Dziękuję Wam bardzo za opinie, za różne punkty widzenia i analizę sytuacji, wszystkie bardzo szanuję i dziękuję za wsparcie.
Na pewno nie obwiniam tej kobiety, bo to wina mojego męża, ale zdanie o niej swoje mam (i cenzura by tu weszła).
Dam znać, czy było warto dać szansę. Inaczej postąpić nie potrafię, ale tym razem nie zapomnę o sobie. Ciągle z nadzieją, że jestem w tym 1 %
Trzymajcie się ciepło.
Do końca trwania tego związku dźwiga się na ramionach ciężar zdrady.
Zostaje się razem - bo tak wygodnie,a złość kieruje często na tego trzeciego/tą trzecią i tam upatruje powodów wszelkiego zła. Nie chciałabym tak żyć.
A jeżeli się odejdzie to wtedy co? Nie dźwiga się ciężaru zdrady? Cudownie znika? Tak pstryk, rozejdziemy się i zdrada przestaje być ciężarem?
Moim zdaniem zdradę dźwigamy do końca życia, a nie związku. Ona warunkuje nasze późniejsze wybory, decyzję i opinie. Nie zmienimy tego, rozchodząc się. Tak samo jak tego, że złość i tak będziemy kierować na osoby trzecie. One takie niewinne znowu nie są.
Natomiast wygodne bycie ze sobą, jest również podstawą każdego wieloletniego związku. Nie zależnie czy była w nim zdrada czy też nie.
Dam znać, czy było warto dać szansę. Inaczej postąpić nie potrafię, ale tym razem nie zapomnę o sobie. Ciągle z nadzieją, że jestem w tym 1 %
Trzymajcie się ciepło.
Uważam, że warto dać szansę. Sobie, Waszej rodzinie. Pozdrawiam ciepło.
Dayzee napisał/a:Do końca trwania tego związku dźwiga się na ramionach ciężar zdrady.
Zostaje się razem - bo tak wygodnie,a złość kieruje często na tego trzeciego/tą trzecią i tam upatruje powodów wszelkiego zła. Nie chciałabym tak żyć.A jeżeli się odejdzie to wtedy co? Nie dźwiga się ciężaru zdrady? Cudownie znika? Tak pstryk, rozejdziemy się i zdrada przestaje być ciężarem?
Moim zdaniem zdradę dźwigamy do końca życia, a nie związku. Ona warunkuje nasze późniejsze wybory, decyzję i opinie. Nie zmienimy tego, rozchodząc się. Tak samo jak tego, że złość i tak będziemy kierować na osoby trzecie. One takie niewinne znowu nie są.
Natomiast wygodne bycie ze sobą, jest również podstawą każdego wieloletniego związku. Nie zależnie czy była w nim zdrada czy też nie.
Podstawą każdego związku powinna być miłość, akceptacja, chęć bycia z kimś, lojalność. LOJALNOŚĆ. Wolałabym resztę życia siedzieć sama, niż z kimś, kto oszukiwał mnie bez mrugnięcia okiem.
Bycie z kimś z wygody? To używanie drugiego człowieka.
Nie przestaje być od razu ciężarem. Pewnie trzeba mnóstwo przepracować. Jestem z kimś z wyboru, nie z wygody. Daję mu wolność - bądź ze mną, jeśli tego chcesz, jeśli mnie kochasz. Ja jestem z tego samego powodu z kimś. Bo kocham. Zdrada to morderstwo popełnione na uczuciu, na poczuciu bezpieczeństwa. Naplucie na związek. Patrzysz na kogoś i wiesz, że przeżywał bliskie chwile nie z Tobą, ale z obcą osobą,zwierzał jej się, może Cię obśmiewał. Miałabym blokadę,by się otworzyć przed kimś takim. Jego codzienna obecność przypominałaby mi to, co się stało.
70 2021-08-29 21:32:56 Ostatnio edytowany przez Badas (2021-08-29 21:39:13)
Podstawą każdego związku powinna być miłość, akceptacja, chęć bycia z kimś, lojalność. LOJALNOŚĆ. Wolałabym resztę życia siedzieć sama, niż z kimś, kto oszukiwał mnie bez mrugnięcia okiem.
Bycie z kimś z wygody? To używanie drugiego człowieka.
Nie przestaje być od razu ciężarem. Pewnie trzeba mnóstwo przepracować. Jestem z kimś z wyboru, nie z wygody. Daję mu wolność - bądź ze mną, jeśli tego chcesz, jeśli mnie kochasz. Ja jestem z tego samego powodu z kimś. Bo kocham. Zdrada to morderstwo popełnione na uczuciu, na poczuciu bezpieczeństwa. Naplucie na związek. Patrzysz na kogoś i wiesz, że przeżywał bliskie chwile nie z Tobą, ale z obcą osobą,zwierzał jej się, może Cię obśmiewał. Miałabym blokadę,by się otworzyć przed kimś takim. Jego codzienna obecność przypominałaby mi to, co się stało.
Piszesz na podstawie doświadczenia czy z teorii?
Jakoś tak mi mignęły Twoje posty, z których wywnioskowałam, że byłaś w związku z żonatym facetem. Więc gdzie ta lojalność w związku o której piszesz? Chyba, że źle zrozumiałam posty.
I żeby nie było też uważam, że zdrada to zbrodnia na miłości. Ale również wiem, że życie nie jest czarno białe.
To ja coś dodam od siebie - moja bż zdradziła mnie na przełomie 2014/2015r oczywiście prawda wyszła na jaw - w tym czasie przepraszała i błagała o litość!!!! Nie powiem, że ciężko było ale postanowiłem dać szansę, zresztą każdemu może się poślizgnąć noga....
Trwało to trochę ale z upływem tygodni, miesięcy wszystko wracało do normy - wtedy uważałem, że postąpiłem prawidłowo. Z czasem, teraz trudno powiedzieć ile gdzieś minęło, ale z upływem 3-4 lat na nowo jej zaufałem i moje myśli były wolne od zdrady. Nie było może wzorowo ale nie myślalem o niej czy coś kombinuje, oszukuje mnie itp.
Ogólnie było OK, aż do czasu kiedy zrobiła to samo ale w bardziej podły sposób, jak to mówią historia lubi się powtarzać, lecz wtedy zabolało bardzo ale to bardzo mocno....
Oczywiście już nie było przeprosin, pokory, próśb o wybaczenia lecz pokazała prawdziwe oblicze!!!!
Na szczęście zakończyłem ten cyrk!!!!! I nigdy więcej takich osób...
Co do mnie czy dałbym kolejną szansę, odp. jest prosta NIE!!!!
Szanse na uczciwość takich osób są na poziomie 0.1% i nie piszcie mi o osobach co są ze soba 2-3 lata i są rzekomo szczęśliwi po zdradzie - bo u mnie powtórzyła sie ona po 5 latach, a znam osoby z jeszcze dłuższą przerwą...
Oczywiście są bardzo ale to bardzo małe wyjątki, gdzie ktoś pod wpływem alkoholu, lub jednorazowy wybryk wtedy sie mogę zgodzić, że jest jakaś szansa ale nie gdzie ktoś regularnie z pełną świadomością robi drugiego człowieka w konia!!!
To moje zdanie, na szczęście są też dobre i uczciwe osoby i życzę Wam tylko takich połówek ))
Pozdrawiam
BADAS
Znam osobiście kilka przypadków kiedy kobiety postanowiły "dać szansę" swojemu mężowi. Uwierz mi,żadna nie tryska szczęściem i raczej została z musu. Bardzo, bardzo mi ich żal. To fajne, mądre babki zniszczobe przez to doświadczenie dokumentnie Dwie z nich zwierzały mi się. To są zniszczone osoby. Znałam je z czasów wspólnych studiów - w tej chwili są kompletnie inne. Od zdrady minęło odpowiednio 4 i 7 lat. To się w nich osiedliło na stałe. Jak robal Bardzo przykro obserwuje się to, co się z nimi dzieje. Klasycznie - wiarołomny w każdej z nich zasiał poczucie winy. Zdradziłem, bo byłaś taka - sraka. I one się męczą. Totalnie wypalone.
