Zakładam temat mając jednocześnie nadzieję, że nie będzie tutaj nikogo, kto z autopsji będzie się wypowiadał i jednocześnie nadzieję na to, że kiedyś komuś to pomoże. Mnie wielokrotnie pomogły stare wątki, może powstanie z tego jakaś grupa wsparcia.
A jak nie, to będę miała gdzie wylewać moje żale.
I mam nadzieję, że kiedyś zakończę ten temat ze swojej strony pisząc, że jestem szczęśliwa i pogodzona z życiem.
To zaczynam.
Dzisiaj był pogrzeb mojego dziecka. Urodzona w 22 tygodniu ciąży, przeżyła półtora dnia.
Całą ciążę do tego 22 tygodnia miałam książkową jeżeli chodzi o wyniki. Nikt nie spodziewał się nagłego pogorszenia i tego, że nagle rozpocznie mi się akcja porodowa. Dzień wcześniej byłam na lekkim spacerze, a następnego dnia z pełnym rozwarciem leżałam pod kroplówkami, które miały wyciszyć skurcze. Nie wyciszyły. Miałam regularne skurcze przez 3 dni zanim lekarze pozwolili mi urodzić.
Pozwolili, bo bardzo długo sami nie chcieli przykładać ręki do wcześniejszego porodu. Ot, takie są konsekwencje ustawy antyaborcyjnej. Woleli czekać na śmierć wewnątrzmaciczną dziecka albo zmianę stanu zdrowia u mnie, chociaż od drugiego dnia błagałam o to, żeby wreszcie się skończyło. Bo bolało potwornie.
Zresztą ja wiedziałam, że moje dziecko ma mniej niż 1% szansy na przeżycie, uświadomili mnie, a mimo to i tak chciałam, żeby miała szansę zawalczyć o swoje życie w momencie, kiedy ja już nie miałam szans na to, żeby walczyć za nią.
I cieszę się, że urodziła się żywa. Cieszę się, że miała szansę. Potwornie mi smutno, że się nie udało.
Moja córka zmarła na naszych rękach, pozwolili nam z nią być do samego końca, kiedy wiadomo już było, że nie ma żadnego leku i żadnego środka, który mógłby zmienić jej stan. Mogliśmy sobie z nią siedzieć i nikt nam nie przeszkadzał.
Nie umiem się odnaleźć w takiej rzeczywistości. Moje ciało woła o to, żeby dalej być w ciąży. Zresztą o tej ciąży i tak wiedziało bardzo mało osób, a ja chciałabym, żeby cały świat wiedział, że moje dziecko żyło, istniało, oddychało. Nawet pesel dostała. Brakuje mi kopniaków, mam poczucie pustki, z którym nie umiem sobie poradzić. Dostałam leki na uspokojenie, żeby funkcjonować.
Żałuję, że narzekałam na mdłości, zmęczenie i ograniczenia związane z ciążą. Mogłabym wymiotować do samego końca gdyby to miało w jakiś sposób zmienić to, co się stało.
Żaden człowiek nie powinien musieć mierzyć się ze stratą własnego dziecka. Żaden rodzic nie powinien być stawiany w takiej sytuacji.
Nie potrafię w to uwierzyć, że nie zobaczę jak moje dziecko dorasta, nie przytulę. Codziennie wieczorem i rano mówię jej, że ją kocham. Mam nadzieję, że gdziekolwiek jest, kiedyś ją spotkam.
Szukam wsparcia w internecie. Jakichś artykułów. Ale ciężko znaleźć cokolwiek, bo to nie było poronienie ani martwy poród, a o tych dwóch pisze się najwięcej. Tutaj jest inaczej, bo my zdążyliśmy przez te 1.5 dnia słyszeć o ostrożnie dobrych rokowaniach, młoda sobie radziła. Tylko wylewy wcześniacze ją pokonały. Gdyby nie to, pewnie byłaby z nami, a ja codziennie biegałabym na wizyty do szpitala.