Cześć dziewczyny.
Szczerze przyznam nie czytałam postów w tym temacie, przejrzałam tylko pobieżnie, bo ilość stron z lekka mnie zabiła, ale z pewnością chociaż te ostatnie zamierzam nadrobić 
Jestem świeżo po lekturze 'Kobiety, które kochają za bardzo' i przynam, że mam taki mętlik w głowie, że już nie wiem co ze sobą począć.
Moja sytuacja jest jakby wzięta z jednego przykładu z książki.. na początku września zeszłego roku wplątałam się w romans z moim szefem, żonatym notabene. Kiedy to się zaczęło sama jeszcze byłam w związku (prawie trzy letnim). Nasz związek nie był nieudany, ale ze szczęśliwy to zwłaszcza w ostatnich miesiącach bym nie powiedziała.
W wakacje poszłam na staż np i poznałam JEGO. Z początku po prostu nawet nie zwróciłam na niego zbytniej uwagi (jest szefem działu technicznego, a ja staż miałam w administracji) ale z czasem zaczęliśmy razem pracować, mi tez zaczęło zależeć żeby po stażu dostać tam prace, bo naprawdę dobrze się tam czułam, wszyscy byli ze mnie zadowoleni itd...
no i zaczęliśmy ze sobą co raz więcej pracować, zaczęły się lekkie podteksty z jego strony, ale nie brałam tego aż tak pod uwagę, zreszta - podobało mi się, ze najwyraźniej jest mną zainteresowany.
Później sam zaczął rozmowę, ze wcale nie oczekuje ode mnie absolutnie żadnych seksualnych rzeczy, chodzi mu tylko o prace... właściwie przyjęłam to z ulga, bo przecież on żonaty i mój szef, a zreszta ja mam faceta. no, ale... jak już ustaliliśmy ze 'nic od siebie nie chcemy' to zaczęliśmy flirtować już zupełnie otwarcie, a bo to na żarty.
Nie minęło wiele czasu, kiedy przyznał, ze się zakochał. Ja nie odpowiedziałam, powtarzałam tylko, ze tez go bardzo lubię i... brgnęłam w to co raz głębiej. Zaczął się dotyk, przytulanie, żarty o pocałunkach czy nawet czymś więcej zaczęły się mnożyć, do tego wywołując co raz to większa radość u mnie. W pewnym momencie (tak naprawdę było to może z dwa tygodnie po tym jak on to powiedział) również przyznałam, ze go kocham.
Przyszedł pierwszy pocałunek, potem się ze sobą przespaliśmy... ja zerwałam z chłopakiem i się przeprowadziłam... do biura. Ponieważ mamy dwa pokoje dla pracowników. W zasadzie miało być tymczasowe, bo ja się zapierałam, ze znajdę sobie coś swojego, ale on powiedział, ze będzie lepiej jak zostanę, ponieważ w ten sposób, możemy być razem na noc i nikomu tłumaczyć.
Cały czas powtarzał, ze mnie kocha, ze chce żyć ze mną, ze nie wyobraża sobie życia beze mnie. Zwłaszcza mocno przeżył święta i sylwestra, były łzy, ze nie chce nigdy więcej spędzać takich dni beze mnie.
Jak wyjechałam na pare dni z rodzicami w lutym to tez przeżywał, ze nie może tak, ze musi w końcu odejść od żony.
(Maja razem 5 letnie dziecko i z tego co mi powiedział, są razem tylko z tego względu, ponieważ ona była przekonana, ze nie może być w ciąży, raz się przespali i bach... ślub tez wzięli, żeby łatwiej było się wyprowadzić do Niemiec).
Ja cały czas byłam bardzo sceptyczna, podchodziłam do jego obietnic z wielkim dystansem. Ale po wyjeździe z rodzicami, kiedy moja mama otwarcie przyznała, ze akceptuje ten związek (ponieważ na początku bardzo mnie przestrzegała, ze on starszy, ze żony nigdy nie zostawi). To podziałało na mnie bardzo uspokajająco i tak naprawdę od tego czasu zaczęłam żyć w bajce pt. "Na pewno będziemy razem i to już niedługo".