Autorka pisze, że męczy się prawie drugi rok. Terapia przerwana. Nie znam ani jednego przypadku zdradzanych kobiet, którym zdrada dała powera do dalszego życia, za to całe mnóstwo zniszczonych emocjonalnie kobiet. Znam przypdek zdradzanego kolegi, który rozszedł się z wiarołomną żoną i żyje teraz w szczęśliwym związku.
LOJALNOŚĆ jestem winna ja swojemu partnerowi/mężowi. I on mnie. Nie jakaś kobieta. Ani jakis facet. Gdyby on mnie zdradził, przerwałabym ten związek. Może mam po prostu taki luksus. Nauczyłam się być sama, tylko z dzieckiem. Mam pracę, która pozwala mi się utrzymać. Pewnie możliwość bycia samodzielną to prawdziwy luksus.
Autorka nie uczestniczy z mężem w terapii. Nie widzę możliwości naprawy jej związku bez tego. Piszę tez trochę z własnej perspektywy. Świadomość, że bliska mi osoba patrząc mi w oczy wciskala mi kity o wydlużonych godzinach pracy/delegacjach/czymś tam - po to, by spędzać miłe chwile z kimś innym, kogo w tej chwili wolała bardziej niż mnie, sprawiłaby, że nie potrafiłabym już uwierzyć, przytulić się do tej osoby - jak lubię. Wszystko stałoby się dla mnie drętwe, udawane, fałszywe. Może ktoś potrafi inaczej.
Nie widzę radości życia w związku w postach autorki. Raczej ten związek trwa, bo trwa. Bo dzieci, kredyty, wspólne sprawy. Bo wygodnie. Komu wygodnie? Wydaje się (z lektury postów), że autorkę wszystko tam uwiera, gniecie. Bez solidnej terapii małżeńskiej z tego związku zostanie wielkie NIC, podtrzymywane przez dzieci, wygodę, strach, kredyty. Przeczytaj post Roxann. Ile jej rodzice się męczą. Żyją tym wciąż, choć minęło wiele lat, a ona (jak zrozumiałam) jako dziecko też tym żyła.
LOJALNOŚĆ jestem winna ja swojemu partnerowi/mężowi. I on mnie. Nie jakaś kobieta. Ani jakis facet. Gdyby on mnie zdradził, przerwałabym ten związek.
Dziwne pojęcie lojalności, jak dla mnie wynikające trochę z wyrachowania.
Wobec mnie ktoś ma być uczciwy, jednocześnie ta sama osoba w tym samym czasie jest nielojalna wobec swojego partnera.
Ja nie umiałabym być z kimś kto dla mnie i ze mną chce zdradzić partnera. Od takiej osoby nie można wymagać uczciwości, tak samo jak od osób, które świadomie z kimś takim chcą budować związek.
Ale to już jakby nie temat do tego wątku.
Dayzee napisał/a:LOJALNOŚĆ jestem winna ja swojemu partnerowi/mężowi. I on mnie. Nie jakaś kobieta. Ani jakis facet. Gdyby on mnie zdradził, przerwałabym ten związek.
Dziwne pojęcie lojalności, jak dla mnie wynikające trochę z wyrachowania.
Wobec mnie ktoś ma być uczciwy, jednocześnie ta sama osoba w tym samym czasie jest nielojalna wobec swojego partnera.
Ja nie umiałabym być z kimś kto dla mnie i ze mną chce zdradzić partnera. Od takiej osoby nie można wymagać uczciwości, tak samo jak od osób, które świadomie z kimś takim chcą budować związek.
Ale to już jakby nie temat do tego wątku.
Ale o czym Ty piszesz? Bo mam wrażenie, że nie o tym samym co ja. Piszemy o sytuacji autorki, która ma męża - a nie kochanka.
Tak, lojalność jest winien partner partnerce i na odwrót. Nie zależnie czy to związek małżeński, czy konkubencki.
Nie mam męża. Mam stałego, wolnego (tzn teraz juz nie - bo jestesmy razem ) partnera i od niego wymagam lojalności. Do tego nawiązuję. Nie od ewentualnej jego kochanki. O to mi chodziło. Jestem pewna, że gdybym go zdradziła, on by ze mną już nie był. W drugą stronę to samo. Nie miałby sensu taki związek. Zdrada = brak miłości. Tak to widzę. Jak nie ma miłości, to po kij ze sobą być?
Nie rozumiem dlaczego nawiązujesz do relacji męża z kochanką? Przeciez nie o tym jest ten temat.
Piszesz, że nie moglabyś być z kimś, kto z tobą zdradza partnera - ale widzę, że już bycie z kimś, kto by Ciebie zdradził problemem by nie było, gdyż - cytuję: "życie nie jest czarno białe". A nie wynika to też z jak to wyżej napisałaś - "wyrachowania"? Trochę się chyba w tym gubisz. Przecież to to samo podejście jest, tylko z drugiej strony historii trójkąta. Nie wiem - czy zostałaś zdradzona? Tak mi to wygląda.
Nie da się, moim zdaniem wrócić do związku, w którym była zdrada. To znaczy da się - tylko po co? W dodatku bez solidnej terapii małżeńskiej. Życie z myślą z tyłu głowy (on mnie zdradził/ona mnie zdradziła - czy to się znowu nie dzieje?) musi być koszmarem. Widzę przez co przechodzą moje koleżanki. I to nie trwa miesiąc. Tylko lata. To atrapa związku utrzymywanego tylko przez urzędniczy papierek i wspólne sprawy. Wydaje mi się, że to bardzo trudne, męczące, bolesne.
Toksyczne. To chyba właściwe słowo. A życie jest tylko jedno. Nie będzie powtórek. Będzie tak, jak sobie same na to pozwolimy.
Nie rozumiem dlaczego nawiązujesz do relacji męża z kochanką? Przeciez nie o tym jest ten temat.
Piszesz, że nie moglabyś być z kimś, kto z tobą zdradza partnera - ale widzę, że już bycie z kimś, kto by Ciebie zdradził problemem by nie było, gdyż - cytuję: "życie nie jest czarno białe". A nie wynika to też z jak to wyżej napisałaś - "wyrachowania"?
.
Ustematyzujmy:
-powyżej napisałam, że to sprawa nie na ten temat więc go nie rozwijam
- to że napisałam, że świat czy życie nie jest czarno białe, nie jest adekwatne to mojego bycia z kimś po zdradzie i tego że nie miałabym z tym problemu, uważam, że każdy kto decyduje się na zostanie z kimś po zdradzie, nosi ciężar zdrady i zawsze jest to problem, nie zależnie od decyzji. Jest to trauma do końca życia
- i ostatnia rzecz, to jeżeli będę chciała podzielić się swoimi przeżyciami to to zrobię, więc proszę nie wprowadzać do mojej osoby innych wątków, niż odpowiedzi na moje posty
- temat tej dyskusji nie jest tematem autorki, więc proszę nie ciągniemy go w złą stronę.
Badas, przecież SAMA zaczęłaś, a teraz traktujesz mnie jak prowodyrkę. Daj sobie spokój ok? Nie obraź się, ale w nosie mam twoją historię - sama napomknęłaś o czymś i próbujesz wyciągać cos ode mnie, grzebiąc po jakichś moich postach i wyciągając z nich własne wnioski. Spotkałam MASĘ żonatych facetów - zwłaszcza tuż po rozwodzie, ktorzy bardzo szybko zaczynali swój łabędzi śpiew o żonie złej i swym zmarnowabym życiu. O żonach słyszałam hostorię nie jedną i wolałabym resztę życia sama spędzić niż z kimś, kto mnie obgaduje z kimś tam. To TEŻ brak lojalności. Wystarczyłoby palcem kiwnąć, żeby nawiązać z nimi romans. Problemem moim zdaniem jest nie to,że w końcu ktoras pani kiwnie palcem, tylko to,że każdy z nich AKTYWNIE SZUKA.
