Witam.
Jestem pierwszy raz na takim forum.
I pierwszy raz rzeczywiście mam ochotę coś napisać. Bo już nie wiem co robić..
Napiszę pewnie długi post, trochę już się nazbierało, mam nadzieję, że ktoś dotrwa do końca.
Po raz drugi jestem w związku z facetem starszym ode mnie o 9 lat. Poprzedni związek przeszedł nawet zaręczyny ale skończył się totalną tragedią i roczną wojną, depresją, psychotropami, potem piciem a na końcu lekami na sen. Nie wiem czy muszę wdawać się w szczegóły ale generalnie popełniam teraz podobne błędy co w tamtym chorym związku. Czyli kocham za bardzo i mimo wszystko.
Mężczyzna z którym teraz jestem (a raczej chyba byłam, chociaż dalej ze sobą mieszkamy) jest genialny pod ogromną większością rzeczy.
Rany nie wiem od czego zacząć. Chyba najłatwiej mi będzie od początku i po kolei. Z góry dziękuję wytrwałym.
Poznaliśmy się we wrześniu (ubiegłego roku) robiąc wspólny projekt. Zakochaliśmy się w sobie od razu. Przez moją baaaardzo ciężką sytuację w domu (ah te kochane mamusie), ciągłe awantury, telefony do ukochanego z masakrycznym płaczem, powiedział że zabiera mnie do siebie. I pod koniec grudnia zamieszkaliśmy razem. Więc szybko. Było cudownie. Wiadomo. Początki, 24h na dobę razem. 31 grudnia byłam ostatni raz w pracy. Musiałam z niej zrezygnować, bo wyprowadziłam się do innego miasta i bym musiała dojeżdżać do pracy 20 km. W tym czasie miałam również drugą pracę, ale do niej potrzebowałam telefonu i komputera z internetem. Co wiązało się z tym że pieniądze były wtedy jak sama na nie zapracowałam. Czasem było mniej w miesiącu, czasem więcej. Ale przez to, że mam tendencje do popadania w totalny życiowy marazm, nie mogłam siedzieć w domu, bądź w kawiarni od czasu do czasu z laptopem na kolanach. Pracowałam kiedy chciałam. Zdarzało się tak że tydzień nie wychodziłam z łóżka i nie pracowałam. A mój facet 100% pracoholik. Kocha pracować, bo szczęśliwie mu się w życiu ułożyło, że ma możliwość robienia to co kocha i spełnia przy tym swoje marzenia. Idealnie. A w domu laska która leży w łóżku i generalnie ma słabo poukładane w życiu. Jasne ? musiałam przez chwile się przyzwyczaić do nowej sytuacji ? pierwszy raz wyprowadziłam się z domu, oderwałam od ?chorej mamusi?, zakochana, świata poza nim nie widziałam. I tak ten stan przeciągał się przeciągał? W między czasie przerwałam studia, bo doszłam do wniosku że to życiowa pomyłka (i chwała sile wyższej!). Pod koniec maja zabrał mnie do Barcelony na festiwal muzyczny (grupą znajomych tam byliśmy) i wtedy się zaczęło. Dodam, że nigdy wcześniej się nie pokłóciliśmy, nie warknęliśmy na siebie, nie powiedzieliśmy sobie złego słowa. I to jest to w tym wszytskim. My nigdy w życiu się nie pokłóciliśmy! Nie byliśmy nawet dla siebie nie mili! Ja nie potrafie. On też.
