Być drugą i macochą - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » PSYCHOLOGIA » Być drugą i macochą

Strony Poprzednia 1 10 11 12 13 14 128 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 716 do 780 z 8,269 ]

716

Odp: Być drugą i macochą

Oleńka, dużo starsza od ciebie nie jestem, ale przyznam szczerze (bez urazy) że naiwnie wierzysz w ideały. W wieku 20 lat też pragnęłam miłości wielkiej i jedynej, też byłam szalenie zakochana i wierzyłam w związek aż do grobowej deski - życie weryfikuje poglądy, ideały i wiarę! Nie można na siłę żyć w matni i teatralnie udawać, że jest się szczęśliwą, skoro codzienność nijak się ma do szczęścia! To odnośnie - twojego jestem na nie dla rozwodów!
Piszesz, że każdy przypadek jest inny - a i owszem, ale zakochanie mija, ludzie się zmieniają... Jeśli od początku nie ma się w srugiej połówce przyjaciela, prawdziwego przyjaciela, to nie uda się dotrwać do końca wspólnie. Nic na siłę. Ludzie są strasznie egoistyczni, myslący tylko o sobie, liczący się z własnymi potrzebami i kosztem innych dbający o siebie.
A co w przypadku kiedy ojciec bije, pije, gwałci, bierze narkotyki, jest hazardzistą, roztrwania majątek, albo tylko oczekuje siedząc na tyłku - wtedy rozwód też jest BE? A co jeśli matka nigdy nie kochała i wzięła sobie męża, bo już czas i miała parcie na rozmnażanie, wtedy też za wszelką cenę należy żyć z taką kobietą, nawet jeśli było się w niej zakochanym? A co jeśli po prostu, spotkało się kogoś innego na swojej drodze i zakochało się na maxa - a tak też się ludziom przydaża... A co jeśli bardzo się kochało i zaczęło się psuć i próbowało sie to naprawiać na milion sposobów, a i tak nie wyszło?
Człowiek jest bardzo skomplikowaną istotą, wiele czynników wpływa na decyzje jakie podejmuje, nic nie jest ani czarne ani białe.
I masz rację - zupełnie inną sytuacją jest śmierć jednego z rodziców, ale tu nie popieram próby zastępowania dzieciom matki czy ojca, a inną rozwód. Jednak i w tym i w tym przypadku chodzi o szukanie szczęścia po fakcie jaki miał miejsce. Wg psychologów rozwód jest drugą największą tragedią w życiu, porównywalną ze stratą/śmiercią bardzo bliskiej osoby.
Na śmierć zazwyczaj nie mamy wpływu, rozwód jest efektem działania dwóch stron. Nic nie dzieje się bez przyczyny!
I tu i tu dobro dzieci odgrywa najważniejszą rolę. Dorosły sobie poradzi tak czy siak, dziecko potrzebuje pomocy, wyrozumiałości i uczuć.
Jest wiele rodzin, gdzie dzieci dogadują się lepiej z macochą czy ojczymem, niż z własną matką czy ojcem. Jest też wiele takich jak ty dzieci, które nie pałają sympatią i radością do nowych partnerów swoich rodziców. Wydaje mi się, że to zależy od budowania relacji i na to wpływ mają głównie dorośli.

Alutka - co poza tym - lekko nie jest, ciągłe intrygi, bezczelność, głupota i bezustanne próby ignorowania. Poza tym jakoś leci i czekamy na lepsze jutro smile

Zobacz podobne tematy :

717

Odp: Być drugą i macochą

Saphira, dzięki za odpowiedź. Już odpowiadam. Hmm...może i jestem idealistką, ale w tym wypadku, nie zgodzę się z Tobą. W takim razie w ogóle jeżeli nie jesteś pewna czy Twój facet nie tylko Cię kocha ale jest również dla Ciebie przyjacielem, to po co wychodzić za niego za mąż? Jak nie jest się tego pewnym? Jak z góry wiesz, że to nie dotrwa do końca? Sądzę, że wiele ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego jak ważną i odpowiedzialną sprawą jest małżeństwo. Samo to, że decydujesz się na nie, sprawia już, że godzisz się na pewne zobowiązania z tego związku wynikające. I sama przysięga jaką składa się-oczywiście w kościele katolickim brzmi inaczej, w urzędzie stanu cywilnego inaczej, ale obie odnoszą się do tego, aby uczynić WSZYSTKO, aby małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe. Tyle w temacie-przysięgasz to! Albo przed Bogiem albo nie wiem, przed urzędnikiem stanu cywilnego...? Oczywiście-nie ma co na siłę, teatralnie udawać szczęśliwej, ale należy walczyć o małżeństwo i może wskrzesić coś co w nim umarło, znaleźć przyczynę dlaczego nie jest już tak dobrze jak wcześniej. Rozwód moim zdaniem to zwykłe tchórzostwo, umywanie rąk i wykręcanie się od tej przysięgi od odpowiedzialności za drugą osobę, bo przecież bierzesz odpowiedzialność za swojego współmałżonka po tym sakramencie...pewnie, jak są problemy łatwiej się wycofać, zostawić, rozwieść, po co się trudzić i zawalczyć? To przecież trudniejsze. Piszesz, ze "wg psychologów rozwód jest drugą, największą tragedią w życiu, porównywaną ze śmiercią bliskiej osoby"-Bingo! Tylko na rzeczywistą śmierć kogoś bliskiego nie masz wpływu, niestety, a na to czy się rozwiedziesz-masz! Warto w takim razie, tak na własne życzenie uśmiercać bliską osobę i sprawiać sobie, a jeżeli są dzieci to im, a może przede wszystkim im ból? Kolejna sprawa...piszesz o hazardzie, biciu, alkoholizmie-oczywiście! Nie można się na to godzić, aby mąż Cię bił, upokarzał, krzywdził, a już zwłaszcza dzieci! To jest straszne i taki człowiek to potwór, ale...z jakiegoś powodu za niego wyszłaś, nie wiem, pokazał swoje prawdziwe oblicze po ślubie, ale jak pisałam...wzięłaś za niego odpowiedzialność wychodząc za niego za mąż! Wtedy trzeba uciec od takiego męża, wyprowadzić się do rodziny, nie wiem, gdziekolwiek, jak najdalej od od oprawcy, ale to jest separacja. Trzeba zrobić wszystko, aby pomóc człowiekowi. Z reguły jest tak, że taki ktoś przeprasza, kupuje kwiatki, a żona wraca, bo myśli, że to była jednorazowa akcja! Nic bardziej mylnego! Nie wolno wracać, trzeba iść z nim na terapię, do psychologa, czy nie wiem jakichś specjalistów, jeżeli nie będzie chciał, trudno, to mówi się, że nie wrócę do Ciebie póki się nie zgodzisz. W końcu on pęknie, z pewnością, nawet jeżeli nie, choć z psychologicznego punktu widzenia, zwłaszcza, gdy ma się dzieci, to się rzadko zdarza, ty masz czyste sumienie. Mówię, trzeba zrobić wszystko, by ratować małżeństwo!

Ludzie są egoistyczni, myślący tylko o sobie-O tak! Tylko nie wolno zapominać, że jak już stajemy się małżeństwem, to stajemy się pewnego rodzaju jednością...przecież nie bez powodu, kupujemy wspólne mieszkanie, mamy wspólne konto, są nasze dzieci-jedno! Nie wolno zapominać o potrzebach współmałżonka-bo to tak jakbyśmy zapominali o własnych potrzebach, to jest właśnie małżeństwo.

Hmm...zakochujemy się w kimś innym na maxa...no wtedy to oznacza, że jednemu ze współmałżonków czegoś w związku brakuje, czuje się zaniedbywany przez żonę czy męża i zaczyna szukać w kimś innym tego, czego nie ma we własnym związku, wtedy, gdy współmałżonek tak się zachowuje, a inni np. zwrócą mu na to uwagę, to jest sygnał, że czas w końcu zająć się żoną czy mężem, bo rodzi się zagrożenie dla małżeństwa. Małżeństwo to jest ciągłe dbanie o swoje wzajemne relacje. Nie wolno ich zaniedbywać, bo wtedy, jeżeli tak jest, to są takie kwiatki jak rozwód, itd. Trzeba nauczyć się rozmawiać ze sobą, szczerze o swoich obawach, problemach, oczekiwaniach i uczuciach, szczerze! i dbać o siebie, wtedy te relacje są na właściwym miejscu

"A co jeśli matka nigdy nie kochała i wzięła sobie męża, bo już czas i miała parcie na rozmnażanie..." No to moim zdaniem jest to nieodpowiedzialne zachowanie ze strony matki, i właśnie wychodzi tu ten egoizm, miałam parcie na rozmnażanie, to wychodzę za mąż bez miłości...Nieodpowiedzialne. JA wiem, ze jak w grę wchodzą uczucia i to różnorakie-zarówno miłość jak i uczucia macierzyńskie, to ciężko jest trzeźwo myśleć, należy wtedy dać sobie trochę więcej czasu i właśnie otrzeźwieć, wtedy spojrzy się na to z zupełnie innej perspektywy i zastanowi czy to aby na pewno będzie dla mnie dobre, trzeba pomyśleć o konsekwencjach. Najlepiej nie robić nic na siłę, to chyba logiczne. Ale jeżeli już moje ego było silniejsze i zrobiłam to, no to cóż, podjęłaś taką decyzję, to teraz ponoś jej konsekwencję, może postaraj się zbudować dobrą relację między Tobą a małżonkiem? A właściwie to poniosą dzieci konsekwencje w wypadku rozwodu rodziców, bo tak jak napisałaś, rozwód to tak jak śmierć drugiej osoby. Wtedy uśmiercasz tę osobę nie tylko dla siebie, ale i dla dzieci,a chyba żadna matka nie chce, aby jej dziecko było sierotą, prawda? A poniekąd po rozwodzie, takie dziecko ową sierotą się staje, bo być może ojciec czy matka nie umarli fizycznie, ale to czyni wielkie spustoszenie duchowe w dziecku.

Człowiek jest skomplikowaną istotą, oj tak i to bardzo! i często podejmuje decyzje pod wpływem impulsu, ale właśnie trzeba sobie dać czas na trzeźwe przemyślenie wszystkiego, naprawdę czas działa cuda!:)

Napisałaś jeszcze, że wiele dzieci dogaduje się lepiej z macochą czy z ojczymem niż z własnym rodzicem-byc może niekiedy, choć myślę, że bardzo rzadko się to zdarza, tak jest, ale jak napisałam w którymś poście-to zawsze będzie dla mnie obca baba czy obcy facet i nawet nie wiem jakby był fajny czy była fajna, jak dobrze bym się dogadywała z tą osobą, nigdy nie uzyska 100% poparcia z mojej strony, a nawet jak lepiej się dogaduję z nią czy z nim, to i tak moja matka i mój ojciec, to zawsze będzie moja matka i mój ojciec i podam taki przykład-jakbym miała wybrać kogo życie mam ocalić-mojego taty czy ojczyma-no to kogo wybiorę? Jasne, że tatę! Mówimy tu w przypadku rozwodu rodziców, bo jak napisałam śmierć jednego z rodziców to inna sprawa, czy to jak dziecko od małego wychowuje nie własny ojciec ,a obcy facet i traktuje je jak swoje, to też inna sprawa

Uff, ale się rozpisałam:) Mam nadzieję, że odp. na wszystko. Dodam tylko jeszcze, że ja tu nikogo nie oceniam i wiem, że życie układa się bardzo różnie. Nie do mnie należy krytykowanie tu kogokolwiek czy właśnie ocenianie, nie, tylko napisałam moje odczucia i to jest moje zdanie na ten temat! Także drogie Panie podsumowując, warto naprawdę do końca zawalczyć o małżeństwo:) Pozdrawiam Olenka_20

718

Odp: Być drugą i macochą

Poza tym sądzę, że zwłaszcza, jak długo żyło się z mężem, choć jak krócej, to też nie ma znaczenia, przyzwyczajasz się do tej osoby, itd. W Wypadku rozwodu fundujesz sobie niezłe rozchwianie emocjonalne, tak mi się wydaje. Na pewno większym stresem jest to jak mąż pije, bije, itd., ale jeżeli w takich normalnych okolicznościach się rozstajecie, to to jest, myślę, naprawdę dla stanu psychicznego coś potwornego!

719

Odp: Być drugą i macochą

Oj kochana, chyba nie w tym świecie co my żyjesz smile jakbym czytała "nawiedzoną katoliczkę" smile
Oczywiście szanuję Twoje poglądy, ale nie zgadzam się z nimi. Głównie z powodu innego rozumienia słowa odpowiedzialność, przysięga, pomoc. W średnioweiczu miało się męża czy żonę do końca - czy to ze zdradami, czy z płaczem, czy z innymi dziwacznymi przeżyciami - dziś nie musimy godzić się na życie w nieszczęściu, bądź na zatracenie siebie, bo kiedyś zgodziliśmy się na małżeństwo! Małżeństwo nie jest klatką bez wyjścia, nie jest karą - ma być piękne, a jeśli nie jest i nie wychodzi to mamy prawo z niego zrezygnować. I dla wielu osób na świecie rozwód jest ulgą, rozpoczęciem nowego etapu w życiu, możliwością spełniania siebie, budowy czegoś o czym zawsze się marzyło - własnego szczęścia!
Czy ktoś kiedykolwiek da nowożeńcom gwarancję, że będą żyli długo i szczęśliwie? Czy mąż może być odpowiedzialny za lekkomyślność i wygodę żony, czy żona moze być odpowiedzialna za zdrady męża? Proszę cię...
No bo ja kiedyś tak bardzo go kochałam i był taki cudowny - ups... nie do wiary, że tak bardzo się zminił, że ja nie widziałam tylu wad... o mamuś, czemu mi nie powiedziałaś, że ona jest taka leniwa, ja naprawdę wziąłem sobie taką kobietę na żonę?

Czy jak decydujemy się na zamążpójcie badź ożenek to ktoś nas pyta o zdanie, ktoś daje nam na to pozowlenie? No nie - robimy to co wydaje nam się słuszne - niby z miłości, z potrzeby, to co wydaje się piękne i opatrzone stereotypami wyniesionymi z domu. Często jesteśmy ślepo zakochani i tak naprawdę nie wiemy co to miłość, często przymuszani przez rodzinę, często z wpadki, bądź z chęci ucieczki czy wejścia w dorosłe życie. Podejmując taką decyzję w 90% przypadków nie mamy pojęcia o sile i rażeniu konsekwencji z jakimi przyjdzie nam sie zmierzyć.
Rozwód pozwala na w pełni świadome podjęcie decyzji o naszym życiu. Daje możliwość wyboru. Kim innym jest 24 latek zakochany we mnie po uszy, a kim innym juz mój mąź po 15 latach, z wielkim brzuchem i piwem w ręku! Ludzie zmieniają się pod wpływem przeżyć, doświadczeń, oczekiwań, marzeń!!! Dlaczego mam dziś godzić się na bycie na siłę z facetem, którego kiedyś bardzo kochałam, ale dziś łączy mnie z nim tylko dziecko?!? Dlaczego mam być ubezwłasnowolniona! Skoro podjęłam decyzję o wyjściu zamąż, to tak samo mogę podjąć decyzję o rozstaniu.Tylko przy rozowdzie ktoś zupełnie mi obcy wydaje wyrok i żadzi moim życiem - pozwalając na rozstanie bądź nie.

Wchodząc w związek bez zawarcia małżeństwa czy wchodząc w związek przypieczętowany papierkiem biorę odpowiedzialność za siebie, swoje czyny, postępowanie, wybory i odczucia! Nie mogę wziąć odpowiedzialności za drugą osobę! Ta osoba jest wolna i jeśli zechce odejść to muszę to uszanować - to działa w obie strony!

Zgadzam się z wartością małżeństwa, miłością, jej okazywaniem, pomocą, troską itp - o związek czy to w małżeństwie czy nie trzeba dbać, trzeba go pielęgnować, trzeba rozmawiać, trzeba być przyjacielem - wtedy się udaje i jest dobrze. Większość ludzi tego nie potrafi - co wynika z czystego egoizmu, zacietrzewienia we własnych poglądach, oczekiwaniach i trybie roszczeniowym.

Nie chciałabym sie rozwieźć i tobie również tego nie życzę - nikomu nie życzę. Ale rozumiem i szanuję decyzję innych, zwłaszcza jeśli są logiczne, słuszne i wynikają z wielu przyczyn nie do przejścia, nie do załagodzenia.
Prawdą jest to, że oblicze człowieka poznaje się podczas rozstania, jak odchodzi.

Zmieniamy tytuł wątku smile a więc wracając - dzieci z domów dziecka też wolą swoich biologicznych rodziców? Nie wydaje mi się. Dla dziecka które żyje w rodzinie, gdzie matka z ojcem drą koty non stop, a ono jest świadkiem awantur, wyzwisk, kłamstw, roszczeń, wyprowadzek, powrotów, wyznań i obelg etc. znacznie lepiej jest kiedy rodzice się rozstaną. Wtedy ma szansę na zobaczenie, że związek może wyglądać inaczej, że związek może być oparty na miłości, na szczerości i zaufaniu. Liczę na to że dzieci mojego faceta właśnie tego dzięki nam doświadczą. I że w swoich dorosłych już życiach nie wezmą sobie za żonę wrednej flądry, materialistki, dwulicowej, wyrafinowanej, nie umiejącej doceniać porządnego faceta.
Dziecko rozdarte miedzy matką a ojcem, nie wiedzące kto ma racje, za kim ma stanąć, kto bardziej go kocha, na kogo może liczyć - a tak jest w trakcie notorycznych kłótni i scen w rodzinach - jest bardzo dotknięte i ma problemy ze swoją wartością, z podejmowaniem odpowiednich wyborów, z założeniem związku, budową jakichkolwiek relacji, itp.

Przy rozwodzie wybiera się mniejsze zło dla dziecka i dla siebie! Rozwód jest ostatecznością i decyzja na rozwód musi być całkowicie przemyślana. Kobieta czy mężczyzna chcący się rozwieźć muszą być absolutnie pewni swoich decyzji.

720

Odp: Być drugą i macochą

No dzięki:P za tę "nawiedzoną katoliczkę":P nie jestem nawiedzona!:P A katoliczką owszem, ale wyrażam tu moje subiektywne zdanie;)) Noo, w średniowieczu to też było inaczej, bo stary dziad brał sobie za żonę młodą kobietę:PP to też inna kwestia, szybko umarł albo nie szukał młodszej;) Poza tym wtedy aranżowano małżeństwa głównie ze względu na kasę, nie mówię tu o biednych chłopach, bo to inna bajka. Wtedy też nieraz młoda żona miała kochanków, a stary mąż np. jakieś inne panienki. Kiedyś też miało się przyzwolenie na posiadanie kilku żon, w czasach jeszcze późniejszych niż średniowiecze;) Czy tak dużo dzisiaj się zmieniło? Dalej zdrady, kochanki itd. tylko teraz to się nazywa rozwód, a kiedyś żyło się razem, formalnie nazywało małżeństwem, a tak naprawdę, to się robiło co się chciało. Ludzie są ci sami, tylko otoczka się zmienia. Teraz to samo, tyle, że teraz nazywa się to rozwód. Stąd zastanawiam się, po co w takim razie ten ślub?:P Jak napisałam wtedy były to raczej aranżowane małżeństwa-więc nie ma mowy o szczęściu-chyba, że jak w "Potopie"-ach te powieści;)) a teraz masz przecież sama wybór, nikt Ci nie każe wychodzić za tego czy tamtego, sama decydujesz.  Wolna wola-dlatego jak napisałaś, nie musisz godzić się na to wszystko, na upokorzenia, bicie, itd. Napisałam odchodzisz od takiego, mówisz o terapii, itd. Nie można godzić się na to, ale zostawić też nie, wyprowadzasz się tyle, aż on nie zmądrzeje.

Wolna wola-on Cię zostawi, to on Cię zostawi, ty masz czyste sumienie, ale zawalcz o to małżeństwo!, nie poddawaj się od razu. 

Działa w dwie strony-owszem! Dlatego pisałam, że to odpowiedzialna decyzja i nie można jej podjąć od tak. Nie jesteś odpowiedzialna za zdrady męża, on za Twoją wygodę też nie-ja tego nie napisałam, dlatego trzeba w małżeństwie ciągle budować wzajemne relacje, rozmawiać o problemach i swoich uczuciach, wtedy to się rozwiązuje wspólnie. W tym sensie jesteś zarówno za siebie jak i za niego odpowiedzialna!


Małżeństwo nie jest klatką bez wyjścia, nie jest karą - ma być piękne, a jeśli nie jest i nie wychodzi to mamy prawo z niego zrezygnować--no jeżeli od początku zakładamy, że małżeństwo jest klatką, no to znowu się powtórzę, po co brać ślub?  Tak ma być piękne! a to czy takie będzie zależy od Was. Znowu się powtórzę, od kształtowania wspólnych relacji, rozmawianiu szczerze o swych uczuciach. "...a jeśli nie jest i nie wychodzi to mamy prawo z niego zrezygnować..."-no właśnie, coś nie wychodzi, to zamiast postarać się zastanowić co jest nie tak, zastanowić się nad przyczyną dlaczego nie wychodzi, spróbować aby wyszło, zawalczyć, pójść na terapię, poradzić się, to jak napisałam znowu wcześniej, lepiej umyć od tego ręce i odejść-to prostsze niż spróbować chociaż rozwiązać problem i ratować związek, wierzcie mi, jak uratuje się taki związek, to w myśl przysłowia, "co Cie nie zabije to wzmocni" to też po takiej burzy i rozwiązaniu jej związek jest stabilniejszy, ma myślę, lepszy fundament.

Co do odpowiedzialności za drugą osobę jeszcze: Nie chodziło mi tu, że ty jesteś odpowiedzialna za jego zdrady, a on za Twoje wygodne życie. Chodziło mi o to, że jesteście nawzajem za siebie odpowiedzialni w tym sensie, żeby Was związek dobrze się układał, aby trwał, że jesteście odpowiedzialni za to, aby zawsze pomagać sobie wzajemnie, wspierać się, rozumieć, itd. Chodziło mi o to, w tym sensie jesteście, odpowiedzialni za siebie.

"Wchodząc w związek bez zawarcia małżeństwa czy wchodząc w związek przypieczętowany papierkiem biorę odpowiedzialność za siebie, swoje czyny, postępowanie, wybory i odczucia! Nie mogę wziąć odpowiedzialności za drugą osobę! Ta osoba jest wolna i jeśli zechce odejść to muszę to uszanować - to działa w obie strony!"

Jasne to działa w obie strony, ale Twoim obowiązkiem jest zrobienie wszystkiego, aby ratować związek, znaleźć przyczynę problemu i spróbować jakoś go rozwiązać

Piszesz też, że nie bardzo kochasz tego faceta, łączy Cię z nim tylko dziecko, to po co się umartwiać i z nim być? Jasne, nie można się umartwiać, tylko w takim razie po co wyszłaś za tego faceta?


Nie mamy pojęcia o sile i konsekwencjach małżeństwa-dlatego warto je sobie odpowiednio wcześnie uświadomić, właśnie bo to odpowiedzialna decyzja na całe życie:)

Zgadzam się, nie oceniam przecież nikogo, kto podjął taką decyzję, ale naprawdę sądzę, że warto byłoby spróbować potraktować małżeństwo właśnie nieco poważniej, a nie jak tylko pewien okres w życiu, z którym mogę się pożegnać i mieć kurcze:) 100 mężów:) pisałam też, że to ma niezły wpływ na Twoje rozchwianie emocjonalne.

Jeżeli chodzi o dzieci z domu dziecka, to pisałam wcześniej, że to wszystko zależy od sytuacji-rozwód albo śmierć rodziców czy rodzica to dwie odmienne kwestie. Takie dzieci faktycznie wolą chyba swoich adopcyjnych rodziców, którzy zapewniają mu spokój, bezpieczeństwo, ale myślę, że jednocześnie takie dziecko, o ile jest starsze, bo jak takie małe to nic nie pamięta, kiedykolwiek zapomni o biologicznych rodzicach! Zawsze gdzieś tam będą w ich głowie. Poza tym często dzieci w domu dziecka płaczą za rodzicami nawet alkoholikami, za jakimiś patologicznymi rodzicami. Bądź co bądź to ich rodzice.

721

Odp: Być drugą i macochą

Oleńka...zaraz pewnie dostanę po uszach, ale przychylam się do zdania Saphiry. I już wyjaśniam, skąd mi się to bierze.
Nie wiem czy doczytałaś, że ja jestem po rozwodzie. Kiedy wychodziłam za mąż, byłam święcie przekonana i święcie wierzyłam w nierozerwalność związku małżeńskiego. Wierzyłam, że przysięgając Bogu, przysięgam na całe życie, miałam świadomość, jaką drogę wybieram. Przyszła codzienność i zweryfikowała świadomość... To, że przysięgamy przed Bogiem, to jedno, ale tak naprawdę przysięgamy drugiej osobie. a czy ta druga osoba przysięga nam? I tu, jak powiadają, zaczynają się schody. Mojego byłego męża nie powstrzymała ani przysięga, w trymiga mu się znudziłam i poszukał sobie innej. Abstrachuję w tej chwili od winy, bo generalnie to jestem zdania, że jeżeli w związku dzieje się źle, to winne są dwie osoby, ale to on odszedł ode mnie. Przysięgał? Przysięgał! Poszedł sobie i tyle go widziałam. Nie mogę sobie zarzucić, że nie próbowałam ratować małżeństwa, bo zrobiłam wiele, ale nie zamierzałam siebie położyć na ołtarzu tego związku. Nie chciał być ze mną to nie, miałam go zmusić, bo zawarł ze mną związek małżeński? Powiem wprost: czasy są takie, że nic nie gwarantuje stałości związku - jedynie codzienna praca dwojga ludzi aby się dogadać, żyć, planować coś wspólnie. To okrutne, ale tak jest. Zapytasz, po co ślub w takim razie...Odpowiadam: to zależy, jakie ma mieć znaczenie dla człowieka. Gwarancji i tak nie ma. Takie czasy, tacy ludzie o różnych charakterach. Pewnie, że łatwiej jest się odwrócić i odejść, zamiast coś ratować (np w przypadku rozwodu) ale to czy próbujemy ratować, sklejać, scalać to też zależy od charakteru człowieka a nie tego czy jest czyimś mężem/żoną.
Jest wiele osób, które uważają, że małżeństwo jest na amen, do końca życia i nie ma inaczej. A potem zaciska taka kobita zęby, chociaż mąż pije i bije ( no co, przecież wyszła za niego za mąż) albo siedzi taki facet i myśli, czy mu akurat żona rogów nie przyprawia (ale co tam, żona jego, oprzytomnieje i wróci). I co, pójdzie taki z żoną do psychologa? Pójdzie ta żona? Już to widzę... Są różne aspekty życia, a moim zdaniem podstawą jest: umiejętność dogadania się i to, czy chcę z kimś być czy nie. Jak chcę, to się staram. Nie chcę, to nic nie pomoże. Brutalne, ale proste.
Ups, znowu zmieniamy temat:D
A wracając...znowu schody..