Nieważne zresztą. To temat Ani.
Piszę o własnych odczuciach co do tej historii, opierając się na znanych mi z mojego bliskiego otoczenia historiach oraz np na tym, co pisała Roxann.
Pisałam,że to trauma. W sensie zdrada. Dlatego zostawanie z kimś po zdradzie, to masochizm emocjonalny. Może być to w danym momencie opłacalne z powodów ekonomiczno - organizacyjnych, ciężko też jest gdy są jeszcze te uczucia do wiarołomnej osoby, ale Ania sama pisała, że to tak trwa, bo trwa.
Autorka sama pisała o jakiejś wygodzie, choć samo stworzenie tego tematu pokazuje, że nie jest jej wygodnie.Tym bardziej,że nie ma tu terapii ani jakiejś woli ze strony wiarołomnego by zadośćuczynić.
77 2021-08-30 13:44:03 Ostatnio edytowany przez Badas (2021-08-30 13:47:07)
Badas, przecież SAMA zaczęłaś, a teraz traktujesz mnie jak prowodyrkę. Daj sobie spokój ok? Nie obraź się, ale w nosie mam twoją historię .
Oczywiście, że daję spokój. I nie obrażam się na to, że ktoś ma w nosie coś o czym nie napisałam. W błędzie jesteś, sądząc, że próbuję wyciągnąć coś od Ciebie. Sama to opisałaś. I tyle
Wyrażam własną opinię.
Ale jak słusznie zauważyłyśmy to temat Ani. I niech taki zostanie.
Dayzee napisał/a:Badas, przecież SAMA zaczęłaś, a teraz traktujesz mnie jak prowodyrkę. Daj sobie spokój ok? Nie obraź się, ale w nosie mam twoją historię .
Oczywiście, że daję spokój. I nie obrażam się na to, że ktoś ma w nosie coś o czym nie napisałam. W błędzie jesteś, sądząc, że próbuję wyciągnąć coś od Ciebie. Sama to opisałaś. I tyle
Wyrażam własną opinię.
Ale jak słusznie zauważyłyśmy to temat Ani. I niech taki zostanie.
Jasne. Nie mniej jednak wciąż uważam, że zostanie ze zdrajcą raczej Ani szkodzi niż pomaga. I to właśnie usiłuję przkazać w tych ochnastu postach. Wiem co za rzeczy opowiadają żonaci panowie, bo mi się niby "przy okazji" paru zwierzyło. Jednemu nawet uwierzyłam i się przejęłam jego losem. Na szczęście nie zmarnowałam czasu na romanse,choć zaangażowałam się emocjonalnie. Chodzi mi tylko o to, że szukający okazji pan wszystko o żonie powie. Najgorsze rzeczy. Czy to już nie jest wystarczające by utracić wiarygodność? Przecież jak kumpela by nas obgadała, to byłby absolutny koniec naszej znajomości.
Wracając do głównego pytania autorki -nie spotkałam NIKOGO w tej sytuacji, kto został i nie myślał, kto został i nie utracił zaufania, kto został i nie zgasł. Kto został i się nie męczył. Te przypadki, które poznałam, to osoby nie uczastniczące w terapii - więc może tutaj jest rozwiązanie problemu autorki? Terapia małżeńska? Choć liczyć należy się też z tym, że uświadomi ona autorce, że dalsze bycie razem nie ma sensu - a odnoszę wrażenie, że nie chce ona dopuścić do siebie tej myśli...
Jasne. Nie mniej jednak wciąż uważam, że zostanie ze zdrajcą raczej Ani szkodzi niż pomaga. I to właśnie usiłuję przkazać w tych ochnastu postach. Wiem co za rzeczy opowiadają żonaci panowie, bo mi się niby "przy okazji" paru zwierzyło. Jednemu nawet uwierzyłam i się przejęłam jego losem. Na szczęście nie zmarnowałam czasu na romanse,choć zaangażowałam się emocjonalnie. Chodzi mi tylko o to, że szukający okazji pan wszystko o żonie powie. Najgorsze rzeczy. Czy to już nie jest wystarczające by utracić wiarygodność? Przecież jak kumpela by nas obgadała, to byłby absolutny koniec naszej znajomości.
Wracając do głównego pytania autorki -nie spotkałam NIKOGO w tej sytuacji, kto został i nie myślał, kto został i nie utracił zaufania, kto został i nie zgasł. Kto został i się nie męczył. Te przypadki, które poznałam, to osoby nie uczastniczące w terapii - więc może tutaj jest rozwiązanie problemu autorki? Terapia małżeńska? Choć liczyć należy się też z tym, że uświadomi ona autorce, że dalsze bycie razem nie ma sensu - a odnoszę wrażenie, że nie chce ona dopuścić do siebie tej myśli...
Ja znam takie pary, które są razem mimo zdrad i wydają się być zgodnym małżeństwem, przynajmniej pozornie. Mam jednak poczucie, że to są osoby, które mają ogólnie luźne podejście do seksu i zdrada nie jest dla nich końcem świata, nie rozpamiętują jej, nie zadręczają, nie szukają odpowiedzi dlaczego itd. Słyszałam nawet o "zdradach" za przyzwoleniem drugiej strony. Nie wiem jak to jest z miłością w takich związkach ale jeśli ktoś miałby zostać po zdradzie i nie myśleć, to właśnie takie osoby ale one są raczej w znakomitej mniejszości.
80 2021-08-30 20:54:26 Ostatnio edytowany przez Ebeti (2021-08-30 20:55:45)
Czytam od kilku miesięcy forum. Mam podobną sytuację do Ani. O zdradzie myśląc wcześniej miałam pogląd jak niektórzy, że to koniec, że nigdy bym nie wybaczyła itd. Dopóki to mnie nie spotkało, dopóki nie uderzyło to we mnie. Przeżyłam załamanie nerwowe, grunt usunął mi się z pod nóg, to było tak traumatyczne i bolesne, że do dziś jestem na lekach psychotropowych. Jestem jeszcze z mężem, nie ufam jeszcze, jeszcze bardzo boli, nie wiem co będzie. Macie rację, że to jest koszmar, ale czasami nie można tak po prostu wszystkiego przekreślić. Wiem, ktoś napiszę: "on przekreślił"...a może on żałuję, może się zmieni, może to będzie jak nowy związek, może mocniejszy i lepszy, a może nie przetrwamy, może nie dam rady z nim żyć. Tego nie wiem do końca i nikt z was nie wie. A czasami te słowa kategoryczne do zdradzonych tu na forum "on cię nie kocha", "zdradzi znów", "odejdź i zostaw go" itp.jakby wszyscy byli jakimiś wyroczniami, wiedzieli o innych absolutnie wszystko i znali przyszłość. Nigdy nie wiemy do końca wszystkiego, zwłaszcza opierając się tylko na wpisach. Nie oceniajcie, nie piszcie jak będzie na pewno, bo tego nie wiecie i nawet jeśli okażę się, że pozostanie z kimś kto zdradził będzie błędem, to każdy jest dorosły i ma prawo także do błędów swoich.
Ja sobie doskonale zdaję sprawę, że różnie może być, ale na ten moment nie mogę inaczej i nie potrafię.
81 2021-08-30 21:21:29 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2021-08-30 21:25:45)
Dayzee napisał/a:Jasne. Nie mniej jednak wciąż uważam, że zostanie ze zdrajcą raczej Ani szkodzi niż pomaga. I to właśnie usiłuję przkazać w tych ochnastu postach. Wiem co za rzeczy opowiadają żonaci panowie, bo mi się niby "przy okazji" paru zwierzyło. Jednemu nawet uwierzyłam i się przejęłam jego losem. Na szczęście nie zmarnowałam czasu na romanse,choć zaangażowałam się emocjonalnie. Chodzi mi tylko o to, że szukający okazji pan wszystko o żonie powie. Najgorsze rzeczy. Czy to już nie jest wystarczające by utracić wiarygodność? Przecież jak kumpela by nas obgadała, to byłby absolutny koniec naszej znajomości.
