Historia, jak wiele innych zresztą.
Jesteśmy z mężem po ślubie już ładnych parę lat, oboje pod czterdziestkę.
Mieliśmy takie zaprzyjaźnione małżeństwo - troszkę w podobnym wieku, troszkę o podobnych zainteresowaniach. Bardziej znajomi męża niż moi, bo wszyscy pracują razem. Znamy się jednak od lat, polubiłam wspólne spędzanie czasu, imprezy prawie do zgonu;-)...ale też szczere rozmowy o wszystkim i niczym równocześnie. On przyjaciel mojego męża, Ona prawie moja przyjaciółka. Prawie.
Zaczęło się niewinnie. Ot rzucone mimochodem stwierdzenie, że Ona ładnie wygląda w szpilkach. Na kolejnej imprezie szalone tańce, które z zacięciem uwieczniałam na własnym telefonie. Wydawało mi się to wtedy zabawne, że Ona nagle chce tańczyć, a mój mąż bierze w tym udział, chociaż tańca raczej unika. Nie wierzyłam w złe intencje, nawet wtedy gdy w żartach pytała, czy nie jestem o nią zazdrosna. Przyjaźnimy się, lubimy razem spędzać czas, lubimy siebie i przyznaję, zazdrość wtedy była mi zupełnie obcym uczuciem. Teraz myślę, że potraktowała to wtedy jako wyzwanie.
Czas ma to do siebie, że leci nieubłaganie. Kończyło się lato, sygnał do pożegnalnych spotkań. Wyprawiłam więc takie spotkanie-rewanż w ścisłym gronie, na łonie natury, przy sutym stole i dużych ilościach alkoholu. Alkohol lał się strumieniem, nasze myśli równie wartko przeskakiwały z tematu na temat. Jej mąż zasnął u jej stóp, ja ze swoim pokłóciłam się haniebnie. W jej obecności. Nawet nie zauważyłam, kiedy nagle zaczęła brać jego stronę. Wściekłość na męża, na nią zalała mi mózg. Opuściłam towarzystwo z nadzieją, że niedługo każdy rozejdzie się w swoją stronę. Niesłusznie. Czas mijał, niebo zaczynało się różowić, a ja trzeźwieć. Dosłownie i w przenośni.
Sytuacja którą zastałam po powrocie, odcięła mi tlen. Mąż całujący Ją. Mąż w Jej objęciach, mąż patrzący na mnie jak na intruza. Nie zachowałam się klasycznie. Nie wpadłam w histerię, nie popłakałam się, nie dałam w twarz . Odwróciłam się na pięcie, wróciłam do domu, zamknęłam drzwi na klucz. Rankiem zapytałam, czego ja właściwie byłam świadkiem? Dowiedziałam się, że błędu. Byłam świadkiem błędu. Potraktowałam to więc jak błąd. Przegryzłam, zmełłam, jak się to ładnie mówi-przepracowałam. Wnioski? Owszem wyciągnęłam. Trzeba przebaczyć, dla dobra dziecka, dla dobra tej miłości, którą darzę męża..i takie tam. Przebaczyłam jak mi się zdawało, ale nie zapomniałam.
Nasze relacje zaczęły się psuć. Powiało chłodem, chociaż oficjalnie byliśmy kochającą się parą. Kontakty ze znajomymi urwały się. Przynajmniej moje. Jego zostały, z bardziej lub mniej znanych powodów. Nadeszła zima. Mąż ropoczął walkę o kondycję. Nagle. Bieganie, bieganie i bieganie, chociaż zarzekał się często, że raczej po swoim trupie! Szybko wyszło mi z obliczeń, że biega także Ona. Nie ma jak to motywacja. Wyrażana we wzajemnej adoracji. Na portalu społecznościowym. Co zresztą szybko udało mi się ustalić. Historia przeglądarki (chociaż przypłaciłam to posądzeniem o sledzenie go) i wszystko jasne. Każdego dnia po kilka razy dziennie odwiedzał jej profil. Tym razem zachowałam się klasycznie. No może bez histerii, chociaż tak odebrał to mój mąż. Znów musiałam wyciągać wnioski. Oboje resztą wyciągnęliśmy: oficjalne dla nas i prywatne dla siebie.
Mąż zarzeka się, że cała bieżąca sprawa to wymysł mojej wyobraźni, że nic go z Nią nie łaczy poza kontaktami pracowniczymi. Mówi mi też często, że jestem piękna, że bardzo mnie kocha, że chce być razem, że myśli że zawsze będziemy razem.Miłośc kwitnie, sypialnia gorąca jak nigdy.
Równocześnie śpi z telefonem pod poduszką, kasuje historię przeglądarek na komputerze, laptopie, telefonie, których korzysta.
A ja uieram w jakiś sposób w środku. Patrzę na całą sytuację i mam wrażenienie, że tonę...