722 Ostatnio edytowany przez shedir (2012-02-07 20:28:38)

Odp: Być drugą i macochą

Oj Oleńka, żyjesz w świecie marzeń i iluzji. Masz nieralne oczekiwania od małżeństwa, jak byś naczytała się za dużo bajek. Po tym co piszesz odnosze wrażenie, że jeszcze nigdy w związku nie byłaś.
To co mówisz to jest perspektywa tego, ze wychowywałaś się bez ojca, a ojczyma traktowałaś jako tego, który zabierał ci mamę. ALe to nie tak. Uwież, życie dziecka w małżeństwie, które się nie kocha, gdzie są ciągłe kłótnie, gdzie są ciche dni, gdzie rodzce nie pokazują sobie czułości bo nie mogą na siebie patrzec nie jest szczęśliwe również dla dzieci w tym małżeństwie. cz wypatrza ich spojrzenie na związek. Jesteś młoda i idealizujesz wszytko. Idealizujesz przysięgę. Owszem przysięgało się ale miało się wtedy lat np 25, a mając lat 35 jesteśmy już zupełnie innymi ludzmi. Nie tylko my ale i nasz partner. I często zmiany są niedozaakceptowania. Okazuje się, że nie mamy o czym z sobą rozmawiac, nieznosimy się. I uwież, można się starac i walczyc, a i tak to często nic nie daje. Ludzie zmieniają się całe życie a i przestaja kochac często. Nie wyobrażam sobie wychowac szczęsliwe dziecko w małżeństwie w któym rodzice się nie kochają.

723

Odp: Być drugą i macochą

Alutka, dzięki za odp. Jakie tam"dostanie mi się po uszach" co ty;)) mam nadzieję, że tego tak nie odbieracie, ja przedstawiam moje poglądy i próbuję pokazać w nich, że małżeństwo to odpowiedzialna sprawa, nie jakieś hop-siup-ale do meritum


"To, że przysięgamy przed Bogiem, to jedno, ale tak naprawdę przysięgamy drugiej osobie. a czy ta druga osoba przysięga nam?"
No tak, druga osoba przysięga też Tobie, przecież po to właśnie jest sakrament małżeństwa, że obie osoby przysięgają sobie nawzajem pewne rzeczy-"miłość, wierność, uczciwość...i to, że Cię nie opuszczę AŻ DO ŚMIERCI", to jest właśnie kwintesencja związku małżeńskiego i tak jak mówię, to jest bardzo odpowiedzialna decyzja. Wydaje mi się, że ludzie, młodzi często nie zdają sobie sprawy z tego jak bardzo ważna i odpowiedzialna i jak bardzo przemyślana decyzja o małżeństwie musi być--i tu tkwi błąd, trzeba to uświadamiać, bo małżeństwo to nie jest hop siup, zmieniam męża kiedy chcę i kiedy mi się podoba, a jak mi się znudzi to potem znowu, na kolejną fajniejszą zabawkę., ludzie też powinni się sporo poznać przed ślubem, ale tak dogłębnie--nie chodzi mi o wspólne mieszkanie, tylko wszystko muszą o sobie wiedzieć, nie tylko takie rzeczy typu praca, rodzina itd.  aby móc w pełni pokochać tę drugą osobę taką jaka jest, ze wszystkimi wadami i zaletami, powinno się rozmawiać jeszcze przed ślubem o swoich marzeniach, pasjach, uczuciach, etc. powinno się pomagać sobie  w problemach i najważniejsze: PRZED ŚLUBEM! Jasno postawić moje oczekiwania wobec Ciebie, jasno powiedzieć o moich uczuciach.

Piszesz, że ty kochałaś męża, a on odszedł, nie powstrzymała go przysięga, itd. Moje pytanie brzmi: Czy ty właśnie byłaś pewna, że to ten? Nie chodzi mi teraz o to, bo pewnie tak myślałaś, jest fajny, przystojny, dobrze się z nim dogaduję, po prostu kocham go-to ten! Chodzi o to, czy znałaś go na wylot-jego marzenia, on przedstawił Ci czego oczekuje po związku, po żonie, po ślubie? Mówił jaki ma stosunek do tego wszystkiego? Do związku, do małżeństwa, do Waszego wspólnego życia? Czy ty mu to mówiłaś? Mówiłaś o Twoich oczekiwaniach, przyszłości, jak ją sobie wyobrażasz, itd?  Uwaga-miłość często mylona jest z zauroczeniem. Albo pytanie drugie: Czy on był tego pewien, że to właśnie ta? Czy to była taka właśnie lekkomyślna decyzja o zawarciu ślubu, bo co tam, potem i tak można odejść kiedy chcę i do kogo mi się podoba. Zarówno z jego jak i Twojej strony.

Kolejne pytanie. On Cię zostawił, tak? A czy próbowałaś powalczyć o to małżeństwo? Porozmawiać, spróbować coś naprawić?

"Abstrahuję w tej chwili od winy, bo generalnie to jestem zdania, że jeżeli w związku dzieje się źle, to winne są dwie osoby"
Bingo! Obie strony. To dlaczego jeżeli już widzieliście, że zaczyna się psuć, dziać źle, nic nie zrobiliście? Zarówno ty jak on?  Albo chociaż jedno z Was powinno wyjść z inicjatywą-może wtedy jedno z Was zmobilizowałoby drugie do działania. Trzeba odpowiednio wcześnie wykryć coś złego w związku i bezzwłocznie działać, wtedy da się uzdrowić relacje, naprawić je, odbudować, choć małżeństwo--przynajmniej tak powinno być to budowa bez przerwy tych relacji, dbanie o nie, jeżeli przestaje się je pielęgnować, związek obumiera-czyli Wasze zaniechanie--to można porównać do kwiatu-dbasz o niego, podlewasz go i pielęgnujesz, rośnie piękny, przestajesz się troszczyć obumiera. Tak samo jest w małżeństwie-przepraszam za przykład, ale poniekąd można to porównać.

"Jest wiele osób, które uważają, że małżeństwo jest na amen, do końca życia i nie ma inaczej"
-no ale przecież właśnie to przysięgasz przed ołtarzem, a w urzędzie stanu cywilnego mówisz, że zrobisz WSZYSTKO, aby małżeństwo układało się szczęśliwie i trwale czy jakoś tak--też rozumiem przez to do końca życia? Problemem myślę dzisiejszego społeczeństwa jest  to, że zbyt lekko podchodzą do różnych kwestii, nawet tych bardzo (po)ważnych-jakim bez wątpienia jest małżeństwo, nie wiem, bez urazy, nie chodzi mi tu o żadną z Was, ale czytanie ze zrozumieniem-przecież to jest przysięga składana do końca życia. Jest to zapisane. Ale jasne, można ją bardzo łatwo złamać, skoro nie ma żadnych konsekwencji. Ależ te konsekwencje są! Być może nie widać ich na pierwszy rzut oka, ale one są i ujawnią się prędzej czy później, jak np. straszne choróbsko, które nas dopadło z powodu naszej lekkomyślności czy zaniedbania, a jego skutki dopiero widać za jakiś czas. Myślę, że między innymi są to: rozchwianie emocjonalne, ktoś tu napisał, że rozwód to tak jakby śmierć bliskiej osoby-no i najgorsze oczywiście ponoszą naszej lekkomyślności konsekwencje dzieci...

"A potem zaciska taka kobita zęby, chociaż mąż pije i bije ( no co, przecież wyszła za niego za mąż)"-pisałam też o tym wcześniej, chyba nie doczytałaś;)  należy odejść od takiego człowieka, bo to oprawca i chronić siebie, a przede wszystkim dzieci, ale nie rozwodzić się-żyć w separacji, dopóki on nie zechce zgłosić się na terapię-prędzej czy później, jeżeli jest się nieugiętym zrobi to, tak myślę, potem powoli, bardzo oczywiście długo i mozolnie trzeba te relacje odbudowywać i leczyć, co oczywiście też nie jest proste. Lepiej bowiem zostawić alkoholika, to prostsze. Ale z jakiegoś powodu wyszłaś za mąż za takiego człowieka, czyli też zobligowałaś się do tego, że będziesz mu pomagać--w zdrowiu i w chorobie-alkoholizm to choroba! a to że bije, jest agresywny to też choroba, jakieś zaburzenie psychiczne, takiego człowieka, jak jest się jego żoną nie można zostawić, mu trzeba pomóc! Niech się leczy! Na początku wyprowadzka, separacja, czyli terapia wstrząsowa--> Aha mogę stracić kogoś dla mnie ważnego, a potem specjalistyczna pomoc psychologa, psychiatry.--< W końcu zobowiązałaś się do tego, że go nie zostawisz, ze będziesz mu pomagać do końca życia.

"Takie czasy, tacy ludzie o różnych charakterach. Pewnie, że łatwiej jest się odwrócić i odejść, zamiast coś ratować (np w przypadku rozwodu) ale to czy próbujemy ratować, sklejać, scalać to też zależy od charakteru człowieka a nie tego czy jest czyimś mężem/żoną. "

Małżeństwo to też przecież praca nad swoim charakterem;) trzeba wyprzeć się tego egoistycznego myślenia tylko o sobie, w końcu teraz mieszkam z drugą osobą, dzielę z nią życie, łóżko, problemy, uczucia, dzieci, wszystko prawie-jesteście jak jedno! więc tu też uczymy się, ciągle życia z drugą osobą i jej charakteru, a także uczymy się kompromisu-czyli zgrywamy swoje charaktery tak, aby obojgu nam pasowało:) Chyba ma się tego świadomość jeszcze przed zawarciem małżeństwa, a jeśli nie, to warto byłoby sobie uświadomić tę kwestię--że tu już nie ma mnie, nie ma mój charakter-jest NASZ charakter-nie ma Mój dom, jest NASZ dom, nie ma moje dziecko, jest NASZE dziecko, itd.

"albo siedzi taki facet i myśli, czy mu akurat żona rogów nie przyprawia (ale co tam, żona jego, oprzytomnieje i wróci). I co, pójdzie taki z żoną do psychologa? Pójdzie ta żona? Już to widzę..."--nie wiem czy pójdzie czy nie. Ale obowiązkiem, a nie dobrą wolą jest spróbować chociaż przekonać tę żonę do tego i ratować małżeństwo.

"Są różne aspekty życia, a moim zdaniem podstawą jest: umiejętność dogadania się i to, czy chcę z kimś być czy nie."

Znowu strzał w dziesiątkę! i to powinno być przerobione jeszcze przed ślubem:) umiejętność dogadywania się i to czy chcę być z Tobą czy nie-dodam jeszcze, odpowiedzialne przemyślenie-czy ja chcę być z Tobą do końca życia czy nie, czy ja mam w to wszystko właśnie z Tobą wchodzić czy nie? Może to jednak nie ty, a może w ogóle nie jestem stworzony do małżeństwa może to nie moja droga? Trzeba sobie umieć na to wszystko odpowiedzieć i przede wszystkim dać sobie na to czas. Naprawdę, nie można tego bagatelizować, bo to nie jest ciastko, jak już mi się znudzi jeść to samo przez dwa lata, to je zmieniam na inne. mąż i małżeństwo nie są takim ciastkiem-znowu przepraszam za banalny przykład.

"Jak chcę, to się staram. Nie chcę, to nic nie pomoże. Brutalne, ale proste.

BŁĄD!-"jak chce to się staram"  a jak nie chcę to co? wyrzucam Cie na smietnik? wierz mi nawet jak ty czy on nie chce a ty choc sprobujesz  nie pojdzie to na marne, warto choć sprobować, a owoce moga być ogromne. To jest wlasnie ta odpowiedzialnosc miedzy innymi.

Prawda, ze proste? I wcale nie takie znowu tam brutalne:)

724

Odp: Być drugą i macochą

Shedir, również dziękuję, że napisałaś i już odpowiadam:) Przeczytaj do końca proszę i Wy dziewczyny!;)


Wiesz co, nie wiem czy żyję w świecie marzeń i iluzji, bo zdaję sobie z tego sprawę, że małżeństwo nie jest bajką, jak zresztą macierzyństwo. Przecież jest szereg spraw, trudności z w małżeństwie, jak też i w macierzyństwie. Nie zawsze jest kolorowo, zdarzają się wybuchy, kłótnie, awantury i inne rzeczy, stresujące i nie, ale przecież małżeństwo polega na tym, żeby wspólnie te problemy rozwiązywać, wspólnie przez nie przejść-to już nie jesteś ty, ale WY. Wiesz moje związki, czyli związki chłopak-dziewczyna to co innego, ja jestem jeszcze naprawdę młoda i nie myślę, przynajmniej na razie czy w najbliższym czasie wychodzić za mąż--no właśnie dlatego-nie jestem na to gotowa, nie uważam, żebym jeszcze spotkała tego chłopaka, żebym dostatecznie go poznała, na tyle, aby zdecydować się przecież na ten naprawdę odpowiedzialny krok, jestem za młoda, nie jestem wystarczająco dojrzała--więc tego nawet nie można porównywać-związek chłopak-dziewczyna a małżeństwo--to co innego. Chłopak a dziewczyna to jeszcze nie jest zobowiązane, to jeszcze nie jest przysięga. To dopiero taki wstępniak, pierwszy, że tak się wyrażę egzamin. Najpierw się poznaje tę drugą osobę, jasne zafascynował mnie-jest mądry, przystojny, dba o mnie, jest mi życzliwy, dogadujemy się-poznałam go i te cechy, i mówię potocznie-że go kocham...tak naprawdę na tym etapie to nie jest jeszcze miłość--to jest zauroczenie, zakochanie się w tej osobie...miłość to już co innego, poważniejszego, bardziej wzniosłego--to już oprócz tego wszystkiego, czyli zauroczenia, zakochania, pożądania, dogadywania się, itd. jest jeszcze właśnie odpowiedzialność za tę drugą osobę, dążenie do tego, aby ta osoba-miała w życiu jak najlepiej, dbam z całych sił o tę osobę-nie chodzi tu teraz jedynie o to, ze dbam o nią np. podczas choroby, ale też o jej ciągły wzrost, o rozwój--to nie są bajki, przy odrobinie chęci obydwu stron, to jest jak najbardziej realne, znam sama wiele takich małżeństw;)) Żyją ze sobą już kupę lat, niektórzy to stare dziadki--nie zawsze było słodko, jasne! Ale wytrwali, nikt nie mówi, że to proste, wręcz przeciwnie to mega trudne! Z jedną osobą do końca życia? Jakież to nudne!:P Dlatego większość idzie na łatwiznę i wybiera rozwód i tyle:)

Związek Chłopak-dziewczyna, to jeszcze nie przysięga i zobowiązanie, to dopiero etap poznania się, zauroczenia, pierwszy egzamin dla związku. I albo stwierdzę, jak już tak dogłębnie poznam tego chłopaka, również jego stosunek do małżeństwa, naszej przyszłości, itd. jego plany, marzenia na przyszłość-ale tak naprawdę, naprawdę-stwierdzam-TAK! to ten, to z Tobą chcę spędzić resztę życia, Z Tobą mieć dzieci, z Tobą je wychowywać, z Tobą dzielić troski i problemy. I decyduje się wtedy z pełną świadomością i odpowiedzialnością na małżeństwo właśnie z tym mężczyzną. Tak powinno być, bo potem są kwiatki w stylu rozwodu. Dlatego to jest egzamin tak trudny i podchodzimy do niego wiele razy, bo przecież każda z nas ma takie dylematy na początku, nie pamiętacie już? Ten, a może jednak tamten, bo fajniejszy, ale nie może jednak jeszcze inny. Potem przychodzi poznanie głębsze tego chłopaka i decydujemy albo tak albo nie albo chcę z Tobą być albo nie. Często też jest tak, że dokonujemy wyborów pod wpływem impulsu, chwili-Tak jestem w Tobie zauroczona-nie ZAKOCHANA, a ZAUROCZONA, jestem zaślepiona i wychodzę za mąż za Ciebie, poznając jednocześnie tylko jedną Twoją stronę-to że się dogadujemy, jesteś dla mnie miły, podobasz mi się z wyglądu, masz fajny charakter--nie poznało się tej drugiej strony--nie poznałaś jego marzeń, pasji, zapatrywań na życie, przyszłość, stosunku do tego wszystkiego, do małżeństwa i przyszłości, ani on Twoich,  podobne albo nie takie same, a takie, które ty potrafisz zaakceptować i tak samo on--poznał tylko jedną Twoją stronę--podobasz mi się z wyglądu, jesteś fajna, dobra dla mnie, dogadujemy się, nie poznał Twoich marzeń, pasji, zapatrywań na przyszłość i podejścia do małżeństwa. Jeżeli okaże się, ze jest ono takie samo albo inne ale takie które oboje potraficie zaakceptować i godzicie się na nie, kochacie tę osobę z jej wadami jak i zaletami z jej takim a nie innym podejściem--BINGO! Strzał w 10. Dlatego niestety większość związków ponosi klęskę już na początku małżeństwa, bo nie powiedzieli sobie o tym wszystkim już na początku i nie ogarnęli, że jednak to nie jest osoba dla mnie, nasz punkt widzenia zbytnio się różni albo nie jesteśmy w stanie zaakceptować naszego ukochanego z jego punktem widzenia.--macie część recepty na udany związek, nazwę ją "poznanie mojej drugiej połówki, mojej miłości i męża, z którym chcę żyć":) mało kreatywna nazwa, ale co tam;). Jednak to nie wszystko.

Dalej, trzeba pielęgnować wzajemne relacje! Wspólna bliskość, rozmowy, spędzanie czasu, dzielenie się swoimi uczuciami, szczerze oczywiście! naprawdę szczerze! czyli nie mówię, jak to jest cudownie, jeżeli naprawdę czuję, że jest mi okropnie w jakiejś sytuacji-nie tylko np. w pracy, ale też np. co mi się nie podoba w zachowaniu współmałżonka--przecież to nie utopia! Tego naprawdę uczy praktyka. Zdaje sobie sprawę, że zwłaszcza w tych czasach, zalatania, pracy ciężko jest znaleźć czas i pogodzić obowiązki z pielęgnowaniem uczuć, ale TRZEBA, jeżeli pragnie się utrzymać związek znaleźć na to czas, choćby nie wiem co , choćby w nocy o północy. Bez tego się nie da! A sądzę, że jeżeli już się wstąpiło w małżeństwo, co już miliard razy chyba napisałam;) jest to wielka odpowiedzialność jest obowiązkiem utrzymać ten związek do końca. Są trudności, oczywiście, napisałam wcześniej, to nie jest to droga usłana różami. Myślę jednak, że fajnie jest tak wspomnieć po latach--ach, udało NAM się-celowo podkreśliłam NAM:), było tak źle, tragicznie, że nie było już szans na ratunek. a jednak wygraliśmy tę próbę! Dalej jesteśmy razem, mimo tych prób, przeciwności...myślę, że to naprawdę musi być fajne uczucie i związek pewnie też jest wtedy dużo mocniejszy i stabilniejszy, odporniejszy na inne przeciwności.

Napisałaś, ze ludzie się zmieniają, marzenia się zmieniają, podejście do życia się zmienia.
Nie przeczę, oczywiście, ze tak jest:) ale małżeństwo to także nauka akceptacji-także akceptacji zmieniającego się charakteru czy upodobań męża lub żony. Nie tylko on się zmienia-ty też! I tu znowu wracamy do korzeni, czyli do pielęgnowania NASZYCH WSPÓLNYCH RELACJI-mów mężowi o zmianie Twojego sposobu patrzenia na pewne kwestie, niech on to mówi też o swoich zmianach Tobie, małżeństwo to przecież ciągła nauka, nauka siebie, zmieniajcie się razem akceptując jednocześnie te zmiany w Was:) zakochujcie się, że tak się wyrażę na nowo w sobie w swoich zmianach->przecież to ten sam człowiek, którego pokochałaś, tyle, że ze zmianą wynikającą nie wiem z wieku, otoczenia w jakim się znalazł. W końcu to ten sam charakter, tylko akurat w tej sytuacji tak się zachowuje, ty też się zmieniasz, ale nadal masz ten sam charakter, który Ci się ukształtował. Naprawdę pielęgnacja wspólnych relacji to podstawa, to jest korzeń, do tego wszystko się sprowadza i umiejętność rozmowy między Wami.

Co do idealizacji przysięgi, nie sądzę, żebym ją idealizowała, bo jest przecież czarno na białym napisane-będę Cię kochał, pomagał w zdrowiu i w chorobie i że Cię nie opuszczę AŻ DO ŚMIERCI-chyba nie ma tu idealizacji? Czarno na białym napisane,ksiądz wygłasza na ambonie w kościele, a jeżeli chodzi o ślub cywilny,"Świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny Uroczyście oświadczam, że wstępuje w związek małżeński z ... i przyrzekam, że uczynię wszystko aby nasze małżeństwo, było zgodne, szczęśliwe i trwałe." też chyba nie jest to żadna idealizacja z mojej strony? Czarno na białym napisane-chyba jesteś świadoma podczas ślubu swoich słów, w pełni je rozumiesz i wiesz po prostu co mówisz, jaką przysięgę składasz, jakie nakładasz na siebie zobowiązanie? Chyba, że właśnie masz takie lekkie podejście co do ślubu, niezbyt odpowiedzialne że zawsze przecież można się wycofać, wystarczy jakieś nieporozumienie, coś mi się nie spodoba! Cudowna pigułka na wszystko, rozwód.

Mówisz, ze na wpływ mojego myślenia ma to, ze wychowywałam się bez taty, a z ojczymem, który zabierał mi mamę w moim odczuciu-i tak i nie. Tak, dlatego, że wiem jakie to okropne, gdy wychowuje Cię obcy facet i wiem, że życie w niepełnej rodzinie bez mamy czy taty jest po prostu nieszczęśliwe. Po ludzku tęskni się za tą drugą osobą-W przypadku rozwodu jest inaczej, bo nie umiera rodzic, a opuszcza mamę dla innej kobiety. Często dorośli tłumaczą-zostawiłem mamę, tatę, nie Ciebie, ale zbyt małe, nawet starsze dzieci tego nie rozumieją. Nie wiedzą co się dzieje, że nagle tata już nie mieszka z Tobą, odwiedzam go np. w weekendy, nie mam go już tak na co dzień , tak blisko, jak powinien być, jest mi źle z tego powodu. To nie jest dobra relacja. Często też dzieci obwiniają siebie o to, że tatuś czy mamusia odeszli, myślą, ze to z ich powodu, że coś zrobiły źle. Automatycznie obwiniają tę drugą kobietę, mają jako źródło wszelkiego zła, bo po 1: Muszą wylać na kogoś odpowiedzialność i swój gniew, a po 2 i to chyba bardziej ważne traktują tę kobietę jak intruza, rozbijającego moje szczęście, moją rodzinę, ma dziecko żal do niej, że tatuś jest z nią, a nie z mamą, tym samym nie ma go ze mną, bliskiej mi osoby, która wspólnie z moją matką poświęciła mi tyle czasu i energii, których jako dziecko traktuję jak góru, największy autorytet. Bo dzieci małe traktują rodziców jako największy autorytet, jako ich góru, a co gdy to góru, ten nasz autorytet nagle odchodzi, wyprowadza się z domu i idzie do innej? Przestaje być tym autorytetem, dlatego często takie małe dzieci czy nawet starsze mają żal nie tylko do tej kobiety, do której wyprowadził się tatuś, ale też do tatusia-bo ten mój ukochany autorytet nie tylko mnie porzucił, nie jest już dla mnie tym wzorem, za który między innymi go kochałam i podziwiałam-takie jest myślenie zwłaszcza małych dzieci. Z czasem przychodzi akceptacja, bo cóż zrobić? Jasne, jest to sytuacja straszna, wolałabym, aby tata mieszkał z nami, był dalej z mamą, ale bądź co bądź to mój ojciec, co z tego, że widuję go np. tylko w weekendy. Lepsze to niż w ogóle go nie widywać, choć są nieraz takie przypadki, ze dzieci mają tak za złe ojcu czy matce, że właśnie urywają kontakt, są to skrajne przypadki, ale istnieją, zależy wszystko od psychiki, przeżyć dziecka i to jak się nim zajęto, dlatego w różnym stopniu się to objawia.

Piszesz też, że nie wyobrażasz sobie wychowywać dziecka w małżeństwie, które się kłóci, są ciche dni, rodzice się nie cierpią,bo to wypacza spojrzenie na związek, dziecko jest nieszczęśliwe--Zgadzam się w 100% i podpisuję pod tym rękami i nogami! ALE!

Róbcie w takim razie wszystko, aby tak nie było! Aby nie było cichych dni, aby coś co gdzieś straciliście odbudować--ZNOWU! ODBUDOWA i PIELĘGNOWANIE RELACJI! Wtedy wszyscy będą szczęśliwi.