Wracając do głównego pytania autorki -nie spotkałam NIKOGO w tej sytuacji, kto został i nie myślał, kto został i nie utracił zaufania, kto został i nie zgasł. Kto został i się nie męczył. Te przypadki, które poznałam, to osoby nie uczastniczące w terapii - więc może tutaj jest rozwiązanie problemu autorki? Terapia małżeńska? Choć liczyć należy się też z tym, że uświadomi ona autorce, że dalsze bycie razem nie ma sensu - a odnoszę wrażenie, że nie chce ona dopuścić do siebie tej myśli...Ja znam takie pary, które są razem mimo zdrad i wydają się być zgodnym małżeństwem, przynajmniej pozornie. Mam jednak poczucie, że to są osoby, które mają ogólnie luźne podejście do seksu i zdrada nie jest dla nich końcem świata, nie rozpamiętują jej, nie zadręczają, nie szukają odpowiedzi dlaczego itd. Słyszałam nawet o "zdradach" za przyzwoleniem drugiej strony. Nie wiem jak to jest z miłością w takich związkach ale jeśli ktoś miałby zostać po zdradzie i nie myśleć, to właśnie takie osoby ale one są raczej w znakomitej mniejszości.
No i właśnie to co napisałaś i co napisała Dayzee się składa.
Bo czym innym jest niewiernosc, a czym innym nielojalnosc: czyli zdrada.
Jak występują razem stanowią bombę.
ANI życzę powodzenia, ale nie wiem na czym to oprzeć, skoro terapia porzucona, bo za ciężka, A tłumaczenia męża tego co się stało są w moim odczuciu nieszczere, czyli uwiedzenie przez kochankę. Nietykalność bo dla tej trzeciej pozwalam rodzinę, a to już robię Świadomie.
Bo wejść w romans można w amoku.
Ale jeśli po wykryciu romansu mówi się żonie że się nie kocha, że ona taka owaka i jej wina to tu już nie ma troski o MY,
Ania cały czas go usprawiedliwia, kosztem siebie.
"Bo wejść w romans można w amoku.
Ale jeśli po wykryciu romansu mówi się żonie że się nie kocha, że ona taka owaka i jej wina to tu już nie ma troski o MY,
Ania cały czas go usprawiedliwia, kosztem siebie."
Zgadzam się Ela z Tobą, u mnie wprawdzie nie twierdził że nie kocha ale że kocha też nie, taka owaka byłam i dodatkowo okazało się że to ja kazałam mu szukać kochanki, w jakiejś kłótni tak powiedziałam !? nie myślałam że tak się będzie słuchał parę innych rzeczy też chciałam ale jakoś tę jedną zapamiętał i wypełnił
Ania nie ma lekko bo niby mąż chce tylko mało widowiskowo to robi i motywy do końca nie znane, czas pokaże, Ania musi dać wiarę ale z ograniczonym zaufaniem to znaczy może wierzyć że on szczerze chce tylko czy zdoła tego nie wiemy, inwestowanie w swój rozwój i skupienie na sobie może być pomocne, szansę trzeba dać i jemu jak prosi i sobie
Hej Dziewczyny, dziękuję, za Wasze wpisy, one mi pozwalają tak są szeroko na to spojrzeć.
Mąż twierdzi, że mnie kocha i zawsze będzie kochał (ale wiem, że to tylko słowa), a wtedy zapomniał o tym na chwile,
nigdy nie zwalał winy na ta dziewczynę, mówił tylko, że ona jest bardzo zła osobą i ze boi sie o mnie, że ona mnie zniszczy (napisałam do niej sms-a, a nawet 3, ale grzeczne bardzo),
nigdy też nie powiedział, że to moja wina.
Co do terapii... nie mogłam juz, chodziłam tam 8 miesięcy, najpierw sama, potem z nim, wychodziłam taka zmęczona emocjonalnie i fizycznie i zwyczajnie nie chciałam tam już być, mialam już dość.
Mam swoje mieszkanie, pracę, dziecko, bliskich, przyjaciolke, wyksztalcenie, i ja i on doskonale wiemy, ze wcale nie potrzebuje jego wsparcia.
To nie tak.
Problem jest chyba we mnie, w moich wartościach, wierze w ludzi, w rodzinę, w dbaniu o dziecko, o dom, to był mój przyjaciel i mężczyzna (jedyny).
Cała ta rozpacz to wcale nie była za nim, ale za utracona wizja życia, za podeptaniem tego co było ważne i co było moim całym światem, ze my zawsze razem itd... no i ze oddalam się komuś bez reszty i na zawsze, a tu proszę, ktoś okazał się ważniejszy.
Dla mnie to taka lekcja życia jest.
84 2021-08-31 11:22:30 Ostatnio edytowany przez Gary (2021-08-31 11:35:23)
1. mam wspaniałego męża, jest cudownym człowiekiem
2. mąż miał seks z inną...
3. mój mąż jest draniem.
Nie jest już cudownym człowiekiem?
1. mój mąż pije, pali, syfi w mieszkaniu, i traktuje mnie z buta
2. to dlaczego nie odejdziesz?
3. jest wierny, pracuje, w sumie jest dobrym mężem...
4. yyyy... gumki z domu zniknęły...
5. czyli zdradził...
6. mój mąż to drań i muszę od niego odejść, bo pije, pali, brudzi i nie szanuje mnie.
Czyli już nie jest dobrym mężem.
Ta historia powtarza się ciągle i ciągle... Zdrada urasta do takiej rangi "jak śmierć najbliższej osoby". Obietnice, układy, terapie małżeńskie, to jak grzebanie w ranie milimetr po milimetrze, aby tę ranę dokładnie poznać... a mogła się zagoić sama.
Problem jest chyba we mnie, w moich wartościach, wierze w ludzi, w rodzinę, w dbaniu o dziecko, o dom, to był mój przyjaciel i mężczyzna (jedyny).
Prawdopodobnie te wszystkie wartości, które wymieniłaś są dużo, dużo, dużo... dużo niżej niż wierność.
Cała ta rozpacz to wcale nie była za nim, ale za utracona wizja życia, za podeptaniem tego co było ważne i co było moim całym światem, ze my zawsze razem itd... no i ze oddalam się komuś bez reszty i na zawsze, a tu proszę, ktoś okazał się ważniejszy.
"ktoś okazał się ważniejszy" -- niekoniecznie jest to prawdą
Oddałaś się w zamian za wierność.
Źródło e-darling:
Wierność i zaufanie stanowią bezsprzecznie jeden z fundamentów udanego związku. Oczywiście partnerzy powinni starać się nawzajem uszczęśliwiać, by utrzymać odpowiedni poziom satysfakcji w związku i unikać zbędnych pokus, które mogłyby prowadzić do zdrady i utraty zaufania.
Udany związek wymaga nieustannej pracy i starań obojga partnerów. Od samego początku powinniście wyjaśnić kwestie dotyczące wierności. Jeśli jednemu z Was odpowiada model związku otwartego , a druga osoba nie dopuszcza tego typu relacji, powinniście to od razu przedyskutować. Według 90 % osób, które wzięły udział w przygotowanym przez nas badaniu – wierność i szczerość to najważniejsze wartości w związku.
Brzmi rozsądnie. Ale prowadzi do nieszczęść gdy ktoś pójdzie na seks poza związkiem.
Ciekawe jak wyglądają te dyskusje, gdzie się negocjuje "otwartość" związku...
I w tym artkule nawet jest napisane wprost -- wierność to fundament... a uszczęśliwianie się wzajemnie to drugi plan...
Związek wymaga pracy? Uff... a myślałem, że ludzie są dla siebie mili bez wysiłku.
