Drogie Panie,
powinnam odpisać, skoro włożyłam na krótką chwilę kij w mrowisko, postaram się jak najkrócej.
Odwołuję to, co napisałam o pracoholizmie. Odwołuję, bo nie miałam pojęcia, Silky w jakim języku mąż się do Ciebie odnosi. Nie sądziłam, że pod "warczy na mnie" kryją się takie teksty, o jakich napisałaś. Masz absolutnie rację, że to nie jest zasadniczy problem Waszej relacji, choć upieram się, że jeden z nich, o czym zresztą sama piszesz, gdy mówisz, że on nie umie znaleźć równowagi miedzy domem a pracą i w domu jest jedynie fizycznie obecny. Mnie natomiast zastanawia jak właściwie było na początku Waszego związku? Piszesz tu, że to Ty nauczyłaś go, że wszystko będzie zrobione, ugotowane, podane pod nos, więc zastanawiam się czy faktycznie on takie rzeczy robił wcześniej, czy może po prostu przesiadł się z domu mamusi, która podtykała mu wszystko do życia z Tobą i teraz jest zdziwiony, że ktoś chce by się włączył do aktywnego życia rodziny?
Mussuka napisała mi tu, że - streszczając - trzeba w życiu chcieć mieć restaurację pięciogwiazdkową i poprzeczkę podnieść wyżej, bo nie należy godzić się na wieczne jedzenie w barze mlecznym. I stwierdziła, że może ja to lubię, ale nie powinno się tego lubić. Jako offtopic powiem, że mój mąż niekoniecznie kupuje mi kwiaty, ja niekoniecznie kupuję mężowi prezenty na rocznicę, niekoniecznie uprawiamy seks, gdy to drugie namawia, a pierwsze jest zmęczone, ale za to ten sam mój mąż po sto razy dziennie mówi, że mnie kocha, w domu nasza praca rozkłada się po połowie, a gdy mam o godz. 23 ochotę na lody, to jest gotowy iść w zimie przez śnieg do sklepu po nie. Problem niektórych pań tutaj polega na tym, że nie rozumieją, że 1. nie są księżniczkami, a związek nie polega na obsługiwaniu ich, ale na relacji partnerskiej. I nie sądzę Silky, żebyś Ty chciała pięciogwiazdkowej restauracji, w moim przekonaniu Ty jesteś rozsądniejsza, a to, czego chcesz to raczej sprawnie działający hostel. Moje małżeństwo to hostel, ale rozumiem, że życie przez 90 % czasu pozbawione jest po wielu latach związku jakichś szczególnych uniesień, dlatego te pozostałe 10% gdy się pojawiają jest takie cenne. Tobie chodzi o to, żeby mieć z mężem nie super związek, ale po prostu normalny związek, z tego co tu opisujesz. Taki, w którym mąż pomaga Ci w domu, czasem gdzieś razem wyskoczycie, a Ciebie po prostu szanuje. Jak dla mnie to po prostu coś zwyczajnego, czego - sądząc po języku, jaki przytoczyłaś, że mąż do Ciebie używa (nawet od czasu do czasu) - po prostu nie masz.