Jeżeli jeszcze chodzi o te zmiany nie do zaakceptowania, o których pisałaś, to już pisałam o zmianach wyżej, więc do tego się ustosunkowałam, ale jeszcze chcę coś dodać:)

Jeżeli chodzi o zmiany typu, na przykład: Mąż leży na kanapie z piwem przed telewizorem i nic innego nie robi a żona nie wiem, nie gotuje obiadu od miesiąca czy jakieś inne tego typu sprawy, to jasne nie można tego akceptować! trzeba pogadać, nawet może się pokłócić, żeby dotarło, tyle, pogadać o tym co się nie podoba i już:) oboje musicie znaleźć jakiś złoty środek.

Małżeństwo to sztuka kompromisu! Trzeba nad nią pracować, aby opanować ją do perfekcji--to tak jak np. łyżwiarz figurowy, musi wiele lat się uczyć jeździć na łyżwach, by w końcu opanować swoją profesję do perfekcji i pokazać innym co potrafi na mistrzostwach świata i zdobyć medal--jednak w przypadku łyżwiarza to długa i mozolna praca--choć fakt jednym przychodzi łatwo, innym trudniej, ale w jednym i w drugim wypadku, to lata praktyki, często też zniechęcenia czy niepowodzeń, przeklinania, posiadaniu ochoty rzucenia tego w cholerę, bo zbyt trudne, zbyt pracochłonne, a jeszcze ktoś jest lepszy niż ja. Są dwa wyjścia, ty wybierasz--rzucasz w cholerę, idziesz robić coś przyjemnego, mniej pracochłonnego--przyjemność jest chwilowa-skutki opłakane-zmarnowany talent,kariera sportowa albo drugie wyjście-2. TRWASZ PRZY TYM I W TYM, NIE PODDAJESZ SIĘ, dalej ciężko pracujesz, ale przynosi Ci ten trud przyjemność, zwłaszcza, jak osiągniesz coś, czego wcześniej nie potrafiłeś, wykonujesz kolejną figurę na łyżwach, której wcześniej nie umiałeś, na którą tak ciężko pracowałeś, aby osiągnąć ten efekt, aby się jej nauczyć, aby była jak najlepsza, jak najpiękniejsza=niezmarnowany talent, kariera, czujesz się świetnie, masz radość z tego! Udało się!! To lata praktyki i nauki, ale uwieńczone sukcesem, medalem i pokazaniu innym swych umiejętności:) Znowu takie porównanie, ale na serio można do tego porównać naukę sztuki kompromisu w małżeństwie i w ogóle całe małżeństwo. Czyli przez lata pracujecie na to wszystko, jeszcze nawet przed małżeństwem-->jak łyżwiarz przed ostatecznymi mistrzostwami.

"Często walka nic nie daje"-jeżeli niedostatecznie się staracie, to tak, nic nie daje!

Dziewczyny, ja tu nikogo nie oceniam-znowu się powtarzam, tylko mówię Wam, zastanówcie się najpierw zanim wycofacie się z tej odpowiedzialnej decyzji i się rozwiedziecie. Często można zawalczyć i uratować małżeństwo, naprawdę. A w szczególności pielęgnować wzajemne relacje, które powinny towarzyszyć od początku, jeszcze przed małżeństwem. Bo rozwód to naprawdę, nic dobrego, ani dla Was, ani dla Waszej psychiki, ani dla dzieci.
Pozdrawiam ciepło. Olenka_20

725

Odp: Być drugą i macochą

I przepraszam, ze tak długo, ale ja nie umiem jakoś pisać krócej:P

726

Odp: Być drugą i macochą

Ojej, nie wiem czy sie śmiać czy płakać!!!

Oleńko, każdy ma swoje poglądy i rozumie elementy życia w taki a nie inny sposób. Z wieloma twoimi poglądami sie zgadzam, są fantastyczne, ale wiele z nich jest nierealnych. I już nie zamierzam cię przekonywać - sama zrozumiesz o co chodzi. Zyczę ci, abyś właśnie tak jak piszesz i jak marzysz i jak rozumiesz miłość umiała się w niej odnaleźć z facetem.

Każda miłość jest pierwsza i każda jest inna. Moja pierwsza była wyidealizowana, prawie 10 lat wierzyłam, walczyłam jak umiałam, płakałam, cieszyłam się każdą drobnostką... ale zatraciłam siebie dla niego - nie było warto. Jakoś nie wyszłam za mąż i dzięki Bogu smile a uważałam, że znam go na wylot, nie dość że byliśmy razem od młodości, to i mieszkaliśmy razem - a to do decyzji o małżeństwie jest podstawą, mimo że sprzeczne z religią!
Dziś moja miłość jest na zupełnie innym poziomie. Jestem starsza, doświadczyłam sporo i wiem czego oczekuje, wiem co mogę dać. Ta miłość jest dorosła, dojrzała. Uczyszmy się akceptować wady drugiego człowieka, widzimy go takim jakim jest naprawdę, a nie ciągle tłumaczymy sobie to co nam w nim nie pasuje i juz nie wierzymy, że coś uda nam się zmienić.
Ja wcześniej uważałam, że moja wielka miłość naprawi wszystko co moim subiektywnym zdaniem było złe w tym chłopaku. Nie udało się, poniosłam klęskę, a jednocześnie wybawiłam się od zniszczenia sobie życia. Dziś ma dziecko i żonę - współczuje jej, bo ma przekichane z nim życie!

Jak się kocha to się walczy, poświeca, stara, torszczy, pomaga itp. Śmieszy mnie strasznie twoje podejście do np. alkoholika - kobieta powinna odejść, ale czekać aż się zmieni i pomagać mu - dziewczynko, czy ty miałaś kiedyś styczność z alkoholikiem? Tacy ludzie mówią jedną, myślą drugie, czują trzeci, to prawie jak schizofrenia - mózg wypalony przez alkohol i często zero ludzkich reakcji.

W momencie podejmowania decyzji o zamążpójściu jesteśmy pełne nadziei na przyłość, wiary w bajkowe życie u boku uchanego - ale codzienność przyności zupełnie inne realia i tylko od nas zależy czy damy radę razem - ja i on. To wymaga mnóstwa pracy nad sobą. Tak naprawdę do końca nie znamy siebie samych, nie wiemy jakie będą nasze reakcje i odczucia w pewnych sytuacjach, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Więc pytam - jak mamy poznać dogłębnie drugiego człowieka? W zwiazkach nie ma żadnej pewnosci, żadnej gwarancji. To taki kalejdoskop! A małżeństwo to tylko zwyczaj, papierek, zapieczętowanie miłości. Ale miłości, która jest tu i teraz, miłości przed którą mnóstwo wyzwań, górek i dołków, miłości nieprzewidywalnej!

Sama doświadczysz tego o czym mówi każda z nas. Samo życie smile

727

Odp: Być drugą i macochą

I dodam dla lepszego zrozumienia wątku posta - my tu piszemy o życiu z facetami po rozwodzie i byciu macochą, a nie rozwodzeniu się smile ani ja, ani większość dziewczyn tu nie planuje poki co się rozwodzić, niektóre jak Alutka są po rozwodzie, co miało miejsce dawno temu...

I ja i mój facet w momencie decyzji o ślubie będziemy wierzyć w "żyli długo i szczęśliwie" i na pewno będziemy się starać by tak właśnie było - a czy się uda - czas pokaże smile
Shedir - u Ciebie mimo obciążeń tak właśnie jest, prawda smile ?

Sytuacja jest trudna - jedna z trudniejszych odnośnie związków - on ma wielki bagaż, co ma swoje plusy i minusy. Ale prawdziwa miłość przetrwa wszystko!

Oleńko byś wiedziała i czuła w sobie co to prawdziwa miłość proponuję ci wyjść za mąż po 30 smile wtedy na 100% będzie to miłość dojrzała - mam nadzieję!

I proszę skończmy już te fanaberie o małżeństwie - każdy niesie swój krzyż i powinien żyć najlepiej jak potrafi.

728

Odp: Być drugą i macochą

Oleńko, piszesz ładne rzeczy, tak pewnie powinno byc ale jest to bardzo niedojrzałe.
Piszesz do Alutki "Czy byłaś pewna że to ten jedyny" i w tym wychodzi min twoja niedojrzałośc. Nigdy nie masz pewności, że to ten jedyny, a raczej każdy biorąc ślub wierzy, że to ten jedyny. Każdy biorąc ślub wierzy, że to do końca życia i nie w głowie mu rozwód. Ale zycie jest inne.
Pierwsze dwa lata to mocne zakochanie i brak patrzenia negatywnie czy zauwarzania wad drugej osoby, potem różowe okulary opadaja i okazuje się, że my nie mamy z sobą nic wspólnego. Często, po latach okazuje się, że człowiek z którym zyjemy jest kimś innym. Że robił, rzeczy które sa niewybaczalne, wtedy tez mam trwac w takim małżeństwie dla dobra dziecka? I pokazywać dziecku taki związek? Czy ty uważasz, ż eto jest mądre i dobre dla dziecka?
Owszem o małżeństwo trzeba dbać, trzeba je pielęgnować, pokonywać kryzysy. Przecież nikt nie rozchodzi się po pierwszym kryzysie. Decyzja o rozwodzie też trwa. mało kto pstryka palcami i ma rozwód. Do tego trzeba dojrzeć, trzeba byc pewnym i pewnym tego, że już nic z tego nie będzie.  Ludzie biora ślub z róznych powodów, pewnie w danej chwili się kochając ale potem patrząc na to okazuje się, że było dziecko, było zakochanie, ktoś ponaglał, a jak by dłużej to potrwało bez ślubu to by sie rozeszli.

Powiem ci szczerze. W twoim zyciu błąd popełniła twoja mama. Bo chciała ze swojego partnera zrobić wam ojca. A tak się nie da. Ja nie próbuje grac matki mojej pasierbicy, nawet bym nie chciala i nie potrafie. Rozumiem o czym piszesz w kwestii dziecka, które ma z tym problem. Ale od tego sa psychologowie by takiemu dziecku pomóc i pomagac tez jego rodzicom. Dzieci maja różne etapy przechodzenia rozwodu. Ale jak sobie nie radza to trzeba udac się do specjalisty. Czasami trzeba chodzic dłużej, nie wystarczy jedna wizyta. Ja wiem, że rozwód to dramat dla dziecka ale uwierz dzieco wychowywane w chorym małżeństwie, bez uczuć to tez dramat. mój mąż była wychowywany w takim małżeństwie. Wiesz, oni zrobili to o czym ty piszesz...zostali ze soba "dla dobra" dziecka. I mój mąż zdecydował się na rozwód z ex aby jego dziecko nie musiało przechodzić tego co on. Fakt, ożenił się z nia jak była w ciąży, choc podobno chcianej,ok, była tak zakochany, że wydawało mu się że wszytko zniesie ale w końcu cierpliwość się skończyła, a już dojść do porozumienia się nie dało. Bo do porozumienia potrzebne sa dwie strony nie tylko jedna. mój mąz wiele razy proponował terapie, psychologa ale zawsze była awantura, że ona nie jest nienormalna. Więc w końcu nie było co sklejać. Szybko poszło 2,5 roku ale było dziecko. I wieże mojemu mężowi, że lepiej życ osobno niż zyć w takim związku. Mój mąz ma takie braki emocjonalne, takie problemy z wyrażaniem uczuć, jest bardzo skrzywdzony przez rodziców psychicznie i emocjonalnie i zdaje sobie już z tego sprawę, że takiego losu swojej córce nie chce zgotować tylko by dziecko miała "normalny dom". Dlatego tez cięzko było mu zbudowac normalny związek. Matka zrobiła się toksycznym człowiekie, zatruwającym mu życie. DO tego doprowadzaja takie rodziny. Matka mojego męża sama doprowadziła do destrukcji swoiej rodziny, a to co robi dlaej w głowie się nie mieści. A mój maż był w środku tego, jako dziecko, przyglądał się i wyrabiał mechanizmy obronne pod postacia nieczułości, niewrażliwości i braku empatii. Potem sam  przejął wiele cech swoich oprawców- rodziców. Chciała byś wychowywac dziecko w takiej rodzinie? Tylko po to żeby miało mame i tatę pod jednym dachem? Nieszczęśłwiwi rodzice to nieszczęślwie dziecko, a to czy zyja pod jednym dachem znaczenia nie ma.
 
Córka była mała jak sie rozeszli i od poczatku wszytko wiedziała. Była u psychologa i  poukładała sobie to. Teraz nawet sama czasami sie śmieje z tego jak jej rodzice się dobrali, a po tym jak widzi jak się zachowuje jej matka sama potrafi powiedzieć, że nie dziwi się że tata nie chciał byc z mamą!!! i tu pojawia się pytanie. DLaczego młoda tak mówi? Przeciez rozwód był współny, obydwoje się dogadali, napisali pozew i ona się zgodziła. A teraz tata zostawił mamę??!!! Wiesz dlaczego...bo tata szybciej ułożył sobie szczęsliwie życie, tylko i wyłącznie. Wracając do tematu...

Czasami trzeba wybrac mniejsze zło i często właśnie rozwód nim jest. Owszem o małżeństwo trzeba dbać, pielęgnować, walczyc ale czasami i to nie wychodzi. Z wielu przyczyn. Poza tym małżeństwo to dwie osoby, a za drugą się nie odpowiada. Z roku na rok zmnienia się nasze zycie, jesteśmy bardziej doświadczeni, zmieniaja się oglądy, oczekiwania, jestesmy mądrzejsi i często dochodzi do nas jakie popełniliśmy błedy. A z błedami jest tak że lepiej je naprawiac szybciej niż póżniej bo potem może być już za póżno.

729

Odp: Być drugą i macochą
Saphira napisał/a:

I dodam dla lepszego zrozumienia wątku posta - my tu piszemy o życiu z facetami po rozwodzie i byciu macochą, a nie rozwodzeniu się smile ani ja, ani większość dziewczyn tu nie planuje poki co się rozwodzić, niektóre jak Alutka są po rozwodzie, co miało miejsce dawno temu...

I ja i mój facet w momencie decyzji o ślubie będziemy wierzyć w "żyli długo i szczęśliwie" i na pewno będziemy się starać by tak właśnie było - a czy się uda - czas pokaże smile
Shedir - u Ciebie mimo obciążeń tak właśnie jest, prawda smile ?
.

Owszem, choc wychodząc za mąz niegdy w życiu nie sądziłabym co może mnie jeszcze czekać. Myślałam, że to co przed ślubem przepracowaliśmy już nas ustabilizowało i umocniło nasz związek, a teraz juz będzie tylko świetnie z małymi upadkami. A tu kakie zaskoczenie...przeciez już miało yć ..."żyli długo i szczęśliwie" smile Owszem teraz tak jest bo udało nam się wszytko przepracowac i nawet z pomoca terapeuty. A przede wszytkim i ja i mój maż się zmieniliśmy, zrozumielismy nasze słabości,nasze błedy i braki. Zmieniły sie nasze oczekiwania, nasz epriorytety i nasze nastawienie do życia. A  przed ślubem było zupełnie inne, w czasie ślubu było inne, wtedy byśmy nawet nie pomyśleli, że tak jak teraz może być. Udało nam się dlatego, ż ejesteśmy do sieie w gruncie rzeczy bardzo podobni i potrafimy ze sobą rozmawiać.

730

Odp: Być drugą i macochą

Lepiej póżno niż wcale smile

Shedir, nie ma co tłumaczyć i opisywać swoje historie na nowo - są na wcześniejszych stronach wątku.
Oleńka nie przeczytała wątku od początku do końca i próbuje przekonywać dorosłe, doświadczone baby, borykające się z problemami bardzo ciężkiego kalibru, do idealnej miłosci w idealnym małżeństwie!

Darujmy sobie już - to nie ma sensu!
Za chwilę znów dostaniemy wykład prawie że filozoficzny, w którym powtarza się większość przekazów tylko w innych słowach!

Alutka - do rzeczy - idziemy po tych schodach - co się dzieje?

731

Odp: Być drugą i macochą

Saphira,

Dlaczego śmiać się czy płakać? To jest prawda o małżeńtwie-takim prawdziwym i odpowiedzialnym, oczywiście:) Napisałam wszystko w postach powyżej-i odnośnie przysięgi i życia w małżeństwie i naszych wzajemnych relacji zarówno przed jak i w trakcie trwania małżeństwa:) tak po prostu jest;) każdy duchowny czy psycholog da Wam myślę, taką samą receptę:) Tu nie ma się co śmiać, bardziej chyba sądzę jednak w tym wypadku płakać, jeżeli ta prawda o małżeństwie nie jest dla wielu jasna:) i traktują małżeństwo bardzo lekkomyślnie-dlatego odsyłam do tych postów wyżej-to jest naprawdę myślę, porada duchownego czy psychologa, tyle, że w okrojonym zakresie, bo zarówno duchownym jak i psychologiem (jeszcze) nie jestem;) Ja też nie przekonuję nikogo, szanuję cudze zdanie i życie, wyrażam mój pogląd, jenocześnie starając się pokazać, że jest on fajny i słuszny. I pokazując Wam taką myślę, że chyba dość logiczną analizę tego wszystkiego, popierając ją, noo takimi przykładami-może Was to śmieszy, ale sporo w tych przykładach prawdy;) i jakoś myślę, że człowiek lepiej postrzega coś, jak to do czegos się porówna-te przykłady powyżej, akurat przyszły mi do głowy:)

"Oleńko, każdy ma swoje poglądy i rozumie elementy życia w taki a nie inny sposób."-Oczywiście:) jak słusznie napisałaś ELEMENTY ŻYCIA!:) zarówno takiego codziennego -praca, dom, jak i ELEMENTY ŻYCIA w małżeństwie każdy postrzega inaczej-albo współmałżonkowie postrzegają je tak samo bądź każde z nich inaczej:) i tu UWAGA-pisałam to też wyżej-powinniśmy o tym porozmawiać jeszcze przed ślubem, jak się poznajemy, jakie są te nasze poglądy:) jeżeli okazuje się, że te same-ŚWIETNIE! Jeżeli okazuje się, że są inne-albo nie decydujemy się na małżeństwo-wspólne życie, itd.-to naprawdę odpowiedzialny krok albo akceptujemy inność naszych poglądów-zarówno nasz przyszły współmałżonek nasze jak i my jego, gadamy o nich przed ślubem! O tych sprawach-też wcześniej pisałam o tym- czyli rozmawiamy przed ślubem, jeszcze( bo jak planujecie ślub to myślę, że już się zdążyliście baaardzo dobrze poznać, bo o to przed ślubem też trzeba się postarać;)) o Twoich zapatrywaniach na NASZĄ WSPÓLNĄ przyszłość, o tym jak ty postrzegasz NASZE MAŁŻEŃSTWO, o Twoich planach, marzeniach, ambicjach-to bardzo Ważne! Zarówno, aby jedna strona przedtswiła swoje stanowisko jak i druga:)

I albo mamy te same poglądy, zdanie, jest fajnie:) albo mamy odmienne-i tu 2 wyjścia-albo kompletnie się z nimi nie zgadzamy, nie utożsamiamy-zakańczamy związek albo pomimo wszystko akceptujemy odmienność naszych poglądów i decydujemy się RAZEM NA NASZE WSPÓLNE ŻYCIE pomimo odmienności zdań na pewne kwestie-oczywiście trzeba czasu, aby sobie jeszcze to wszystko uzmysłowić, przemyśleć:)

Tu warto podkreślić, że ELEMENTY ŻYCIA( W MAŁŻEŃSTWIE) mogą być postrzegane inaczej, natomiast sama ISTOTA MAŁŻEŃSTWA powinna być przez dwójkę ludzi, którzy wstępują w ten związek postrzegana tak samo:)--recepta na udany związek i to sądzę się nie zmienia-akurat pogląd na małżeństwo:)


"Każda miłość jest pierwsza i każda jest inna. Moja pierwsza była wyidealizowana, prawie 10 lat wierzyłam, walczyłam jak umiałam, płakałam, cieszyłam się każdą drobnostką... ale zatraciłam siebie dla niego - nie było warto. Jakoś nie wyszłam za mąż i dzięki Bogu smile"

Tak każda "miłość"-celowo wzięłam w cudzysłów;) jest inna, wyjątkowa,
po prostu piękna, tyle, że ja bym MIŁOŚCIĄ tego nie nazwała-a ZAUROCZENIEM, ZAKOCHANIEM to zupełnie dwa różne słowa MIŁOŚĆ i ZAUROCZENIE, MIŁOŚĆ i ZAKOCHANIE

MIŁOŚĆ jak już pisałam wcześniej jest uczuciem wznioślejszym, silniejszym i przede wszystkim ODPOWIEDZIALNYM! To jest właśnie to, że jak kogoś naprawdę KOCHASZ!! A nie jesteś w kimś ZAKOCHANA, w pełni ponosisz odpowiedzialność za tę drugą osobę--nie chodzi mi tu teraz o odpowiedzialność typu--on ma kochankę, to to jest moją winą! NIE! chodzi o to, że robisz wszystko, aby ta osoba wzrastała, była coraz silniejsza, zarówno w życiu jak i w małżeństwie, co przejawia się też w dbaniu o to by relacja w małżeństwie czy jeszcze przed nim była właściwa, pielegnujesz tę relację w sobie, jak i w tej drugiej osobie, a ta druga osoba robi to samo dla Ciebie- wracamy znowu do korzeni--ktoś napisał, że to działa w dwie strony i jak tylko chcę jedna osoba, a druga nie, to nic się nie da zrobić!-po pierwsze to znowu to o czym pisałam wcześniej--jeszcze przed małżeństwem ROZMAWIAMY o tym jakie są te nasze zapatrywania na NASZĄ WSPÓLNĄ przyszłość,, jak postrzegamy MAŁŻEŃSTWO,  RoZMAWIAMY o NASZYCH planach i zapatrywaniach na przyszłe WSPÓLNE ŻYCIE, od tego się zaczyna-wtedy dowiadujemy się czy jeżeli będą problemy to razem będziemy je zwalczać czy nasz pogląd się różni-wtedy akceptujemy to i znajdujemy to albo nie-jeżeli nie, to wiadomo jak to się kończy, jeżeli tak znajdujemy WSPÓLNY-ZŁOTY ŚRODEK--jak wcześniej też pisałam, małżeństwo to SZTUKA KOMPROMISU i ODNAJDYWANIA TYCH ZŁOTYCH ŚRODKÓW w codzienności.

