Twoja szefowa i kolega to ludzie pozbawieni rozumu i empatii. Samotność w obecnych czasach jest czymś bardziej normalnym niż posiadanie rodziny. W takim sensie że jest coraz mniej osób, zarówno kobiet jak i mężczyzn, które chcą taka rodzinę założyć i są dość emocjonalnie dojrzali by to zrobić. Oczywiście Polska to kraj podobny do Włoch gdzie ta rodzina wciąż jest pewnym punktem odniesienia i wciąż w ludzkich stereotypach jej brak wywołuje pytania i złośliwe komentarze. Natomiast jeżeli w Twoim życiu nie pojawił się nikt sensowny to najlepiej ten fakt zaakceptować, w miłości często jest tak że dopada nas sama, nieoczekiwanie. Jeżeli Tobie to przeszkadza i jesteś osobą, która faktycznie chce znaleźć kogoś bliskiego to zapisz się na jakieś zajęcia gdzie poznasz nowych ludzi, zmiana środowiska często pomaga odnaleźć kogoś bliskiego. W ostateczności możesz założyć aplikacje randkową, niekoniecznie Tindera, bo tam różnie ludzie przesiadują, ale z pewnością jest masa innych aplikacji gdzie można poznać kogoś fajnego, niekoniecznie na związek, na początek bliskiego, do rozmowy, wspólnych spotkań, a jak coś z czasem zaiskrzy to rewelacja, ale nic na siłę.
66 2020-12-13 20:25:05 Ostatnio edytowany przez kamiloo86 (2020-12-13 20:27:32)
Nie musi to być od razu partner czy partnerka. Nie musi być przyjaciel czy przyjaciółka od serca. Ale ostatecznie jesteśmy zwierzątkami stadnymi i tej potrzeby nie zaspokoisz inaczej. Możesz ją ignorować, odsuwać, wypierać, zabijać w sobie, ale efekty tego pewnie już znasz, bo piszesz o stresie, zmęczeniu, frustracji, zagubieniu, pustce...
Jestem pewna, że są wokół Ciebie ludzie równie samotni co Ty. Ludzie, z którymi można pogadać, zawrzeć znajomość. Takie czasy, że każda interakcja jest na wagę złota. Są też różne inne sposoby na kontakt - tinder? Albo totalnie z drugiej strony, wolontariat.
Tindera nie polecam, osobiście mam możliwie najgorsze doświadczenia związane z osobami, które tam poznałam. Wolonatriat znam i serdecznie zachęcam. Od liceum z rodzeństwem udzielamy się w Caritasie, pomagając dzieciakom w nauce, towarzysząc im na wyjazdach (chociaż pandemia uniemożliwiła w tym roku typowe kolonie) czy organizując czas wolny w mieście. Do tego zawsze potrzeba chętnych
Twoja szefowa i kolega to ludzie pozbawieni rozumu i empatii. Samotność w obecnych czasach jest czymś bardziej normalnym niż posiadanie rodziny. W takim sensie że jest coraz mniej osób, zarówno kobiet jak i mężczyzn, które chcą taka rodzinę założyć i są dość emocjonalnie dojrzali by to zrobić. Oczywiście Polska to kraj podobny do Włoch gdzie ta rodzina wciąż jest pewnym punktem odniesienia i wciąż w ludzkich stereotypach jej brak wywołuje pytania i złośliwe komentarze. Natomiast jeżeli w Twoim życiu nie pojawił się nikt sensowny to najlepiej ten fakt zaakceptować, w miłości często jest tak że dopada nas sama, nieoczekiwanie. Jeżeli Tobie to przeszkadza i jesteś osobą, która faktycznie chce znaleźć kogoś bliskiego to zapisz się na jakieś zajęcia gdzie poznasz nowych ludzi, zmiana środowiska często pomaga odnaleźć kogoś bliskiego. W ostateczności możesz założyć aplikacje randkową, niekoniecznie Tindera, bo tam różnie ludzie przesiadują, ale z pewnością jest masa innych aplikacji gdzie można poznać kogoś fajnego, niekoniecznie na związek, na początek bliskiego, do rozmowy, wspólnych spotkań, a jak coś z czasem zaiskrzy to rewelacja, ale nic na siłę.