85 2021-08-31 11:54:54 Ostatnio edytowany przez Roxann (2021-08-31 12:00:03)
Udany związek wymaga nieustannej pracy i starań obojga partnerów. Od samego początku powinniście wyjaśnić kwestie dotyczące wierności. Jeśli jednemu z Was odpowiada model związku otwartego , a druga osoba nie dopuszcza tego typu relacji, powinniście to od razu przedyskutować. Według 90 % osób, które wzięły udział w przygotowanym przez nas badaniu – wierność i szczerość to najważniejsze wartości w związku.
Brzmi rozsądnie. Ale prowadzi do nieszczęść gdy ktoś pójdzie na seks poza związkiem.
Ciekawe jak wyglądają te dyskusje, gdzie się negocjuje "otwartość" związku...
I w tym artkule nawet jest napisane wprost -- wierność to fundament... a uszczęśliwianie się wzajemnie to drugi plan...
Związek wymaga pracy? Uff... a myślałem, że ludzie są dla siebie mili bez wysiłku.
Wydaje mi się, że dlatego tak wysoko stawiamy wierność, gdyż to ona jest dla nas głównym wyznacznikiem miłości i lojalności. Osoba, która zdradziła automatycznie przestaje być dla nas godna zaufania. W końcu zdrajca to wróg.
Dlatego wydawałoby się niewinny "seks na boku" może całkowicie przekreślić całkiem fajny związek.
Być może wyjaśnienie kwestii dotyczących wierności na samym początku byłoby jakimś rozwiązaniem, ale szczerze w to wątpię. Ludzi, którym odpowiadają otwarte związki jest (jak sądzę) relatywnie niewiele. Inna sprawa, że ci co mają luźne podejście do seksu, na partnera życiowego wolą osoby bardziej konserwatywne w tych kwestiach.
Przecież nie za każdą zdradą idą uczucia i chęć ułożenia sobie życia z kimś innym. Dlatego takie osoby nigdy nie zrozumieją, jaką krzywdę wyrządzają partnerowi/rodzinie.
86 2021-08-31 12:08:57 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2021-08-31 12:21:19)
Można mieć seks na boku, ale o miłości nie można na chwilę zapomnieć. Ale to moje zdanie, może jestem zbyt podejrzliwa
W końcu czy związki tylko z miłości są?.
Jest wiele innych powodów i zasad które ustalają miedzy sobą zainteresowani.
Wizja padła? Niech żyje wizja! Byle jakaś była..
Jeżeli Twoja nowa wizja Aniu Ci się jakiś składa, możesz za nią iść. Tylko skąd to cierpienie?
Jak zdecydowalaś że będziecie razem to nie rozumiem tej depresji.
Juz lepiej funkcjonuję,
wychodzę z leków powoli,
ale problem jest taki, że mimo iż mu wierzę w tę dziwną historię i staram się to/go zrozumieć i że już mu nawet to wybaczyłam, to nie moge zapomnieć.
Mam tez taką naturę mocno wrażliwą.
zauważyłam iż w zależności w jakiej jesteśmy energetyce taką mamy percepcję postrzegania, byłam w takim stanie że gdyby mój mąż uderzył w pokorniejsze tony i jakoś wyraźnie, śmiało prosił o szansę, pewnie bym się zgodziła.. wtedy... bo teraz to pada na mnie blady strach jak pomyślę że chciałby wrócić - inna energetyka u mnie
Dziś Ciebie Aniu też odebrałam w takich bardziej optymistycznych tonach i że patrzysz jakoś jaśniej na życie, u Ciebie była ogromna wiara w wierność Twojego męża a tu niestety za Norwidem można powiedzieć 'ideał sięgnął bruku'
Aniu nie przejmuj się pamięcią bo to naturalne że nie zapomnisz, jeśli nie będziesz jednak karmić tych bóli one zbledną, staną się bezbarwnym wspomnieniem, mglistym faktem, który nie boli......
89 2021-08-31 15:35:38 Ostatnio edytowany przez Dayzee (2021-08-31 15:36:13)
Hej Dziewczyny, dziękuję, za Wasze wpisy, one mi pozwalają tak są szeroko na to spojrzeć.
Mąż twierdzi, że mnie kocha i zawsze będzie kochał (ale wiem, że to tylko słowa), a wtedy zapomniał o tym na chwile,
nigdy nie zwalał winy na ta dziewczynę, mówił tylko, że ona jest bardzo zła osobą i ze boi sie o mnie, że ona mnie zniszczy (napisałam do niej sms-a, a nawet 3, ale grzeczne bardzo),
nigdy też nie powiedział, że to moja wina.Co do terapii... nie mogłam juz, chodziłam tam 8 miesięcy, najpierw sama, potem z nim, wychodziłam taka zmęczona emocjonalnie i fizycznie i zwyczajnie nie chciałam tam już być, mialam już dość.
Mam swoje mieszkanie, pracę, dziecko, bliskich, przyjaciolke, wyksztalcenie, i ja i on doskonale wiemy, ze wcale nie potrzebuje jego wsparcia.
To nie tak.Problem jest chyba we mnie, w moich wartościach, wierze w ludzi, w rodzinę, w dbaniu o dziecko, o dom, to był mój przyjaciel i mężczyzna (jedyny).
Cała ta rozpacz to wcale nie była za nim, ale za utracona wizja życia, za podeptaniem tego co było ważne i co było moim całym światem, ze my zawsze razem itd... no i ze oddalam się komuś bez reszty i na zawsze, a tu proszę, ktoś okazał się ważniejszy.Dla mnie to taka lekcja życia jest.
Zaprawdę powiadam Wam zdradzone żony - nie wierzcie w kochanki, co to złymi kobietami są. I Wy drogie kochanki - w złe kobiety żony. Bo każda z Was słucha kłamstw człowieka, który kłamać potrafi jak mało kto. Byle tylko był, byle został, bo samej jest źle.Dla mnie to istota najmniej wiarygodna ze wszystkich.
Masz zasoby materialne, by być samą. A co z zasobami mentalnymi, emocjonalnymi? To też jest strasznie ważne.
Cieszę się, Aniu, że czujesz się lepiej. I oby tak dalej to szło w tym kierunku, oby złe chwile wyblakły w pamięci. Trzymam za to mocno kciuki.
90 2021-08-31 16:10:13 Ostatnio edytowany przez Ania2019 (2021-08-31 16:17:19)
Dzieki Wam Kochani
Nie warto było tracić zdrowia na to wszystko, kortyzol od tego stresu spowodował straszne spustoszenie w moim organiźmie i uruchomił choroby autoimmunologiczne.
Ale emocjonalnie wychodzę na prostą
Dzieki Wam Kochani
Nie warto było tracić zdrowia na to wszystko, kortyzol od tego stresu spowodował straszne spustoszenie w moim organiźmie i uruchomił choroby autoimmunologiczne.
Ale emocjonalnie wychodzę na prostą
Aniu wpadłam z sąsiedniego wątku bo coś wspomniałaś o swojej sytuacji
Co u Ciebie? Mieszkasz sama z synem? Jak się czujesz?
P.S. mój też w 8 klasie. Masakra ile mają teraz roboty w szkole... pozdrawiam
92 2021-10-31 11:55:33 Ostatnio edytowany przez Ania2019 (2021-10-31 13:23:12)
Hej Dayzee ja mam córkę.
Mieszkamy z mężem, nadal tworzymy "rodzine", ale to już zupelnie cos innego niż kiedys.
Z pozoru jest tak samo, maz jest nawet jakby lepszy, ale ja juz nie jestem ta sama osoba, zmieniło sie moje podejście do swiata, do ludzi.
Jestem bardziej asertywna, stanowcza, nie przejmuje sie glupotami, nauczylam sie tez w koncu myśleć o sobie.
Dowiedziałam sie o zdradzie juz po wszystkim, a dokładniej dokopalam sie do dowodów zdrady, bo czułam, ze cos jest nie tak, cierpiałam, miotałam się.
I tak zaczela sie moja choroba. Świat stanął, przed oczami zaczal leciec film. Po okresie szoku i odrętwienia miałam różne fazy - milosci, agresji, zalamania... w różnych kombinacjach.