"to i mieszkaliśmy razem - a to do decyzji o małżeństwie jest podstawą, mimo że sprzeczne z religią!"-no tak, wtedy jak jesteś osobą niewierzącą, to bierzesz chyba raczej ślub cywilny, a nie kościelny, logicznie, tak powinno być;)) -składasz też przysięgę-już tu cytowałam w postach wyżej tekst zarówno przysięgi kościelnej jak i cywilnej-wiedomo w Kościele ma bardziej wzniosły charakter-jest tak jak powinno być-ale to mój pogląd- a w urzędzie stanu cywilnego tego nie ma:)-ale słowa przysięgi generalnie odnoszą się do tego samego, różni Ciebie tylko to od kobiety, która wzięła ślub w kościele, że ona wierzy, a ty nie:)


Piszesz, że jednak nie wyszłaś za tamtego gościa za mąż-no i dobrze! Właśnie o tym tu ciągle i ciągle piszę;)) Zobaczyłaś jaki on jest, poznałaś go, nie wiem czy rozmawialiście o tym, co pisałam wcześniej,  ale zobaczyłaś-aha, to mi w nim nie pasuje, jego pogląd na życie różni się, nie jestem w stanie tego zaakceptować-zakończyłaś związek-widzisz potrzebowałaś jedynie czasu, żeby to wszystko przemyśleć i trzeźwo spojrzeć na sytuację:)

Shedir,

Dlaczego śmiać się czy płakać? To jest prawda o małżeńtwie-takim prawdziwym i odpowiedzialnym, oczywiście:) Napisałam wszystko w postach powyżej-i odnośnie przysięgi i życia w małżeństwie i naszych wzajemnych relacji zarówno przed jak i w trakcie trwania małżeństwa:) tak po prostu jest;) każdy duchowny czy psycholog da Wam myślę, taką samą receptę:) Tu nie ma się co śmiać, bardziej chyba sądze jednak w tym wypadku płakać, jeżeli ta prawda o małżeństwie nie jest dla wielu jasna:) i traktują małżeństwo bardzo lekkomyślnie-dlatego odsyłam do tych postów wyżej-to jest naprawdę myślę, porada duchownego czy psychologa, tyle, że w okrojonym zakresie, bo zarówno duchownym jak i psychologiem (jeszcze) nie jestem;) Ja też nie przekonuję nikogo, szanuję cudze zdanie i życie, wyrażam mój pogląd, jenocześnie starając się pokazać, że jest on fajny i słuszny. I pokazując Wam taką myślę, że chyba dość logiczną analizę tego wszystkiego, popierając ją, noo takimi przykładami-może Was to śmieszy, ale sporo w tych przykładach prawdy;) i jakoś myślę, że człowiek lepiej postrzega coś, jak to do czegos się porówna-te przykłady powyżej, akurat przyszły mi do głowy:)

"Oleńko, każdy ma swoje poglądy i rozumie elementy życia w taki a nie inny sposób."-Oczywiście:) jak słusznie napisałaś ELEMENTY ŻYCIA!:) zarówno takiego codziennego -praca, dom, jak i ELEMENTY ŻYCIA w małżeństwie każdy postrzega inaczej-albo współmałżonkowie postrzegają je tak samo bądź każde z nich inaczej:) i tu UWAGA-pisałam to też wyżej-powinniśmy o tym porozmawiać jeszcze przed ślubem, jak się poznajemy, jakie są te nasze poglądy:) jeżeli okazuje się, że te same-ŚWIETNIE! Jeżeli okazuje się, że są inne-albo nie decydujemy się na małżeństwo-wspólne życie, itd.-to naprawdę odpowiedzialny krok albo akceptujemy inność naszych poglądów-zarówno nasz przyszły współmałżonek nasze jak i my jego, gadamy o nich przed ślubem! O tych sprawach-też wcześniej pisałam o tym- czyli rozmawiamy przed ślubem, jeszcze( bo jak planujecie ślub to myślę, że już się zdążyliście baaardzo dobrze poznać, bo o to przed ślubem też trzeba się postarać;)) o Twoich zapatrywaniach na NASZĄ WSPÓLNĄ przyszłość, o tym jak ty postrzegasz NASZE MAŁŻEŃSTWO, o Twoich planach, marzeniach, ambicjach-to bardzo Ważne! Zarówno, aby jedna strona przedtswiła swoje stanowisko jak i druga:)

I albo mamy te same poglądy, zdanie, jest fajnie:) albo mamy odmienne-i tu 2 wyjścia-albo kompletnie się z nimi nie zgadzamy, nie utożsamiamy-zakańczamy związek albo pomimo wszystko akceptujemy odmienność naszych poglądów i decydujemy się RAZEM NA NASZE WSPÓLNE ŻYCIE pomimo odmienności zdań na pewne kwestie-oczywiście trzeba czasu, aby sobie jeszcze to wszystko uzmysłowić, przemyśleć:)

Tu warto podkreślić, że ELEMENTY ŻYCIA( W MAŁŻEŃSTWIE) mogą być postrzegane inaczej, natomiast sama ISTOTA MAŁŻEŃSTWA powinna być przez dwójkę ludzi, którzy wstępują w ten związek postrzegana tak samo:)--recepta na udany związek i to sądzę się nie zmienia-akurat pogląd na małżeństwo:)


"Każda miłość jest pierwsza i każda jest inna. Moja pierwsza była wyidealizowana, prawie 10 lat wierzyłam, walczyłam jak umiałam, płakałam, cieszyłam się każdą drobnostką... ale zatraciłam siebie dla niego - nie było warto. Jakoś nie wyszłam za mąż i dzięki Bogu smile"

Tak każda "miłość"-celowo wzięłam w cudzysłów;) jest inna, wyjątkowa,
po prostu piękna, tyle, że ja bym MIŁOŚCIĄ tego nie nazwała-a ZAUROCZENIEM, ZAKOCHANIEM to zupełnie dwa różne słowa MIŁOŚC i ZAUROCZENIE, MIŁOŚĆ i ZAKOCHANIE

MIŁOŚĆ jak już pisałam wcześniej jest uczuciem wznioślejszym, silniejszym i przede wszystkim ODPOWIEDZIALNYM! To jest właśnie to, że jak kogoś narawdę KOCHASZ!! A nie jesteś w kimś ZAKOCHANA, w pełni ponosisz odpowiedzialność za tę drugą osobę--nie chodzi mi tu teraz o odpowiedzialność typu--on ma kochankę, to to jest moją winą! NIE! chodzi o to, że robisz wszystko, aby ta osoba wzrastała, była coraz silniejsza, zarówno w życiu jak i w małżeństwie, co przejawia się też w dbaniu o to by relacja w małżeństwie czy jeszcze przed nim była właściwa, pielęgnujesz tę relację w sobie, jak i w tej drugiej osobie, a ta druga osoba robi to samo dla Ciebie- wracamy znowu do korzeni--ktoś napisał, że to działa w dwie strony i jak tylko chcę jedna osoba, a druga nie, to nic się nie da zrobić!-po pierwsze to znowu to o czym pisałam wcześniej--jeszcze przed małżeństwem ROZMAWIAMY o tym jakie są te nasze zapatrywania na NASZĄ WSPÓLNĄ przyszłość,, jak postrzegamy MAŁŻEŃSTWO,  ROZMAWIAMY o NASZYCH planach i zapatrywaniach na przyszłe WSPÓLNE ŻYCIE, od tego się zaczyna-wtedy dowiadujemy się czy jeżeli będą problemy to razem będziemy je zwalczać czy nasz pogląd się różni-wtedy akceptujemy to i znajdujemy to albo nie-jeżeli nie, to wiadomo jak to się kończy, jeżeli tak znajdujemy WSPÓLNY-ZŁOTY ŚRODEK--jak wcześniej też pisałam, małżeństwo to SZTUKA KOMPROMISU i ODNAJDYWANIA TYCH ZŁOTYCH ŚRODKÓW w codzienności.

"to i mieszkaliśmy razem - a to do decyzji o małżeństwie jest podstawą, mimo że sprzeczne z religią!"-no tak, wtedy jak jesteś osobą niewierzącą, to bierzesz chyba raczej ślub cywilny, a nie kościelny, logicznie, tak powinno być;)) -składasz też przysięgę-już tu cytowałam w postach wyżej tekst zarówno przysięgi kościelnej jak i cywilnej-wiedomo w Kościele ma bardziej wzniosły charakter-jest tak jak powinno być-ale to mój pogląd- a w urzędzie stanu cywilnego tego nie ma:)-ale słowa przysięgi generalnie odnoszą się do tego samego, różni Ciebie tylko to od kobiety, która wzięła ślub w kościele, że ona wierzy, a ty nie:)


"Dziś moja miłość jest na zupełnie innym poziomie. Jestem starsza, doświadczyłam sporo i wiem czego oczekuje, wiem co mogę dać. Ta miłość jest dorosła, dojrzała. Uczyszmy się akceptować wady drugiego człowieka, widzimy go takim jakim jest naprawdę"

BINGO! Tyle, że jeżeli już jesteśmy w małżeństwie to RAZEM wzrastamy w tej NASZEJ MIŁOŚCI--staje się NASZA miłość razem z NAMI-starsza, dojrzalsza;))--ale sęk właśnie w tym-w małżeństwie nie ma już JA, jesteśmy od momentu jego zawarcia MY!


"a nie ciągle tłumaczymy sobie to co nam w nim nie pasuje i już nie wierzymy, że coś uda nam się zmienić."

Właśnie to jest małżeństwo-Zmieniacie się-RAZEM! Nie ma JA-jesteśmy MY!  nie wierzysz, że coś uda się zmienić, ale próbuj do skutku, czy tak naprawdę się człowiek stara czy robi to tak na odczepnego?;))  to jest właśnie ta ODPOWIEDZIALNMA MIŁOŚĆ, walczysz też o tę drugą osobą-wtedy się rozmawia i znajduje ten ZŁOTY ŚRODEK

Piszesz, że ta dziewczyna, która wyszła za mąż za Twojego byłego faceta ma przekichane życie. A moze ona tego tak nie odbiera?
Nie wiem, jakie jest jej podejście do małżeństwa, jeżeli nie  potraktowała tego związku lekkomyślnie, to, znowu wracamy d o korzeni! Ona albo ma podobny sposób patrzenia na pewne sprawy i zgodziła się z nim wspólnie żyć albo zupełnie inny ma ten pogląd, ale mimo wszystko zaakceptowała różnice w pogladach i wyszła za niego za mąż-chyba z własnej woli, nikt jej nie zmuszał i sama wybrała życie z nim? Więc jednocześnie zaakceptowała te różnice.


"Jak się kocha to się walczy, poświeca, stara, torszczy, pomaga itp."-BINGO!!! Podpisuję się rękami i nogami;)w 100% się zgadzam

"Śmieszy mnie strasznie twoje podejście do np. alkoholika - kobieta powinna odejść, ale czekać aż się zmieni i pomagać mu - dziewczynko, czy ty miałaś kiedyś styczność z alkoholikiem? Tacy ludzie mówią jedną, myślą drugie, czują trzeci, to prawie jak schizofrenia - mózg wypalony przez alkohol i często zero ludzkich reakcji."

Naprawdę śmieszy Cię to podejście? Bo mnie nie, wręcz przeciwnie, uważam je za odpowiedzialne i nie pójściem na łatwiznę.
Ja już pisałam wcześniej-nie można żyć z oprawcą, który Cię krzywdzi-Ciebie i dzieci, tylko się wyprowadzić od niego i tyle-żyć w separacji-a Ty wiesz jak wygląda życie w separacji?-i tak, zmusić go tym samym, aby podjął leczenie, jeżeli będzie chciał odzyskać rodzinę to to zrobi, prędzej czy później.

Tu znowu przysięga małżeńska- nie opuszczę Cię aż do śmierci, będę Ci pomagał w zdrowiu i CHOROBIE-ALKOHOLIZM to jest CHOROBA-więc masz czarno na białym i znowu wychodzi tu bagatelizacja małżeństwa. Inaczej te słowa brzmią w urzędzie stanu cywilnego, jednak chodzi w nich o to samo;) Zobowiązałaś się do tego, wychodząc za tego człowieka! Złożyłaś przysięgę, że będziesz z nim do końca, w zdrowiu i w chorobie-cóż zatem znaczą dla takiej osoby te słowa? NIC! A szkoda.

Zresztą współczesny człowiek ma taką tendencję do upraszczania wszystkiego i mylenia jednego z drugim--tak jest w wypadku MIŁOŚCI i ZAUROCZENIA-mylimy często te słowa i sprowadzamy do jednego--w rzeczywistości są to dwa słowa o jakże odmiennych znaczeniach;) tak samo upraszczamy małżeństwo, sprowadzamy je do roli "papierka", jak to określiłaś, nic nie znaczącego-owy papierek można pognieść, poszatkować, wyrzucić, gdy tylko nam się podoba, słowa przysięgi, zarówno tej kościelnej jak i cywilnej nie znaczą nic...z tego wynika...

"dziewczynko, czy ty miałaś kiedyś styczność z alkoholikiem? Tacy ludzie mówią jedną, myślą drugie, czują trzeci, to prawie jak schizofrenia - mózg wypalony przez alkohol i często zero ludzkich reakcji."

A ty, kobieto? miałaś  kiedykolwiek, jakąkolwiek styczność z alkoholikiem? Jeżeli chodzi o mnie-Tak, miałam, zarówno w najbliższej rodzinie, był taki problem, jak i znam innego, obcego człowieka, który z tego wyszedł, ale przez długie lata był alkoholikiem, więc mam zdanie wyrobione na podstawie obserwacji i perspektywy zobaczenia zarówno osoby,która miała taki problem i perspektywy zobaczenia współmałżonka, którego najbliższa osoba cierpiała na tę chorobę.

Wiem, że to jest koszmar! Mąż jest agresywny, nieraz potrafi uderzyć, życie z kimś takim to wielka niewiadoma- czekasz...albo wróci nawalony do domu i będzie awantura albo nie pił i będzie spokój--stres jest ogromny! Dlatego z perspektywy tej kobiety, która się wyprowadziła, żyła w separacji wiele, wiele lat minęło zanim on to zrozumiał i przestał to robić, siedział nawet w więzieniu, to koszmar! Ale w końcu jakoś wspólnymi siłami z tego wyszli, ale sęk w tym, że byli w tym RAZEM! Kto wie, jakby się z nim rozwiodła, czy nie byłoby jeszcze gorzej z nim? Ale to jest właśnie ta ODPOWIEDZIALNA MIŁOŚĆ-nie mylić z zakochaniem, zauroczeniem;)--to był koszmar, ale ona do tego się zobowiązała i przeżyli tę burzę, dziś są szczęśliwi i dziękuję Bogu, że się nie rozstali--Pewnie prościej byłoby dla niej go zostawić, no jasne:) ale ona odpowiedzialnie potraktowała sprawę, jaką jest małżeństwo-dlatego zwyciężyli.

A z perspektywy alkoholika-mówię tu przykład z życia wzięty--opowiadał on, jak to wszystko się zaczęło, opowiadał nam o myśleniu alkoholika-spaczonym oczywiście. Zaczęło się od tego, że jako taki młody chłopak, nie wiem 17 czy 18 lat, zaczęli z kolegami próbować alkoholu, wiadomo jak to w tym wieku, próbuje się tych różnych rzeczy;) potem było coraz częściej i częściej, aż w końcu się ożenił- on nie widział problemu, myślał, że go nie ma- myślał, że pije tyle co wszyscy, czyli to normalne, pije w granicach normy. W końcu wszyscy zaczęli go strofować, upominać, mówić, że chyba trochę przesadza z alkoholem, ale on nic sobie z tego nie robił-wszyscy widzieli problem, tylko nie on. Mówił: wracałem do domu, to oni na schodach czekali(żona i dzieci) i słuchali, czy wrócę pijany i będzie awantura czy będę trzeźwy, ależ była ich radość jak nie byłem pijany!. Bo wtedy mówił, że robił piekielne awantury-nie przynosił do domu pieniędzy, nie zarabiał, mówił, że żona bardzo cierpiała, bo on jak np. wrócił taki nawalony, to przecież nie było życia! Nie zajął się ani nią ani dziećmi tylko powalił się spać na kanapę, czyli ani pożytku w domu, ani dzieci się z nim nie pobawiły ani z zoną na coś bliższego w łóżku, nie było mowy. Potem trafił do więzienia, bo włamał się do jakiegoś sklepu, by zdobyć pieniądze na alkohol. Żona odwiedziła go wówczas z małą córką w więzieniu, powiedział, że jak córeczka spojrzała na niego tak smętnie, z taką tęsknotą, pytała kiedy wróci, serce mu pękło na kawałki, sam tak powiedział, bo tak bardzo kochał to dziecko. Obiecał jej, że jak wyjdzie z więzienia, wróci i już nigdy nie zacznie pić. Wyszedł, nie pił przez jakiś czas, później znowu koledzy go namówili-znowu ta sama śpiewka, mimo, że to obiecywał, że pękało mu serce!

W końcu sytuacja nie była już do zniesienia, żona wyprowadziła się z dziećmi, on w końcu-właśnie nawet nie poszedł do psychologa, a do kapłana się wyspowiadać i od tego momentu coś w nim naprawdę pękło, dostał chyba od księdza adres placówki, która zajmuje się leczeniem alkoholików, podjął terapię--zmienił się, widziałam tego człowieka ostatni raz około pół roku temu. Nie pije, jest czyściutki, ma świetny kontakt z dziećmi-oczywiście długo musiał go odbudowywać.

Powiedział jeszcze: Spotkałem na ulicy kolegę alkoholika, który nie wyszedł z nałogu do tej pory, był oczywiście brudny, pijany, a ja byłem już czysty, leczyłem się, wyszedłem na czystą i on podszedł do mnie i spytał czy mam jakieś drobne na wódkę i powiedział mu jeszcze, ah Stefan, ty to musisz być teraz nieszczęśliwy!

Rozumiecie, pokazuję Wam spaczone myślenie alkoholika-w końcu to chora osoba! On, brudny, śmierdzący alkoholik, który chcę na wódkę, nie ma nic, domu, rodziny, przyjaciół, mówi do czystego, zadbanego gościa z domem, przyjaciółmi, który z tego wyszedł, że on jest nie szczęśliwy! A sam tkwiąc dalej w tym nałogu on uważa się za szczęśliwego! Pokazuję Wam sposób myślenia takiego człowieka-chorego człowieka, któremu trzeba pomóc! A jak już się jest jego rodziną-żoną!! Nie można zostawiać takiego człowieka-wyprowadzić się, separacja TAK! PÓKI nie podejmie leczenia, póki z tego nie wyjdzie-to Twój mąż czy żona przecież, ojciec czy matka Twoich dzieci. Trzeba o tę osobę walczyć i o relacje!!!!
Czy jeżeli Twój mąż byłby chory na inną chorobę, np. białaczkę zostawiłabyś go? Poszłabyś na łatwiznę i umyła ręce? Czy zrobiłabyś wszystko, żeby wyzdrowiał?

Zaraz mi napiszecie, że białaczka a alkoholik to dwie inne kwestie, czyżby? Jedno i drugie jest chorobą z tym, że alkoholizm objawia się inaczej w skutkach, białaczka inaczej, inne są też przyczyny obu chorób, ale obydwa schorzenia to choroby!

Jeżeli uważasz, że to podejście jest śmieszne, no to mogę tylko współczuć, ja uważam, że jest właśnie odpowiedzialne, nie myślę tylko o prostej drodze i o swoim ego.

Nie wiem czy wiecie gdzie jest taka mała miejscowość, zwana Zakroczym? Niedaleko Nowego Dworu Mazowieckiego, województwo Mazowieckie. Tam np. jest ośrodek dla alkoholików, leczący ich z uzależnienia, są terapie dla nich, jak i dla rodzin dotkniętych tą chorobą i wierzcie mi lub nie--tam ratuje się tyle rodzin, tyle małżeństw, tyle młodzieży! Trzeba tylko zmusić alkoholika do leczenia--bo to jest choroba o podłożu psychicznym--znacie kogos z problemami psychicznymi, kto przyzna się, ze ma problem? Bo ja osobiście, jeszcze nie spotkałam takiej osoby. Zawsze osoba z tego typu problemem mówi, że go nie ma, nie widzi go, trzeba ją poniekąd nakłonić, zmusić do leczenia.

732

Odp: Być drugą i macochą

Saphira, piszesz, że małżeństwo to tylko papierek? No właśnie to jest nieodpowiedzialne podejście do małżeństwa.

733

Odp: Być drugą i macochą

Shedir, napisałam do Alutki w ten sposób, ale nie sądzę, by było to nie dojrzałe, wręcz przeciwnie, bo jak pisałam wcześniej tego trzeba być pewnym, poznając się bardo dobrze jeszcze przed ślubem--i tu jak pisałam ważne jest jakie jest nasze podejście do przyszłości, podejście do małżeństwa, jeżeli takie samo, świetnie, jeżeli inne albo się rozchodzimy albo akceptujemy odmienność swoich poglądów i znajdujemy złoty środek, tyle, dlatego, napisałam : Czy jesteś pewna, ze to ten jedyny? Właśnie w tym kontekście.

Piszesz, że jeżeli tak naprawdę nie znasz człowieka, z którym żyjesz robił niewybaczalne rzeczy, to nie w porządku z jego strony, powinien być szczery przed ślubem, ale wtedy można spróbować jakoś wspólnymi siłami to rozwiązać, tyle.

Moja mama z mojego ojczyma nie próbowała zrobić dla mnie i dla siostry ojca, wręcz przeciwnie...nie pisałam tak, ale ty jesteś w innej sytuacji-twój mąż jest po rozwodzie, jego córka ma matkę, prawda? No właśnie, więc nie potrzebna jej druga!

734

Odp: Być drugą i macochą

Piszesz też, że dziecko było wychowywane z nieszczęśliwym małżeństwie i ma braki emocjonalne, ja się zgadzam! I sama nie chciałabym być wychowywana w takiej rodzinie! Ale wtedy robi się wszyściuteńko, by takie małżeństwo ratować, tyle. Wtedy to już nie będzie niekochający się dom, sytuacja się zmieni, tylko nie można się poddawać i iść na łatwiznę, tylko walczyć--jak nawet druga strona nie chce-to ty walcz! mOże się uda! Dziewczyny, ja polecam Wam obejrzeć film pt: " Fireproof"-Ognioodporni! naprawdę jest świetny i myślę, że apropo tego wszystkiego, co tu poruszyłyśmy, spróbujcie go obejrzeć, nie wiem czy słyszałyście o " Samochodowej randce małżeńskiej" W tamtym roku była organizowana na terenie Warszawy, w tym roku w większości większych polskich miast, puszczano tam właśnie ten film, obejrzyjcie, warto!

735

Odp: Być drugą i macochą

Aha, dziewczyny, ja zdaje sobie sprawę z tego, że ja jestem od Was dużo młodsza i nie jest moim celem, jak to któraś tu napisała puczanie starych, doświadczonych bab, nie! Wiem, że może macie mnie jeszcze za taką młodą, naiwną, która mało wie o życiu i dlatego pisze takie rzeczy albo za dużo filmów romantycznych się naooglądała! Ja szanuję Was i fakt, nie wiem o życiu tyle co Wy, ale tego jednego jestem pewna--faktycznie zmienił się tu trochę temat wątku;)), ale to jest prawda o istocie małżeństwa--czy Wam się to podoba czy nie, a że wiele ludzi małżeństwo upraszcza i traktuje podmiotowo, no cóż...Ja Wam życzę jak najlepiej i życzę, aby właśnie związki, w których teraz jesteście przetrwały burze i abyście nie szły właśnie na łatwiznę i nie rozwodziły się!

Fakt, rozwód to przecież nie jest jedna kłótnia, tylko szereg czynników ma na niego wpływ, ale te pierwsze kłótnie, to już sygnał, że coś jest nie tak!że nasze wspólne życie, relacje zostały naruszone, trzeba już wtedy je odbudowywać, zapobiegać!

Tylko, ja nie zmieniłam tego wątku, myślę, napisałam tylko, nota bene, że dla mnie rozwód to pójście na łatwiznę, a potem któraś odpowiedziała, więc ja też;)

Co do tych traktatów filozoficznych, fakt, przepraszam, ze te posty są tak długie, al ja lubię w miarę dokładnie odpowiadać:) Pozdrawiam Was wszystkie

736

Odp: Być drugą i macochą

Oleńka, piszesz tak, że ja niebardzo miem o co chodzi i do kogo piszesz.
Możesz przekonywac ale ty mówisz samą teorię i ideały, a życie to już zupełnie co innego.

Piszesz:
"Fakt, rozwód to przecież nie jest jedna kłótnia, tylko szereg czynników ma na niego wpływ, ale te pierwsze kłótnie, to już sygnał, że coś jest nie tak!że nasze wspólne życie, relacje zostały naruszone, trzeba już wtedy je odbudowywać, zapobiegać!"

Czy ty wiesz wogóle co ty piszesz? Uwazasz, że pierwsze kłótnie w małżeństwie czy wogóle w związku to znak, że coś jest nie tak a relacje naruszone?! Widziałaś kiedyś mażeństwo bez kłótni? mało tego takie małżeństwo jest chore i coś jest właśnie nie tak. Kłótnie są normalne i muszą byc kwestia rozwiązywania ich to coś innego.
Pouczasz nas tu i próbujesz przekonac do swoich racji, uczyc czym jest małżeństwo lub czym powinno byc, a masz jakiś związek poważny na swoim koncie?  Jak zaczniesz realnie patrzec na związki i miec w nich większe doświadczenia (nie koniecznie w małżeństwie) to wtedy będziesz bardziej wiarygodna. Czy ty uważasz, że idalne małżeńśtwo to trzymanie się za rączki, przytakiwanie sobbie, buziaczki i uśmiechnięte minki na zdjęciach. To nie są bajki i każdy ma swoje problemy nawarstwiające się często, kłopoty, upadki i to wszytko wywołuje napięcie, kłótnie itd. Również w dobrym małżeństwie. Wypisujesz tu nieistniejące rzeczy wzięte z romansideł i bajek. Zejdz na ziemię to i tobie przyspozy to w przyszłości mniej problemów w przyszłości. Nikt nie będzie się poświęcał niewiadomo jak. nie będzie poświęcał siebie, życia i istnienia bo przysięgał kiedyś kiedy wszytko było inne. Wtedy moglo byc pięknie a teraz może by do dupy i już się uratowac nie da. Są dzieci, ok ale trzeba robic tak, żeby cierpiały mało ale nie koniecznie za cene samego siebie. Dzieciak pójdą kiedyś w świat, założą swoje rodziny a taka osoba co ma zrobic? Bo przysięgałą i teraz jest nieszczęśliwa? Każdy w życiu ma prawo się pomylic, a potem napraic swój błąd i rówież ponosi tego ogromne konsekwencję i nie jest mu łatwo. Ty widzisz tylko to, że ktoś potem ma kogoś innego ale wydaje ci się, ze osoba rozwodząca się nie walczyła przez lata, nie próbowała posklejac, naprawi, wytrzymac, przetrzymac? Każdy to robi, a rozwód to decyzja do której się dojrzewa długo i bolesna i stresująca. nikt się nie rozwodzi po pierwszej kłótni.

737

Odp: Być drugą i macochą

Czytam to i jakbym słyszała kazania w kościele - straszne... błagam nie pisz już nic więcej na temat małżeństwa. Zdecydowanie jak "nawiedzona katoliczka" z kółka małżeństwo cudem jest! Nie mogłam się powstrzymać smile
Zyczę ci byś spotkała na swojej drodze kogoś kto bedzie miał podobne poglądy, bo w innym przypadku oszaleje i nie daj Boże zechce się rozwieżć... Taki żarcik!
W życiu bym z tobą w związku nie wytrzymała z takimi poglądami. A wiesz dlaczego, bo wszystko co piszesz to czyta teoria! Nie ma tam nic z życia, prawdziwego życia! Łatwo się mówi i pisze, gorzej robi. Sama się przekonasz.

Nie wyobrażam sobie być żoną alkoholika i poświęcać sie dla niego całe życie, odchodząc i czekając lat x na to by wyzdrowiał - zatracanie siebie. I tak mam styczność z alkoholikami, wiem jak to wygląda, ile trwa, jakie przechodzi poziomy i jak wygląda życie żon tych facetów oraz dzieci! Nigdy w życiu nie zgodziłabym sie na separacje w ich skórze i nawet gdyby tone złota mi dawali to i tak wolałabym rozwód!

Wielkie dzięki, że ludzie i prawo są realistami - można by to jeszcze ulepszyć, moze kiedyś się uda smile

Nie życzę ci zauroczenia, które bedzie trwało 10 lat - mam wątpliwości czy jesteś w stanie ocenic co to zauroczenie, a co miłość - bo chyba jeszcze ani jednego ani drugiego naprawdę nie przeżyłaś.

Małżeństwo to papierek - yey jestem nieodpowiedzialną i bezczelną smile bomba! Jest to dla mnie papierek, wydane pieniądze, wesele dla rodziny głównie, mnóstwo problemów (gdzie kogo usadzić, coby nikogo nie urazić, co dać jeść, ile alkoholu, itp - zwyczaj, tradycja), fajne przeżycie, ale czy potrzebne do prawdziwej miłości? Moim zdaniem nie. I w sumie lepiej nie brać ślubu - mniej zachodu przy rozwodzie!
Kwestia wiary i potrzeb! Czy mam ślub czy go nie mam - jak kocham to robię wszystko by było NAM dobrze i byśmy ja i on byli szczęśliwi!

Dla wierzących małżeństwo pochodzi od Boga, tylko z nierozerwalnego związku kobiety i meżczyzny może powstać dziecko itd. A co z małżeństwa zrobili ludzie? Są tylko grzesznikami i mają wolną wolę!

