aurora borealis napisał/a:/.../
Dziś potrzebuję do życia odrobiny ciepłej, bieżącej wody, więc pod namiot już nie pojadę... To se nevrati! ;-(Ciepła aura wywołała wakacyjne tematy... Może to lepiej, niż gastronomiczne, bo ja mam wyobraźnię smakową i jak się naczytam, to jakbym miał w ustach smak i zapach potraw... A potem, mimo, że 14:00 w nocy, drzwiczki od lodówki tylko drażnią koty i jest takie prawdopodobieństwo, że w poniedziałek nie zmieszczę się w swoją codzienna skorupę...
W jednym z wątków przeczytałam taki dowcip:
" - Co to jest pingwin?
- Jaskółka, która jadła po 18-stej" ;-)
Zatem we frak, Drogi Hetmanie, zawsze się zmieścisz ;-)))
Moje wakacje były przez długi czas spędzane u dziadków na malej wsi na pograniczu Mazowsza i Kurpii. Tam nauczyłem się jeździć na rowerze, tam zbierałem pierwsze w swoim życiu grzyby i tam jadłem pierwsze w swoim życiu kartofle pieczone w żarze ogniska. Tam też nauczyłem się wiele nieprzydatnych w mieście rzeczy, na przykład koszenia kosą i obsługi kosy, ścinania drzew i prowadzenia traktora Ursus. Ale były tez rzeczy przydatne, jak jazda motorowerem i motorem. Ale nic nie było w stanie przebić atrakcji przejażdżek parowozem. Dziadek był mechanikiem i pracował w zakładach naprawczych. Stąd mogłem z nim jeździć na jazdy próbne. Tam tez nauczyłem się rozróżniać typy parowozów i stamtąd wiedziałem który jest do prowadzenia składów osobowych, a który do towarowych... A radości z uruchomienia gwizdawki, żadne trąbienie samochodowym klaksonem nie zastąpi...
A potem były kolonie, potem obozy, szczególnie wędrowne, po górach, górkach i pagórkach, aby wreszcie wyruszyć pierwszy raz legalnie, z książeczką autostopowicza w podróż krajoznawczą...
Myślę, że z powodu braku takich doświadczeń jestem głęboko upośledzona społecznie i emocjonalnie.
No cóż... mogę tylko "zazdraszczać"...