Piotr74 napisał/a:arcymiś napisał/a:Piotr wycofał się "na z góry upatrzone pozycje".Nie wierzę ,że to wszystko tak po Tobie spływa, jak woda po kaczce.
To za szybko , zbyt dużo tego lukru.A podczas wspólnego leżakowania już ten teges ?
Nie na ten teges to trzeba sobie zasłużyć 
Nie ma czegos takiego w zwiazku ze na seks mozna sobie zasluzyc czy nie. To zupelnie bledne pojmowanie istoty rzeczy. Seks moze i czesto jest odbiciem charakteru, jakosci zwiazku ale nie moze byc karta przetargowa czegokolwiek, poniewaz dotyczy aspektu wiezi, i jest podstawowym elementem w zwiazku, ma swoje cele.
Jesli wiec "dopuszczenie do seksu" ma zwiazek z parametrem czasowym a nie z innymi kwestiami (wyznaczonymi warunkami odnosnie "jakosci zwiazku"), ktore trzeba przerobic, ew. decydowanie o tym, jest zaznaczeniem czyjesc pozycji w zwiazku, to jest to tak bezsensu, ze sie tego nawet nie da opisac, jest zbyt absurdalne. Nic to nie da, a zona zgodzi sie na "wszystko" dla pozostania w domu (w obecnej sytuacji) choc wiemy ze to nie seks byl motorem jej odejscia z domu ale relacje, o ktorych ciagle wspominala, na ktore reagowala, co mialo swoje wieloletnie korzenie. Skoro sie nic nie zmienilo w tym, dalej jest "budowanie" na zasadzie, rzadzacy, ustalajacy, podwladny (co wazne! obustronnie przez oboje z nich ale w roznyc sposob, charakterystyczny dla kazdego z nich), to do czego to doprowadzi? Raczej ugruntuje przeszla i obecna sytuacje, ktora mozna nazwac zyciem obok siebie. W malzenstwie, przede wszystkim w malzenstwie, jesli ma miec ono charakter zwiazku miedzy ludzmi zbudowanego na zasadzie obustronnych relacji, rzeczy, kwestie sporne nalezy robic i rozwiazywac razem! Co widze, to ze tego nie bylo, nie ma i nie ma refleksji nad tym zeby bylo w przyszlosci.
"Pisaliście, że z niej to taka tykająca bomba zegarowa, a czy ktoś z was wzioł pod uwagę to, że to może ja mogę teraz nią być?"
W powyzszym i innych odczytuje jakas chec do prowadzenia podwojnego zycia, pozwolenia sobie na cos i ew. ukarania zony swoim postepowaniem. W takim razie jaki sens ma powrot do siebie jesli nie ma w 100% ugruntowanej decyzji?! Z jej konsekwnecjami w postaci "obustronnej lojalnosci i szczerosci"?
Rzeczywiscie, jedynie jak to opisuje Przyszlosc, jedynie postawienie sie w miejcu gdzie nie ma sie juz rodziny, zony i zdecydowanie sie na taki "punkt widzenia" choc przez chwile, opisuje swiadoma, samodzielna decyzje, na ktora autor mial szanse. I to nie jest moze kwestia odchodzenia z domu czy nie ale ustawienia sobie tego "obrazu" w glowie. Bo jesli nie traci sie to sie nie zyska. Odwrotnie nie chcac stracic traci sie. Mowie oczywiscie o tym co jest naistotniejsze o relacjach, co rowniez podkresla Przyszlosci, o istnieniu powodow, czynnikow, ktore nie zostaly zdiagnozowane, ktore nadal beda drazyc i dzialac, ktore sa obustronne dla obu parnerow bo wynikaja z czegos lub tolerancji czegos. Te "deficyty", choc nie lubie tego okreslenia, zostaly czesciowo wypartne, sa nienazwane. To one sa ta wlasciwa bomba zegarowa.