Ok - nie będę zmieniąc wątku na religijny... ja po prostu jestem realistką. Nie wierzę w kośćiół, nie ufam księżą i nie mam dla większosci z nich szacunku - sami na to zapracowali. Niewielki jest % tych z powołania, oddanych dla społeczeństwa, niosących nowinę wśród ludzi. My mamy Oleńkę smile

Na temat małżeństwa napisałaś już wszystko, nas i tak nie przekonasz. Zapoznałyśmy się z twoją opinią, podejściem i rozumieniem - zajrzyj tu za 10 lat to pogadamy smile

738

Odp: Być drugą i macochą

Przepraszam, faktycznie w poście wyżej powinnam napisać do Saphiry, ale chyba wiecie, widać komu odpowiadam? Po prostu obie macei nicki na S, zwyczajnie w świecie mi się pomyliło i napisałam 2 razy coś:) Myślałam, że się domyślicie:))


Żeby nie było wątpliwości:)->Shedir:),

"Czy ty wiesz wogóle co ty piszesz? Uwazasz, że pierwsze kłótnie w małżeństwie czy w ogóle w związku to znak, że coś jest nie tak a relacje naruszone?! Widziałaś kiedyś mażeństwo bez kłótni? mało tego takie małżeństwo jest chore i coś jest właśnie nie tak. Kłótnie są normalne i muszą byc kwestia rozwiązywania ich to coś innego. "--tak, w ogóle wiem co piszę:)
--nie widziałam małżeństwa bez kłótni, wiem przecież, że kłótnia w żadnym związku jest nie do uniknięcia, to chyba jasne i dobre, bo trzeba mieć własne zdanie;))-->ale już wtedy widać, aha, w jakiejś kwestii się nie dogadujemy, w takim razie znajdźmy złoty środek, uczmy się razem na błędach

"Pouczasz nas tu i próbujesz przekonac do swoich racji, uczyc czym jest małżeństwo lub czym powinno byc, a masz jakiś związek poważny na swoim koncie?  Jak zaczniesz realnie patrzec na związki i miec w nich większe doświadczenia (nie koniecznie w małżeństwie) to wtedy będziesz bardziej wiarygodna. Czy ty uważasz, że idalne małżeńśtwo to trzymanie się za rączki, przytakiwanie sobbie, buziaczki i uśmiechnięte minki na zdjęciach". -->

Moja Droga, czytaj uważniej posty, powyżej, bo naprawdę nudzi mi się już pisanie po raz setny tego samego;)) Wiem, że traktaty filozoficzne są długie, ale naprawdę wszystko już w nich zawarłam wcześniej;)) właśnie dlatego chciałam takie długie posty napisać, dokładnie, aby wszystko było zrozumiałe, co chcę napisać-streszczę więc tylko--> Napisałam, na samym początku-nie zamierzam Was tu pouczać-> JA przedstawiam Wam mój pogląd, myślę, że fajny i słuszny--> Zresztą nie tylko mój pogląd, bo to co ja pisze to jest istotą małżeństwa, tak powinno być, i jest wiele małżeństw, które praktykują to wszystko, jak należy i są szczęśliwe, nie rozstają się, nie ma problemu:)

Jak napisałam, moje związki-osoby młodej, dziewczyny młodej i relacje chłopak-dziewczyna różnią się od siebie-->to jest dopiero pierwszy egzamin dla związku->pisałam wcześniej, także odsyłam, a małżeństwo to już jest PRZYSIĘGA!-->Czarno na białym jest napisane:) no i teraz, pisałam, dla wielu nie znaczy ona nic, takie tam słówka, formułka, a tak nie jest-->chyba jesteś świadoma tego co mówisz i przyrzekasz? Rozwód to jest złamanie obietnicy...tyle. Ja będąc młoda, nie jestem formalnie w związku małżeńskim->nikomu niczego nie ślubowałam=nie obiecywałam, dlatego nie porównuj tych relacji--> nie mam na koncie małżeństwa, bo jestem po prostu młoda:))  no i to wszystko wynika z obserwacjo, moich własnych różnych małżeństw.

Czy ja uważam, że małżeństwo to jest przytakiwanie sobie, buziaczki itd.? Nie! Pisałam wcześniej, że nie!:) Są kłótnie, jak w każdym ziązku, normalne!

Uważam, po prostu, że to poważny krok i poważna decyzja-ślub:) i potem wspólne życie-wywiązujesz się z czegoś, co przyrzekłaś. Pozdrawiam:)

739

Odp: Być drugą i macochą

Saphira, nie omieszkam, zajrzeć za 10 lat:) Podzielę się wtedy doświadczeniami;)) mam nadzieję, że jeszcze będziesz tu zaglądać;)) Będę pisała na ten temat, bo takie jest moje zdanie, a to forum jest po to, aby je wyrazić;), ty też wyrażasz tutaj swoje zdanie:)

Szkoda, że masz o mnie zdanie"nawiedzonej":P  ja za to odniosłam wrażenie, że piszesz te różne rzeczy, aby w jakoś sposób usprawiedliwiać się. Nie pamiętam już czy ty się rozwiodłaś czy jesteś tą drugą. W każdym razie usprawiedliwiać, że albo małżeństwo się nie ułożyło, że on Cię zostawił-chcesz się dowartościować albo jak ty go zostawiłaś, to chcesz się usprawiedliwiać, ze go porzuciłaś lub go porzuciłaś i na dokładkę weszłaś w cudzą rodzinę, bo już nie pamiętam czy Twój partner też jest rozwiedziony. Cóż ty odniosłaś na mój temat takie wrażenie, ja na Twój temat takie. Też już nie mogłam się powstrzymać:)

"W życiu bym z tobą w związku nie wytrzymała z takimi poglądami. A wiesz dlaczego, bo wszystko co piszesz to czyta teoria! Nie ma tam nic z życia, prawdziwego życia! Łatwo się mówi i pisze, gorzej robi. Sama się przekonasz.
"

Skąd ty możesz wiedzieć czy byś ze mną w związku wytrzymała czy nie?:P Jesteś facetem? chyba nie, więc nie pisz takich bzdur;))--o dobrze w końcu napisałaś! W związku!--nie to samo co małżeństwo;)

Nie wiem, jak potoczy się moje życie, nikt nie wie, może i mnie spotka rozwód, kto wie?, oczywiście żarcik;), ale na pewno wyjdę za mąż za faceta o podobnym zdaniu;) Zdziwiłabyś się ilu takich chodzi po Ziemi;) znam osobiście wielu;)) i przemyślę bardzo dokładnie to czy chcę z nim być-->czy właśnie nasz pogląd jest taki sam albo zaakceptujemy oboje  te dzielące nas różnice, tyle:) Na pewno potrzeba będzie czasu , aby realnie na to wszystko spojrzeć i przemyśleć bez burzy uczuć;) tych dobrych i złych:)

Co do alkoholików
Wiesz, a czym różni się rozwód od separacji? I w tym i w tym wypadku mieszkacie oddzielnie, to jest chyba najważniejsze. I wcale nie musisz pomagać całe życie mężowi, zależy kiedy wyzdrowieje, zależy to też od Ciebie, jak go zostawisz może to potrwać dłużej. Wiesz, może w pewnym sensie to jest przykre, bo ciągle się martwi, w pewnym sensie też "zatraca się siebie" ale tylko w pewnym sensie-> a to Twój mąż czy żona-zachorowali, mają taki problem, Twoim psim obowiązkiem jest im pomóc, bo tak przyrzekłaś:)

Tak, owszem prawo i ludzie są realistami-ale myślę, że prawa nie należy nadużywać, również nie należy zatracać się zbytnio we własnym ego:))  bo w większości wypadków małżeństwa da się uratować, naprawdę;) znam sama takie małżeństwa, wystarczy naprawdę trochę chęci, a tak w większości wypadków jest to nadużywanie prawa;) Nieraz na sali rozpraw w sprawach o rozwód małżonkowie wycofują złożony wniosek, bo jednak uświadamiają sobie, że da się je jeszcze ratować;))  poza tym naprawdę przecież to jest o wiele gorsze rozchwianie emocjonalne-taki rozwód niż wyjaśnienie tego wszystkiego i spróbowanie jeszcze raz posklejać ten związek:)

Piszesz o małżeństwie jako papierku, wydanych pieniądzach, weselu dla gości, tradycji! Jasne! To jest tradycja! bardzo fajna i piękna!:) ale to jest jedynie cała otoczka:) cała istota tkwi właśnie w tym nic nie znaczącym dla Ciebie papierku i to on jest tu najważniejszy, to jest przysięga, która cementuje Wasze życie-złożyliście sobie wzajemnie zobowiązanie:)


I tak! Jesteś nieodpowiedzialna i bezczelna!;) jeżeli piszesz, że coś tak ważnego i poważnego to jedynie świstek, z którym można zrobić co się chce;) bo ten świstek jest faktycznie kawałkiem zapisanego papieru, ale jednocześnie jest symbolem czegoś nienamacalnego, właśnie tej przysięgi jaką sobie złożyliście-wiesz no, przedstawionej w takiej formie:)

Czy ja doświadczyłam w życiu zauroczenia lub miłości? Zauroczenia owszem;)) cecha młodości, tak sądzę;) Straciłam głowę;), spadły mi klapki na oczy, nie sądzę, jednak, żeby, miłości-takiej jaką czuje kobieta do mężczyzny:)-bo tego człowiek uczy się naprawdę latami-->:)trzeba ze sobą współpracować, abyśmy oboje jej się względem siebie nauczyli:)

Piszesz o wierze katolickiej:) Tak w wierze katolickiej tak to właśnie funkcjonuje-->"...małżeństwo pochodzi od Boga, tylko z nierozerwalnego związku kobiety i mężczyzny może powstać dziecko itd..." i wierz mi lub nie, mnóstwo małżeństw właśnie żyje według tego wzorca tak prawdziwie!:)

Piszesz, co ludzie zrobili z małżeństwa, człowiek jest grzeszny i ma wolną wolę!--> To wszystko prawda, o czym piszesz:) natomiast człowiek, który zatrzyma się na chwile i zastanowi się nad istotą właśnie małżeństwa, nawet jak jest nie wierzący, w powodu wolnej, grzesznej woli;) wybrał właśnie taką drogę zrozumie, że to co obecnie wyprawia się z małżeństwem nie jest dobre i nie służy nikomu:)


"Nie wierzę w kośćiół, nie ufam księżą i nie mam dla większosci z nich szacunku - sami na to zapracowali. Niewielki jest % tych z powołania, oddanych dla społeczeństwa, niosących nowinę wśród ludzi."

Skoro mówisz, że jesteś osobą nie wierzącą, to w takim razie pewnie nie masz za bardzo styczności z księżmi;) a tylko na podstawie tego co usłyszałaś w radiu czy telewizji lub przeczytałaś w jakiejś gazecie tak ich oceniasz-ksiądz gwałciciel, ksiądz mający na boku kochankę, ksiądz utrzymujący się z tacy!, a wiesz księży są w Polsce tysiące;)) było pare takich przypadków-co potępiam oczywiście-cholernie potępiam i to jest po prostu człowiek, który zbłądził, jest chory bądź został wysłany przez jakieś tajemne, mroczne;);> instytucje, by siał zgorszenie, o to chodzi! Słyszy się o paru przypadkach takich podłych księży--a zdajesz sobie sprawę z tego, jak wielu jest dobrych księży? Jak wielu dobrych księży było? Przecież za komunistycznych czasów to kto udzielał biednym ludziom jak ich ścigano schronienia? Kto głosił hasła wolnościowe?Kościół i księża Np. Popiełuszko-za co został zamordowany? Właśnie za to, ze walczył z władzami, które nas ubezwłasnowolniły. a iluż jest współcześnie takich cichych bohaterów księży? Wiesz, tylko w tv mówi się jedynie o tym co źle zrobili, szuka się taniej sensacji, o milionach przypadków dobra czynionym przez księży na świecie nic nie słychać;) Nie sugeruj się tak bardzo też mediami--one szukają taniej sensacji, sporo ukrywają prawdy;) naprawdę jest w nich wiele propagandy;) często mijają się z prawdą;) piorą mózg:)

Macie Oleńkę głoszącą dobrą nowinę:) ale ja tego tak fajnie jak prawdziwy ksiądz z powołania, których jest WIELU, nie robię:) Proszę mi wierzyć:)

740

Odp: Być drugą i macochą

Oleńka twoja wizja małżeństwa jest piękna ale mało realna. Nie ma małżeństw bez kryzysów. Ja moge myślec "acha to jest coś gdzie się nie zgadzamy" ale aby dojśc do zgody wymaga to kompromisu, a nie każdy jest do tego zdolny. Nie każdy uważa że kompromis jest ważny, nie każdy jest do niego zdolny są osoby, które uważają że jest ok tylko jak jest po ich myśli, a uwież wiele takich rzeczy wychodzi właśnie po slubie. Ludzie potrafią fantastycznie ukrywac, grac.

Piszesz, że jestes młoda i dopiero wchodzisz w związki. Bardzo mądrze ale jest wielu takich których owładneło zakochanie i poszli dalej. A potem okazało się ze popełnili największy błąd w życiu. Byli młodzi, głupi i ich charaktery są kompletnie inne i iskrzy na każdym polu. Czy uważasz, że ciągłe życie w kłótni jest ok? Czy uważasz, że życie w małżeństwie gdzie się żyje ciągle jest w stresie bo tylko czeka na atak, na awanture jest tego warte? Czy uważasz że ma to dalej ciągnąc mimo iż prosi, błaga, chce rozmawiac i nic się nie zmienia? Że ma trwac w tym bo przysięgała. Zdajesz sobie sprawę jak takie życie wyniszcza człowieka psychicznie jak i fizycznie? Powiesz mu, trwaj w tym dalej bo przysięgałeś/aś? A druga strona wogóle nie widzi nic albo nie chce widzie lub jest niezdolna do kompromisu?
Oleńka rozwód nie jest łatwą decyzją i dochodzi do niego gdy już nie ma wyjścia i nie da się nic zmienic. Bo dwie osoby muszą chciec i zmieniac. Jedna osoba nic nie zdziała. A jeśli druga osoba nie widzi lub nie ma ochoty dojśc do kompromisu to druga ma w tym wszytkim trwac...? Taki jest twój wybór.
Żyjesz w świecie gdzie ludzie biorą ślub, znają się na wylot itd ale to twoje wizja, tak powinno byc ale życie jest inne i jest inaczej. Zresztą powiem ci szczerze osobe z którą się żyje poznaje się całe życie, cały czas nigdy nie znasz człowieka do końca. nigdy nie wiesz jak człowiek postąpi w danej sytuacji. nie masz pewnści. Piszesz "rowód to jest zlamanie obietnicy" ale czy druga osoba która nie jest skłonna iśc na kompromis jej nie łamie? Rozwód często jest lepszym wyjściem niż zażynanie się i wykańczanie nawzajem tylko dlatego, że przysięgałam.
I powtarzam nikt wychodząc za mąż, czy żeniąc się nie myśli, że będzie sie rozwodził. Bierzemy ślub bo się kochamy w danym momencie i chcemy spędzic ze sobą całę życie. Każdy wie jakie są konsekwencje rozwodu od emocjonalnych i zdrowotnych, od skrzywdzonych dzieci po pieniężne. Ale czasami to jest lepsze zło i najlepsze wyjście z sytuacji.

Niepopieram twojej wizji choc jest piękna ale nie wszytko co wydaje się piękne jest dobre. Ja nie jestem, aż taka masochistką by trwac w czymś co już kompletnie nie ma sensu i mnie wykańcza nawet jak są dzieci. Wyznaje zasadę szczęśliwy ojciec i matka to szczęśliwe dzieci. Udawanie domu gdzie nie ma już miłości i uczuc jest złe i wypatrza dzieci, które w nim dorastają. jeśli moje małżeństwo kiedykolwiek przejdzie w fazę wymarcia to się rozwiodę i będe próbowała ułożyc życie na nowo z kimś innym. Życie jest zbyt krótkie aby trwac w czymś co nas wykańcza.

741

Odp: Być drugą i macochą

Olenka_20
Powiem Ci tak.... byłam kiedyś- nie tak dawno zresztą- z facetem którego kochałam nad życie, zrobiłabym dla niego wszystko, miałam totalne klapki na oczach. Mieszkalismy razem, spalismy, gotowalismy razem, jego rodzina mnie uwielbiała. Byłam gotowa brać z nim slub tu i teraz, nawet w gumowcach na nogach- wszystko było bez znaczenia, byleby tylko byc z nim. Gdyby trzeba było mu oddac nerkę- oddałabym. I dziś nie miałabym nerki i faceta. Bo on po 3 latach znudził się mną i w jeden dzień mnie zostawił, cóż , taki typ. Z żadną nie będzie długo, Piotruś Pan. Mój proces leczenia się z niego był długi, on w trakcie póbował mnie przekonać że jednak powinnismy być znów razem, kusił mnie, zachęcał, mówił o miłości. Długo zastanawiałam się czy znów wejść w ten związek, wiedziałam że kolejnego porzucenia nie zniosę, a obawiałam się że to się stanie. Z bólem, prawdziwym bólem i łzami w oczach zerwałam z nim kontakty, bo chciałam chronić siebie. Potem był ponad roczny czas mojej psychoterapii, a od paru miesięcy jestem bardzo szczęsliwą żoną innego faceta. I dziękuję losowi że wyszłam za mąż mając 35 lat a nie wcześniej, bo jestem pewna że gdyby jednak doszło do tak przez mnie oczekiwanego małżeństwa z Piotrusiem Panem, to juz mogłabym byc po rozwodzie. Jednak im człowiek starszy tym mądrzejszy:)
Napisałam to po to, żeby pokazać Ci że nie zawsze nasze szczere przekonanie że coś jest dla nas dobre- jest prawdziwe..

742

Odp: Być drugą i macochą

Nie wiem jak Wy moje drogie, ale ja już nie mogę tego czytać sad porażka!

Oleńko, obyś za kilka lat nie zmieniła przekonań na zupełnie skrajne, bo Pan Bóg nie będzie dbał o Twoje szczęście i możliwość życia zgdonie z Twoimi ideałami, chyba że będziesz szła po trupach...

Nie wiele w życiu jest tak jakbyśmy chcieli badź jak oczekujemy! Proszę po raz kolejny zakończmy te głupoty.
Wiele drobiazgów odnośnie mnie ci się poplątało, ale juz nie zamierzam tego komentować.

Wracajmy do szarej rzeczywistości smile dawajcie dziewczyny!

743

Odp: Być drugą i macochą

Hej:)
Kurka właśnie przypadkiem wysłałam posta do raportu:) Trzeba patrzeć co się klika...Pobić to mnie chyba nie pobiją..?;)
Oleńka..
żeby zamknąć temat małżeństwa, przysięgi, itp (to nie to forum!!!!) odpowiem tak. Szanuję cudze poglądy, generalnie szanuję każde, Twoje też. Aczkolwiek mam nieodparte wrażenie, że to co piszesz, to jest czysta teoria, nic więcej. Twoje pytanie o to, czy byłam pewna wychodząc za mąż, rzec można, że mnie prawie rozbawiło. A myślisz, że dlaczego wyszłam za mąż? Bo mi kazano? Bo miałam kaprys..?CHCIAŁAM. I wierzyłam, że to do końca. Poza tym nie doczytałaś mojej wypowiedzi, bo wyraźnie napisałam, że zrobiłam wszystko, aby ten związek uratować. Rozmawiałam, prosiłam, były był nieugięty. Mamy rozmawiać o winie? A po jaką cholerę, skoro jedna osoba wyraźnie odmówiła współpracy? Kłamał, oszukiwał, zostawił mnie z długami i co? Nie było skruchy z jego strony, nie było szans na ratunek a ja na ołtarzu się kłaść nie zamierzałam, poświęcam się zawsze w całości ale do któregoś momentu którego tu zabrakło. Czy rozumiesz fakt, że jedna osoba nie da rady ratować, jeżeli druga nie chce, niezależnie od tego czy są w małżeństwie czy nie? A pewnie, że można próbować rozmawiać, ale czasem się nie udaje, takie jest życie...!
I jeszcze jedno: bardzo uprościłaś stwierdzenie, że : jak chcę to jestem, jak nie to wyrzucam na śmietnik. Błąd. Albo ja czegoś nie kumam w Twoich wypowiedziach.Poza tym nie myśl, że decyzję o rozwodzie się podejmuje w 5 sekund..!Kurczę, jak można chcieć żyć z oszustem, kłamcą, psychopatą, który Cię bije albo poniża? Ty byś chciała? Zastanów się, czy gdybyś wybrała takiego kogoś na męża, a z niego wyszłoby to po ślubie, co byś zrobiła? Odpowiedz sobie szczerze, sama przed sobą. I nie pisz proszę więcej o życiu z alkoholikiem, bo jeżeli czegoś takiego nie przeżyłaś, to przykro mi, ale zielonego pojęcia nie masz, jak się z taką osobą żyje ( ja niestety wiem).
Twoje słowa to teoria. życie jest inne. Życzę Ci z całego serca, żebyś miała w życiu to, czego pragniesz naprawdę i niech to odpowiada Twoim poglądom w 100%. Miej jednak na uwadze, że ludzie się zmieniają, chorują, zwyczajnie im odbija, nazwij to jak chcesz:) Nikt nie jest idealny...! Ludzie są ludźmi i mają swoje słabości.
To na tyle w tej kwestii. Kończę temat, bo więcej do powiedzenia nic w nim nie mam:)
Wracamy do szarej rzeczywistości.
U nas ostatnio ochłodzenie kontaktów, bo mamy wejście na etap utrudniania. Wrr. Na razie dajemy radę.

744

Odp: Być drugą i macochą

Cześć Dziewczyny,
ale mnie tutaj dawno nie było.. ale to z powodu braku czasu. Niektóre posty przeczytałam, te zbyt długie opuściłam. Czytałam tylko Wasze odpowiedzi na nie.;-)

Mam nadzieję, że u Was wszystko w porządku? U mnie raczej tak (po małych podbojach). Nie wchodziłam też tutaj, bo chciałam odpocząć od wszystkiego, a jednak to forum trochę mnie nakręca.
Miło jednak wrócić i poczytać co piszecie.

Pozdrawiam, teraz postaram się częściej zaglądać.

745

Odp: Być drugą i macochą

Otóż czytając niektóre posty mam wrażenie jakbym słuchała swoją babcię, która przeżywszy całe życie z jednym mężczyzną uważa, że wszyscy tak powinni.. a tak nie jest, życie jest przewrotne, czasami zaskakujące.

Taka krótka, nic nie wnosząca refleksja, która mi się nasunęła po przeczytaniu niektórych postów.

746

Odp: Być drugą i macochą

Hej Pupa:)
Jesteś nareszcie, martwiłam się o Ciebie.:) Wszystko ok?

747 Ostatnio edytowany przez nadia1234 (2012-02-15 00:06:59)

Odp: Być drugą i macochą

próba mikrofonu, ok nie moge za długo pisać, bo mnie wyrzuca z sieci...

wczoraj dryfując po stronach o samotności natknęłam sie na Wasze forum i poczułam wielką ulgę że nie jestem "wariatką, psychoptką, rojącą sobie w głowie chore bajki..."

jestem i drugą i macochą i matką i pokiereszowaną emocjonalnie kobietą...teraz mam faze niemocy jak to sie robi by przetrwać ?

pozdrawiam Was mocno Macochy...

748

Odp: Być drugą i macochą

Jestem Alutka, jestem i wszystko w porządku;-)
Ciekawe czy tak samo będę pisać po weekendzie.
U nas był ostatnio mały upadek, na razie się podnosimy, wprowadziliśmy nowe zasady, oby zaczęły funkcjonować. Bo wszystko poszło za daleko, w złą stronę.

749

Odp: Być drugą i macochą

Witam witam smile musiałam odetchnąć po małżeństwa cudzie smile
Piszcie dziewczyny co u Was. Alutka jak dołek, mija? NIe napisałaś o przyczynie, w sumie to w ogóle nic nie napisałaś...

Pupa7 a co u ciebie? Jak się układa? Jak ex - wyluzowała? Przejrzałam twoje posty i tak właśnie się zastanawiam czy twój M jedzie po młodego 250km, zabiera go do Was i po weekendzie oddaje? Ile młody już ma, jak na Ciebie reaguje? No i jak plany ze ślubem?

Nadia napisałaś: wczoraj dryfując po stronach o samotności natknęłam sie na Wasze forum i poczułam wielką ulgę że nie jestem "wariatką, psychoptką, rojącą sobie w głowie chore bajki..."
Będąc w związku i będąc macochą dryfowałaś po stronach o samotności? Co się dzieje?

U nas w porządku, my się docieramy z dnia na dzień. Sytuacja jest bardzo ciężka i trudna, związek naznaczony smile ale dajemy radę! Ex póki co ogarnęła się, krzyki, kłótnie i wyzwiska zdarzają się bardzo sporadycznie. Durne sms a i owszem, zwalanie winy nadal, osądzanie i negowanie ojca dziecom notorycznie... ale jakoś wydaje mi się, że przełknęła i zaczyna rzeczywistość do niej dociera... albo to cisza przed burzą - zobaczymy!

Jak walentynki z Waszymi polówkami? Nasze w domku i wśród świec - romantycznie z chilloutową muzyczką w tle smile mniami smile

750

Odp: Być drugą i macochą

U mnie dobrze. Teraz już dobrze. Pracuję nad sobą. Chcę aby powróciła dawna pupa, bo strasznie mnie zmieniła ta cała sytuacja. Mało we mnie radości, spontaniczności i ogólnie takich pozytywnych emocji.. ale pracuję nad tym. ;-) Obydwoje pracujemy.
Jeśli chodzi o dziecko to jeździmy po nie zazwyczaj razem. Zabieramy na weekend i potem odwozimy. Młody chyba bardzo mnie lubi (ze wzajemnością). Jest ślicznym małym bąkiem i jest bardzo grzeczny. Ostatnio wybrałam się ze znajomymi do restauracji, gdzie przebywała rodzina z 3 dzieci i okrutnie wrzeszczały, a Ci rodzice w ogóle nie reagowali. Myślałam, że łeb mi pęknie. I wtedy sobie pomyślałam, że chyba jestem przyzwyczajona do grzecznego smyka mojego faceta i wydaje mi się, że wszystkie dzieci są takie grzeczne (bo owszem płacze i marudzi, ale tamte dzieci darły się strasznie- ale jestem okropna heh).

