Cześć,
chciałabym po prostu się wyżalić, porozmawiać z osobami, które obiektywnie spojrzą na sytuację. Nie szukam winnych, po prostu, mój związek chyli się ku końcowi, jest mi smutno, szkoda mi tego wszystkiego. Poznaliśmy się prawie rok temu, od pierwszego spotkania strzała amora, od tego dnia tak nas do siebie ciągnęło, że nie było opcji, aby nie być razem. Oboje wolni, bezdzietni, planujący małżeństwo, dzieci, z dobrą pracą. Ja jestem lekko starsza. Nie chciałam od razu zamieszkać razem, ale bardzo szybko to się stało, przedstawienie mnie rodzinie itp. Po jakimś czasie było mi trudno, bo wszystko było dla mnie nowe, żyłam kilka lat sama, a teraz nowy dom, dzielnica, nowa praca, rodzina, inne spędzanie wolnego czasu. Po dwóch miesiącach chciałam się roztać, lecz kilka dni osobno, uświadomiło mi, że kocham tego człowieka i podjęłam wew. decyzję, że z nim już zostaję i się tego trzymałam. Przeszkadzały mi jego zmiany nastrojów, bałaganiarstwo, krytykanctwo, pouczanie mnie, jak coś ma być robione, bo tedy jest lepiej, optymalniej, korzystniej szybciej, a także małe chęci na wspólne aktywności, wyjazdy, brak planowania wycieczek, siedzeneie w domu w weekendy, ma pojedynczych znajomych, głównie koleżanki, nie poznałam nigdy żadnych kolegów. On z kolei zarzucał mi, że nie akceptuję jego rodziny i wspólnie spędzanego z nimi czasu (dla mnie za dużo w tym wieku, o czym tu rozmawiać z potencjalnymi teściami przez 2, 3 dni z rzędu, planować od raz jakieś urlopy zagraniczne, uważam, że zdrowo jest podzielić czas na znajomych, przyjaciół, rodzinę), że nie szanuję jego podjeścia do pieniędzy (na początku myślałam, że jest po prostu skąpy, ale jak go poznałam bliżej, to okazało się, że on po prostu skrajnie oszczędza, wszystko przelicza na złotówki, optymalizuje jak wydać, kupić coś po najlepszej cenie, ale moim daniem jest to skrajność, brak elastyczności, nawet prezentów nie potrafił przyjmować naturalnie, krępowało go to, nie chiał mi też powiedzieć ile zarabia, bolało mnie to, o mnie wiedział wszystko, bliśmy przecież razem). Na tym tle dochodziło do kłótni, nie raz wybuchłam, bo ile można siedzieć w domu, chciałam od czasu do czasu gdzieś wyjść, coś zobaczyć, przeżyć, a z nim było cieżko. Poza tym, ja lubię aktywność, pójść na spacer, rower, basen, w góry co jakiś czas, uważam, że jest to minimum, jeśli chodzi o dbanie o siebie. Na kanapie też lubię spędzać czas i oglądać Netflixa. Nie jestem tutaj skrajna.
I tak żyliśmy, szczęśliwi, aż do kolejnej kłótni. Wiele rzeczy udało się wypracować, docieraliśmy się moim zdaniem, raz ja zrobiłam ukłon w jego stronę, raz on, choć dziś widzę, że w dużej mierze, to ja odpuściłam wiele spraw, dopasowałam się i z tego powodu pojawiała się względna harmonia. Odkąd ja postanowiłam, że się już wprowadzam na stałe, że wybieram tego faceta i z nim zostaję, to ona zaczął mnieć wątpliowości. Mnie się trudno z nim komunikowało, bo on jest mało elastyczny, mówi bardzo ogólnie, zakłada, że ja odkodowuję jego intencje i słowa, tak jak on. Moim zdaniem, były ogromnie problemy w komunikacji, piętrzył się żal, urazy. Kiedy ja mówiłam na głos jasno o swoich potrzebach, preferencjach, tego, czego mi brakuje, albo jakbym coś widziała, on czuł się niekochany, pomniejszany, nawet niemęski, w zasadzie stosował pózniej strategię rezygnacji, wycofania, a pózniej mówił już o rozstaniu.
