Nie wiem za bardzo od czego zacząć... Pierwszy raz zdaża mi się szukać pomocy na forum, jednak mam problem z którym nie umiem sobie poradzić.
Otóż, jestem mężatką od 2 lat, ślub wzięłam po namowach rodziny (obiecywali pomoc finansową, której de facto nie otrzymaliśmy). Mam 32 lata, mąż 38. Mamy wspólne dziecko (2,5 roku) i mojego 11-letniego syna z poprzedniego związku.
Rzecz w tym, że mąż nie jest zbyt zaradną życiowo osobą. Gdy się poznaliśmy, pracował za najniższą krajową, załatwiłam mu lepszą pracę. Imponowało mi, że opiekował się rodzicami, sprawiał wrażenie inteligentnego, opiekuńczego faceta. Twierdził że jest bezpłodny, jednak nie poszedł z wynikami badań do specjalisty a zinterpretował je sam - stąd wpadka, ktorej efektem jest nasz kochany synek. Namowy rodziny, obietnice pomocy finansowej, po ślubie - zero tematu.
W końcu zaryzykowałam i kupiłam mieszkanie (za swoje pieniądze, które odkładałam 10lat - mamy intercyzę), bardzo chciałam wyprowadzić się od rodziny. Zajęłam się dziećmi, mąż nas utrzymywał przez okres mojego rocznego urlopu wychowawczego. Denerwowało mnie życie od 1 do 1. Mąż nie rozumiał, że jego praca wymagała zmiany (zależna od czynników atmosferycznych), wiec z 4000zl/mies często odchodziło po 600, czasami 800zl,plus ok. 600zł to dojazdy. Do tego nie miał urlopu (szef akceptował jedynie bezpłatny). W końcu wysłałam go zagranicę, gdzie przebywa 3 miesiące.
Nigdy nie układało nam się dobrze, mąż jest raczej skryty, nie jest specjalnie wylewny. Często się obraża, bardzo często o pierdoły. Kocha synka, drugim jak przypomnę też się zajmie (głównie kwestia lekcji). Jest pracowity, zna w dość dobrym stopniu 2 języki poza ojczystym. ALE nie ma żadnych ambicji. Najchętniej siedział by w jednej pracy do emerytury, cokolwiek załatwia nie szuka tańszych alternatyw. Chce nas ściągnąć za granicę, nie ukrywam że sie boje. Cały czas ja ogarniam wszystkie rachunki, lekcje dzieci, wróciłam też do pracy (w której niestety dużo się zmieniło i muszę ją zmienić). On nawet nie umie przelewu zrobić... Przypominam mu o różnych drobiazgach, czasami z nadmiaru obowiązków i rzeczy do spamietania chce mi się płakać.
Rozmowy nie przynoszą skutku, odnoszę wrażenie że nauczył się mówić to co chce usłyszeć... Byliśmy nawet na terapii małżeńskiej (tylko 2 spotkania, w sumie to za wcześnie mówić że była to terapia), zero efektów. Ostatnio już wybuchłam, chciał wracać do PL po Świętach autobusem, nie sprawdziwszy nawet cen biletów na samolot. Sprawdziłam... W obie strony różnica ponad 500zl na rzecz samolotu. Oczywiście awantura, ciche dni.
Proszę Was o radę, co w tej sytuacji zrobić. Czy nadal tkwić w takim związku, jeśli tak, jak mogę pomóc mężowi stać się bardziej zaradnym życiowo. Boje się przestać go prowadzać za rękę, bo odbije się to na nas wszystkich finansowo. I bardzo dziękuję za poświęcenie czasu na przeczytanie mojego monologu ☺️