Problem w tym, ze... chwile w zasadzie po tym jemu jakby się odmieniło, przestał tęsknić, przestał mnie całować, przytulać i przychodzić do pracy o 7 zamiast o 9 w dnie kiedy spał "w domu". A ja zaczęłam wariować. Pytać się, naciskać i być wiecznie smutna. Próbowałam tłumaczyć, ze ja tak nie mogę, ze mam dość tego wszystkiego itd... Wiec on odsunął się jeszcze bardziej.
Tydzień temu w końcu dłużej porozmawialiśmy i wyjaśnił, ze to przez to, ze już z nim nie pracuje (jego praca jest dla niego najważniejsza na świecie tak naprawdę) ze się nie interesuje ze nie mam inspiracji, która tak pokochał na początku we mnie.
Problem w tym, ze ja wiem, ze się wycowałam. I zrobiłam to dlatego, ze on zaczął trzymać dystans, na pytania o prace prawie mi nie odpowiadał, straciłam jakikolwiek dostęp do informacji. Nawet jak jedliśmy razem z innym współpracownikiem
(Który mieszka ze mną w biurze razem, bo przecież wszyscy musza myśleć, ze to z nim jestem, a nie z szefem.. przy czym to już kolejna zawiła historia).
rozmawiali ze sobą po węgiersku, ktorego nie znam. Na początku kładł bardzo duży nacisk żeby mówić po angielsku a teraz... tylko węgierski i węgierski.
Straciłam wiec inspiracje do pracy, a on podsumował to tak, ze dlatego on "robi teraz dalej ale sam, bo nie będzie się dla mnie zatrzymywał".
Ostatnie co się od niego dowiedziałam, ze może musimy faktycznie dać sobie przestrzeni i mam się pozbierać, bo on na moja umęczona minę patrzeć nie będzie.
Dla niego jest jasne - jest problem, nie ma siedzenia i płakania tylko należy to rozwiązać i iść dalej.
Poczułam się zostawiona, ze on w takim razie mnie już nie kocha i co ja teraz zrobię.. mieszkania nie mam, moja praca opierała się głównie na pracy z nim.
Wczoraj w Empiku wpadła mi książka KKZB. Przeraziłam się gdy to przeczytałam, bo naprawdę zobaczyłam tam siebie. Prasowanie koszul, robienie kawy, jedzenia, pilnowanie żeby wypił choć trochę wody w ciągu dnia oraz miliony razy, gdy robiłam masaż, bo biedactwo bolą plecy... O tym jak się starałam podczas seksu oraz jaka przyjemność mi sprawiało, ze jemu jest dobrze, ze on jest tak zadowolony ze mnie...
I jestem naprawdę w kropce. Z praca wymyśliłam, ze spróbuje się trochę odciąć i spytać właściciela firmy w administracji czy jemu jakoś nie mogę pomoc. Zmieniać pracy naprawdę nie chce i... nie chce tez rezygnować z związku z nim. Widzę w nim człowieka, który naprawdę nie pozwoli mi wpadać w moje nieszczęście, nic nie robić i marnować czas.
Jednak wiem, ze muszę skupić się na sobie. I znam moje powody dla których chce z nim zostać, ale... zastanawiam się czy po tym co się stało przez ostatni miesiąc, tym jak ja się uzależniłam to jest dobre dla mnie.
Kocham go, wiem to, kocham jego uśmiech i to jak mnie rozśmiesza nieważne jaki mam zły humor. Jednak z drugiej strony, czuje się przy nim ta druga (albo i trzecia, praca, żona i dopiero ja...).
I dlatego mam teraz mętlik w głowie i proszę was bardzo o pomoc. Wyleczyć się znaczy zerwać kontakt, zmienić prace i skupić się na sobie czy jest to możliwe pozostając z partnerem, jednak zmieniając swoje nastawienie...?
Nie boje się być sama. Myślałam o tym i pierwszy raz ta myśl mnie nie przeraża. Nie czuje, ze jeśli go nie będzie to muszę na sile mieć kogoś innego. Jedynie co czuje, to ze chce być z nim tak jak na początku.
Jeśli chodzi o niego, to nie pije, narkotyków nie bierze, przemocy nie pochwala... ale uzależniony jest od swojej pracy.
I naprawdę nie wiem co robić, czy jeśli zostanę i będę walczyć, aby się zmienić to czy mi się to uda jeśli zostanę z nim.
Jak myślicie? Czy aby się wyleczyć należy rozstać się z partnerem?