na oczy prawdziwe nieszczęścia i więc mam do tego dystans. Tak w kontekście kobiecych nieszczęść. Moja matka była młodą, piękną i zdolną kobietą. Z zadupia dostała się na bardzo dobre studia w stolicy. Kończyła studia, miała przystojnego narzeczonego i perspektywy. Narzeczony zabija się na motocyklu. Załamanie, rzuca studia, wyjeżdża na zadupie, gdzie podejmuje pracę. Poznaje kolejnego przystojniaka, bierze ślub. Rodzą się dzieci, w tym ja ha, ha. Nowy przystojniak, to fajny gość ale jak wszyscy wokół pije. Matka trzyma w ryzach cały dom, nie jest łatwo, bo czterech chłopa na głowie. Lata mijają zaczyna szwankować zdrowie. Pierwsze operacje na jedne przypadłości. Potem kolejne na nową chorobę, zostaje inwalidą. Na szczęście najstarszy już studiuje, średni zaraz się na studia wybierze, najmłodszy idzie do szkoły średniej. Mała stabilizacja. Najstarszy syn ustatkowuje się uczuciowo i odbywają się zaręczyny z jego fajną dziewczyną. Średni czy ja ha, ha wyjeżdża na studia. No i cios. Najstarszy idzie na badania, bo coś się źle czuje. Wyniki zaczynają brzmieć jak wyrok. Prawie rok matka spędza w szpitalu przy łóżku pierworodnego. Dzień w dzień obserwuje jak on pomału umiera. W końcu odchodzi ostatecznie. To jest trauma. Wtedy jeszcze tego nie rozumiałem jaka, dopiero później to zrozumiałem. Nic już nie jest takie samo ale trzeba żyć dalej. Jest jeszcze dwójka dzieci, pojawiają się wnuki. Życie. Ja też dzielę swoje życie na przed tamtą chorobą i po. Nie wiem czy się wtedy zmieniłem czy tylko wygodnie mi tak się tłumaczyć. Mnie w życiu też dopadają różne frustracje, depresje. Walę się wtedy w głowę - będziesz się nad sobą użalał? A może wolałbyś się zamienić i leżeć od 20 lat w piachu? Tak, wtedy nie miałbyś żadnych zmartwień. Myślisz, że on by nie wziął w ciemno twoich zmartwień?!
I_see_beyond napisał/a: Snake, widzę zmianę. Jim Morrison ... Piękne, odległe wspomnienia...
Poniekąd tak. Ostatnie niefrasobliwe wakacje pod namiotem. Słuchaliśmy Doorsów na okrągło, piliśmy na okrągło piwo i kąpaliśmy w jeziorze. Nie ma już niefrasobliwości, nie ma też mojego serdecznego kolegi, z którym wówczas balowałem. Ponad 15 lat później umarł zostawiając dzieci i też tak myślę, że to jest trauma. Bo one nie mają już szansy, że ojcu przejdzie zainteresowanie kimś innym, że coś tam... Tak, tylko śmierć nie daje nadziei i szansy na to, że będzie lepiej.