Witajcie
Czytam Was od jakiegoś miesiąca. Od jakiś 2 miesięcy gubię się w swoich uczuciach, myślach, oczekiwaniach, marzeniach. Nie wiem co czuję, czego chcę. Nawet nie wiem od czego zacząć pisanie mojej historii.
Mam 33 lata, męża, 4-letniego synka. Z M znamy się ponad 11 lat, 11 jesteśmy razem, 8 razem mieszkamy, 5 jesteśmy małżeństwem. I tu się zaczynają schody:-(
Będę pisała na raty, w kolejnych postach po trochę. Potrzebuję się "wypisać". Potrzebuję pomocy? wsparcia? otwarcia mi oczu? konstruktywnej krytyki mojego zachowania?
Nie wiem czy jestem szczęśliwa. Czym jest szczęście? Kompromisem? Czuję, że przez 11 lat dałam się zdominować przez M. Nigdy nie rozmawialiśmy o uczuciach. Słowa kocham cię były i są nadal. Mieliśmy wspólne plany, marzenia. Dużo pracujemy. Mało się widujemy.
M wychodzi co dzień z domu ok 8 i zawozi D do przedszkola. Ja wstaję wcześniej - pracuję w domu. M wraca do domu ok 7-8, w soboty wcześniej. Po pracy jest standard - obiad, kanapa, TV, jestem zmęczony. Bardzo rzadko bawi się z D choć je uwielbia. Raczej oglądają z D TV lub jadą do kolegi/sklepu. Wieczorem ja kładę D spać (ok 1h). Robi się wieczór 9-10. M już spi przed TV. Czasem sie budzi, czasem nie. Sex jest. Często ja mam ochotę i inicjuję, czasem nie. Kiedyś było gorzej - ja często nie chciałam, M zawsze. Teraz ja chcę, a M często zmęczony. Czasem kochamy się co dzień, czasem nic przez 10-14 dni. Gdy się kochamy jest ok. Po seksie jest na prawdę miło i M jest czuły i rozmowny. Takie miłe chwile razem, plany, marzenia, wspomnienia. Wtedy czuję się kochana, bezpieczna, piękna
Ale
Nigdzie razem nie chodzimy. Zawsze jest wymówka: zmęczenie, brak czasu, szkoda kasy, dziecko. W weekendy zdarza się coś robić razem w 3. Randek nie ma. Kwiatów nie ma. Na ogół są tylko rzeczowe, konkretne rozmowy: co trzeba załatwić, co już załatwione itd. Krótko, zwięźle i na temat. Rozmawiamy co, kto i gdzie. Nie rozmawiamy o naszym życiu.
Z czym sobie nie radzę?
Raz na jakiś czas. Kiedyś ine częściej niż co pół roku jest "odpał". Nagle coś pęka, wali się. Z mojej perspektywy wygląda to tak, że ja się zachowuję zupełnie normalnie, tak jak zwykle. Wydaje mi się, że jest fajnie, że jest nam razem dobrze. I wówczas, z głupiego powodu jest awantura. I słyszę wówczas, że jest jak zwykle, że zachowuję się irracjonalnie, że nie myślę, że go traktuję jak gówno, że się nim nie liczę i robię mu łaskę. I co gorsza, że to już trwa od dłuższego czasu i że on ma już dość mojego zachowania. Próby rozmów o moim zachowaniu spełzają na niczym. M twierdzi, że nie będzie mówił bo już to kiedyś powiedział, a jeżeli ja nie widzę tego, że nie myślę co robię i robię głupie rzeczy to już mój problem. Sytuacja ta pojawia sie zawsze w najmniej przewidywanym przeze mnie momencie. Gdy wydaje mi się, że właśnie jest ok. Przez 11 lat zawsze trochę popłakałam, poszłam do drugiego pokoju i po kilku godzinach szukałam kontaktu. Przytulanie, przepraszanie za coś czego nie czułam, ale za wszelką cenę chciałam by przestał się na mnie złościć. Może z 2-3 razy po kilku dniach przeprosił, ale zrzucał to na zmęczenie, przepracowanie. Nigdy nie była to jego wina. Ja zawsze inicjowałam pojednanie, nigdy M.