On nie odszedł, a raczej nie dał się wypędzić, nie obwinial mnie o nic, byl tu, pomagal mi jak umiał, byla terapia, moj psycholog i psychiatra. Jak patrze wstecz to zal mi siebie, tego co sobie sama zrobilam i żal mi nawet czasem męża, bo widzę ze cierpi i wie że stracil wszystko, niby nas ma, ale to jest inaczej.
Corka przeżyła wszystko bardzo, chociaż staraliśmy sie ze zeby nie wiedziala, ale to sie nie da, zamknela sie sobie, plakala bez powodu. Do tego covid, zdalne lekcje, miala tez epizod onkologiczny, psychologa, byliśmy razem i silni, to dla niej jest jak jest.
Teraz jest już chyba szczęśliwa, z nami razem, smieje się, wyglupia. 8 klasa, musi mieć spokój, duzo nauki, stresu, chociaż my w domu podchodzimy do tego spokojnie, ostatnie dwa lata to byl bardzo zly czas i wiem, ze ona bardzo potrzebuje wsparcia.
I tak sobie zyjemy, uważni na siebie, a co dalej, zobaczymy.
Ja już nic nie planuję, a tej jego pannicy mogę tylko podziękować, bo wiem kim jest mój maz, do czego jest zdolny i dzieki tej sytuacji mimo ze stracilam zdrowie (nadal się leczę), to zmieniłam swoje życie i nastawienie.
Duzo czytam, chodzę na spacery, na fitness, mam nową pracę, myślę o nauce hiszpańskiego, realizuje swoje plany i marzenia, kiedys ciągle odkładałam wszystko na pozniej. Marzyłam o psie, mam psa, nie chce mi sie gotowac, to zamawiam pizze, kocham pewna malarkę, to mam jej obraz i wpatruję sie w niego, piję kawę z pięknej filizanki, stawiam kwiaty na stół, zerwałam kajdany, które sama sobie nałożyłam, cieszę się życiem i mąż jest jego częścią tylko nie jest już częścią mnie.
Leczę sie nadal, do tego organizm mi wysiadl przez stresy ostatnich lat, wiadomo ze bywa roznie, ale więcej jest dobrych dni.
Hej Dayzee
ja mam córkę.
Mieszkamy z mężem, nadal tworzymy "rodzine", ale to już zupelnie cos innego niż kiedys.
Z pozoru jest tak samo, maz jest nawet jakby lepszy, ale ja juz nie jestem ta sama osoba, zmieniło sie moje podejście do swiata, do ludzi.
Jestem bardziej asertywna, stanowcza, nie przejmuje sie glupotami, nauczylam sie tez w koncu myśleć o sobie.Dowiedziałam sie o zdradzie juz po wszystkim, a dokładniej dokopalam sie do dowodów zdrady, bo czułam, ze cos jest nie tak, cierpiałam, miotałam się.
I tak zaczela sie moja choroba. Świat stanął, przed oczami zaczal leciec film. Po okresie szoku i odrętwienia miałam różne fazy - milosci, agresji, zalamania... w różnych kombinacjach.
On nie odszedł, a raczej nie dał się wypędzić, nie obwinial mnie o nic, byl tu, pomagal mi jak umiał, byla terapia, moj psycholog i psychiatra. Jak patrze wstecz to zal mi siebie, tego co sobie sama zrobilam i żal mi nawet czasem męża, bo widzę ze cierpi i wie że stracil wszystko, niby nas ma, ale to jest inaczej.
Corka przeżyła wszystko bardzo, chociaż staraliśmy sie ze zeby nie wiedziala, ale to sie nie da, zamknela sie sobie, plakala bez powodu. Do tego covid, zdalne lekcje, miala tez epizod onkologiczny, psychologa, byliśmy razem i silni, to dla niej jest jak jest.
Teraz jest już chyba szczęśliwa, z nami razem, smieje się, wyglupia. 8 klasa, musi mieć spokój, duzo nauki, stresu, chociaż my w domu podchodzimy do tego spokojnie, ostatnie dwa lata to byl bardzo zly czas i wiem, ze ona bardzo potrzebuje wsparcia.
I tak sobie zyjemy, uważni na siebie, a co dalej, zobaczymy.
Ja już nic nie planuję, a tej jego pannicy mogę tylko podziękować, bo wiem kim jest mój maz, do czego jest zdolny i dzieki tej sytuacji mimo ze stracilam zdrowie (nadal się leczę), to zmieniłam swoje życie i nastawienie.Duzo czytam, chodzę na spacery, na fitness, mam nową pracę, myślę o nauce hiszpańskiego, realizuje swoje plany i marzenia, kiedys ciągle odkładałam wszystko na pozniej. Marzyłam o psie, mam psa, nie chce mi sie gotowac, to zamawiam pizze, kocham pewna malarkę, to mam jej obraz i wpatruję sie w niego, piję kawę z pięknej filizanki, stawiam kwiaty na stół, zerwałam kajdany, które sama sobie nałożyłam, cieszę się życiem i mąż jest jego częścią tylko nie jest już częścią mnie.
Leczę sie nadal, do tego organizm mi wysiadl przez stresy ostatnich lat, wiadomo ze bywa roznie, ale więcej jest dobrych dni.
Super, cieszę się, że u Ciebie już lepiej. To jednak prawda, co mówią - najważniejsze, żeby zmiana zadziała się w głowie. Czasu nie cofniesz - najważniejsze, żeby z każdej - nawet najbardziej paskudnej sytuacji wyciągnąć jak najwięcej plusów dla siebie.
Hiszpański... - moje marzenie od dawna. Powodzenia
jeszcze jedno apropo tego jak kto znosi takie sytuacje, myślę że wiele zależy od tego właśnie jak jesteśmy zaangażowani w ten związek. Ja żonę szczerze kochałem ( Ona później mówiła że za bardzo), dla mnie to wszystko jak się działo to był koniec świata nie mogłem normalnie funkcjonować. Dla Niej to było raczej uwolnienie się od jakiegoś problemu, myślę że już od dawna nie darzyła mnie uczuciem, tylko oszukiwała sama siebie. Dlatego Ona była taka twarda jak decydowała żeby to grzebać i nie myślała o konsekwencjach. To że rozwaliła rodzinę naszemu synowi. Ze mogla próbować to ratować wcześniej ze mną, tak jak chciałem już wtedy jak pisałem tutaj pierwszy temat na tym forum, czyli ponad półtora roku temu, a nie dopiero jak wpuściła w naszą relację kogoś trzeciego... .
Jakbym czytał swoją historię, tylko jeszcze nie doszedłem do Twojego etapu.... a pewnie będzie wyglądać tak samo.
Ja to tylko nie mogę zrozumieć jednego, że nasze obecne lub były drugie-polówki nie chcą wcześniej walczyć, naprawiać, iść na terapię, ale rozwalają wszystko co zbudowali przez lata myśląc tylko o sobie, ranią też dzieci.
Wiadomo, czasem lepiej się rozjesc, ale przecież można też wcześniej spróbować zadziałać zanim wydarzy się zło.
No ale mój mąż też nie chciał, też nie słuchał, irytował się, a prosiłam, płakałam, krzyczałam, ale on był innym człowiekiem wtedy, a potem pojawiła się ona i dopiero jak wszystko pękło, to go otrzeźwiło i zaczął rozumować.
96 2021-11-27 20:25:10 Ostatnio edytowany przez cześka8 (2021-11-27 20:37:57)
... dzieci... to dla nich godzimy sie na przerozne rzeczy, trudne "normalnie" do zaakceptowania.. czy jest to dobry krok, tego sie chyba raczej nie dowiemy... swiadomie nikt nie chce narazac dziecka na traume rozwodu, no ale roznie w zyciu bywa..
Aniu2019... czy myslac teraz o przyszlosci gdy corka dorosnie i pojdzie na swoje, czy widzisz sie razem z mezem?? Czy wybiegasz tak daleko teraz czy raczej nie??
bardzo duzo ciekawych i madrych wpisow w tym watku.. dajacych do myslenia..
