Dobre popołudnie Państwu ;-)
Przychodzę z sernikiem i długim postem, bo zgodnie z obietnicą, wracam do naszych ostatnich rozważań.
Wyłania się z nich dość mroczny obraz doświadczeń związanych z chrześcijaństwem, odejścia od Kościoła spowodowanego postawą ?robotników winnicy Pańskiej? oburzeniem i niezgodą na brak spójności pomiędzy głoszonymi prawdami wiary a postępowaniem wierzących, a co gorsza duszpasterzy. I to jest pierwsze zagadnienie. Drugim zaś, jest pojęcie kary, winy i nagrody oraz zakwestionowanie sakramentu spowiedzi.
Trudno dyskutować z Waszym osobistym doświadczeniem, jednak pojawiły się tu też generalizacje, na które chciałabym zwrócić uwagę.
Spośród absolwentów Akademii Sztuk Pięknych geniusz wyłania się niezwykle rzadko, choć przecież, aby dostać się na tę uczelnię trzeba mieć ponadprzeciętne zdolności. Akademię Medyczną kończy - składając uroczystą przysięgę - każdego roku spora grupa, ale tylko niektórzy z nich staną się wybitnymi lekarzami.
Podobnie jest z duchownymi. Oni są ulepieni z tej samej gliny, co każdy z nas. Bywają niedouczeni, leniwi, próżni, lekkomyślni, narażają się na złamanie ślubów lub łamią je bez żadnej refleksji brnąc w jakąś hipokryzję i kompromitując w ten sposób cały swój stan. Mogą być w całości zanurzeni w wodzie święconej, w wodach Jordanu, namaszczeni przez najwyższych dostojników, mogą leżeć długie godziny krzyżem przed ołtarzem, a mieć ręce i serce uwalane wszelkimi niegodziwościami. Do zakonu zdarza się trafiać alumnom z powodu przymusu, źle rozumianej tradycji w rodzinie, skrajnej biedy, niespełnionej miłości, poważnych problemów z tożsamością, etc? Znany mi jest każdy z takich przypadków.
Mogę tylko ubolewać nad kiepskim artystą, który musi posuwać się do skrajnej prowokacji, aby zostać zauważonym, medykiem, który nie potrafi rozpoznać zapalenia płuc, księdzem, który należycie nie odrobił lekcji w seminarium, zignorował przewodnictwo duchowe w odpowiednim czasie i nie potrafi po przyjęciu święceń poradzić sobie z (za przeproszeniem) własnym ?ptakiem? lub mamoną, albo zwyczajnie nie ma na tyle cywilnej odwagi, by zrzucić sutannę przyznając się przed sobą, Bogiem i swoim zgromadzeniem, że nie jest zdolny wypełnić świętych obietnic.
Jednak w żaden sposób nie wpływa to na rezygnację z podziwiania sztuki, korzystania z usług medycznych, czy chodzenia do kościoła, zboru, cerkwi, synagogi, prawda?
Zawsze jednak, gdy mowa jest o nieudolnościach innych, na przykład kiepskich księży, tylekroć ja sama stawiam sobie przed oczy własne niedoskonałości, upadki, pobłądzenia. Swoją małość. I odkrywam, że jestem taka sama jak biblijna Ewa wątpiąca, szukająca dziury w całym, niecierpliwa, obarczająca winą innych, próżna, zaborcza etc, etc? W porównaniu z innymi wcale nie wypadam lepiej.
A zatem: niektórzy księża, niektórzy lekarze, artyści, inżynierowie, informatycy, kasjerzy, są idealnymi przykładami na prawdziwość krzywej Gaussa? ;-)))
Starr pisał też o tym, że nikt nie mógł Mu dobrze wytłumaczyć rozmaitych spraw, że nie trafił na kapłana, który byłby w stanie poprowadzić Go w myśleniu i rozumieniu. Pytanie jest takie czy i gdzie szukamy takiego kogoś, czy jedynie zdajemy się na to, co przynosi nam życie, czyli facetów w sutannach występujących np. w osobie księdza Stasia i innych stasiopodobnych, tak jak dawniej czekoladopodobnych, ohydnych produktów ? zastępników, kubańskich pomarańczy itp. ble!
Jest też inny aspekt. Wiara zaczyna się tam, gdzie kończy wiedza, stąd trudność, Starr w wytłumaczeniu największych tajemnic, o których oboje z AnnąJo wspominacie. Każda z religii oparta jest na wierze ? a więc dobrowolności w przyjęciu znaków widzialnych i niewidzialnych, zatem aby stać się wyznawcą Allaha, Tyra, Jahwe, Zeusa czy Brahmy potrzebny jest dokładnie ten sam akt wolnej woli, która wierzy w niesprawdzalne. Chrześcijaństwo nie stanowi tu żadnego wyjątku.
