Tak właściwie im więcej czytam o jego zachowaniach, tym mniej pasuje mi do takiego typowego narcyza. Oczywiście narcyzm to spektrum, można mieć więcej lub mniej zachowań z wachlarza, ale narcyzi raczej tak szybko nie urywają swojej gry. Lubią się popluskać w tej miłości do samego siebie w czyichś oczach, zanim odkryją, że nie stoi przed nimi żadne bóstwo a zwykły człowiek, więc i miłość straciła na wartości.
Nie da się jednak zaprzeczyć, że pewne zachowania są niepokojące, chociażby to testowanie dla samej rozrywki, chociaż wiedział, że nie jest już zainteresowany. To kreuje obraz osoby podbudowującej ego władzą nad czyimiś emocjami. Jest różnica między źle rozegranym rozstaniem w liceum, a świadomym podążaniem za takimi uciechami w dorosłości.
I widzisz, być może ironicznie, trochę tak jak Ty, on goni za jakimś ideałem: związek za związkiem, a tu – o masz ci los! – znów tylko kobieta i człowiek jak każdy inny, gdzie moja bogini z piedestału?
Widziałam też, że chyba pośrednio byłam tutaj przytaczana, jako osoba widząca problem w nim, ale tak szczerze mówiąc również po lekturze pierwszego wpisu miałam podobne spostrzeżenia, co inni, tylko nie chciałam wchodzić w ciąg rozważań, jeżeli się miałoby okazać, że szkoda czasu na narcyza.
Był tutaj przytaczany temat traum z dzieciństwa, co zawsze uważam za dobry trop w związkach, bo to są bardzo głęboko zakorzenione w nas schematy, również definicja miłości z każdą radością i bólem. Tylko słowo „trauma” jest niefortunne, bo pociąga za sobą wizję ciężkiej patologii, a prawdą jest, że wszyscy z dzieciństwa wyciągamy szereg mechanizmów i wierzeń, jednych bardziej, innych mniej – subiektywnie - przydatnych. I mam wrażenie – wybacz próbę oceny człowieka na podstawie kilku postów – że u Ciebie jest to taka troszkę wybuchowa mieszanka perfekcjonizmu, ambicji (by ten związek mieć bardzo dobry) wywodzącej się z niskiej samooceny oraz nieadekwatnego wyobrażenia czym związek jest i jakie potrzeby powinien spełniać.
Tak jakby była tutaj wizja, jaki ten człowiek powinien być i niewiele jest tam wolnej przestrzeni dla tego, kim on naprawdę jest, bądź okazać się może. Być może się mylę, ale czy nie jest to usilne staranie, żeby wybrać „raz, a dobrze”? Problem z takim podejściem jest taki, że od samego początku tworzy ogromny ciężar i na Tobie i na osobie, z którą się spotykasz. Takie porównywanie zdjęcia Kandydata z namalowanym rysunkiem w głowie. „Pasuje, czy nie? Hmmm, tutaj tak trochę nie przystaje, no niedobrze, niedobrze…” A jednym z zabawniejszych faktów w tym przesiąkniętym do szpiku kości romantyzmem świecie jest to, że jedyne osoby, które mogłyby aspirować do naszej wizji z obrazka, to ludzie, których nie mieliśmy okazji prawdziwie bliżej poznać. Nikt z nas nie jest łatwy do życia, wszyscy mamy denerwujące przyzwyczajenia, szereg wad, gorsze dni, paskudne nawyki oraz brak świadomości w niektórych kwestiach. Pan popełnił błąd, że rozpoczął z wysokiego C, przedstawił swoje możliwości w innym świetle niż są mu one wygodne do kontynuowania w związku. Mam nawet wrażenie, że próbował Ci to wtedy przekazać na tym spacerze, że mu się TO właśnie podoba, że on nie czuje presji. Że owszem, postarał się, błysnął, zrobił wersję demo, bo chciał zdobyć kobietę, ale teraz to on to by już chciał tak normalnie, życiowo, bez tego napięcia z tyłu głowy, gdzie tu jeszcze coś wykombinować.
Jak wspomniałam wyżej – różnimy się. Kobiety od mężczyzn ogromnie w ogólnej wrażliwości. Jest mnóstwo żartów o oczekiwaniu umiejętności czytania w myślach, nie wzięły się one znikąd i tutaj też to widać. On mógł rozumieć granie w grę, jako ten etap związku, gdzie może swobodnie porobić sobie inne rzeczy przy miłym towarzystwie, Ciebie to zabolało. To był moment, żeby rzucić żartem, nie wiem, w stylu „co będziesz grał, jak główna nagroda leży obok ciebie” i zatrzepotać rzęsami w przerysowany sposób. Nie przywalasz się, nie robisz cięższej atmosfery, ale zwracasz uwagę na swoje potrzeby i patrzysz z jaką wrażliwością reaguje druga strona. Ty poszłaś czytać książkę w odwecie, a on mógł to zarejestrować jako potwierdzenie, że to już ten etap, gdzie nie trzeba sobie patrzeć ciągle w oczy, tylko można zająć się sobą. Bach, Ty rozkminiasz masę czasu później, on może już sobie średnio przypomnieć, że coś takiego miało miejsce.
Mnogość sytuacji, gdzie na podstawie rozmowy okazywało się, że ja i mój partner odbieraliśmy te same sytuacje czy nawet słowa w inny sposób mnie bawi niepomiernie. W moich kręgach jakieś określenie było używane kompletnie pejoratywnie, w jego z dużą czułością - jakbym przemilczała, tobym się dołowała, że raz po raz próbuje mi dopiec.
Widzę, że wyszła mi już ściana tekstu, ale nawiążę jeszcze do koronnego argumentu „'co powiedziałaś mamie ? że się zdystansowałem' ?” Dopiero gdy wspomniałaś o tym drugi czy trzeci raz to ja pojęłam o co chodzi, że tam widzisz drugie dno. Gdy przeczytałam to pierwszy raz, to po prostu zrozumiałam, że on ze ścinków rozmowy wywnioskował, że go o to oskarżasz i chciał to z Tobą wyjaśnić. Nie jako przyznanie się do winy, tylko po prostu jako coś, co zrozumiał z rozmowy i go zaintrygowało. Jeżeli usłyszałabym rozmowę, podejrzewała, że jest o mnie, gdzieś by się przewinęły frazy „rzadko odbiera… nie ma czasu… przekłada spotkania”, to też chciałabym wyjaśnić, być może również w słowach „co powiedziałeś mamie? Że cię unikam?”, czy wszystko jest okej, czy może moje zachowania nie są odbierane błędnie.
I tak jeszcze nawiązując do komplementów. Na moje drobne słowne szturchnięcie do mojego mężczyzny, że miło byłoby usłyszeć coś miłego, to się głęboko zamyślił, po czym wciąż głośno myśląc jakim komplementem rzucić dodał powoli, że „co ja ci mogę powiedzieć, czego ci jeszcze nie mówiłem...”. Czyli dla niego jak raz powiedział, że jest śliczna, to obowiązuje do odwołania i co się będzie powtarzał. Może Twój egzemplarz ma podobnie 