A u Was wszystko dobrze?

Napisałam tak w skrócie, bo chyba nie chcę się wszystkim dzielić.. a z drugiej strony kto mnie zrozumie jak nie Wy?

Ja mam codziennie walentynki z moim ukochanym ;-)

751

Odp: Być drugą i macochą

Początek wypowiedzi wygląda bardzo poważnie.. aż tak cię to wymęczyło? Ale przecież rozwód był szybki, a granice ex twój facet postawił klarowne... co sie dzieje nie tak, że aż tyle cię to kosztuje?

Ja mam gorsze dni i lepsze, ale jeszcze trwam w wierze i nadziei. Trzeba wierzyć, że będzie dobrze. Jeśli się nie wierzy to po co w tym trwać? Boję się przyszłości, ale nie ma co martwić się na zapas - trzeba żyć i stawiać czoło przeciwnością losu. Najważniejsze byśmy w sobie mieli wsparcie. Póki tak jest - jest dobrze.

Ciekawe jaki twój bąbel będzie - grzeczy czy nie bardzo smile ? Oby grzeczny i spokojny - może ma to po tatusiu smile ile już ma? I ile już razem trwacie?

752

Odp: Być drugą i macochą

Rozwód szybki, granice klarowne, ale trochę się te granice przesunęły i niektóre rzeczy zaczęły mnie wykańczać.
Poza tym ja za dużo chciałam wiedzieć, za bardzo chciałam mieć wszystko pod kontrolą. Okropnie się denerwowałam kiedy coś działo się poza mną. A przede wszystkim przejmowałam się wybrykami eks (bo jak tu się nie przejmować). A teraz wszystko się zmienia.. nic nie chcę wiedzieć, nie chcę niczego kontrolować, chcę żeby większość spraw odbywało się, można powiedzieć poza mną (nie wiem czy zrozumiecie, bo to jest skomplikowane). A to co mówi eks zaczęło mi brzydko mówiąc wisieć, bo zauważyłam, że ona tak mówi tylko po to żeby gadać.
Saphira ja jestem pełna nadziei, a wręcz przekonana, że wszystko się ułoży tylko muszę zmienić podejście do niektórych spraw.
Ja również boję się przyszłości, a z drugiej strony jestem przekonana, że będzie wszystko ok, bo to ja jestem tą jedyną, ukochaną mojego faceta i co nas nie zabije to nas wzmocni.
Trwamy w tej miłości ok. 2 lata. I właśnie po tych gorszych chwilach przyszedł czas na radość, i jeszcze trochę beztroski. Także ja póki co przesyłam Wam pozytywną energię!!

753

Odp: Być drugą i macochą

Hej dziewczyny:)
Saphira, nie napisałam, bo się bałam, że jak mi znowu przyjdzie czytać to, co wyżej, to chyba się pochlastam. Siedziałam zatem cicho. Tak, dołek mija, jest lepiej. Generalnie przez chwilę miałam kryzys, bo exi znowu zaczęła sobą wymachiwać, ale olaliśmy temat, wnerwiła się bardziej a potem uszło z niej powietrze. Ona we wszystko musi mieć wgląd, najchętniej to bym nam ferie zaplanowała, żebyśmy się tak poustawiali ze wszystkim jak ona chce. Nie ma tak i nie będzie. W ogóle najchętniej to by nam czas planowała, tutaj dziecka nie zabierać, bo coś tam, tutaj i owszem (z reguły wtedy akurat nie możemy małej zabrać), a w ogóle to dlaczego nie chcemy zabrać akurat dzisiaj? Przecież ona ma plany..A przy ustalaniu tygodnia tego nie wiedziała...? Pomroczność jasna ją opadła...!No i po sekundzie jest wrzask, że jej się w niczym nie pomaga. Mniejszy lub większy ale jest. A jak przychodzi do rozmowy o pieniądzach...ee, właściwie nie przychodzi, bo rozmowy nie ma. Reasumując: niezależnie od stawania na rzęsach, zawsze wszystkiego jest za mało, bo ona akurat by chciała inaczej. Sorry, nie ona będzie nam życie ustawiać.
Nie chcę się teraz za bardzo wkręcać, napisałam w dużym skrócie, bo się nie chcę znowu wnerwiać.
A Walentynki kochana były z dzieckiem na sankach. Też fajna zabawa, mój zgubił mnie po drodze, sanki z nim i moją jedną rękawiczką pojechały dalej, a ja gruchnęłam o matkę ziemię. Do teraz kość ogonową czuję. Specjalnie nie nie świętujemy Walentynek, staramy się je obchodzić każdego dnia, chociaż pewnie gdyby nie mała to by się skończyło winkiem i romantyczną kolacją. Jeszcze będzie okazja:)
Pupa, chęć posiadania wszystkiego pod kontrolą skądinąd jest mi znajoma. Mówię Ci od razu, że rady nie dasz, odpuść. Ja próbowałam, teraz pracuję nad sobą żeby nie i od razu jestem zdrowsza:)
Nadia, cieszymy się że się poczułaś lepiej po przeczytaniu forum. Zapraszamy na dłużej:)

754

Odp: Być drugą i macochą

Witam:)
Pupa a moż ebyście skorzystali z terapeuty? Powiem szczerze, tez miała mokres w naszym związku taki jak ty teraz. I wcale nie jest to rozwiązanie. Na początku jest dobrze ale to jest złudne. Poza tym twój partner moż ezacząć mieś poczucie, że ciebie przestało obchodzić wszystko co z jego dizekciem związane. Ja juz wiem, ż einavczej jak przechodzic przez wszytko razem się nie da. Tylko trzeba się wspierac, rozmawiać i jasno sobie wszytko tłumaczyc. Myśle, że  ztym macie problem. My tez ieliśmy i dopiero terapia nam pomogła. Teraz jets super, nic nie jest w stanie nas złamac. Nigdy bym juz nie chciała cofnąc się do tamtego czasu. A ja też dzięki temu odnalazłam spokój wewnetrzy, nie rusza mie już to wszytko tak, nie rozmyślam, nie wałkuje tego w głowie.
Może spróbujecie?

U nas Wlaentynki...no cóż skończyły się małą kłótnia ale szybko się ogodzilismy. Walentynek nie było, żadnego natroju romantycznego tylko tradycyjne "wszytkiego najlepszego" achch banał. No ale za dwa miesiące obchodzimy rocznice ślubu więc licze, że uda nam się ja porządnie uczcić smile i nadrobić zaległości.

Poza tym u nas oki, choc czasu na wszytko mało i doba mogła by miec 30godzin.

Buziaki dla was smile

755

Odp: Być drugą i macochą

Hmmm... ja robiłam dokoładnie to samo, chciałam wszystko mieć pod kontrolą, o wszystko pytałam i dociekałam - sama robiąc tym sobie kuku. Ale z drugiej strony - trawiłam to wszystko, godziłam się z tym, rozumiałam i analizowałam... Z czasem ta dociekliwość mija, a my uczymy się ignorować wiele spraw. Wtedy jest nam dużo łatwiej i przyjemnie. Ja dzięki temu coraz bardziej jestem nastawiona pozytywnie smile jak chwilowo jest źle lub kiepsko to już myślę o tym, że to minie i znów będzie fajnie i miło.
Jeszcze mam wzloty i upadki, ale tłumaczę sobie to co mi się nie podoba na wiele różnych sposobów smile jest wtedy lepiej!
Przede wszystkim pozwalam M na jego inność ode mnie. Daję mu wolną rekę i nie wściekam się kiedy nie robi tak jakbym chciała. To ciężkie jest, ale możliwe. Trzeba pracować nad sobą całe życie i ciągle się uczyć - przede wszystkim nowych rekacji, zachowań, odnajdywania się w danej sytuacji i kontrolowania emocji.

Obawiam się, ze nasza ex zacznie robić tak jak Alutki, ale mam nadzieję, że w razie problemu poradzimy sobie z nim. Najbardziej przeraża mnie jej negatywne nastawianie dzieci - nie wiem co będzie kiedy zaczną spędzać z nami czas. Jak pomyślę o tym w czarnej wersji to aż mam gęsią skórkę, ale jak pomyślę, że może być miło i fajnie to obawy mijają smile

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Ciężko pogodzić się z przeszłością swojego faceta, ale da się to zrobić. Chcieć to móc smile

756

Odp: Być drugą i macochą

O terapii na razie nie myślę. Wydaje mi się, że póki co nie jest nam potrzebna.
Napisałam tak ogólnikowo i nie wiem czy mnie dobrze zrozumiałyście..
Nie jest tak, że teraz wszystko pozostawiam mojemu facetowi, ale po prostu przestałam mieć kontrolę nad wszystkim. Chcę żeby On sam podejmował decyzje, konsultując ze mną, a nie tak jak było, żebym to ja wszystko narzucała.
Z rozmową nie mamy raczej problemu. Dużo rozmawiamy. Jej to jest takie skomplikowane. Nie umiem tego wszystkiego wyrazić.
Saphira mam nadzieję, że właśnie kończy się etap mojej dociekliwości, bo chyba tutaj tkwi problem. Ciągle chcę coś wiedzieć, ciągle drążę, a potem mam za swoje, jest mi przykro, dobieram sobie do głowy. Od jakiegoś czasu powiedziałam DOŚĆ i o ile milej i spokojniej mi się żyję (a jaki mój facet jest zadowolony, bo już miał chyba dość rozgrzebywania tego wszystkiego).
Po tych gorszych dniach teraz u nas świeci słońce i naprawdę jest cudownie. Myślę, że wszystko idzie w dobrą stronę (zobaczymy jak będzie na dłuższą metę).
Też myślę, że ostatnio byłam trochę przemęczona, a teraz mam trochę wolnego, odpoczywam i jest o niebo lepiej;-)
Poza tym ta zima.. Tęsknię za wiosną.
A to wszystko chyba wynika z mojego głupiego charakteru. Zawsze chciałam dominować, jestem raczej apodyktyczna.
Kiedyś pisałam coś w innym wątku i zobaczyłam link do bloga TEO, babę zesłał bóg - coś takiego- był tam wpis Partner nie bliźniak syjamski coś tam- przeczytałam to i wiele mi dało. Wiele tam racji. Polecam!

Miłego dnia Kobietki;-)))

757

Odp: Być drugą i macochą

Jasne że cięzko, a nawet bardzo cięzko czasami ale z drugiej strony nigdy nie ma gwarancji, że z kims innym będzie dobrze. Ja juz jestem na takim etapie ż ebym nie zmieniła i nie chciała nawet zmieniac. CO przeszłam to moje, ale jestem silniejsza przez to, bardziej doświadczona, potrafie sobie radzic z problemem a przede wszytkim wiem, że razem z mężem damy rade i potrafimy się dogadac. I chyba nie ma nic lepszego jak śwaidomośc moja, ż eex nic nie osiągnie swoimi manipulacjami już, jak i jej świadomość, że juz nic nie może nam namieszac ha smile .

758

Odp: Być drugą i macochą
shedir napisał/a:

Jasne że cięzko, a nawet bardzo cięzko czasami ale z drugiej strony nigdy nie ma gwarancji, że z kims innym będzie dobrze.

Nigdy nie ma takiej gwarancji, a ja czasami porównuje sobie mój związek z facetem z przeszłością ze związkiem kuzynki, która ma faceta z czystą kartą. I mój i jej facet są w podobnym wieku. Tylko ja jestem pewna miłości mojego faceta, wiem, że razem damy radę i wszystko dla siebie zrobimy, a ona? Po prostu mi jej żal. Zakochana, a facet ma ją gdzieś. Ona dzwoni, ona pisze, ona chce się spotkać, a on sobie żyje spokojnie z rodzicami, mama gotuje, mama sprząta, mama wszystko robi za księcia. I choć ona sobie zdaje z tego sprawę, bo nieraz rozmawiałyśmy to klapki na oczach i koniec!
Dlatego ja jakoś strawię przeszłość, eks i wszystkie trudności, bo wiem, że mój facet jest tego wart. A jeśli chodzi o eks to nie wiem czy to wszystko co robi ma na celu nas skłócić lub coś w tym stylu, ale ja pewno jej się nie uda.
My jesteśmy dla siebie stworzeni, po prostu!!

Powiało optymizmem;-)

759

Odp: Być drugą i macochą

Piękne smile i o to chodzi w tym wszystkim smile tak mało, a tak wiele, tak łatwo a tak trudno smile
Ja czasami jak jestem wściekła i myślę o tym wszystkim co przeżywam, czego doświadczam, co jeszcze może się przydarzyć, jak źle może być - zastanawiam się - po co mi to, czy warto, czy tego chcę, czy wytrzymam, czy dam radę?
Ale kiedy emocje opadną i patrzę w te jego słodkie, szczere i pałające miłością do mnie oczy, czuję jego zapach i dotyk, widze te jego dłonie i pośladki smile - to wiem, że musi być dobrze, że warto, że tego właśnie pragnę smile to moje szczęście, moje życie, mój facet i moja miłość.
Też jestem władcza, apodyktyczna i wybuchowa - ale zmieniam się, on mnie zmienia i to na lepsze smile tak myślę! Oboje mamy na siebie pozytywny wpływ - mam nadzieję, że tak będzie zawsze, a w magicznej kuli naszego losu znikną ciemne chmury i pojawi się słońce nie tylko w nadziei, ale przede wszystkim w tym co się dzieje, co ma miejsce, w codzienności i w czynach!

Kurczaki, ależ my kochamy tych facetów smile najwazniejsze, że z wzajemnością smile
Facet ze złamanym sercem (w związku z życiem i oczekiwaniami i rodziną) tak łatwo nie wchodzi w coś drugiego na poważnie, więc na pewno możemy być ich pewne!

Co nas nie zabije to nas wzmocni. Ważne jest tu i teraz smile

760

Odp: Być drugą i macochą

Oleńko! ja trzymam kciuki byś nie zmieniałą poglądów. Ja wolę żyć bez ślubu, niż traktować małżeństwo jako coś z czego, można się wycofać , gdy się nie układa.

761

Odp: Być drugą i macochą

Dziewczyny, jak tam pączusie dzisiaj? Jadłyście?

762

Odp: Być drugą i macochą

Hehe ja zjadłam wczoraj 4pączki Haha.

763

Odp: Być drugą i macochą

Łooooo matko smile a ja pożarłam aż 3 - pyszne były! Pomijam oko 3-4kg co próbuje je zrzucać od pół roku smile hehe! Przyjdzie wiosna i szybko zejdą smile
Jakoś tak szaro się na forum  u nas zrobiło... brakuje mi poczucia jedności sad ale mam nadzieję, że wrócimy do poprzednich rozmów!

764

Odp: Być drugą i macochą

Nic już o pączkach nie mówię, bo się nawpierdzielałam jak dziki reks:D nie wiem kiedy to spalę, w sensie te kalorie znaczy się.
Saphira, przyznam się szczerze, że ostatnio miałam obawy tutaj pisać:( Co napisałam bardziej szczerze, to miałam wrażenie, że dostaję po nosie:( Nie, że od Was, Boże broń,tylko parę razy mi komentarz od innych w pięty poszedł i oklapłam. Zdaję sobie sprawę, że jak się pisze w internecie, to człowiek różne rzeczy przeczyta, ale ja jestem strasznie na tym punkcie wrażliwa. I się potem denerwuję, chociaż nie mam czym;D Bo każdy ma prawo do własnych poglądów, prawda? Nie zawsze i nie wszystkim one się podobają. Ale są. Własne:) Więc zaraz wrócę do wprawy...Poza tym przez moment gdzieś zwiał temat zasadniczy forum;)
Poza tym miałam małego doła. Idę teraz w górę, więc mogę się zacząć na nowo udzielać:)
Siedzę sobie dzisiaj i piję winko, odstresowując się po ciężkim tygodniu pracy. Exi ma gorącą linię, mała dzisiaj wróciła do domu i teraz exi żąda zwrotu rzeczy, których dziecku nie dała. Na razie były trzy telefony i pięć smsów, a do wieczora jeszcze daleko. Zaraz będzie dzwonić w rynnę i parapet, bo ktoś jej zrobi psikusa i wyłączy telefon.
Postanowiłam że dzisiaj się tym NIE przejmuję. Jest weekend, jutro się wyśpię i szafa gra:)
No i weekend będzie dla nas;)

765 Ostatnio edytowany przez zyfika (2012-02-20 17:49:37)

Odp: Być drugą i macochą

Witam serdecznie dziewczyny,
piszę tu pierwszy raz.  Jestem w związku dwa lata z moim facetem, który jest po rozwodzie. Rozwód był z powodu faktu, że jego ex go zdradzała. Mnie poznał już pod koniec całej sprawy sądowej, a więc nie mam nic wspólnego z jego rozwodem. Z ex mają córkę - obecnie ma 5 i pół roku.

Dotychczas miałam z córką bardzo dobre relacje. Dziewczynka bardzo mnie polubiła, a wręcz mówi, że mnie kocha, a nawet nazywa mamą. Akurat mnie to średnio cieszy, bo mam podejście na luzie, nie zamierzam zastępowac jej mamy, nie mam takich ambicji, nie chce też wchodzic w drogę jej matce. Pragnę mieć nasze własne dziecko w moim facetem i dla niego być prawdziwą mamą :-) Do jego córki mam podejście przyjacielskie i traktowałam ją na równi, co jej się bardzo spodobało. Lgnęła do mnie bardzo, bardzo lubi sie przytulać do mnie, bawić ze mną, widac, że matka nie daje jej czułości.  Generalnie mój facet bardzo kocha i dba o swoją córkę - córka jego przebywa z nami  dwa lub trzy dni w tygodniu. Gdy ex sie dowiedziała, że jestem z nim razem, zaczęła trochę nastawiac córkę przeciwko mnie, ale raczej słabo jej to wychodziło.

Córka mnie polubiła, były wczesniej okresy, że jego córka była nieznośna, bo ex sie udalo ja na kiaś czas przekabacić, ale zbytnio mi to nie przekszadzało. Jakoś potrafiłam sobie to przetłumaczyć i się tym za bardzo nie przejmować. Na szczęście mój facet z ex ma bardzo ograniczony kontakt, komunikuje sie z nia tylko przez sms lub email, nie odbiera telefonów od niej ze wzgledu na to, że chce mieć wszystko na piśmie. Jego ex strasznie nakłamała w trakcie rozwodu. Czytałam dokumenty (mój facet mi pokazał wszystko), widziałam tam też wzmianke o mnie, która była kłamstwem, więc dlatego wierzę mojego facetowi i nie dziwię się, że on nie chce miec z nia kontaktu. Nie ufa jej i ma bardzo złe zdanie o niej. Ex odkąd wie, że my jestesmy ze sobą razem i szczęśliwi (córka jej przekazuje jakieś tam relacje) to szuka czasamu kontaktu z moim facetem, on sam mi powiedział, że zachowuje się czasami tak, jakby chciała go odzyskać. Nie dziwię się, bo chyba zrozumiała jaka była głupia zdradzając takiego dobrego faceta. Jeśli chodzi o ex to ja czuje sie bardzo bezpiecznie,nie jestem zazdrosna, raczej mam wysokie poczucie własnej wartości.  Wiem, że mój facet mnie kocha, a o ex ma bardzo złe zdanie delikatnie mówiąc, żeby nie używac brzydkich slów.

Ostatnio jednak jego córka robi sie coraz bardzej nieznośna. Mój facet moim zdaniem grubo przesadza i ją za bardzo rozpuścił - gdy ona przychodzi do nas,  oczekuje naszej uwagi przez 100% czasu. To sie staje już nie do zniesienia - cały czas oczekuje żeby jej zapewniać rozrywki, zabawy, przerywa gdy dorośli rozmawiają.  \Zaczynają to zauważać juz także osoby trzecie, np. jej babcia, którą odwiedzamy czasami. Nie da sie porozmawiać ani chwili, bo mała co chwila sie wtrąca, jęczy, marudzi , ciągle ma jakieś humory, naburmusza sie po to tylko żeby zwrócic na nia uwage i sie nia zająć - zrobiła się z niej straszna egocentryczka. Ostatnio już naprawdę przegięła, bo zaczęła nam się pakowac do lóżka i oczekuje żeby tatuś spał z nią, a nie ze mną. Tylko z nia i robi fochy z tego powodu, że tatus ze mna spi w nocy w jednym łozku.  Zaczynam mieć wrażenie, że robi się zazdrosna o tatę, nie pozwala mojego facetowi mnie przytulać, wpycha się za każdym razem miedzy nas, gdy on mnie przytula w ciagu dnia i natychmiast włazi mu na kolana i oczekuje uwagi, robi fochy.  Do tego zachowuje sie coraz bardziej nieznośnie, kaprysi i oczekuje, że całe otoczenie skupi cała uwage tylko na niej. Ostatnio mi powiedziała, że nie moge otwierac szafek w naszym mieszkaniu, tylko ona może i jej tatuś. Ostatnio zaczęło mnie to juz naprawde drażnić. Nie wiem czy ex ją znowu zaczeła nastawiać, czy wynika to może z jakichś innych względów, że córki w w tym wieku robia się zazdrosne o tatę i zaborcze.

Probowałam rozmawiac o tym z moim facetem. Na poczatku było trudno mu to przetlumaczyć, stawał w obronie córki, tłumaczy mi, że ona jest jeszcze dzieckiem, że nie rozumie, że sie zle zachowuje, albo że komus sprawia przykrość. Mój facet chyba do końca tego nie rozumie jeszcze, ale wytłumaczyłam mu, że w ten sposób wychowuje egocentryczke i to go ruszyło chyba, bo przyznał mi rację, że faktycznie ona tak się zachowuje i widzę, że i jego to czasami drazni, chociać on ma anielska cierpliwośc do niej. Ja nie mam ażtakiej cierpliwości. Dziewczynka, gdy jest u nas ma same przyjemności, żadnych obowiązków. Moim zdaniem powinna juz umieć czytać, pisać, liczyć (dzieci w jej wieku już to potrafią, niektóre licza nawet do miliona, a ona nie potrai policzyc nawet do 20). Mój facet sam powiedział, że chce jej jakos wynagrodzić teb czas, gdy sie nie widzą. Ale ona gdy jest u nas, to przez całe dnie ogląda bajki, albo oczekuje, że ktos jej wymyśli rozrywki jakies inne rozrywki, zabawy, sama nie potrafi sobie znaleźć żadnego zajęcia. Mom zdaniem to ją po prostu ogłupia. Umysł jej nie pracuje, nie wykazuje żadnej inicjatywy, a jest nastawiona tylko na branie i na podanie wszystkiego na tacy, na gotowe. Nie wykazuje żadnego zainterowania nauką czegokowiek. Matka w domu chyba też jej nie uczy, skoro dziecko do tej pory nie potrafi policzyc nawet do 20. Dla mnie to jest nie do pomyślenia, bo ja w jej wieku była strasznie ciekawa wszystkiego, sama sie nauczyłam liczyć, czytać, po prostu sama tego chciałam, nikt nie musiał mnie zmuszać do tego, czy zachęcać. Sama potrafiłam sobie też wymyślać różne zabawy twórcze.

Jak sądzicie czy dziewczynka w tym wieku ( 5 i pół roku) faktycznie jest taka niekumata i nie rozumie, że sprawia komus przykrość, czy jednak już dobrze rozumie i robi to z premedytacją i chce manipulować nami?  Mój partner twierdzi, że ona nie zdaje sobie spraw z tego, co robi i jej raczej broni. Ostatnio jednak zdarza sie coraz więcej przykrych sytuacji z jej powodu i to sprawia, że mam po prostu zły nastrój, gdy ona jest u nas. Psuje nam weekendy, cale dnie, bo co chwila robi fochy o jakąs pierdołę. Do tego non stop gada, nawija bez sensu, tak po prostu żeby gadać, to jest strasznie upierdliwe. Sa tez dorosłe osoby, które tak nawijaja przez przerwy, ale u nich ma to przynajmniej jakis sens, a u takiego dziecka, które nie ma za bardzo nic mądrego do powiedzenia, jest to po prostu cholernie męczaće, gdy jej sie buzia ani na chwile nie zamyka.

Ja do tej pory jej nie okazywałam swojej niechęci i tego, że mnie zaczyna drażnić. Mam wrażenie jednak, że chyba wchodzi nam na głowę. Wydaje mi się, że jestem za dobra dla niej. Napisałam tutaj, bo tak myślę, ale jej tego nie mówię i nie okazuję. A to dlatego, że mój facet jej broni zawsze twierdzać, że jest mała i nie rozumie, a ja jestem dorosła. No więc jestem dorosła i miła dla niej, mimo że ona staje się nei do wytrzymania, ale od kliku dni czuję,  ze miarka sie przebrała i zaczęłam się zastawiac nad tym, czy ja chcę takiego zycia, czy ja to wytrzymam.

Gdy jej nei ma, jest tak cudownie i miło, ja oddycham z ulgą, gdy ona wraca do swojej matki. Mój partner chyba też ma jej dość momentami, chociać raczej nie mówi tego na głos, ale widze po nim, że go doprowadza do szału. Niestety zdarza sie tak, że mój facet swoja frystrację wyladowuje bardziej na mnie za jej fochy, w takim sensie, że ona psuje humor wszystkim wokół, wszyscy robia sie nerwowi i elektryczni i przestaje być miło. Czy ja przesadzam? Może ktoś z Was ma podobne problemy?