Ja moge jeszcze zrozumiec ze ktos cos robi bo sie nawraca, na wiare, na wartosci ale nie do konca rozumie co sie dzieje (bo taka konstrukacja psychiczna). Tutaj i tego nie ma. Jedynie wiec na co mozna liczyc to na mocne umocowanie w egzystencjalizmie, bo opinia ludzi, bo kwestie utrzymania, bo "rodzina" i ew. dzieci, bo ja. Nawet taki punkt wyjscia jednak daje mozliwosc obserwacji i refleksji. Ale z punktu widzenia "rozwoju" bedzie to ew. bardzo powolne. Na tyle intensywne na ile dana osoba bedzie podejmowala, jak czesto, autorefleksje nad soba.
Piotr74 napisał/a:Elle88 napisał/a:After wszystko napisał.
Piotr ma zaniżone mniemanie o sobie, a zdrada jeszcze je przypieczętowała.
Boi się, że albo puszczalska żona, albo już żadna inna- bo nowa wg Piotra może tak samo zdradzić, a on nie ma pojęcia jak się zachowywać by do tego nie doszło,a "stare i znajome lepsze niż nowe, niepewne".
Choc paradoks polega na tym, że tutaj to stare ma tyle usterek, że jest więcej niż niepewne
ale zostawmy to.
Piotr za pare m-cy lub lat, przy kolejnej zdradzie, kiedy ona definitywnie odejdzie, dowie się przypadkiem od osób 3, z którymi ona będzie o tym rozmawiać, że było jej z nim niesamowicie nudno, miałko, byle jak i że potrzebowała kogoś, kto miałby siłę i moc by trzymać ją w ryzach, a nie ciepłych kluch, które przebaczą każde świństwo i zdrady, jak Piotr.
Nie zazdroszczę samopoczucia po takiej prawdzie o sobie między oczy i latach poświęceń.
Oj Elle gdybyś Ty wiedziała jak Ty nic o mnie nie wiesz.Bałem sie na początku jak sobie poradze, co zrobie ze swoim życiem. Teraz nie boję się niczego tego, że będzie powtórka z rozrywki tego, że nie znalazłbym wtedy kogoś innego albo, że zachowałby się tak samo jak żona. Wiesz jaka jest różnica między mną a Tobą? Ty uogólniasz, wrzucasz wszystkich do jednego worka, działasz i myślisz schematycznie. Ja taki nie jestem. Jestem indywidualistą i z takim też podejściem traktuję każdego człowieka. Wiem, że nie ma na tym świecie dwóch takich samych osób. Każdy człowiek to odrębna jednostka z innym bagażem doświadczeń, innym wychowaniem u wreszcie innym podejściem do życia. Na takich ludzi jak Ty mówi się, że mają klapki na oczach i podążają w jednym, ściśle określonym kierunku, bez urazy oczywiście
, bo polubiłem Cię i bawią mnie teTwoje sarkastyczne posty. I chociaż wydawałoby się, że Twój świat jest wesoły, to jednak myślę, że jest zupełnie inaczej, bo widzisz wszystko tylko w czarno-białych barwach.
Autor powyzej wyraza zupelnie bledne, zyczeniowe zdanie. Chocby dlatego ze sa rozne ale powtarzajace sie typy osobowiosci, schematy zachowan, itp. I to wszystko w takim samym stopniu odnosi sie tak jak do innych jak i do siebie. Autor wiec mialby racje piszac powyzsze jesli by powiedzial, nie ze "Ty uogólniasz, wrzucasz wszystkich do jednego worka, działasz i myślisz schematycznie. Ja taki nie jestem" ale ze, rozumiem to poniewaz - JA TAKI ROWNIEZ JESTEM. I to by mialo sens, odpowiadalo by prawdzie. Reszta dotyczy "szczegolow" bo kazdy cos widzi, kazdy na jakims poziomie, kazdy ma z czyms jakis problem. Ale cos takiego jak autorefleksja+pokora+wiedze+doswiadczenie+umiejettnosc samoobserwacji+pochylenie sie nad sensem! tego co sie widzi i slyszy=postep. Tak przynajmniej ja to widze.