Z wiary zaś wynikają konsekwencje, sposób życia, poglądy, widzenie świata, przestrzeganie przykazań, etc...
A tak dla jasności, kiedy ksiądz na każdej Mszy Świętej wygłasza słowa ?Oto wielka tajemnica wiary? przytoczone przez Was, to zawierają one w sobie trzy wydarzenia: Chrystus umarł. Chrystus zmartwychwstał. Chrystus powróci.
Tym jest wiara chrześcijanina.
Panuje bardzo błędne, powszechne mniemanie, że chrześcijanin może się zbawić czyniąc dobro. Nic bardziej mylnego. Bycie dobrym nie jest warunkiem zbawienia duszy. Bycie dobrym powinno być natomiast skutkiem przyjętego wyznania. Tu znowu pojawia się uniwersalność wszystkich religii, które nawołują do poszukiwania trzech cnót = antycznych ideałów: dobra, prawdy i piękna.
Dla mnie z wiarą jest podobnie jak z górską wspinaczką. Najpierw jest motyw. Może nim być ciekawość, fascynacja, zachwyt, paląca potrzeba, jakaś bolesna rana, która domaga się uleczenia w warunkach szczególnych, różnie? Motyw jest potrzebny, aby wiedzieć po jaką ciężką cholerę mam się pocić, maszerować tyle kilometrów, zmachać się, uwalać błotem, pośliznąć, poobcierać stopy, palić w słońcu, lub moknąć. Co pociąga mnie w byciu osobą wierzącą? Po co chciałabym iść do Nieba?
Potem jest szykowanie się do tej drogi: porządne buty, kurtka, bidon, prowiant, kawał czekolady, mapa i przewodnik. Tak samo w wierze ? poszukiwanie tego, co może mi ułatwić dotarcie na szczyt. I tutaj, tak, jak znaki na górskim szlaku, chrześcijanie mają sakramenty.
Można wybrać ścieżkę nieoznaczoną, jakiś skrót. Można trawersować po zboczu? a można iść według znaków ufając, że ktoś przed nami tę drogę już pokonał, że zna ją doskonale, a nawet wie, gdzie można spotkać największe przeszkody, gdzie napić się ze źródła, gdzie odpocząć?
Można zrezygnować z sakramentów takich jak spowiedź, można próbować iść do Boga bez nich. To jasne!
Sama tak robiłam, tyle, że problem nie leżał u mnie w negacji roli księdza w konfesjonale jako przewodnika i tego, że być może on sam spowiadając mnie wypowiedział w myśli bardzo brzydkie wyrazy, albo pociągnął z gwinta winko mszalne tuż przed założeniem stuły i umoszczeniem się w konfesjonale, ale w tym, że musiałabym przyjąć swoją marność, małość, grzeszność, rażącą niedoskonałość, przyznać się do winy, uznać czyjąś wyższość, przyjąć pouczenie, paść na kolana?
Przez wiele lat myśląc, że nikt nie ma prawa mnie ograniczać jakąś durną spowiedzią i koniecznością korzystania z ?budki z dzięciołem-spowiednikiem? w środku, doszłam do wniosku, że to ja sama się ograniczam, że odbieram sobie jakąś sposobność do zmiany perspektywy spojrzenia na własne życie, możliwość oczyszczenia, usłyszenia pokrzepiającego słowa, cennej rady, a w końcu przebaczenia, odrodzenia, nie mówiąc już o tym, że nikt i nic nie dawało mi ukojenia.
A więc nie motyw spotkania księdza ? debila mnie blokował, bo największą debilką okazałam się ja sama w kilku momentach mojego życia.
Dlaczego mimo chrztu, wyznawania grzechów i ich odpuszczenia trzeba się spowiadać przez całe życie?
Bo biblijna Ewunia przy niemym współudziale Adasia tak bardzo chciała wiedzieć, co jest dobre a co złe, że zerwała jabłuszko (po łacinie jabłuszko to malum, inaczej zło, klęska, kara). Ewunia postąpiła dokładnie tak samo jak wcześniej przed nią Pandora, czy hinduskie wyrodne córki Diti i Danu?matki demonów i tytanów, a my dźwigamy dalej to brzemię przez wieki.
Zostaliśmy stworzeni jako niedoskonali, Starr. Niedoskonali ludzie posiadający owo boskie tchnienie. Alkoholik nawet po terapii, ten, który przestał już pić, na zawsze jest alkoholikiem. Człowiek zawsze jest grzesznikiem. Jest grzesznikiem, być może dlatego, aby ukazać pewien kontrast ? czarnego kota nie widać na czarnym tle w czarną noc. Sacrum i profanum służą do tego, aby widzieć zło na tle dobra albo odwrotnie ? dobro na tle zła. Tak mi się wydaje. ;-)))