Pozdrawiam

766

Odp: Być drugą i macochą

Witaj Zyfika:)
Ja poznałam córkę mojego partnera, gdy miała 4 lata, obecnie ma 8. Od czasu do czasu nawet teraz przydarzy się jej, że się wepchnie między nas, albo będzie próbowała skupić na sobie 100% uwagi. Nigdy jednak nie było problemu, gdy myśmy się przytulali, albo okazywali sobie czułość w jej obecności.Nigdy nie próbowała pakować nam się do łóżka, długo jednak nie potrafiła sama zasypiać i mój siedział z nią dopóki nie usnęła. Ale też miała powiedziane, że spanie z nami jest wykluczone, ma swój pokój i swoje łóżko (co nie znaczy że nie wstajemy do niej jak trzeba).Fakt faktem, że czasem rzeczywiście próbuje przerywać, gdy rozmawiamy, gada żeby gadać, żeby tylko po prostu coś powiedzieć, żeby nam przerwać i wyciągać jakieś swoje tematy. To jest w jakiś sposób naturalne, niektóre dzieci wymagają zwiększonej uwagi, po prostu tak jest i tego się nie zmieni. Zastanawia mnie natomiast fakt, skąd u Waszej małej wzięło się takie zachowanie, skoro wcześniej nie miało to miejsca. Być może rzeczywiście jest tak, że matka ją nastawia, a może po prostu jest to efekt, że mała zaczyna rozumieć, że rodzice nie są razem, nie zejdą się i w ten sposób próbuje przeciwdziałać. I to jest jej sposób na przeczekanie sytuacji, może myśli, że jak się będzie w ten sposób zachowywać, to Ty znikniesz i znowu tata będzie z mamą. Myślę, że przede wszystkim należy partnerowi zwrócić uwagę na taki aspekt sytuacji. On zapewne czuje się winny, że go nie ma przy córce przez 24h i dlatego pozwala jej na więcej, chcąc wynagrodzić dziecku nieobecność. Nie popieram zapewniania dziecku rozrywki tzw. "przed telewizorem". Walczę z tym jak mogę, przy pomocy partnera lub bez niej, bo pamiętam jeszcze niedawno mała potrafiła przesiedzieć przed telewizorem cały dzień, nic nie robiąc konkretnego, albo robiąc 15 rzeczy naraz dla odmiany. Wszystko przy tv. Rzeczywiście, ogłupiało ją to, można powiedzieć, bo ciężko ją było zachęcić do zrobienia jakiejkolwiek innej rzeczy. Trudno ją było przy tym czymkolwiek zainteresować. Zmieniło się, odkąd poszła do szkoły, generalnie ma po prostu mniej czasu na tv i uważam, że jest ok, bo zaczęła sama znajdować sobie zajęcia, interesuje się innymi rzeczami, niż tylko bajki w telewizji. A miała etap, właśnie chyba tak około5-6 lat, kiedy rano nie można było jej ubrać, nie włączywszy telewizora, bo jej się zaraz syrena włączała.
Z tym liczeniem...faktycznie, chyba powinna już umieć liczyć chociażby do 20...I rozróżniać literki....
Myślę, że nie przesadzasz, jeżeli Twój facet nie zajmie właściwego stanowiska, to może rzeczywiście być Ci ciężko. Musisz się liczyć z tym, że "będzie miał focha" jeżeli cokolwiek zaczniesz przeciągać na swoją stronę, nawet jeżeli masz rację, to jemu będzie trudno fakt ten uznać. Uważam, że przede wszystkim oboje powinniście trzymać wspólny front, należy porozmawiać z małą, może wyjaśni, dlaczego się tak zachowuje (swoimi słowami, które trzeba będzie przesiać przez sito, ale sens załapiecie), a potem konsekwentnie wcielać w czyn postanowienie. Dziecko się tak zachowuje, bo ma zgodę na takie działania, jak zobaczy, że fochy przestały skutkować, to przestanie. Ja generalnie też, przyznaję się ze skruchą i bez bicia, mam okresy, kiedy oddycham z ulgą jak mała wraca do mamy. Jestem po prostu zmęczona, chcę mieć czas tylko dla siebie i swojego faceta. Nie jesteś w odczuciu odosobniona. W takich związkach uczucia skrajne występują bardzo często, bo człowiekiem rzucają emocje, których wcześniej nie znał, a w innych sytuacjach by nie doświadczył. Tak więc spokojnie. A o manipulowaniu dorosłymi przez dzieci ktoś tu już pisał wcześniej, są takie przypadki i wcale nie zdarzają się tak rzadko.
Jeżeli chodzi o wyładowywanie frustracji na Tobie...Bywa i tak. Ja się nauczyłam ubierania wtedy w grubą skórę, i za każdym razem jak mój próbuje (na całe szczęście zdarza mu się to bardzo, bardzo rzadko) to po prostu olewam temat. Rozmawiam z nim, jak przytacza racjonalne argumenty i jak już jest spokojny.
Pozdrawiam:)

767

Odp: Być drugą i macochą

moje drogie panie - dzieci nikt się nie pytał czy chcą, żeby rodzice mieszkali osobno - a panowie SĄ ojcami 24 godziny na dobę. Czy to się komuś podoba czy nie.
Jeśli ktoś chce mieć czas tylko dla swojego faceta i siebie to niech szuka sobie chłopa bez dzieci.
Właśnie z takich powodów - żeby moje dzieci nie oglądały jak ich tatuś "przytula" się z inną panią, żeby nie czuły podświadomej niechęci i zniecierpliwienia, że swoim zachowaniem komuś przeszkadzają, żeby nikt nie mówił - że oddycha z ulgą jak dzieci znikają - wymusiłam na moim mężu, który "zaczyna życie od nowa" wizyty u dzieci u mnie w domu.
Co do umiejętności małych dzieci - nauka czytania - rozpoznawania liter obecnie rozpoczyna się w szkole, nie każde dziecko chłonie wiedzę naukową. Dziecko trzeba zainteresować światem. Co w tym kierunku robicie oprócz ograniczania siedzenia przed telewizorem?
Nie oczekujcie, że pięciolatka będzie rozumieć jak wy. Ona się dopiero UCZY myśleć, rozumieć.

768 Ostatnio edytowany przez zyfika (2012-02-21 00:57:50)

Odp: Być drugą i macochą
klopsik napisał/a:

moje drogie panie - dzieci nikt się nie pytał czy chcą, żeby rodzice mieszkali osobno - a panowie SĄ ojcami 24 godziny na dobę. Czy to się komuś podoba czy nie.
Jeśli ktoś chce mieć czas tylko dla swojego faceta i siebie to niech szuka sobie chłopa bez dzieci.
Właśnie z takich powodów - żeby moje dzieci nie oglądały jak ich tatuś "przytula" się z inną panią, żeby nie czuły podświadomej niechęci i zniecierpliwienia, że swoim zachowaniem komuś przeszkadzają, żeby nikt nie mówił - że oddycha z ulgą jak dzieci znikają - wymusiłam na moim mężu, który "zaczyna życie od nowa" wizyty u dzieci u mnie w domu.
Co do umiejętności małych dzieci - nauka czytania - rozpoznawania liter obecnie rozpoczyna się w szkole, nie każde dziecko chłonie wiedzę naukową. Dziecko trzeba zainteresować światem. Co w tym kierunku robicie oprócz ograniczania siedzenia przed telewizorem?
Nie oczekujcie, że pięciolatka będzie rozumieć jak wy. Ona się dopiero UCZY myśleć, rozumieć.

Wiesz, ja też bym wolała żeby mój facet nie miał tego dziecka, on zapewne też wolałby żeby to dziecko było ze mną. Niestety ma dziecko z inną kobietą, która byla puszczalską kłamczuchą i go zdradzała i dlatego prawdziwą rodzinę pragnie założyć ze mną. Jego córka będzie musiała zaakceptować fakt, że przytula mnie i ze mną śpi. Będzie musiala również zaakceptować, że w naszym domu pojawią sie nasze dzieci i tatuś będzie mieć mniej czasu dla niej. Z tego powodu lepiej by było dla niej, gdyby nie była taka egocentryczką, jaką się stala ostatnio. Bo w przeciwnym wypadku będzie jej ciężko zaakceptować fakt, że ma siostrę lub brata, którym my będziemy również poświęcać nasz czas.

A co do ograniczania czasu przez tv, to ostatnio uczyłam ją liczyć. Chciałam naprawdę żeby umiała liczyć chociaż do stu, bo to straszny obciach. Niestety strasznie cięzko jej to idzie, nie kuma zupełnie, nie potrafi sie skoncentrować,nie myśli, robi głupie miny, a mnie ta jej głupota strasznie drażni.  Mój facet poszedł za moim przykładem i zaczął w inny sposób ja uczyć, ale tez nic nie kuma. Nie chcę byc złośliwa, ale inteligencję raczej niestety odziedzieczyła po swojej mamie, która nie skończyła studiów, nigdy nie  pracowała, a mój facet ją utrzymuje.W sumie to uważam, że ja nie mam obowiązku jej uczyć liczyć, bo to matka powinna. Ale matka raczej nie przykłada wagi do własnego rozwoju i nauki, a małej mi się zrobilo szkoda trochę, że tak odstaje od innych dzieci w przedszkolu, że postanowiłam ja nauczyć liczyć. Ale nic nie kuma. Katastrofa. Nie wiem, jak sobie będzie radzic w szkole.

769

Odp: Być drugą i macochą
klopsik napisał/a:

Właśnie z takich powodów - żeby moje dzieci nie oglądały jak ich tatuś "przytula" się z inną panią, żeby nie czuły podświadomej niechęci i zniecierpliwienia, że swoim zachowaniem komuś przeszkadzają, żeby nikt nie mówił - że oddycha z ulgą jak dzieci znikają - wymusiłam na moim mężu, który "zaczyna życie od nowa" wizyty u dzieci u mnie w domu.

Nie wymigujmy się dziećmi droga pani-mamo. To ty masz większy problem ze świadomością, że twoje dzieci widziałyby tatusia przytulającego "inną panią" , a nie twoje dzieci. To ty sobie nie potrafisz poradzić z ta swiadomościa dlatego przerzucasz to na dzieci i one są dla ciebie wygodną wymówka.
Jakos nie zauwarzyłam takioego problemu u "naszej" młodej. Wręcz przeciwnie, jest przeszczęsliwa jak sie przytulamy i całujemy i sama czasami nas chwyta i mówi przytulcie sie teraz. A potem sama obejmuje nas oboje i sie do nas przytula. I tak bylo jak miała 4, 5, 6 i tak jest i teraz. Dziecko potrzebuje widziec miłości. A to, że to ty nie potrafisz sobie z tym poradzić albo potem nie chcesz słuchac jak dziecko opowiada, że tata sie przytulał albo całował z inna pania to twój problem. Ciekawe czy będziesz taka chetana i oddawała dzieci ojcu jak sama znajdzies sobie nowego faceta i będziesz go prztulała. Podiejrzewam, że teorie juz nie będa się ciebie trzymały i juz nie beda tak funkcjonowały. Bo przeciez mama wolno byc szczęsliwą.

klopsik napisał/a:

Co do umiejętności małych dzieci - nauka czytania - rozpoznawania liter obecnie rozpoczyna się w szkole, nie każde dziecko chłonie wiedzę naukową. Dziecko trzeba zainteresować światem. Co w tym kierunku robicie oprócz ograniczania siedzenia przed telewizorem?
Nie oczekujcie, że pięciolatka będzie rozumieć jak wy. Ona się dopiero UCZY myśleć, rozumieć.

wybacz kochana ale to ja i mój maż,a jej tata nauczylismy młoda pisac, czytac, liczyć wiązac buty, myć sie, ubierac itd. Jej mausia do tej pory za nia to wszytko robi i dorabia zadanie bo sama szybciej zrobi zamiast poświęcić dziecku troche czasu wytłumaczyc i poromawiac. To raczej mausia jest znana z puszczania dziecku od rana do wieczora tv bo ma wtedy wolne. Więc pytam co ty robisz?
Pięciolatki potrafia świetnie łączyc fakty a manipulacje potrafia miec opanowana do perfekcji i trzeba byc mega ignorantem albo miec po drodze z tym, żeby tego nie zauważać. Nasza mloda tez świetnie wie, gdze sa ewentualne słabe punkty czyjes i nieraz cos powie albo zrobi i patrzy, czeka na reakcje. Świetynie tez wie co zrobić aby zyskac dla siebie przec celowe opowiadanie kłamstw i głupot jednemu na drugich. Owszem uczy sie myśleć i rozumiec ale tego uczymy się całe życie, a  i bardzo często dorośli tego nie potrafia.

Patrz obiektywnie, a nie ze swoiejgo punktu widzenia. Piszesz, że ojciec jest 24 godziny na dobe, a nie chcesz mu dziecka dać bo cię szlag trafia, że mogło by zobaczyc jak przytula swoja partnerke. To jak ma byc ojcem? Na twoje 24 godzinne zawołania czekac? To ty masz problem z tym i podejrzewam, że równiez nakręcasz tym własne dzieci i siejesz jadem dlatego tak jest.

770

Odp: Być drugą i macochą
Alutka131 napisał/a:

Witaj Zyfika:)
Ja poznałam córkę mojego partnera, gdy miała 4 lata, obecnie ma 8. Od czasu do czasu nawet teraz przydarzy się jej, że się wepchnie między nas, albo będzie próbowała skupić na sobie 100% uwagi. Nigdy jednak nie było problemu, gdy myśmy się przytulali, albo okazywali sobie czułość w jej obecności.Nigdy nie próbowała pakować nam się do łóżka, długo jednak nie potrafiła sama zasypiać i mój siedział z nią dopóki nie usnęła. Ale też miała powiedziane, że spanie z nami jest wykluczone, ma swój pokój i swoje łóżko (co nie znaczy że nie wstajemy do niej jak trzeba).Fakt faktem, że czasem rzeczywiście próbuje przerywać, gdy rozmawiamy, gada żeby gadać, żeby tylko po prostu coś powiedzieć, żeby nam przerwać i wyciągać jakieś swoje tematy. To jest w jakiś sposób naturalne, niektóre dzieci wymagają zwiększonej uwagi, po prostu tak jest i tego się nie zmieni. Zastanawia mnie natomiast fakt, skąd u Waszej małej wzięło się takie zachowanie, skoro wcześniej nie miało to miejsca. Być może rzeczywiście jest tak, że matka ją nastawia, a może po prostu jest to efekt, że mała zaczyna rozumieć, że rodzice nie są razem, nie zejdą się i w ten sposób próbuje przeciwdziałać. I to jest jej sposób na przeczekanie sytuacji, może myśli, że jak się będzie w ten sposób zachowywać, to Ty znikniesz i znowu tata będzie z mamą. Myślę, że przede wszystkim należy partnerowi zwrócić uwagę na taki aspekt sytuacji. smile

Witaj Alutko!
Dzięki za wskazówki i odpowiedź. Tak, jak napisałaś, u Ciebie zdarza się to czasami, że skupia na sobie 100% uwagi.I to jest do zaakceptowania, u nas też tak było wcześniej. Takie  "czasami" jest ok, a nawet bardzo miłe, ale tak, jak napisałam, ostatnio stało sie to naprawde nie do wytrzymania. Ostatnio była u nas trzy dni bez przerwy (piątek miałam wolne, więc z nią byłam sama) oraz sobote i niedzielę zajmowaliśmy się nią już razem z moim facetem. I przez te trzy dni non stop trzeba było jej zapewniac towarzystwo, rozrywki, obslugiwać i jeszcze były cały czas fochy. Nie mogliśmy nic zupełnie zrobić innego. To jest poważny problem, bo np. oboje z partnerem w domu równiez potrzebujemy trochę popracować i po prostu się nie da przy niej. Nie dociera do niej, że ktoś musi godzinę mieć spokój, bo ma pracę do wykonania, ja np. kończę kolejne studia i przy niej nie mogę mieć ani chwili spokoju żeby się pouczyc chociaż godzinę.Mój partner też bardzo dba o swój rozwój, dużo czyta, kształci sie we własnym zakresie. Oboje lubimy sie rozwijać. Dążymy do tego, żeby zarabiać więcej, bo na razie nie stac nas na własne dzieci. Mój facet całkowicie finansuje swoja córkę (jego ex nie pracuje i nigdy nie pracowała)  i w tej chwili nie stać go na kolene dziecko. To mnei tez strasznie wkurza.
Gdy córka partnera widzi, że ktoś się zajął czymś innym,a  nie nią, natychmiast przerywa swoje zajęcie, staje przy Tobie i zaczyna nawijać jakieś bzdury. Dopóki ktoś przy niej jest, gdy np. ogląda bajki, donosi jej herbatki, czekoladki, soczki - to jest ok. Ale gdy ją się zostawi samą i zajmie swoimi zajęciami, natychmiast przychodzi i zawraca głowę. Mówię, tlumaczę, że potrzebuję popracować (mój partner to samo jej mówi), ale nie dociera nic do niej, ona dalej swoje. Jest tak skupiona na sobie, że zupelnie nie zwraca uwagi na to, co sie do niej mówi,jakby zupełnie nie słyszała. Gdy sa jacyś goście, albo my jestęsmy u kogoś - jest to samo. Ma swoje zabawki, ale nie potrafi sie sama pobawić nawet przez chwilę. Oczekuje, że całe towrzystwo będzie zaangażowane w jej zabawę.

No i ta kwestia ze spaniem ostatnio....porozmawiałam z partnerem o tym wczoraj, że dopuścil do tego, że ona  już nawet wkroczyła w nasze życie intymne i tak nie może być. Obiecał mi, że się tym zajmie i to zmieni.

Niestety dopiero teraz po dwóch latach, zaczynam dostrzegać jakie to wszystko jest trudne w takim związku. Wcześniej tego nie było widać.

771 Ostatnio edytowany przez zyfika (2012-02-21 13:56:30)

Odp: Być drugą i macochą

Ja odnoszę ostatnio wrażenie, że mała prowokuje seksualnie mojego partnera. To jest jakieś chore, nie wiem, może matka ją tak nastawia alno uczy takich chorych zachowań...nie mam pojęcia skąd u niej takie zachowania. Zastanawiam się i staram sprzypomnieć, jak ja sie zachowywałam, gdy byłam w jej wieku. Unikałam wszelkich krępujących sytuacji sam na sam z moim tatą od zawsze. Intuicyjnie wyczuwałam, jako mała dziewczynka, że pewne zachowania nie są na miejscu. Nie pakowałam sie rodzicom do łóżka. Owszem, pamiętam, że czasami się bałam sama zasypiać i mama wtedy ze mną leżała, aż zasnę, ale nigdy iei oczekiwałam żeby spac z nimi w ich łóżku, a przebywanie tylko z tatą sam na sam w łóżku odbierałam zawsze jako krępujące i unikałam takich sytuacji. Nigdy nie oczekiwałam żeby spac w jednym łózku z moim tatą - to jest nienormalne.Mała mówi do mojego partnera: weź mnie na ręce jak dorosłą panią, pomęcz mnie jak dorosłą panią, pokazuje mu przy mnie swoje intymne cześci ciała i robi do niego prowokujące miny i mówi "Tato, zobacz moja cipkę"- to chyba nie jest normalne. Ja w takich sytuacjach czuję zażenowanie., mój partner chyba też. Co o tym sądzicie?Nie wiem jak się zachowac w tej sytuacji....

772

Odp: Być drugą i macochą

Zyfka, to że mała chce spać z wami w łózku albo swoim tata to normalne. U dzieci które przeszły rozstanie rodziców często spotykane.

zyfika napisał/a:

Mała mówi do mojego partnera: weź mnie na ręce jak dorosłą panią, pomęcz mnie jak dorosłą panią, pokazuje mu przy mnie swoje intymne cześci ciała i robi do niego prowokujące miny i mówi "Tato, zobacz moja cipkę"- to chyba nie jest normalne. Ja w takich sytuacjach czuję zażenowanie., mój partner chyba też. Co o tym sądzicie?Nie wiem jak się zachowac w tej sytuacji....

Ale to o czym piszesz juz zbyt normalne nie jest i radze wizyte u psychologa. Albo ma skąś zły przykład i ktos w jej obecności tak mówi, albo cos oglądała. Dzieci często nie mają poczucia wstydu, a pokazywanie części intymnych jest dla nich normalne. To raczej dorośli sie wstydza. Ale dbania o swoja prywatnośc powinno sie je uczyc. To co mówi do twojego partnera nie jest zbyt normalne. Jak reagujecie na to? Jak on reaguje? Bo powinien odrazu jej wytłumaczyć i zareagowac,a nie udawac że nie słyszy. Tym bardziej, że z tego co piszesz faktycznie próbuje go prowokowac. Może relacja między nimi nie jest zbyt dobra? A czy dziecko ma kontakt z innym meżczyzną? może warto by było się mu przyjrzec, czy nie ma żadnych podtekstów seksualnych albo molestowania.  A słowo "cipka" skąd zna?

773

Odp: Być drugą i macochą
shedir napisał/a:

Zyfka, to że mała chce spać z wami w łózku albo swoim tata to normalne. U dzieci które przeszły rozstanie rodziców często spotykane.

zyfika napisał/a:

Mała mówi do mojego partnera: weź mnie na ręce jak dorosłą panią, pomęcz mnie jak dorosłą panią, pokazuje mu przy mnie swoje intymne cześci ciała i robi do niego prowokujące miny i mówi "Tato, zobacz moja cipkę"- to chyba nie jest normalne. Ja w takich sytuacjach czuję zażenowanie., mój partner chyba też. Co o tym sądzicie?Nie wiem jak się zachowac w tej sytuacji....

Ale to o czym piszesz juz zbyt normalne nie jest i radze wizyte u psychologa. Albo ma skąś zły przykład i ktos w jej obecności tak mówi, albo cos oglądała. Dzieci często nie mają poczucia wstydu, a pokazywanie części intymnych jest dla nich normalne. To raczej dorośli sie wstydza. Ale dbania o swoja prywatnośc powinno sie je uczyc. To co mówi do twojego partnera nie jest zbyt normalne. Jak reagujecie na to? Jak on reaguje? Bo powinien odrazu jej wytłumaczyć i zareagowac,a nie udawac że nie słyszy. Tym bardziej, że z tego co piszesz faktycznie próbuje go prowokowac. Może relacja między nimi nie jest zbyt dobra? A czy dziecko ma kontakt z innym meżczyzną? może warto by było się mu przyjrzec, czy nie ma żadnych podtekstów seksualnych albo molestowania.  A słowo "cipka" skąd zna?

Cześć Shedir :-)

Nie wiem. My z pewnością tak przy niej nie mówimy, przy nas nic takiego nie oglądała i nie rozmawiałam z nia nigdy na takie tematy. Mój partner też nie używał tego słowa  w stosunku do niej ( używał innego, które moim zdaniem jest ok i mówił jej, że się nie pokazuje każdemu tych miejsc). Trudno powiedzieć skąd to wie, u nas spędza tylko jakieś 25 % tego czasu, co z matką). Albo w środowisku matki, albo  przedszkole. Wiem, że matka jakiś czas temu miała kogoś (juz chyba trzeciego z kolei w tym czasie, odkąd ja jestem z moim facetem),  matka zabierała ją do łóżka we trójkę. Wiem to, bo mała opowiadała.  Być może matka ją tego nauczyła i dlatego nam sie teraz pakuje do łóżka. Nie wiem...Ja właśnie nie reaguję na to, bo nie wiem jak. Gdyby to było moje dziecko, to bym prosto z mostu zapytała, dlaczego sie tak zachowuje i gdzie się tak nauczyła i bym jej wytłumaczyła bez pruderii. Ale to nie jest moja córka i ja nie wiem, czy powinnam się w to mieszać. Jeszcze później ktoś będzie miec do mnei pretensje, że z nia rozmawiam o takich rzeczach i jeszcze posądzi mnie, że ja uczę jakichs niecnych sprawek. Nie wiem w sumie, jak powinnam postąpić.

774

Odp: Być drugą i macochą
klopsik napisał/a:

moje drogie panie - dzieci nikt się nie pytał czy chcą, żeby rodzice mieszkali osobno - a panowie SĄ ojcami 24 godziny na dobę. Czy to się komuś podoba czy nie.
Jeśli ktoś chce mieć czas tylko dla swojego faceta i siebie to niech szuka sobie chłopa bez dzieci.
Właśnie z takich powodów - żeby moje dzieci nie oglądały jak ich tatuś "przytula" się z inną panią, żeby nie czuły podświadomej niechęci i zniecierpliwienia, że swoim zachowaniem komuś przeszkadzają, żeby nikt nie mówił - że oddycha z ulgą jak dzieci znikają - wymusiłam na moim mężu, który "zaczyna życie od nowa" wizyty u dzieci u mnie w domu.
Co do umiejętności małych dzieci - nauka czytania - rozpoznawania liter obecnie rozpoczyna się w szkole, nie każde dziecko chłonie wiedzę naukową. Dziecko trzeba zainteresować światem. Co w tym kierunku robicie oprócz ograniczania siedzenia przed telewizorem?
Nie oczekujcie, że pięciolatka będzie rozumieć jak wy. Ona się dopiero UCZY myśleć, rozumieć.

Czyli Ty do końca życia masz zamiar żyć w celibacie, bo nie wyszło Ci z eks mężem? No bo jak to? Jak będziesz miała faceta to przy dziecku nie będziesz się z nim całowała? Przytulała? Czy myślisz, że Ty masz prawo mieć faceta i na oczach dzieci funkcjonować jak w normalnym związku, a Twój eks nie ma takiego prawa?
A już tak zupełnie niezłośliwie to wielka krzywda dla Twojego dziecka, że może widzieć się z tatą tylko u Ciebie w domu..A wiesz dlaczego? Bo dziecko potrzebuje być tylko z ojcem, mieć z nim swoje małe tajemnice, potrzebuje żeby czasem to tato położył spać, opowiedział bajkę, dzielić z nim swoje zainteresowania. Nie wyobrażam sobie, żeby mój facet nie mógł brać dziecka na parę dni. Ale na szczęście eks mojego faceta ma głowę nie po to żeby czesać i wie, że mały potrzebuje taty (a ona ma wtedy czas dla siebie).
Ostatnio mały uczył się jeździć na nartach..A gdyby mógł spotykać się z ojcem tylko u matki w domu to do tej pory nie wiedziałby co to prawdziwa zima, śnieg, sanki, narty, wyciągi.

