Cześć
zarejestrowałem się bo mam pewien problem i nie wiem jak podejść. Może najpierw nieco o nas
Ja 32 lata, ona 24 lata. W związku od prawie 6 lat, po ślubie ponad 2 lata, a od ponad 1,5 roku mamy też córeczkę
Sprawa od początku wyglądała tak, że ja niejako "wyrwałem ją" z domu, w którym było tak-sobie, ojczym mocno ją gnojący, niereagująca na to matka, do tego takie średnie warunki, choć z perspektywy czasu wiem, że to nie wynik sytuacji, tylko wynik tych ludzi - pracują, ale żyją w syfie ogólnie mówiąc.
Na co dzień ok, wspieramy się, w łóżku świetnie ale... Ale żona nie dba o dom, ani o rzeczy w nim. Ja mam dobrą pracę, zarabiam kilkukrotność średniej krajowej i mogłem sobie pozwolić na spore mieszkanie bez kredytu. Teraz myślę nieco do przodu, o tym, że mała będzie potrzebowała pokoju no to może albo większe mieszkanie, albo szeregówka.. I też, jak będę miał w zasięgu, to niemalże bez kredytu. Po to pracuję - zdalnie, z domu, ale jednak cięzko i mając masę odpowiedzialności na głowie - aby zabezpieczyć nas, rodzinę i aby żyło się nam dobrze. Tylko po co, skoro druga strona nie dba o porzadek, nie dba o to, co ja nam zapewniłem?
Trudno mi ocenić samego siebie, ale jako mąż chyba nie jestem zły. Co prawda w kuchni jestem słaby, ale nie wymagam też aby "codziennie był obiadek na stole" bo wiem, że mamy dużo na głowie. Sam o siebie zadbam i jest z tym ok. Poza tym staram się zrobić najwięcej jak się da. Jak pisałem wcześniej, mam odpowiedzialna pracę ale staram się co się da zrobić - pranie co chwila ogarniam, śmieci, sprawdzam czy coś się nie psuje (żonie trudno wpaść na pomysł aby raz na jakiś czas przejrzeć co jest w lodówce), jak dziewczyn nie ma to ze 3x w tygodniu ścieram kurze i odkurzam, do tego oczywiście w wolnej chwili lecę na zakupy. Żona tymczasem, choć młodsza, często zmęczona, mówi że coś zrobi a tego nie robi, zostawia po sobie bałagan i nie zauważa takich rzeczy jak np. resztki jedzenia gdzieś. O szafie nie wspomnę - ja jestem miniamalista, do tego facet, więc wiadomo, nie ma tego za wiele. Z jej strony to się z kolei "wylewa".
Wkurza mnie to niemiłosiernie bo na litość boską to co mamy to efekty głównie mojej pracy i wyrzeczeń. Ja opłacam czynsz, wszystkie rachunku, robię też większość zakupów. Ok, przez jakiś czas nie miała praca i był tylko zasiłek macierzyński + 500 plus więc nie za wiele, ale w sumie skoro nie ma się nic na głowie, to czy aż tyle potrzeba? Teraz pracuje, mała jest obok niej w żłobku (który opłacam ja) więc w jedną i drugą stronę mają blisko i szybko, ale mimo to jest słabo.
Ile ja mam zapierdalać? Chciałbym odświeżyć mieszkanie ale odrzuca mnie od tego pomysłu bo jak myślę o wydaniu kilkunastu tysięcy tylko po to, aby potem ktoś to zlał i zaniedbał...
Próbowałem rozmawiać, ale to na ogół jest albo płacz, albo poprawa na chwilę i zaraz wracanie do tego samego stanu, albo wyrzucanie mi, że nie ma na nic czasu bo ma wiecznie małą na głowie - i tak i nie. Gdyby była nieco lepiej zorganizowana, nie byłoby problemu abym poustawiał sobie pewne sprawy inaczej. Problemu nie ma jedynie z masowym przewalniem czasu na serialu na telefonie. Rozwój? Jakaś nowa wiedza przydatna? Nie bardzo. Tak więc nie widze sensu aby jeszcze więcej czasu dawał, zresztą nie jest też tak, że mnie jako ojca nie ma - bo jestem, bo i karmię i przewijam i staram się poświęcać czas małej, bawić, uczyć ją, to dla mnie skarb.
Przed ślubem zdecydowałem się na rodzielność majątkową. Partnerka nie była zadowolona bo ktoś z rodziny jej gadał że "jak się kochacie to nie powinniście". Ja uważam to za bzdurę. Mam JDG i choćby ze wzgledu na to, na bezpieczenstwo tego co ona ma w sytuacjach awaryjnych (jakby się do czegoś jakimś cudem US dowalił) to dobre zabezpieczenie. Teraz widze, że było też dobre dla mnie w ogóle. Chodza mi po głowie takie myśli jak przeskoczenie na mniejsze mieszkanie, gdzie nie będzie salonu, a jedynie dwie sypialnie, no i wynajęcie sobie biura. Zamiast w domu, będe spędzał dnie tam
Czy to jednak ma sens.. być tak tylko dlatego, że dziecko? Chyba nie, bo jaki jej damy przykład?
Póki co jesteśmy razem, ja czuję, że ją kocham, niemniej jak myśle o przyszłości to nas razem nie widze - bo nie wyobrażam sobie, abym sprzatał wtedy po dwóch osobach, bo co nam wyjdzie z córki, która będzie widziec, że jeden rodzic zlewa, drugi się urabia?
Nie wiem już co dalej robić. Może coś doradzicie... coś, co naprawde zapoczatkowałoby jakieś zmiany w niej. Nie dla mojej wygody, dla niej samej i dla małej. Rodzielić wydatki po równo i niech opłaca też czynsz, rachunki? Nie wiem, czy to ma sens, bo nie widze, aby dbała przesadnie o to, co nawet sama kupiła... To coś z mentalnością, czego nijak nie mogę zmienić