W zeszłym miesiącu znów był odpał. Postanowiłam sobie, że skoro nie czuję się winna, to nie przeproszę. Próbowałam normalnie porozmawiać w dniu konfliktu - nie udało się. Był zly i niedostępny, nie odzywał się. Powiedział, że nie ma ochoty ze mną rozmawiać, bo nie ma o czym. Ja problemu nie widzę, a on mi nie powie bo mu się nie chce. Poczekałam 2 dni. On się nie odzywał. Ja robiłam obiad, prasowanie - wszystko normalnie, tylko rozmowy wyłącznie jeśli niezbędne. Jego wzrok - nie chę tego pamiętać. Po 2 dniach próba rozmowy - spokojnie, bez łez. NIC. Postanowiłam poczekać. Chciałam poczekać aż on podejmie dialog. Czekałam 11 dni! Pierwszy raz w życiu. Okropne 11 dni! Złamałam się. Na spokojnie spróbowałam porozmawiać. Powiedziałam, że musimy porozmawiać. O zapytal o czym? O nas. O czym chcesz? Rozmawiać? Zapytałam wprost czy mu taki stan odpowiada, czy na tym ma polegać nasze życie? On zapytał tylko czy będę go jeszcze denerwować. Powiedziałam ze z pewnością tak, bo to jest życie i nie mogę mu obiecać, że będzie inaczej. Ale nie przeprosiłam bo nie czułam za co. Wówczas mnie przytulił i już było "ok". Ale nie czułam się ok. Czułam, że coś dalej wisi. Nie minęlo dużo czasu (ok 10 dni - wyjątkowo wcześnie) i znów odpał. I znów to samo. Na drugi dzień załagodziłam sytuację uśmiechem i przejściem z tym do porządku dziennego. I znów "ok". I wczoraj po niecalych 2 tyg. znów to samo. Dziś się nie odzywa jeszcze. Próbowałam rano być miła, ale znów ten zimny wzrok...
Gubię się. Zaczynam się zastanawiać kiedy będzie kolejny raz. Gdy coś robię, zastanawiam sie czy go to nie zdenerwuje, czy mu się spodoba. Nie mam praktycznie koleżanek, od urodzenia dziecka właściwie nie wychodzę nigdzie. Jedynie do rodziców lub z dzieckiem. Sama nigdzie, z koleżankami nigdzie (kontakty się rozjechały), z M nigdzie. Ostatni raz z M byliśmy we dwójkę w październiku 2012. On też nigdzie nie chodzi. Tylko do pracy, z której wraca pózniej niż teoretycznie powinien wracac.Często 1,5-2h później, czasem 2-3h. M ma swoją małą firmę i dużo pracy. Dla klientów zawsze ma czas. Zawsze odbiera telefon.
Ja zajmuję się naszym domem, pracuję w domu na komputerze i dodatkowo czasem w biurze w mieście, pomagam M w jego firmie. Ja muszę mieć zawsze telefon przy sobie. On w pracy właściwie nie odbiera. Nawet do toalety muszę chodzić z telefonem. Gdy dzwoni M zawsze muszę odebrac, gdy nie odbieram on się irytuje. Bo ja przeciez siedzę w domu. Czasem mam wrażenie, że nie traktuje mojej pracy poważnie, że za dużo ode mnie wymaga, że nie spełniam jego oczekiwać idealnej matki, żony, gospodyni, kochanki, pracownika biurowego...
Każdy dzień taki sam. M rzadko się śmieje. Nie wiem czy ma dużo pracy i jest zmęczony dlatego nie ma dla mnie czasu i uśmiechu, czy jest mną zmęczony i ucieka w pracę... Mówi, że kocha, że wszystko robi dla nas. Że nie wyobraża sobie by miało się nam coś stać (rozmowa przy okazji badań okresowych dziecka), że wszystko by oddał za nas: mnie i D.
I najgorsze, że nie potrafię z nim rozmawiać o nas, o naszym związku. Uświadamiam sobie, że muszę coś zrobić, coś zmienić. Siebie? Jego? Nas? Wiem, że muszę odnaleźć siebie na nowo. Kiedyś więcej się śmiałam, czytałam książki, miałam koleżanki. Cieszyłam się gdy wracał do domu. Cały czas na niego czekam... Nigdy nie wiecz czy wróci o czasie, czy się spóźni i ile. Teraz gdy wraca zastanawiam się co może być nie tak, co może go zirytować. Gdy dziecko coś zbroi w domu (obtłuczony mebel, zbity wazonik) nie martwię się że to się stało, zastanawiam się jak bardzo M będzie niezadowolony. M bywa w domu jak w hotelu, jemu się takie rzeczy nie zdarzają. BA! Jemu nigdy się nic złego nie zdarza! Złapałam gumę w aucie - moja wina. On złapał - jakiś debil musiał coś wysypać na jezdni. Gdy mi się coś wydarzy jest to moja wina, gdy jemu - winni są wszyscy dookoła
Czasem sama się przerażam. Mam wszystko: dziecko, męża, zdrowie, rodzinę, pracę, dom. Czego się czepiam? O co mi chodzi? Niejedna by tego chciała. Łapię się na tym, że zastanawiam się czy go kocham... Nie wiem... Boję się... Wiem, że coś muszę zmienić...
Wiosną bardzo chciałam drugie dziecko. Teraz nie chcę. Tzn, dziecko bym chciała, ale nie chcę być z tym sama. A wiem, że tak by było....
Gubię się...