Gdy pytałam czy coś nie gra, czy wszystko ok., za każdym razem odpowiadał ?nie, spoko wszystko?. Potem zaczęłam u niego pracować, a raczej dla niego, dostałam swoją działkę za którą byłam odpowiedzialna. I to było straszne. Mieszkać razem i pracować razem. Nigdy tego nie róbcie! Chyba, że to jest jednorazowa, kilkudniowa akcja. Ale nie 3miesięczna. W sierpniu w końcu zaczął coś przebąkiwać. Przestał mówić że mnie kocha (już w sumie w czerwcu), mówił że on ma jakiś problem w głowie, że sam musi sobie z nim poradzić. W połowie sierpnia powiedział, że chyba mnie nie kocha, że to ciągnie się od tego wyjazdu do Barcelony. 18 sierpnia wyprowadziłam się na trochę. Potem on wyjechał na dwa tygodnie i musiałam wrócić bo mamy kota. Mówił że przez te dwa tygodnie wszystko sobie przemyśli i ma nadzieje, że powie po powrocie na czym stoimy. Wrócił i powiedział, że dalej nie wie. No to spakowałam manatki i wynajęłam mieszkanie. Tułałam się tak miesiąc, mieszkałam w dwóch miejscach, ograniczyłam kontakt do minimum. I teraz: byłam nieprawdopodobnie spokojna. Nie płakałam, nie histeryzowałam. Byłam opanowana. Nie miałam nadziei że do siebie wrócimy. W ogóle. Więc byłam taka spokojna bo: 1. wojna w poprzednim związku tak mi dała popalić, że nic mi już straszne nie było. 2. wierzyłam podświadomie że będziemy razem. 8 października spotkaliśmy się i powiedział, że zdał sobie sprawę że mnie kocha i obrzydliwie tęskni. Mówił, że podziwia moje opanowanie i spokój i dzięki temu było mu lżej na sercu, że aż tak się nie męczę. Nie wróciłam do niego, dalej wynajmowałam mieszkanie, ale termin mi się kończył, że tak powiem. W między czasie wyjechaliśmy na 5 dni w góry. I tam się znowu zaczęło. Znowu powiedział, ze coś nie gra, że znowu nie wie czy mnie kocha. Pierwszy raz w czasie tego związku na prawdę się wk*rwiłam! Nie wiedziałam, ze ta umiem. Było słabo. Znowu się zaczęło. I było jak zwykle, niepewna sytuacja w związku a my ?żyliśmy dalej normalnie? Potem miałam wynajmować kolejne mieszkanie na dwa miesiące (kumpel wyjechał i miałam się kotem zajmować i przy okazji tam mieszkać). Tylko że kolega dwa dni przed przeprowadzeniem się do niego powiedział, że jednak ktoś inny tam się wprowadzi. I zostałam na lodzie. No to mój facet powiedział, że mogę u niego pobyć kilka dni zanim nie znajdę nic nowego. 100 razy się pytałam czy na pewno mogę, czy nie ma nic przeciwko. Niby wiedzieliśmy, że nie możemy mieszkać razem, że on jeszcze nie może, że przez to że tak szybko się do niego wprowadziłam ominął nas etap ?umawiania się na randki? i spotykania się 3 razy w tygodniu.
Ale wprowadziłam się, bo naprawdę nie miałam gdzie mieszkać. I po 3 dniach się posypało. Dziwna atmosfera, chodził spięty po domu. Masakra. I tak to ciągnęliśmy nie wiadomo po co. Ja go kocham strasznie mocno. Przyjaciółka mi mówiła że on mnie krzywdzi, że nie ma ?jaj? żeby zdecydować czy jesteśmy razem czy nie, że nie mówi co czuje i tak dalej. Generalnie pomijam maaase rzeczy, bo czytalibyście to jeszcze dobrą godzinę. Ale i tak piszę dużo, bo każdy drobiazg ma wpływ na sytuację. I chcę żebyście lepiej ją zrozumieli. Nawet przecież ogromny wpływ na zrozumienie tego może mieć fakt że byłam wykorzystywana seksualnie w dzieciństwie (o dzięki ci internecie za twą anonimowość). Dwa dni temu mieliśmy poważną rozmowę. Jedną z wielu ale konkretną. Powiedział, że nie chciał, żebym tu zamieszkała, że to powrót do poprzednich schematów, sytuacji, miejsca. I przyznał się do błędu że sanowczo tego nie powiedział. Na siłę bym coś znalazła, ale cholernie ciężko. Powiedział, że nie umie ze mną być, że nie czuje tego co by chciał czuć, że czegoś mu w tym związku brakuje. Ja jestem najbardziej wyrozumiałą osobą na świecie, kochającą, nie wpieprzającą się w jego pracę itd?. Kocham za bardzo. Po trzeciej takiej akcji normalna kobieta zostawiłaby go w cholerę. Bo ile można tak się męczyć. I w tym cały mój problem. Że mimo wszystko ja to wszystko znoszę i to całkiem spokojnie. Bo strasznie kocham. To chore. Dodam, że po tamtej pracy z nim, innej jeszcze nie znalazłam?. A to już będzie 2 miesiące. I wróciliśmy do dokładnie takiej samej sytuacji jak wcześniej. Mieszkam z nim, nie mam pracy. Ale totalnie się zmieniłam. Szukam pracy codziennie, szukam mieszkania. Ożywiłam się troszeczkę (flegmatyk jestem i spokojny człowiek, bez pasji i zainteresowań, to też mnie i jego boli). Teraz nie śpimy już w jednym łóżku. Niestety dalej razem mieszkamy.
Kochani. Czy to ma jeszcze sens? Mówi, że przez to jak się różnimy, nie wierzy że będziemy dalej razem. Ale chce! Mówi że strasznie chciałby mnie kochać, bo jestem wspaniała. Uwielbia mnie i to go tak strasznie boli. Bo chciałby mnie kochać, ale nie umie. Co ja mam robić.
Dziękuję za przeczytanie