Wiem, ze to żałosne, ale w głębi serca liczyłam, ze usłyszę co innego.. Ze wstrząsnęłam nim dobitnie, ze może tego było mu trzeba. Autorefleksja, po prostu zamiana podejścia. Ze przeprosi, stwierdzi, ze zaniedbał. A ja się zderzylam ze ścianą. ‚Powiedziałaś, ze chciałabyś , aby było inaczej, abym się zmienił, ale ja tego nie zrobie’. I cała litania, ze wszystkie moje pretensje są z czapy, ze są infantylne. Ja miałam tez problem z tym, ze się oddalamy. Jak już udało mi się go wyciągnąć, niechętnie brał mnie chociażby za rękę, a nasz ostatni spacer skwitował tym, ze nie mieliśmy o czym rozmawiać. Swoją droga na tym spacerze tez trzasnął focha za jakaś drobnostkę, nie pamietam chyba dokładnie o co, coś na zasadzie, ze jakimś komentarzem zgasiłam jego monolog. Nie odzywał się cała drogę powrotna, oczywiście ja go próbowałam rozśmieszyć i jakoś rozładować styacje. Na ale już mniejsza o tym spacerze. Przy rozstaniu czułam się upodlona. Wiele słów padło, powiedział mi nawet, ze wcale nie miał ochoty tak czesto ze mną spać, ale robił to dlatego, ze ja tego potrzebowałam, ze czesto podkreślałam, ze uwielbiam się do niego przytulać. Ze on nie potrzebował tylu czułości, ze generalnie irytowało go to, ze potrafiłam dać mu spontanicznego buziaka w miejscu publicznym. Dopadła mnie dzisiaj chandra, rozmawiałam z mamą, zanosząc się płaczem. Bardziej płakałam chyba nad tym, ze nie mam szczęścia w miłości, niż nad samym ex