I na koniec taka autorefleksja. To jak odnosisz sie do meritum tego co pisze w ostatnich postach (czyli nie odnosisz sie) oraz jak to traktuja inni, pokazuje ze wolisz zyc obok, unikac odpowiedzi, budowac obraz, inni rowniez, rowniez ja sam tak postepuje na etapie wyboru wygodnych, ciekawych dla mnie tematow. Ale przynajmniej zdaje sobie z tego sprawe, robie to swiadomie, nie twierdze ze to dlatego ze taki jest "sens".
Zadalem Ci podstawowe pytanie, na ktore do tej pory przekonowujaca nie odpowiedziales. Dlaczego robisz to co robisz? Uwazam ze powinienies sam to wiedziec, ze to jest kwestia podstawowa. Moze problemem jest to ze te "pobudki" nie musza byc wcale krysztalowe. A moze wlasnie takie sa? Kto to moze wiedziec, jak nie Ty sam. A za przekonowujace uwazam takie zgodne ze soba, z tym co przentujesz. Trudno do tego dojsc. To nie jest latwe. Ale moze warto sie nad tym zastanowic? Podjac wysilek i sprobowac dotrzec do tej prawdziwej odpowiedzi?
"chce doprowadzuc do sytyacji, ze sama bedzue chcuala tam pojsc"
Uczestnictwo w terpaii powinno byc elementem podstawowym, warunkiem powrotu, jak to bylo w "sytuacji Mrufki" a nie kwestia otwarta czy zyczeniowa. Poza tym kwestie "samopoczucia" zony w obecnosci problemu "zdrady" sa tutaj conajmniej drugorzedne. Poza tym warunki powrotu i ich spelnienie powinny byc nierozlacznym elementem tegoz powrotu.
I teraz najciekawsze. Otoz wlasciwie, po tym ostatnim zdaniu powinienem zakonczyc post. Bo zwykle ktos kto czyta pochyla sie nad sensem tego. Ale idac za "retoryka" forum powinienem napisac ze autorze, ale nie zdales tak prostego egzaminu i postapiles niedojrzale. Co obnaza mechanizm zachowania sie ludzi tutaj w tym temacie (dlaczego pisza to co pisza ale i jak pisza). Nie bede tego wyjasnial ale podam przyklad na temat tego co wlasnie napisalem.
Otoz, jesli np. dziecko ma problem z uzywkami, to elementem, czesto niezbywalnym, koniecznym, czy to warunkiem powrotu do szkoly, srodowiska jest uczestniczenie dziecka w terapii antyuzaleznieniowej. Zgoda na nieuczestniczenie, odwlekanie tego jest swiadoma tolerancja uzaleznienia dziecka ze strony rodzicow i wlasciwie przyzwoleniem na to uzaleznienie, i wtedy ten problem dalej jest taki jaki byl. Taka postawe nazwalibysmy zupelnym wrecz brakiem odpowiedzialnosci.
To co cechuje wiec wazne dzialania autora, niezaleznie od roznych celow, checi, problemow do rozwiazania, przemyslen, ktore roznie mozna oceniac, to moim zdaniem NIEODPOWIEDZIALNOŚĆ. I nie jest to kwestia samego powrotu ale jak, na jakis zasadach, itp. jakie dzialania sie podejmie, ustalen, itp.
I maja racje ludzie jak pisza ze to wszystko "jest rozmyte". Odchodzac nawet od przykladu, ktory, dla porownania, podalem powyzej, autor najpierw pisze ze kwestia podstawowa dla niego jest wyjasnienie przez zone powodow jej postepowania, i ze skoro sama tego nie wie to musi sie poddac terapii, ktora to obnazy, a potem kwestie terapii traktuje na zasadzie wyboru i zajscia "sprzyjajacych warunkow ku temu".
Po prostu "rece opadaja".