... dzieci... to dla nich godzimy sie na przerozne rzeczy, trudne "normalnie" do zaakceptowania.. czy jest to dobry krok, tego sie chyba raczej nie dowiemy... swiadomie nikt nie chce narazac dziecka na traume rozwodu, no ale roznie w zyciu bywa..
Aniu2019... czy myslac teraz o przyszlosci gdy corka dorosnie i pojdzie na swoje, czy widzisz sie razem z mezem?? Czy wybiegasz tak daleko teraz czy raczej nie??
bardzo duzo ciekawych i madrych wpisow w tym watku.. dajacych do myslenia..
Dopisuję się do pytania. Ja dla samych dzieci nie byłbym w stanie zostać w związku bez miłości - wystarczająco długo uważałem, że obojętność i oddalenie jż jest skutkiem problemów nerwowych i czekałem na postępy w leczeniu. To było z jednej strony bardzo ciężkie, ale trzymałem się w miarę dzielnie i wspierałem aż do września, gdy jż postanowiła leczyć rozterki jednak w innych ramionach. Bez depresji jż zachowałbym się zupełnie inaczej.
A może Twoja miłość do męża jest po prostu inna? Mniej infantylna (chociaż to może złe słowo - chodzi mi o taka trochę dziecięcą naiwność, że każdy problem rozwiążecie stawiając Was na pierwszym miejscu), mniej bezgraniczna, bardziej świadoma ulotności wszystkiego?
Mało jest osób, które tak nad tym pracują i starają się pchać to jakoś do przodu, więc muszę Cię trochę pomęczyć:)
98 2021-11-28 14:05:23 Ostatnio edytowany przez Ania2019 (2021-11-28 14:10:10)
Drodzy, wiem po prostu, że jakbym się z mężem rozstała, to nie zwiąże sie z nikim przez dłuższy czas, bo nie przyprowadzę nastolatce żadnych wujków do domu. Sama przez to przeszłam i pamiętam tamto uczucie.
Poza tym jak patrzę jak oni się świetnie ze sobą dogadują, jaka ta relacja ważna, to nie mam wątpliwości.
Pewnie jakby mnie mąż bił, pił, zdradzał dalej, obrażał itd albo krzywdził dziecko to by go tu dawno nie było.
Ale w domu jest przytulnie, spokojnie i miło, miedzy nami jest dobrze, on jest taki jak kiedyś, teraz czuję z jego strony i bliskość, dzwoni, pisze, jak kiedys,
ale nie planuję już nic na dalszą przyszłość, wiem, że nic nie jest na zawsze
i nie umiem też odpowiedzieć na pytanie czy po tych dwóch latach odkąd wiem nadal go kocham - nie wiem.
Jakoś tak powolutku i niezauważalnie zaczęło się u mnie zmieniać uczucie do niego, jakbym zobaczyła go jakim jest naprawdę, akceptuję to, ale to chyba juz nie jest miłość, a może jest ale inna, nie wiem.
Po tym co było, latających przedmiotach, wyzwiskach, somatycznych dolegliwościach z mojej strony i tym, że był, zbierał skorupy i kładł mnie spać dałam szansę.
Pamiętam jak kiedyś jak byliśmy jeszcze młokosami i widzieliśmy dziadków w parku co chodzili za rączki i mówiliśmy, ze my tak będziemy, teraz inaczej patrzę na życie i na świat, twardsza jestem. Nie wiem czy mężczyźni to wyczuwają we mnie, czy tez spadła mi zasłona z oczu, ale ostatnio jakoś stało się tak, że pojawiają się różne opcje. Nie, nie wdam się w romans, ucinam od razu takie znajomości, ale zyskałam przyjaciela cudownego, tylko muszę uważać na jego uczucia, żeby go nie skrzywdzic i żeby nasza przyjaźń pozostała przyjaźnią (a chyba zmierza nie w tym kierunku).
Organizuję się w akcje charytatywne, dużo pracuję, muszę tylko dołożyć wiecej sportu, bo to bardzo pomaga na nie-myślenie no i patrzę w lustro i znowu się akceptuję.
Niestety Aniu, ale życie jest jedno, czasu cofnąć się nie da, a podróże w tył są póki co niemożliwe
Nigdy nie będziesz pewna, czy dobrze postąpiłaś, ale może już powoli nadchodzi moment, by przestać to rozkminiać.
Dokonałaś wyboru. Może inny wybór byłby lepszy, ale z tego co piszesz wynika, że ten dokonany nie był wcale zły.
Masz całą rodzinę. Córka rozwija się prawidłowo. Masz męża, który się stara. To dużo. Pamiętam, kiedyś rozmawiałem z jakimś taksówkarzem o życiu. Było to kilka lat temu, a taksiarz był ze 20 lat starszy i mówił, że z wiekiem coraz bardziej docenia się święty spokój.
Uczucie do męża może kiedyś całkiem wygasnąć... może też wybuchnąć na nowo. Poczekasz, zobaczysz. Masz jednak ten komfort, że jeśli kiedyś zdecydujesz się odejść, naprawdę nikt nie będzie miał do Ciebie nawet cienia pretensji.
Twój mąż zbłądził, ale też nie miał wcześniej takich doświadczeń. Uważam, że raz można wybaczyć, bo każdy może zbłądzić. Najważniejsze jest to, czy ktoś potrafi wyciągnąć z tego błędu wnioski, a z tego co piszesz wynika, że Twój mąż - lepiej lub gorzej - to potrafił.
Myślę, że podjęłaś najlepszą decyzję i do pełni szczęścia zostaje tylko całkowite zaakceptowanie tego stanu.
A co do samego uczucia, no to już leży w Waszych rękach. Jeśli chciałabyś, by było między Wami inaczej, w sensie lepiej, musicie postarać się oboje (Ty też), przede wszystkim tego chcieć. Może faktycznie czegoś zabrakło (wspomniałaś gdzieś o zadośćuczynieniu)... może jeśli znajdzie się chęć i działanie, jesteście w stanie zbliżyć się do tego, co było między Wami wcześniej.
Warto jednak ruszyć już całkiem do przodu, patrzeć z optymizmem w przyszłość. Jest takie powiedzenie "nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło". Może warto tak do tego podejść i zobaczyć, co dzięki temu zyskaliście. Ty zyskałaś przecież, bo masz starającego się męża, plus rozwinęłaś się jako osoba. Wielkim kosztem, ale też jaki sens jest nieustannie wracać do przeszłości?
Trzymaj się i powodzenia
Dziękuję Merle
Przeczytałem cały temat Aniu i tak szczerze to... wytrwałości Ci życzyć i gratuluję, że pomimo wszystko próbujesz. Oczywiście jak zostało wcześniej wspomniane, nigdy nie dowiesz się czy dobrze zrobiłaś, ale... może wybrałaś najmniejsze zło?
Moja małżonka przykładowo nie poczuwa się do niczego, do jakiejkolwiek zmiany, starania się pomimo bycia po stronie zdradzających. Chce uciec z domu, to jest jej "pokuta", jednocześnie na prawo i lewo jeszcze dokłada do pieca i zachowuje się poniżej pasa.
Osobiście uważam podobnie jak Merle, że można w imię rodziny odbudowywać, budować na nowo, spróbować zacząć od nowa - może się przeprowadzić itd. Można, ale druga strona musi chcieć, zabiegać, walczyć. Tutaj to masz, więc jest to dobry prognostyk.
Osobiście myślę, że z biegiem czasu się to wyprostuje, odkryjecie się na nowo, jednakże chyba musisz... mocno postawić mu granicę, że jeżeli ją jakkolwiek przekroczy to nie będzie już żadnego powrotu.
Także jeszcze raz, powodzenia i głowa do góry.
Dziękuję pjack.
Nie wiadomo co będzie, czas pokaże, ale zrobilam co mogłam, dla dziecka, jeśli nawet kosztem siebie to nie ma to znaczenia, bo ważny jest jej spokój i zdrowie.
