A ja autorze odpowiem z mojego kobiecego punktu widzenia, bo mam prawie identyczną sytuację. W sensie w tym momencie dysproporcje w zarobkach między mną a moim chłopakiem są takie same. Różnica taka, że on ma swoje mieszkanie, więc odpada płatność za wynajem. Ale mimo tego, że wiem, ile mniej więcej zarabia i że zarabia dużo więcej niż ja, to nie oczekuję płatności procentowej. Nawet mimo tego, że wiem, że on więcej jedzenia je niż ja. Za wszystko płacimy na pół, nawet jak wychodzimy na piwo. Dla mnie jest to komfortowa sytuacja, nie czuję się gorsza, słabsza. Ok, jemu udaje się oszczędzać więcej miesięcznie niż mnie. Ale czyja to wina? Nie jego, pracuje na te pieniądze i zapracował sobie na nie.
Mam ten komfort psychiczny, że wiem, że w razie czego by mi pomógł w trudnej sytuacji. Sama staram się też oszczędzać. Ale z powodu dysproporcji w zarobkach nie oczekuję płatności procentowej czy żeby mi dużo rzeczy fundował - gdyby tak było, to rozleniwiłoby mnie to, nie widziałabym potrzeby zmian. Bo mogłabym więcej oszczędzać i jakoś by to leciało. A tak? Chcę mieć więcej pieniędzy na wydatki własne+ na oszczędzanie? Chcę. To mam dużą motywację do zmiany. Do nauki, do zmiany pracy na inną, do dążenia do tego, żeby moje zarobki były większe, co zmniejszy dysproporcję między nami. Nie chcę się oglądać na faceta i oczekiwać, że on pokryje większość wydatków, tylko chcę zarabiać tyle, żeby pokrycie połowy wszelkich wydatków nie było dla mnie bardzo obciążające.
Może twoja partnerka przynajmniej mniej więcej powinna wiedzieć, ile zarabiasz? Zobaczyłbyś wtedy, czy zaczęłaby Cię wykorzystywać na kasę, czy raczej chciałaby Ci dorównać zarobkowo.
Czemu? Wcześniej miałam chłopaka, który zarabiał podobnie jak ja i nic z tym nie robił, żeby było więcej. Taki mieliśmy poziom życia i nie za bardzo czułam motywację, żeby to zmieniać (i zwiększać zarobki), ale teraz mi zwyczajnie wstyd, więc intensywnie dążę do zmiany. Może ona miałaby podobnie?
I edytuję, by dopisać: za wyjścia płacimy pół na pół, prezenty dajemy sobie na każdą okazję, z reguły staram się po równo warte, choć czasem on sam z siebie kupi coś droższego (ale to już jego wola). Do restauracji chodzimy rzadko, raczej wolimy sami gotować (wychodzi taniej i zdrowiej), więc nie mam problemu z tym, że nie stać mnie na wyjścia. Bo też uważam, że nieuczciwie byłoby, gdyby to facet miał zawsze za wszystko płacić. Zwłaszcza, jak w stałym związku jest dużo wyjść.
A mój kiedyś był tak wykorzystywany przez ex - płacił za wynajem (też jej część), za wyjścia, za wakacje, a ona tylko latała i zdradzała go na lewo i prawo. Ma uraz i ja to rozumiem.
Mam też znajomą, która naciągała kolesi na stawianie obiadów. Była w stałym związku, a jak ktoś obcy ją gdzieś zaprosił, to zgadzała się chodzić na spotkania tylko dlatego, żeby ten facet zapłacił jej za obiad, kino, jakieś ciuchy (nie zdradzała, po prostu pozwalała fundować sobie różne rzeczy, a potem "dawała kosza", jak facet chciał czegoś więcej, nigdy nie mówiąc, że tak naprawdę jest w związku)