Jeśli zaś chodzi o wątek zdrady, to też się szczerze dziwię. Może znowu włożę kij w mrowisko, ale wydaje mi się, że na forum jest kilka typów osób szukających porad. Są takie, które mają swoją tezę i chcą jej potwierdzenia na forum (np. panie zdradzane, które i tak chcą z mężem zostać i szukają tu kogoś, kto je utwierdzi w tej decyzji). Z takimi ludźmi toczy sie pozorna rozmowa, bo tacy ludzie i tak wiedzą co zrobią. Są osoby, dla których to, co tu padnie nie ma znaczenia, bo są tak podatne na wpływy w realnym świecie, że choćby całe forum krzyczało: zostaw gościa, który Cię bije, to one i tak go kochają, bo gdy się pakowały i miały uciekać, to on przyszedł i powiedział, że je kocha, to one dają kolejną szansę itd. A Ty, Silky jesteś rzadkim przykładem osoby, dla której to, co się tu dzieje ma duże znaczenie i powoduje, że dużo o tym myślisz, zastanawiasz się i nawet próbujesz wcielać w życie. I nagle znalazły się tu panie, które, choć niekoniecznie wprost, ale namawiają Cię po prostu na rozwód. Tu już od dawna nie ma rad, co zrobić, ale jest lament, że "Silky nie mogę patrzeć na to, co ten gnój Ci robi, bo nie chce z Tobą seksu". Ten gnój, to mąż Silky, z którym ona póki co się nie rozwodzi. I przyznam, że ze zdumieniem czytam z jaką łatwością wczoraj towarzystwo tu zebrane orzekło, że mąż Cię zdradza, a wcześniej namawiało Cię na przesiadkę do pięciogwiazdkowej restauracji. Problem polega na tym, że Silky jest znacznie rozsądniejsza niż większość proszących tu o porady i ma, jak mi się zdaje, trochę inne podejście do małżeństwa, niż królujące powszechnie. Rozwód jest zawsze najprostszym wyjściem i ogromną porażką, a traktuje się go trochę jak remedium - źle Ci z nim? nie pomaga Ci w domu i nie daje kwiatów? Rozwiedź się! No najwyraźniej nei dla wszystkich tędy droga. W moim przekonaniu, choć rzeczy, które robi mąż Silky są okropne, to nie są naprawdę jakąś podstawą do rozwodu. I nei mówię tu o tym, czy dla sądu by były, ale moralnie nie są. Małżeństwa, co Silky dobrze rozpoznaje, się naprawia, a nie kończy, gdy nie grają jak chcemy. I tak się zastanawiam, czy kobiety, które z taką pewnością piszą tu, że mąż Silky ją zdradza, że powinna wziąć się w garść i coś zrobić, rozumieją, że Silky nie jest większośćią osób tu i że traktuje to serio? Czy te panie są gotowe ponieść odpowiedzialność za rozpad czyjegoś małżeństwa? (To swoją drogą jest namacalny dowód, że psychologiem - wbrew powszechnemu społeczznemu przekonaniu - nie może być każdy). Padają tu piękne słowa, o tym, że Silky powinna podnieść głowę, poczuć się mocna itd, ale - Drogie Panie - przekładacie swoje historie i doświadczenia na Silky. To nie jest analogiczna sytuacja do sytuacji zdrady ( w której - o dziwo! - jakoś prawie nikt nie widzi powodu do rozwodu, ale w wypaleniu emocjonalnym już jak najbardziej). Ani do przemocy domowej. To jest po prostu małżeństwo na zakręcie, gdzie pan faktycznie ma problem, nei zachowuje się jak należy, gdzie mowi rzeczy, których nie powinien Silky powiedzieć, ale gdzie wszystko jest do naprawy, także dlatego, że Silky tego chce. Nie należy takiej osobie pisać o wymówkach, wymówkach, wymówkach, szczególnie,gdy się nie zna całej prawdy. A nikt z nas tu prawdy nie zna. I gdy np. Teo dziś rano pije kawkę w domu, przeglądając forum i czekając co Silky napisze i czy może wreszcie stanie na nogi (czyt. zostawi gnoja), to w domu Silky trwa prawdziwe życie, prawdziwe uczucia, prawdziwe sprawy. Może to mój problem, ale ja mogę spekulować, że mąż Silky jest pracoholikiem, co jest mało szkodliwą spekulacją, natomiast namawianie Silky do rozwodu (oznaczające zresztą zupełne niezrozumienie jej postawy, bo to, że ona rozwodu nie chce lub jeszcze nie chce, jest jasne od początku), wyjaśnianie jej, że mąż ma kogoś na boku itd. to jakieś szaleństwo. Bezmyślne szaleństwo. Mój mąż wykonuje wolny zawód, ma swoje biuro, sam wybiera sprawy, którymi się zajmuje i decyduje o czasie jaki pracy poświęca. Wprawdzie mąż akurat lubi dom i bycie w domu, ale jak idzie do biura, to zdarza się, że choć powinien tam być, to go nie ma. I nie odbiera telefonu. I czasem się spóźnia i nie przychodzi na umówioną godzinę. I czy to naprawdę znaczy, że ma romans? Litości. To nie jest tylko głupia pisanina na forum, ale odpowiedzialność za cudze życie. Bo nawet jeśli mąż zdradza Silky, to ona powinna się o tym przekonać, sama do tego dojść itd. A nie panie z forum powinny o tym decydować.
Po raz kolejny powiem, że Ci, Silky kibicuję, bo dla mnie Twoja chęć posklejania związku, a nie pójścia na skróty do rozwodu jest od początku oczywista. A to rzadka wartość dzisiaj. Powodzenia.