Buduję siebie od nowa teraz powolutku, a męża mi żal tak po ludzku, bo zniszczył samego siebie.
Mam nadzieję, że wszystko się u Ciebie ułoży.
Przyznać muszę, że chyba mam podobne podejście, bo też dla rodziny jestem skłonny zrobić co mogę, nie patrząc na siebie, a głównie na dzieci.
Teraz też mimo wszystko... buduję siebie pomału, a mojej wojującej obecnie żony w sumie jest mi żal, bo widzę że się miota... na każdym froncie, dosłownie każdym.
A czas pokaże co będzie, nie liczę już na nic, a ważne że sumienie mam czyste.
104 2021-12-14 13:09:32 Ostatnio edytowany przez wieka (2021-12-14 13:10:35)
"Nie, nie wdam się w romans, ucinam od razu takie znajomości, ale zyskałam przyjaciela cudownego, tylko muszę uważać na jego uczucia, żeby go nie skrzywdzic i żeby nasza przyjaźń pozostała przyjaźnią (a chyba zmierza nie w tym kierunku)."
Bardzo Ci współczuję przez co przeszłaś, ale wisi nad Tobą widmo następnej traumy.
Jesteś na najlepszej drodze do wpadnięcia w friendzone lub wejście w romans.
Uważność tu nic nie da, bo nami rządzą uczucia, nie odwrotnie.
Nie ma zdrowej przyjaźni damsko męskiej.
Ten cudowny facet nie jest bezinteresowny, inaczej nie byłby taki cudowny...
Jedyna możliwa przyjaźń damsko-męska wymaga dystansu setek kilometrów i widywania się nie częściej niż co parę lat. Inaczej zawsze któraś strona się zaangażuje i będzie liczyć na coś więcej.
Więc cudownego faceta albo skrzywdzisz, albo popłyniesz (ew. hamulec moralny zadziała).
106 2021-12-14 14:13:52 Ostatnio edytowany przez euao (2021-12-14 14:16:29)
zdublowany post do usuniecia
107 2021-12-14 14:13:55 Ostatnio edytowany przez euao (2021-12-14 14:16:04)
zdublowany post do usuniecia
....A czas pokaże co będzie, nie liczę już na nic, a ważne że sumienie mam czyste.
Bardzo ważne słowa, żeby w tych wszystkich kotłujących sie wydarzeniach, być wiernym sobie
Cieszę sie ze ktoś tez podziela moja opinie, bo już myślałam, ze ze mna jest cos nie tak..
109 2021-12-14 16:10:24 Ostatnio edytowany przez Ania2019 (2021-12-14 16:17:07)
Racje macie z ta przyjaźnią, z bólem serca, ale kolege ucielam, bo rzeczywiście mnie pomagało śmianie się i gadanie, nie mówiłam mu nic o swojej sytuacji,
ale on jakoś zakręcony się zrobił, pisał w dziwnych godzinach i przebakiwal, ze na pewno by mi bylo lepiej samej, bez meza, ze sobie życie ułożę.
Nie chce jemu w glowie mieszać ani samej sobie, ale ciacho z niego wielkie wysportowane i empatyczne
Podpisuję sie pod słowami, ze najważniejsze być w zgodzie z samym soba i miec czyste sumienie.
Dla mnie dziecko dom to najwazniejsze. Chociaż musze Wam powiedzieć, ze inaczej patrzę na świat po tym wszystkim, jakbym się narodziła na nowo.
Ostatnio moj psychiatra powiedzial mi, ze to wszystko jakby bylo po coś, ze poszłam do przodu, dojrzałam,. zmieniłam kierunek, zaczelam sie realizować i myśleć o sobie.
Drodzy, witam Was serdecznie.
Mam straszliwy ból w sercu. Moj mąż miał romans z koleżanką z pracy. Znamy się 20 lat i jesteśmy od początku razem, myślałam, że to wielka i prawdziwa miłość, że to dobry człowiek, a jednak...
Od kilku lat odsunął sie ode mnie, był obcy, nerwowy, mówił, że to z powodu pracy, prosiłam o terapię, o wsparcie, żeby poszedł do lekarza, ale nie chciał a moje łzy budziły w nim jakieś zło. Zaczął później wracać, raz wrócił nad ranem, nic do niego docierało, nie odbierał wtedy ode mnie telefonu i nie odpisywał na smsy, prawie dostałam zawału tamtej nocy. Czułam co się dzieje, ale nie dopuszczałam myśli, ze on mógłby... To przecież niemozliwe. Nocami wychodzil, mówił, ze to stres, tak się martwiłam o niego. Mieliśmy rocznicę ślubu, był taki obcy, zimny, nieobecny, czułam się tak bardzo sama. Powiedziałam mu wtedy, że czuję, że to ostatnia nasza rocznica, a on strasznie się zdenerwował.
I nagle zaczęło być lepiej ale ja miałam wtedy alarm w głowie i zaczełam szukać sama nie wiedząc czego.
I znalazłam, setki starych smsów i godziny rozmów na starym billingu z tamtego czasu i serce mi pękło. Wypierał się, kłamał, w końcu się przyznał, ze to minęło juz, ze byl glupi, ze to bardzo dużo młodsza ode mnie dziewczyna z pracy.
Cos mi sie wtedy stalo, tak fizycznie, tak jakbym widziała jakiś film, jakby to nie dotyczyło mnie. Wstałam rano jak zombie, poszlam do pracy, zasłabłam, wylądowałam u lekarza, dostałam zwolnienie, pozniej tez leki na zalamanie nerwowe - biorę je do dzis, bylam tez na terapii, kilka razy mi towarzyszyl.
To co sie potem dzialo to był horror, klotnie, krzyki, plakalam nocami, wyłam z bólu, ale mimo ze byl gdzies obok, to bylam z tym całkiem sama, nie umiał albo nie chcial mi pomóc.
Udawałam tez przed calym swiatem, covid tylko mi to ułatwił.
Minęło półtora roku juz ponad od tamtego czasu, ale wracają do mnie obrazy, koszmary.
On jest ciagle przy mnie.
Ostatnio cos sie zmieniło we mnie. Zrozumiałam, ze łudziłam sie latami i czekałam az on wyjdzie ze swojej skorupy i do mnie wróci, ze bedzie jak kiedys, ze bedzie lepiej.
Wiem juz, ze nie będzie.
Mamy dziecko, mieszkanie, we dwoje jest łatwiej, wiec niech tak bedzie jak jest, ale z mojej strony jest to takie podejście czysto racjonalne, nie potrzebuje juz jego bliskości, potrzebuje tylko wsparcia w codzienności.
Chciałabym juz tylko wyzdrowieć i przestać myśleć o tym wszystkim, uwolnić się psychicznie z tych kajdan i zacząć żyć.Gdzieś kiedyś przeczytałam o zadośćuczynieniu, ze to być powinno. Może tego zabrakło. Może jestem infantylna, ale czekałam na kwiaty, prezent, słowa, romantyzm... Tego nie było. Była obecność i wsparcie, ale tez kłótnie i zmęczenie tematem, a moj biedny mózg i wykończone ciało chciały czegoś innego.
Niepotrzebnie szukałam u niego pomocy, to takie nielogiczne jest jak na to teraz patrzę, bylam jak zraniony pies, który szuka pomocy u pana, który go kopnął i nie chciał, ale wtedy nie umiałam inaczej.
Odejdź i daj sobie szanse na szczęście.
Zasługujesz na nie, pozdrawiam
Ciekawa jestem Aniu jak Ci się wiedzie po takim czasie?
Sama jestem w podobnej sytuacji i tak szukam... szczęśliwych zakończeń :x
Ciekawa jestem Aniu jak Ci się wiedzie po takim czasie?
Sama jestem w podobnej sytuacji i tak szukam... szczęśliwych zakończeń :x
A co to jest szczęśliwe zakończenie , według Ciebie?Tak poważnie pytam.