Pozdrawiam

775

Odp: Być drugą i macochą
zyfika napisał/a:

obecnie ma 5 i pół roku.

była nieznośna... robi sie coraz bardzej nieznośna.. nie do zniesienia...co chwila sie wtrąca, jęczy, marudzi , ciągle ma jakieś humory, naburmusza sie ...straszna egocentryczka... przegięła, bo zaczęła nam się pakowac do lóżka ... robi fochy...wpycha się...włazi mu na kolana...robi fochy...nieznośnie... zaczęło mnie to juz naprawde drażnić...powinna juz umieć czytać, pisać, liczyć ... nie potrai policzyc nawet do 20... umysł jej nie pracuje, nie wykazuje żadnej inicjatywy... nastawiona tylko na branie...Nie wykazuje żadnego zainterowania nauką czegokowiek... nie do pomyślenia, bo ja w jej wieku... niekumata...więcej przykrych sytuacji z jej powodu...mam po prostu zły nastrój, gdy ona jest u nas... Psuje nam weekendy, cale dnie... robi fochy o jakąs pierdołę...non stop gada, nawija bez sensu...to jest strasznie upierdliwe... nie ma za bardzo nic mądrego do powiedzenia, jest to po prostu cholernie męczaće, gdy jej sie buzia ani na chwile nie zamyka.
...zaczyna drażnić... jestem za dobra dla niej... staje się nei do wytrzymania... miarka sie przebrała...
Gdy jej nei ma, jest tak cudownie i miło... ja oddycham z ulgą, gdy ona wraca do swojej matki... doprowadza do szału. ...ona psuje humor wszystkim wokół

Zyfika, o Twoim stosunku do tego dziecka świadczy stylistyka, jaką zastosowałaś do opisu sytuacji.
Ty jej po prostu cholernie nie lubisz.

Nie rozumiesz w ogole, że to jest D Z I E C K O, któremu zawalił się świat na małą główkę. Jemu trzeba pomóc w jakiś sposób, a nie cieszyć się, gdy już wreszcie zejdzie Ci z oczu.

Twój facet jest jej ojcem i Ty - nawet gdybyś bardzo się starała - tego nie zmienisz.

I nie pisz bzdur, proszę...
Pięcioletnie dziecko nie czyta i nie pisze, a już na pewno nie liczy do miliona.
Owszem, liczyć do 20 powinno, ale nic sie nie dzieje, jeżeli nie zapamięta kolejności cyfr - ma na to czas, gdy pójdzie do zerówki.

Ty lepiej się zastanów, jak sytuację naprawić - skoro nie chcesz stracić faceta albo go unieszczęśliwić.

Natomiast pisanie o "seksualnych prowokacjach" córki wobec ojca jest już - sorry - zwykłą głupotą.
Nie pomyślałaś o ty, że to dziecko mogło Was po prostu ikiedyś w czasie sexu zobaczyć???

Na bank w tej materii dziecko wie tyle, ile zobaczy u dorosłych.

Wybacz, że to powiejm - ale masz bardzo infantylne podejście do tego, o czym tu piszesz.

Piszesz o braku wiedzy u ex - może Ty też byś trochę poczytała o cechach wieku rozwojowego, skoro masz faceta z dzieckiem??

776

Odp: Być drugą i macochą
koma5 napisał/a:
zyfika napisał/a:

obecnie ma 5 i pół roku.

była nieznośna... robi sie coraz bardzej nieznośna.. nie do zniesienia...co chwila sie wtrąca, jęczy, marudzi , ciągle ma jakieś humory, naburmusza sie ...straszna egocentryczka... przegięła, bo zaczęła nam się pakowac do lóżka ... robi fochy...wpycha się...włazi mu na kolana...robi fochy...nieznośnie... zaczęło mnie to juz naprawde drażnić...powinna juz umieć czytać, pisać, liczyć ... nie potrai policzyc nawet do 20... umysł jej nie pracuje, nie wykazuje żadnej inicjatywy... nastawiona tylko na branie...Nie wykazuje żadnego zainterowania nauką czegokowiek... nie do pomyślenia, bo ja w jej wieku... niekumata...więcej przykrych sytuacji z jej powodu...mam po prostu zły nastrój, gdy ona jest u nas... Psuje nam weekendy, cale dnie... robi fochy o jakąs pierdołę...non stop gada, nawija bez sensu...to jest strasznie upierdliwe... nie ma za bardzo nic mądrego do powiedzenia, jest to po prostu cholernie męczaće, gdy jej sie buzia ani na chwile nie zamyka.
...zaczyna drażnić... jestem za dobra dla niej... staje się nei do wytrzymania... miarka sie przebrała...
Gdy jej nei ma, jest tak cudownie i miło... ja oddycham z ulgą, gdy ona wraca do swojej matki... doprowadza do szału. ...ona psuje humor wszystkim wokół

Zyfika, o Twoim stosunku do tego dziecka świadczy stylistyka, jaką zastosowałaś do opisu sytuacji.
Ty jej po prostu cholernie nie lubisz.

Nie rozumiesz w ogole, że to jest D Z I E C K O, któremu zawalił się świat na małą główkę. Jemu trzeba pomóc w jakiś sposób, a nie cieszyć się, gdy już wreszcie zejdzie Ci z oczu.

Twój facet jest jej ojcem i Ty - nawet gdybyś bardzo się starała - tego nie zmienisz.

I nie pisz bzdur, proszę...
Pięcioletnie dziecko nie czyta i nie pisze, a już na pewno nie liczy do miliona.
Owszem, liczyć do 20 powinno, ale nic sie nie dzieje, jeżeli nie zapamięta kolejności cyfr - ma na to czas, gdy pójdzie do zerówki.

Ty lepiej się zastanów, jak sytuację naprawić - skoro nie chcesz stracić faceta albo go unieszczęśliwić.

Natomiast pisanie o "seksualnych prowokacjach" córki wobec ojca jest już - sorry - zwykłą głupotą.
Nie pomyślałaś o ty, że to dziecko mogło Was po prostu ikiedyś w czasie sexu zobaczyć???

Na bank w tej materii dziecko wie tyle, ile zobaczy u dorosłych.

Wybacz, że to powiejm - ale masz bardzo infantylne podejście do tego, o czym tu piszesz.

Piszesz o braku wiedzy u ex - może Ty też byś trochę poczytała o cechach wieku rozwojowego, skoro masz faceta z dzieckiem??

To mało wiesz i mało widziałaś, mimo swojego wieku. Pięcioletnie dziecko liczy do miliona i płynnie czyta. I do tego to dziecko samo się tego nauczyło. Znam je bardzo dobrze.  Być może Ty nigdy nie spotkałaś takiego dziecka, ale to nie znaczy, że nie ma takich dzieci. Prawdopodobnie to dziecko jest wyjątkowo zdolne i faktycznie bardzo mądra z niej dziewczynka, wyjatkowo mądra - naprawdę. Zatem mam bezpośrednio porównanie. Ale powiedzmy, że to wyjątek, jakich zapewne niewiele . Wiem jednak, że dzieci w jej wieku w przedszkolu liczą do stu, co wyraźnie wskazuje na to, że ona drastycznie odstaje od grupy. I wiem również, że jej to bardzo przeszkadza, bo sama o tym mówi, że inne dzieci potrafią, a ona nie. Niestety na tym sie kończy.  Gdy trzeba popracować nad tym, to woli oglądac bajki. Brakuje jej ambicji żeby to zmienić.

Tak, to prawda. Nie lubię głupoty i braku ambicji. Głupota i brak ambicji mnie drażni, obojętnie, czy to jest dziecko, czy osoba dorosła.
Jej nie mam obowiązku lubić, skoro tak się zachowuje, jak sie zachowuje. Zasada jest prosta: ja jestem życzliwa dla każdego i mam do każdego żylicze podejście. Jeśli ktoś również ma takie do mnie, jest ok. Jeśli ktoś za moja żyliczliwość odwzajemnia się  niegrzecznym zachowaniem, to ja również przestaję te osobe lubić. To dotyczy kazdego człowieka, także dziecka. Nie widzę powodu żeby dziecko miało miec jakieś szczególne względy i terroryzowac otoczenie tylko dlatego, że jest dzieckiem.


Mój facet jest ze mna szczęśliwy i dlatego właśnie ze mną jest, a nie ze swoją ex. Myślę, że to jest tak oczywiste, że nie ma co nawet tego rozważać. Jest wyjątkowo inteligentną osobą i moje uczucia są dla niego ważne. Wydaje mi się, że po prostu zazdrościsz, że mam takiego wyrozumiałego i kochającego faceta. :-)

777

Odp: Być drugą i macochą

Szkoda, że Ty nie masz ambicji, aby dowiedzieć się czegokolwiek o psychice dziecka rozwiedzionych rodziców i cechach wieku rozwojowego 5-latki.

Powiem jeszcze raz: stracisz faceta, jeżeli nie znajdziesz w sobie odrobiny zrozumienia dla jego dziecka. Nie wystarczy mu "wyrozumiałości" dla głupoty. Oczywiście, jeżeli ten facet ma olej w głowie - a piszesz, że tak. 
I dodam - tego Ci życzę.

778

Odp: Być drugą i macochą

Witam:)
Klopsik, moim zdaniem sama sobie przeczysz. Nikt nie negował faktu, że ojcem jest się 24h - ale jak ma tak być, skoro dzieci (w Twoim przypadku) widują ojca tylko u Ciebie w domu? Troszkę to sprzeczne. Czyli generalnie, krótko mówiąc, jak komu co pasuje. To raz. Dwa - odnośnie nauki czytania i pisania u pięciolatki - może umieć, może nie umieć, ale jeżeli nie umie jeszcze, to od tego jest dorosły, aby ją tego nauczyć, a przynajmniej próbować, pokazywać, tłumaczyć. Ja już kiedyś napisałam, że nie ma złych dzieci, są tylko dzieci źle ukierunkowane przez dorosłych, a nauka czytania i pisania rzadko kiedy jest tak ciekawa dla dziecka, że chłonie samo. Generalnie to dorosły ma pokazać. I nie ma co się tu spierać, co kto umie a czego nie umie, dzieci prezentują różne poziomy, różnie chłoną. Fakt, że dziecko należy zainteresować, więc POZA OGRANICZANIEM OGLĄDANIA TV staramy się pokazywać "naszej" małej troszkę świata, opisywać rzeczy, opowiadać, grać w gry. Nie napisałam o tym, ale to nie świadczy, że tak nie jest, więc po co od razu kruszyć kopie?
Zyfika, spokojnie. Rozumiem Twoje reakcje, one się po części biorą z bezradności, bo tak naprawdę to człowiek nie wie jak się w danej sytuacji zachować. I nie jest to kwestia lubienia dziecka bądź nie lubienia, nawet własne dzieci czasem męczą, irytują (i niech mi nikt nie pisze że tak nie jest, nie uwierzę, udowodnione naukowo) ale pamiętać należy o tym, że to MY jesteśmy dorośli, dzieci to tylko dzieci i od nas zależy więcej, na nas spoczywa większa odpowiedzialność za własne czyny i reakcje. Powinnaś też pamiętać o tym, że nie Ty jesteś matką tego dziecka, ono ma rodziców, jacy oni by nie byli. Nie oznacza to, że masz stać z boku, ale Twoja rola jest bardziej doradcza. Ja to zrozumiałam i stosuję. Po prostu doradzam w kwestiach dotyczących małej, ale nie narzucam zdania i staram się pamiętać, kto ma pierwszeństwo w decyzjach. I tyle.
Co do seksualnych zachowań, nie wypowiem się w temacie. Po prostu z taką sytuacją do czynienia nie miałam. Fakt, że jest to niepokojące...Może trzeba bardziej poczytać, albo faktycznie udać do psychologa? Nasza mała też długo się nie wstydziła, ani mnie, ani taty, ani ludzi np. na plaży - przebierała się bez problemu na widoku. Zaczęliśmy bardziej tłumaczyć, co to prywatność, co intymność, na swój sposób chyba zrozumiała, bo bardziej zaczyna zwracać na takie rzeczy uwagę. Może po prostu Wasza mała coś przyuważyła, przeniosła z przedszkola i w ten sposób próbuje zwrócić na siebie uwagę...? Na pewno jednak należy reagować, nie zbywać milczeniem ani udawać że się nie słyszy. Dzieci zachowują się tak, jak im się na to pozwala. Określanie granic bywa bardzo pomocne w życiu codziennym.
W takim związku jest trudniej, i faktycznie tego nie widać, dopóki się nie jest razem praktycznie 24 h. Miałam to samo. Jeżeli zadajesz sobie pytanie, czy wytrzymasz, to mówię Ci, że jeszcze nie raz będziesz się pytała sama siebie. Tak to wygląda:)

779 Ostatnio edytowany przez klopsik (2012-02-22 00:37:32)

Odp: Być drugą i macochą
shedir napisał/a:

Nie wymigujmy się dziećmi droga pani-mamo. To ty masz większy problem ze świadomością, że twoje dzieci widziałyby tatusia przytulającego "inną panią" , a nie twoje dzieci. To ty sobie nie potrafisz poradzić z ta swiadomościa dlatego przerzucasz to na dzieci i one są dla ciebie wygodną wymówka.



wybacz kochana ale to ja i mój maż,a jej tata nauczylismy młoda pisac, czytac, liczyć wiązac buty, myć sie, ubierac itd. Jej mausia do tej pory za nia to wszytko robi i dorabia zadanie bo sama szybciej zrobi zamiast poświęcić dziecku troche czasu wytłumaczyc i poromawiac. To raczej mausia jest znana z puszczania dziecku od rana do wieczora tv bo ma wtedy wolne. Więc pytam co ty robisz?
Pięciolatki potrafia świetnie łączyc fakty a manipulacje potrafia miec opanowana do perfekcji i trzeba byc mega ignorantem albo miec po drodze z tym, żeby tego nie zauważać. Nasza mloda tez świetnie wie, gdze sa ewentualne słabe punkty czyjes i nieraz cos powie albo zrobi i patrzy, czeka na reakcje. Świetynie tez wie co zrobić aby zyskac dla siebie przec celowe opowiadanie kłamstw i głupot jednemu na drugich. Owszem uczy sie myśleć i rozumiec ale tego uczymy się całe życie, a  i bardzo często dorośli tego nie potrafia.

Patrz obiektywnie, a nie ze swoiejgo punktu widzenia. Piszesz, że ojciec jest 24 godziny na dobe, a nie chcesz mu dziecka dać bo cię szlag trafia, że mogło by zobaczyc jak przytula swoja partnerke. To jak ma byc ojcem? Na twoje 24 godzinne zawołania czekac? To ty masz problem z tym i podejrzewam, że równiez nakręcasz tym własne dzieci i siejesz jadem dlatego tak jest.

Sytuacja u mnie może jest nieco inna, niż w naszym przypadku, zdaję sobie sprawę, ale każda z was opisuje swoje historie ze swojego punktu widzenia.

Masz rację - szlag mnie trafia, bo wiem kim jest nowa partnerka mojego męża - potrafiła rozłożyć nogi przed nim wiedząc, że dzień wcześniej był ze mną przy porodzie syna, który teraz ma 7 miesięcy. Więc uważam, że nie ma ona nic wartościowego do przekazania moim dzieciom. I nie wyobrażam sobie, żeby potrafiła zająć się moimi dziećmi.

I ponieważ jestem "panią- mamą" staram się chronić moje dzieci. Nie sieję jadem i nie nakręcam dzieci - bo mnie nie obchodzi co mój mąż robi i z kim. Po tym jak usłyszałam, że nie chce rodziny nagle pragnie częstych kontaktów z dziećmi rozwalając mi tydzień swoimi zachciankami - kino, spacer oprócz ustalonych dni, kiedy jest z nimi sam na sam. Kiedy przychodzi, mnie nie ma w domu - pracuję,albo mam czas dla siebie. Nie siedzę i nie pilnuję tego co oni robią. Córka dzięki temu może pochwalić się swoimi osiągnięciami, pokazać książki, pograć w swoje gry w domu.
Chociaż jestem wściekła, bo ten tchórz po prostu uciekł od obowiązków - a teraz zgrywa dobrego i kochającego tatusia.

Kocham swoje dzieci, wiem, że one go potrzebują, on chce kontaktu z dziećmi i ja mu go nie zabraniam pomimo ogromnego bólu, który mi zadał. Wyraziłam się nieprecyzyjnie - przeprowadziłam rozmowę z mężem na temat jak wyobraża sobie kontakty z dziećmi. Pomimo tego co zrobił musiałam myśleć za niego i zrobić wszystko tak, żeby dzieci cierpiały jak najmniej. Bo on najlepiej zabrałby tylko córkę ( a co z synem?) do "siebie" na godzinkę, dwie, a potem z powrotem do mamy - niech ubierze, nakarmi. Pobawić się -i na razie. A mama potem tuli, tłumaczy dlaczego tak jest, że tata nie mieszka w domu, jest świadkiem wszystkich emocji.
Zapytałam się, czy uważa, że ta pani powinna pojawić się w życiu naszych dzieci. Sam stwierdził, że nie. Do rozwodu. Miał złożyć pozew, ale czekam drugi miesiąc i cisza. Ja nie mam teraz czasu biegać po sądach i adwokatach.

Sprawa wspólnych wczasów jego z dziećmi też ucichła... chociaż zapytałam się czy chce zabrać córę w czasie ferii.
Kilka tygodni przed feriami zadał pytanie córce czy ona chciałaby jechać z nimi w góry... nie informując mnie o niczym.
Jeśli to mają być te tajemnice między córką a ojcem...
A potem tłumaczył się, że zapytał się jej tylko czy chciałby jechać gdyby potencjalnie była taka możliwość, nie mając żadnych konkretnych planów.
Tylko, że mała przyszła do mnie i powiedziała, że tato ją chce zabrać z panią ... w góry...
Ale jak przyszło co do czego to on nie jedzie. Po czym po naszym powrocie z ferii sms wieczorną porą do córy - jestem w górach - całus.
To jest jakaś masakra.

Wpuszczam go do domu tylko dlatego, żeby dzieci ucierpiały w tej sytuacji jak najmniej. Dla ich dobra.
W "nowym domku" pali się papierosy, nie ma miejsca na nocowanie, więc nie są to warunki dla małych dzieci. Nie będą spały na podłodze.
Zgodziłam się, żeby córa pojechała zobaczyć jak tata mieszka, bo chciała, ale uważam, że na tym etapie bezpieczniej czuje się w domu i nie traktuje wizyt u tatusia jako atrakcji.

Czy zamierzam żyć w celibacie? Na razie nie w głowie mi związki, a na pewno nie zamierzam spieszyć się z zamieszkaniem z kimś. O ile w ogóle się na to zdecyduję to wtedy, kiedy będę pewna, że chcę być z tym człowiekiem na dłuższy okres czasu a dzieci będą na tyle duże, że będę z nimi mogła na ten temat porozmawiać. Czyli nieprędko. Każdy z nas dokonuje wyborów. Wybory te wpływają na życie naszych bliskich.
Ktoś kto nie ma własnych dzieci nie rozumie co to znaczy być mamą.

Nie po to chciałam mieć dzieci, żeby fundować im los - kochankowie mojej mamy czy kochanki mojego taty.
Nie uzyskałam odpowiedzi od niego, czy zamierza z tą osobą spędzić kolejnych kilka lat, czy to poważny związek. Dlatego nie chcę jej w życiu moich dzieci, bo obawiam się, że za parę lat będzie następna "partnerka", a potem następna.

Czytam, że denerwujecie się jak matka dziecka dzwoni w sprawach dotyczących dziecka. Skoro wasz partner zdecydował się wcześniej na założenie rodziny to ma obowiązek o nią dbać - jeśli chce uczestniczyć w życiu dziecka to nie tylko w wybrane dni, ale pomaga wtedy, kiedy jest potrzebny. Zwłaszcza jak dzieci są małe. Nie da się żyć według grafiku od - do.
I właśnie to miałam na myśli mówiąc, że ojcem się jest 24 godziny na dobę, a nie przez 24 godziny w określonych dniach. A potem matka niech radzi sobie sama jak coś się dzieje.
Ja doskonale wiem, że dziecko potrzebuje, żeby tata ułożył je do snu, poczytał bajkę. Tylko niestety na skutek sytuacji musi też mieć swoje dwa łóżka - u taty i u mamy. Czy wy też chciałybyście być zmuszone do życia - w piątek, sobotę i niedzielę śpię w jednym łóżku, a poniedziałek, wtorek itd. w innym?
zaraz powiecie mi, że to kwestia przyzwyczajenia.
ALE JA nie tak chciałam wychowywać swoje dzieci.
Nie tego chciałam decydując się na założenie rodziny. Niestety mój mąż pomimo, że metryka się zmienia nic nie zmienił w swojej mentalności i myśleniu.
Teraz usłyszałam, że on nie chciał żony i dwójki dzieci, że zaczyna życie od nowa, ale dzieci się nie wyrzeka, rezygnuje tylko ze mnie, bo spotkał miłość swojego życia na moje miejsce.
(Zastanawiam się na jak długo).
Dla mnie dalej jest osobą, która ma obowiązki wobec dzieci.
Mnie nie interesuje, czy tej pani podoba się czy nie, że informuję o której córa kończy lekcje, kiedy ma przyjść do dzieci. Są sprawy, które wymagają omówienia jak się ma wspólne dzieci, które się WYCHOWUJE.
I mam nadzieję, że żadna (ta czy kolejna "nowa partnerka taty" )nie będzie mówić o moich dzieciach, że są manipulantami i nic nie "kumają" w wieku pięciu lat...

A co do tego co robię z dziećmi? To co matka robić powinna - czytam bajki, rozmawiam, tłumaczę, odpowiadam na niekończące się pytania, chodzę na spacery, robię z nimi zakupy, przygotowuję posiłki, gram w gry, sprawdzam zadania domowe, śpiewam piosenki małemu, podrzucam go, kołyszę, karmię,  przytulam, bawię się. Oprócz tego chodzę do pracy, ćwiczę, spotykam się ze znajomymi, czytam. Co robi w tym czasie tatuś? Żyje swoim życiem - czyli imprezuje, spędza czas w łóżku, ogląda filmy, słucha radia i chodzi ze swoim nowym pieskiem na spacerki.

Taka jest moja historia. Odpowiedzialny tatuś, który kocha swoje dzieci ale nie chciał mieć rodziny...

780

Odp: Być drugą i macochą
zyfika napisał/a:

To mało wiesz i mało widziałaś, mimo swojego wieku. Pięcioletnie dziecko liczy do miliona i płynnie czyta. I do tego to dziecko samo się tego nauczyło. Znam je bardzo dobrze.  Być może Ty nigdy nie spotkałaś takiego dziecka, ale to nie znaczy, że nie ma takich dzieci. Prawdopodobnie to dziecko jest wyjątkowo zdolne i faktycznie bardzo mądra z niej dziewczynka, wyjatkowo mądra - naprawdę. Zatem mam bezpośrednio porównanie. Ale powiedzmy, że to wyjątek, jakich zapewne niewiele . Wiem jednak, że dzieci w jej wieku w przedszkolu liczą do stu, co wyraźnie wskazuje na to, że ona drastycznie odstaje od grupy. I wiem również, że jej to bardzo przeszkadza, bo sama o tym mówi, że inne dzieci potrafią, a ona nie. Niestety na tym sie kończy.  Gdy trzeba popracować nad tym, to woli oglądac bajki. Brakuje jej ambicji żeby to zmienić.

Tak, to prawda. Nie lubię głupoty i braku ambicji. Głupota i brak ambicji mnie drażni, obojętnie, czy to jest dziecko, czy osoba dorosła.
Jej nie mam obowiązku lubić, skoro tak się zachowuje, jak sie zachowuje. Zasada jest prosta: ja jestem życzliwa dla każdego i mam do każdego żylicze podejście. Jeśli ktoś również ma takie do mnie, jest ok. Jeśli ktoś za moja żyliczliwość odwzajemnia się  niegrzecznym zachowaniem, to ja również przestaję te osobe lubić. To dotyczy kazdego człowieka, także dziecka. Nie widzę powodu żeby dziecko miało miec jakieś szczególne względy i terroryzowac otoczenie tylko dlatego, że jest dzieckiem.


Mój facet jest ze mna szczęśliwy i dlatego właśnie ze mną jest, a nie ze swoją ex. Myślę, że to jest tak oczywiste, że nie ma co nawet tego rozważać. Jest wyjątkowo inteligentną osobą i moje uczucia są dla niego ważne. Wydaje mi się, że po prostu zazdrościsz, że mam takiego wyrozumiałego i kochającego faceta. :-)

Zyfka, faktycznie dziecko które znasz jest wyjątkowe ale zwykłego 5 latka nie nauczysz liczyć do miliona. Takie dzieci jeszcze mają zbyt słabo rozwinięta uwage koncentracji. Miozna to robic stopniowo ale jest cięzko bo dla nas coś co jest proste dla 5 latka juz nie. A skoncentrowanie się na tym przez 20 min jest dla niego wręcz niemozliwe. Troche musisz zluzowac. nie wymagaj tez od 5 latki wielkich ambicji bo takie dzieci przeważnie jej  nie mają.

Rozumiem twoje rozgoryczenie. Ja uważam, że z ta małą jets cos nie do końca ok. I nie chodzi o to że nie potrafi liczyć do miliona ale o to teksty jakie strzela i jak się zachowuje. Mimo usilnych przekonań komy5 dla mnie to nie jest normalne, że 5 latka mówi takie rzeczy i tak się zachowuje. I tu raczej bym radziła zwrócić uwage. A najlepiej wybrac się do psychologa z nią. nic nie zaszkoadzi a zyskac możecie wiele.

Posty [ 716 do 780 z 8,269 ]

Strony Poprzednia 1 10 11 12 13 14 128 Następna

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » PSYCHOLOGIA » Być drugą i macochą

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024