Przeczytałam już wiele wątków na tym forum. Podczytuję od jakiegoś czasu, jeszcze bez odwagi aby opowiedzieć swoją historię.
Cały czas myślę, że tamta jędza może to przeczytać i będzie miała satysfakcję.. że ja tak cierpię.
Mąż zdradził mnie, jeden wyskok. Ale cała otoczka i sytuacja w jakiej się wtedy znajdowaliśmy, środek ciągnącego się remontu, ja upierniczona robotą, z majstrami od siedmiu boleści na głowie, chory dzieciak ( po prostu niepełnosprawny).
Mąż mówi, że jedzie w delegację.. podczas tej delegacji jakoś dziwnie rozmawia mi się przez telefon.. szukam, znajduję maila z firmy, że owe spotkanie przeniesione na inny termin..
I cisza w słuchawce...
Potem wrócił, kłamał, że musiał odpocząć, że ja bym mu nie dała pojechać... takie tam..
Codzienne awantury, on potrzebuje czasu.. ja się staram.
Potem nagła zmiana - on wychodzi z siebie i staje obok, zaczynami rozmawiać jak nigdy przedtem, śmiejemy się, coś się rodzi.. coś nowego i pięknego..
A potem ciemność.
Zanim mi powiedział odkryłam jego rozmowy na czasie z koleżanką, taką prawdziwą koleżanką, zwierzał jej się z tego co zrobił, pytał, jak ma mi to powiedzieć, że mnie to zabije, zrujnuje. Że zrobił to raz, nie wie dlaczego, nie wie po co.. i że było to wielkie rozczarowanie, że nic nie było jak powinno, że się bał i myślał, że powyrywa włosy z głowy, powiedział tamtej, że to błąd, że więcej to się nie powtórzy, że zależy mu na mnie... i takie tam. Zerwał wszelki kontakt a jak pisała mu smsy to pojechał i jeszcze raz powiedział, że nto był błąd, nie powinno się wydarzyć i że czuje się jak ostatnia szuja. Dała spokój.
To przeczytałam w tych rozmowach, prosił o rady, mówił, że zabije się, że walnie autem w drzewo, że gnije od środka i nie potrafi tak żyć.
Wpadłam w szał, nie kryłam, że poczytałam jego korespondencję w poszukiwaniu jakiegoś wyjaśnienia tego, co mnie niepokoiło.
Boże, co działo się w naszym domu, jeden płacz.
nie jadłam, nie mogłam spać, brałam jakieś zioła na uspokojenie a po niego po 3 dniach jego ryku przyjechało pogotowie bo stracił przytomność w łazience, miał bóle za mostkiem, okazało się, że na tle nerwowym.
Spakowałam mu wszystko i te torby leżały w korytarzu tydzień.. Nie wyniósł się.
Nie wiedziałam, gdzie mam dawać kwiaty od niego, klęczał, błagał, prosił, chciał rozmawiać..
Ja tylko wypytywałam, non stop, płakałam, myślałam, że umrę.
Małżeństwem jesteśmy od 10 lat, parą od 15.
Nie był to łatwy związek ale łączyła nas wielka miłość, namiętność.. Tylko problemy życia codziennego nas przygniotły, wielka odpowiedzialność za dziecko, które wymaga szczególnej opieki non stop w zasadzie, jego praca w 2 firmach, moja praca..
A wcześniej widział się z nią 4 razy, w mieście, szli na kawę, obiad... tak to się wszystko zaczyna... cóż dodać. Sex zdarzył się raz..aż raz.. i nas zrujnował.
Jestem świeżo po tym, wiem wszystko około 1,5 miesiąca, to stało się 3 miesiące temu.
Boże, jaki to ból niesamowity, nikomu nie życzę.
Ciągle pytam, ciągle, o szczegóły, które mnie zabijają, o każdy drobiazg.
Przecież zawsze o siebie dbałam, jestem wysportowana, mężczyźni oglądają się za mną, myślę, że mój mąż wie, że mogłabym mieć spokojnie innego faceta bardzo szybko.
Ale on był i jest miłością mojego życia, tyle razem przeszliśmy, tyle pokonaliśmy. Jak mógł podetrzeć tym sobie tyłek..
On błaga mnie abyśmy spróbowali, abyśmy zaczęli od przyjaźni, przysięga, że nigdy więcej mnie nie skrzywdzi ani naszego synka, błaga o drugie dziecko..
Jak mam mu ufać, jak mam z tym żyć.
Pisze w tym wątku bo Przyszłość jest taką babeczką z klasą.. tak tu spokojnie, poczułam się bezpiecznie, może dlatego się troszkę otworzyłam..
Jeśli naruszyłam zasady i wpierniczam się z butami w cudzą historię to najmocniej przepraszam.
Czuję się jakbym była w piekle..