To bardzo ważne, że korzystasz z pomocy psychologicznej, bo ona powinna dać Ci wsparcie w tym trudnym okresie, a przede wszystkim daje nadzieję, że swoją żałobę przeżyjesz w pełni i tak, aby ostatecznie przyniosła ukojenie. To jest konieczne, a niestety niektórzy z nas uciekają od tego procesu, upychając swoje emocje w najgłębsze zakamarki psychiki i samych siebie oszukując, że już nie cierpią.
Lady Loka napisał/a:Powiem Wam, że nie spodziewałam się, że takie sytuacje są aż tak ogromnym sprawdzianem znajomości. Powoli chcieliśmy wychodzić do ludzi, ale ludzie udają, że nie ma problemu! Znajomiz przyjaciele, z którymi rozmawialiśmy o ciąży teraz unikają tematu jak tylko mogą. A przecież nie oni są smutni tylko ja. Wystarczyłoby, żeby zapytali, o czym faktycznie chcę porozmawiać. Ja wiem, że to trudne i że ludzie nie wiedzą, jak reagować, ale to chyba nie jest wielka filozofia, żeby zapytać zamiast zrzucać temat jak tylko się pojawi. Ostatnio chciałam się z nimi pośmiać z sytuacji, którą miałam w ZUSie przy okazji załatwiania dokumentów, to też wyszło tak drętwo. A znamy się lata, długie lata.
Tak, to jest zasmucające, jak bardzo ludzie nie potrafią się w takich okolicznościach odnaleźć i zachować, a przecież wystarczy odrobina wyczucia i empatii. Zawsze to lepsze niż udawanie, że nie ma tematu, a nie ma go, bo to okazuje się za trudne. Oczywiście nie należy zakładać niczyjej złej woli, ale też nie ma sensu usprawiedliwiać takiej postawy, zwłaszcza jeśli Cię dotyka.
Kilka lat temu nagle zmarł mąż mojej kuzynki. Wszyscy dookoła - jej mama, ojciec, najbliżsi jej męża, moja mama, ciotki, inni ludzie - wszyscy zrobili z tego "temat, którego nie ma". Nikt również głośno nie mówił o przyczynach śmierci, choć wydarzyła się tak niespodziewanie i taka wokół tego panowała aura tajemnicy, że podejrzewałam śmierć samobójczą. W imieniu kuzynki o pogrzebie poinformowała nas jej mama, było to dla nas ogromnym zaskoczeniem, ale na pytanie co się wydarzyło, usłyszeliśmy jedynie, że "S. wam powie na pogrzebie". Niemniej sam pogrzeb był na tyle traumatycznym i trudnym przeżyciem, że ze zwykłej delikatności nikt nie pytał. Minęło trochę czasu, spotkaliśmy się wszyscy na rodzinnym zjeździe, zjazd tym razem odbył się u mojej mamy w domu. Jak zwykle poszliśmy na spacer, potem na cmentarz odwiedzić grób mojego taty. Nie pamiętam jak to się stało, ale w pewnym momencie zostałyśmy we dwie, wtedy zaczęłam z nią na ten "zakazany" temat rozmawiać, tym bardziej że okoliczności (cmentarz) były sprzyjające i... wtedy pękła, wszystko się z niej wylało. Okazało się, że - podobnie jak Ciebie - męczyło ją, że inni udają, że nie ma tematu, nikt o tym nie rozmawia, nie pyta o jej emocje, jak sobie radzi, jakby oczekując, że jest nadczłowiekiem i jej trauma nie dotyka.
Wtedy wystarczyła dosłownie chwila normalnej rozmowy, potraktowania jej bólu jak czegoś, co realnie istnieje, czego nie trzeba upychać pod dywan, bo dotknięcie tematu będzie dołożeniem jej kolejnej cegiełki (odnoszę wrażenie, że wielu ludzi w ten sposób myśli), żeby zobaczyć w jej oczach ogromną wdzięczność za to, że wreszcie znalazł się ktoś, kto się tego nie boi, a dzięki czemu ona może zacząć o tym wszystkim, co w niej siedzi, swobodnie mówić.
Dążę do tego, że przypuszczalnie u Ciebie może być tak samo lub przynajmniej podobnie. Być może chętnie podzieliłabyś się swoim bólem, otwarcie o tym z kimś porozmawiała, znajdując w tym jakąś ulgę, ale ludzie reagują w taki sposób, że się zupełnie zniechęcasz, a wręcz blokujesz.
feniks35 napisał/a:Pisząc to wszystko odpowiedziałam sobie przy okazji na pytanie które mnie od lat zastanawiało. Dlaczego nie umiem się dzielić problemami ( wyjątkiem jest jedynie mój maz). Bo ja poprostu nie wierzę że ktoś będzie umiał mi prawdziwie pomóc na polu emocjonalnym.
Coś w tym jest. Są ludzie, którym pomaga samo wygadywanie się, dlatego ze swoim problemem potrafią obdzwonić wszystkich najbliższych znajomych, za każdym razem powtarzając tę samą historię (znam z otoczenia), a są tacy, dla których dzielenie się swoimi przeżyciami ma sens dopiero wówczas, kiedy po drugiej stronie znajduje się człowiek, kto naprawdę rozumie temat. Ja, podobnie jak Ty, zdecydowanie należę do tych drugich.
I cokolwiek by nie napisać, to pewnie właśnie dlatego, że w takich miejscach, jak to forum, zawsze jest większa szansa, że znajdzie się ktoś, kto czuje podobnie, można upatrywać ich fenomenu i popularności.
Ja mam na szczęście męża, którego lata życia ze mną nauczyły rozumienia o czym mówię i co w danej chwili przeżywam, jak również dwie inne, bliskie mi osoby, z którymi naprawdę rozumiemy się bez słów, ale gdybym nie miała, to chyba w ogóle nie otwierałabym się na opowiadanie o sobie w kontekście głębokich, trudnych w przeżywaniu tematów.
Znam jedną osobę, która przeszła przez proces adopcji i co prawda ma już syna, ale moim zdaniem nigdy do końca do tej decyzji świadomie nie dojrzała, co obecnie rodzi problemy. Dziecko ma FAS, co komplikuje beztroskie macierzyństwo i chyba ją ta sytuacja przerasta. Moim zdaniem w chwili podejmowania decyzji chyba po prostu nie zdawała sobie sprawy z tego, na co się porywa.
Niemniej w żadnej mierze nie da się tego porównywać z Twoją sytuacją, bo w Tobie widzę dojrzałą emocjonalnie i mądrą życiowo osobę, a tam jest dwoje ludzi, którzy sami ze sobą mają problemy, więc raczej trudno oczekiwać, żeby mieli sobie radzić z wychowaniem tak wymagającego dziecka.
Będę trzymać kciuki za Wasze szczęście!