Najlepszą rzeczą jest to, że w łóżku, w czułościach był bardzo wlewny. Bardzo mnie kochał, wiem to, nie chciał rozstania, tęsknił, starał się, ale nie wychodziło. Strefa seksu była dla niego cholernie ważna. Tak okazywał uczucia, otwierał się. Mogłby się kochać kilka razy dziennie, ja musiałam się tego uczyć, pokochać to, ale nie byłam w stanie mu sprostać pod tym względem. Dostawało mi się za to bardzo. Żyłam w poczuciu winy. W ogóle, patrzę na to wszystko i zastanawiam się, co ja zrobiłam nie tak, oprócz tych wybuchów złości i czasami krzyczenia w złości (ale bez jaki patologii moim zdaniem), dbałam o niego, jestem samodzielna, zadbana, dość inteligentna, optymistyczna, zaradna, mam poczucie humoru, dbałam o dom i wystrój, czasami gotowałam, w łóżku było świetnie, mam pracę, wprowadzałam go w kręgi znajomych, zachęcałam do aktywności, dbania o siebie. Nie żebym sobie słodziła, mam swoje za uszami, ale okazywałam mu miłość, troskę, wsparcie.
Co się dzieje, że związki się rozpadają, nie komunikowałam w swoim zachowaniu, że nie jestem gotowa na bycie żoną i matką, wręcz odwrotnie myślę. Dlaczego czuję się jak potwór, któremu wmówiono, że rozpad tego związku to przeze mnie, przez moje wybuch złości, że go nie akceptowąłam, poniżałam, obrażałam. Serio? Powiedzenie marudzie szorstkim tonem, że mi czegoś już za dużo, albo żeby się ogarnął, to poniżanie? Zapytanie o to, dlaczego nie przyjaznisz się z mężczyznami, to uwłaczanie jego godności? Pózniej przestałam tych bzdur słuchać. bo wiedziałam, że coś jest nie tak z jego poczuciem własnej wartości, że ma obok siebie osobę, która go kocha, chce z nim być, stara się o niego, a on i tak za chwilę się do czegoś przyczepi. Ja przynajmniej czepiałam się o konkretne rzeczy. Mnie jakieś błahe sprawy dnia codzienniego nie ruszają, nie robię z tgo powodu dramy, a on chyba by tak chciał.
Nie wiem, wczoraj ostentacyjnie odwołał urodzinowych gości i wyjechał do rodziców, manipulując mną tak, że to moja wina, że on teraz już wszystko o nas powie swojej rodzinie, że to finał, próbowałam go zatrzymać, mówiłam, że ma się usppkoić, nieodwalać jakiś scen. No dobrze, niech pojechał do mamusi. Notabene, goście, którzy mnieli to nas przyjechać to właśnie jego mama, tata i brat z dziewczyną.
A więc, szykuje się rozstanie. Nie pozstaje mi nic innego, jak wyprowadzka z jego domu. Moje pytanie jest, dlaczego, pomimo żaliwych uczuć, się rozstajemy. Ja nie chciałam, od czasu decyzji nigdzie już nie uciekałam, a on odwrotnie. Gdzie popełniłam błąd? Czy on wszedł mi na głowę, po co dąży w manipulatywny sposób do rozstania, jest jak granatnik, który niewiadomo kiedy się odpali, prowokuje mnie, tak jakby nie chciał wziąć odpowiedzialności, całą winą za niepowodzenie obarczył mnie - ooo, widzisz, miałaś się zmienić, koniec, rozstajemy się. Czy to jest dojrzałe? Gdzie popełniłam błąd? Oczywiście, jak też mam swoje za uszami i z wielu zachowań, słów nie jestem dumną, nie wybielam się.