Jack Sparrow napisał/a:Po prostu ze względu na stan zdrowia partnera jego samopoczucie jest jednak sprawą priorytetową
Ponownie - to jest prawidłowa perspektywa i w takiej sytuacji wszystko jest OK. OK już by nie było, jakbyś go potrzebowała, a on stwierdziłby, że woli sobie pospać. Ale wydaje mi się, ze masz problem ze zrozumieniem tych dwóch odmiennych sytuacji. Bo to robi ogromną różnicę od kogo wychodzi ta inicjatywa.
A ja tak nie uważam. Jeżeli uznajemy, że samopoczucie (podkreślę jeszcze raz - samopoczucie w sensie zdrowotnym, a nie że samo niewyspanie; tak zrozumiałam post autora, że dziewczyna była niewyspana ORAZ źle się czuła) jest ważniejsze, to nie ma znaczenia, czy ja to zaproponuję czy partner. Jeśli coś jest nadrzędne to jest i tyle.
Rita napisał/a:Dla kogoś, dla kogoś rodzina to przykry obowiązek albo ma po prostu luźny stosunek do przypadkowego zbioru ludzi połączonych więzami krwi a chrzestna to niemal nie rodzina, a nie (jak dla mnie) rodzina jako wartość nadrzędna i ludzie, których się kocha POMIMO na dobre i na złe to myślę, nie wczują się. My mamy dużą rodzinę i bardzo z sobą zżytą, widującą się też poza obowiązkowymi świętami i pogrzebami, ale jakby kogoś na pogrzebie zabrakło to rodzina najzwyczajniej w świecie by się martwiła co takiego mogło się stać, że ktoś się wyłamuje ZE WSPÓLNOTY w takim przykrym i trudnym momencie. Ale to my. Żyjący bardzo blisko. I jak ktoś się w rodzinę wżenia (jak mój mąż np) to staje się członkiem rodziny a nie "mężem kogoś".
Jasne. Jak ktoś bogaty, to zły, jak ładny, to głupi, a jak stawia samopoczucie partnera nad to, co wypada, to ma kijowe relacje z rodziną.
W czasie związku miałam w rodzinie dwa pogrzeby, w tym jeden najukochańszej babci, z którą byłam bardzo zżyta. I mimo że byłam w absolutnej rozsypce, to gdyby mój partner źle się czuł, powiedziałabym, żeby został w domu. Oczywiście, że nie byłabym zadowolona, ale nie z niego, a z okoliczności. I gdyby wtedy ktoś z mojej rodziny postanowił ustawiać go do pionu aka wyrzygać swoje frustracje, to do pionu zaczęłabym ustawiać tę osobę ja, bo to nie jej sprawa.
Poza tym ludzie są różni. Mam znajomych, niby zupełnie zdrowych, a z tak fatalną odpornością, że wystarczy jakaś pierdoła, przemęczenie, niedogrzanie itd., żeby kończyli z 1,5 tygodnia L4, półprzytomni i ogólnie bardziej chorzy niż mój chory partner. Dlatego nawet absolutnie niechorująca ja, dla której jest to totalnie obce i, cóż, niezrozumiałe, nie śmiałabym "dyskutować" z czyimś złym samopoczuciem.
I tak, jak w każdych innych okolicznościach oczekiwałabym towarzystwa partnera, tak w tych, uważam, mógłby mnie wspierać i przed wyjściem, i po powrocie. I to by było dla mnie ważniejsze od przykładnego stawienia się na pogrzebie. Bo to faktycznie wygląda jak upieranie się, żeby wyszło ładnie "na pokaz".
Bagiennik napisał/a:Generalnie, jak bardzo fatalnie trzeba się czuć, żeby odwołać czy rezygnować z udziału w jakimiś tam wydarzeniu czy aktywności? O ile nie są to naprawdę poważne kwestie, to czy już np. przy jakimś tam osłabieniu czy lekkim zmęczeniu jesteśmy gotowi czegoś sobie odmówić? Czy przy zwykłym stanie podgorączkowym i lekkim bólu głowy większość z nas od razu leży obłożnie chora w łóżku i się z niego nie rusza?
Jak wyżej - ludzie mają różną odporność. Ja nie choruję, nie licząc covidu, to ostatni raz pewnie w podstawówce miałam jakąś anginę czy coś. A jako że covidem hojnie część rodziny obdzieliła moja mama, to mogłam sobie porównywać, jak to przebiegało - i tak, jak większość miała 4-5 dni zjazdu, gorączki i innych atrakcji, tak u mnie cała objawowa impreza zamknęła się w 24 h. Więc jeśli chodzi o mnie, to mam podejście takie jak Ty, przynajmniej póki mi się odporność nie zmieni. No bo skoro nic się nie dzieje, to z jakiej racji histerie i taryfa ulgowa. Ale, jak pisałam wyżej, mam znajomych, którzy chorują często i hm, może nie ciężko, ale upierdliwie, co sama miałam okazję obserwować. I w takim wypadku absolutnie nie dziwiłaby mnie chęć zostania w domu w przypadku złego samopoczucia, jeżeli standardową karą za zignorowanie tegoż miałby być tydzień leżenia plackiem w łóżku.
Jack napisał/a:Matka miała anse i dąse, bo straciła SIOSTRĘ. Żal, złość, rozgoryczenie i generalnie cały kalejdoskop innych uczuć w człowieku się wtedy wałkuje. To, że gdzieś tam para znajduje ujście w takiej chwili to jest całkowicie normalne. Zakompleksionej gówniarze, która ciągnie twojego syna syna w dół też byś dała po uszach za wyjątkowo słabą wymówkę.
Owszem, zdarza się, ale nie jest to nic chwalebnego. Znaczy, jak się postanowiło wylać na kogoś złe emocje, to należałoby przeprosić. Tego zabrakło.
A co do dawania po uszach gówniarze - ee, no nie? Po pierwsze, to kto ma określić, czy ochrzan jest słuszny czy nie? Jeśli matka, to daje jej to nieograniczone prawo do ochrzaniania partnerki syna.
A po drugie, to nawet jeśli zrobiłabym coś, za co ochrzan by mi się należał, to przecież nie od innej dorosłej osoby, bo i z jakiej racji? Upominać to mnie mogli rodzice, kiedy byłam nieletnia. Teraz relację między mną a partnerem ogarniamy my sami. Jeśli będzie coś nie tak, to omówię to z nim, nikt inny nie będzie mi, ee... dawał po uszach. 
Nie dotyczy to osób towarzyszących, które nie są dla denata, tylko są wsparciem dla swoich partnerów. Taka jest ich rola w takim wydarzeniu.
No właśnie, o to mi wcześniej chodziło! A w zakres wsparcia i ewentualne braki nie powinny się wpierdzielać osoby trzecie.