Dzień dobry Bardzo Was proszę o opinię, bo czuję się jakby mnie walec przejechał i nie wiem co mam ze sobą zrobić
W zeszłym roku zakończyłam 7 letni związek (wspieraliśmy się i nigdy nie usłyszałam, że nie można ze mną pogadać). Temat jest zamknięty.
Poznałam nowego mężczyznę. Był inteligentny, ogarnięty, można było na niego liczyć, generalnie nic do zarzucenia. Spotykaliśmy się kwartał, widać było, że mu zależy. Mnie również zależało, nawet bardzo. Wiele nas łączyło, mieliśmy podobne poglądy w ważnych kwestiach.
Problem polegał na tym, że u mnie w ciągu tych 3 miesięcy wiele się wydarzyło- miałam problemy ze zdrowiem (wspierał mnie), zmarła mi babcia, z którą byłam zżyta, straciłam pracę (covid) i przygarnęłam szczeniaka, którego planowałam od dawna (tymczasowo trzeba było nieco zmienić tryb życia).
Problem ze zdrowiem, utrata pracy, śmierć babci, covid, wojna to wszystko sprawiło, że się załamałam. Nie było po mnie tego widać na co dzień, ale wiedział o tym.
Zerwał ze mną gdy byłam w rozsypce. Totalnie się tego nie spodziewałam. Sądziłam, że mnie wspiera i rozumie, co czuję.
Zarzucił mi, że nie mógł poruszyć ze mną tematów, które chodziły mu po głowie od dawna, bo nie chciał mi dokładać. Przyznaję, że w takim stanie nie miałam nawet ochoty słuchać o (jak się okazało) ciuchach czy jakiś tam sytuacjach z byłymi, część do mnie nie docierała. Okazało się też, że miał uwagi do mojego ubioru i że to było dla niego mega ważne (nie chodzę w łachmanach, w dresie mnie nie widział, w sukienkach owszem ale i w dżinsach), że wolałby mocniejszy makijaż czy odważniej pomalowane paznokcie.
Dla mnie stan po śmierci bliskiej osoby i "ploteczki o ciuchach" są nieporównywalne i jestem pewna, że gdyby to role się zamieniły ja bym uszanowała jego stan i była przy nim. Rzucił jeszcze tekst, że ma pecha do kobiet z problemami (ręce mi opadły- tak jakbym to planowała..) i że gdybyśmy się dłużej znali to on by "tę sytuację dłużej znosił" (w uproszczeniu, ujął to lepiej).
Jak za pierwszym razem powiedział, że chce się rozstać ustaliliśmy, że spróbujemy jeszcze raz (bo dla mnie tematy o których wspomniał spokojnie można przepracować - przyjął wówczas ten argument).
Na następnym spotkaniu powiedział, że potrzebuje czasu. Zgodziłam się na 2 tygodnie, potem mieliśmy się spotkać. Ostatniego dnia wieczorem (tak jakby nie mógł tego zrobić wcześniej?!) napisał, że jednak nie chce się jutro spotkać i, że proponuje, żebyśmy się spotkali na stopie koleżeńskiej w czerwcu (żenująco śmieszne).
W moich oczach to wygląda tak, że teraz mam problemy, w sumie to nawet nie są problemy tylko niesamowity dół psychiczny, to mam sobie radzić sama, a za dwa miesiące jak już się ogarnę to może on łaskawie będzie się chciał spotkać. Chodzi mi też po głowie, że mógł mnie zostawić, bo straciłam pracę- on zarabia bardzo dobrze, ale ja nigdy nic od niego nie chciałam, żeby nie było i nadal bym nie chciała.
Powiedzcie mi proszę czy ze mną jest coś nie tak? Czy w sytuacji gdy psychicznie było mi mega ciężko miałam prawo odpuścić te jego tematy (o których nawet z resztą nie wiedziałam)? Czy to normalne, że zostawia się partnerkę jak ma problemy, gdy najbardziej go potrzebuje? Czy on jest emocjonalnie niedojrzały?
Dla mnie jak się z kimś jest i ludziom na sobie zależy to wspierają się niezależnie od stażu związku (oboje jesteśmy po 30, on 2 lata starszy)
Dziękuję za każdą odpowiedź!