Bardziej bym chciała poradzić sobie ze swoimi emocjami, zaadaptować się do codzienności .. wolę popracować nad sobą, bo na to jedynie mam wpływ. Co znaczy zaakceptować? Ja w swojej głowie jestem pogodzona z sytuacją, rozumuję, przewiduję .. procesy myślowe zachodzą .. to z sercem, z emocjami mam problem. Coś tam sobie tłumaczę, zajmę się pracą, albo inną aktywnością .. albo popilnuję bratanka (maluch 1,5 roku ) co robię ostatnio regularnie .. a jak wracam do domu to znowu tachykardia, wzburzenie, smutek, ciemność. .Chciałabym znowu spokojnie zasypiać, a nie szukać proszków, albo biegać jak glupia po 10km, żeby się zmęczyć przed snem. Czasami myślę, że tylko leki są w stanie mi pomóć, ale nie chcę ich brać, obawiam się uzależnienia .. albo zjazdó jak to często na antydepresantach. Co to w ogóle za absurdalna sytuacja, że dorosła kobieta nie potrafi się wziąść w garść .. mój stopień wkurzenia na siebie powoli sięga zenitu ;/
69 2020-12-14 01:31:04 Ostatnio edytowany przez Monoceros (2020-12-14 01:32:54)
Serio, nie musisz "brać się w garść" tylko zaopiekować się sobą... Tak jakbyś zaopiekowała się podopiecznym z caritasu albo bratankiem. Z łagodnością, cierpliwością, współczuciem...
Bardziej bym chciała poradzić sobie ze swoimi emocjami, zaadaptować się do codzienności .. wolę popracować nad sobą, bo na to jedynie mam wpływ. Co znaczy zaakceptować? Ja w swojej głowie jestem pogodzona z sytuacją, rozumuję, przewiduję .. procesy myślowe zachodzą .. to z sercem, z emocjami mam problem. Coś tam sobie tłumaczę, zajmę się pracą, albo inną aktywnością .. albo popilnuję bratanka (maluch 1,5 roku ) co robię ostatnio regularnie .. a jak wracam do domu to znowu tachykardia, wzburzenie, smutek, ciemność. .Chciałabym znowu spokojnie zasypiać, a nie szukać proszków, albo biegać jak glupia po 10km, żeby się zmęczyć przed snem. Czasami myślę, że tylko leki są w stanie mi pomóć, ale nie chcę ich brać, obawiam się uzależnienia .. albo zjazdó jak to często na antydepresantach. Co to w ogóle za absurdalna sytuacja, że dorosła kobieta nie potrafi się wziąść w garść .. mój stopień wkurzenia na siebie powoli sięga zenitu ;/
Brzmi jak doskonale znajoma, wieczorna burza negatywnych myśli Jeżeli stale dużo o tym wszystkim myślisz, to racjonalizm w końcu wygra nad emocjami i jestem pewien, że zaczniesz wpadać na (często banalnie oczywiste) wnioski, które będą początkiem ścieżki do przepracowania problemu. Sam po sobie wiem, jak trudno czasem jest zmienić sposób patrzenia na sytuację. Nie chcę się tutaj nadmiernie wymądrzać, ale moim zdaniem to natężenie emocji pokazuje, że - używając medycznej analogii - "organizm walczy", czyli jest na dobrej drodze do stabilizacji, do odzyskania równowagi I naprawdę nie masz powodu, żeby się na siebie wkurzać - to co osiągnęłaś w życiu zawodowym i w edukacji to Twoje i nikt Ci tego nie odbierze, a nad resztą trzeba spokojnie popracować, bo na moje oko, to tak naprawdę wcale nie jesteś pogodzona z sytuacją (nic dziwnego, trudno się z tym pogodzić)
PS Coś mi się widzi, że idziemy "łeb w łeb", ja całkiem niedawno chodziłem po ścianach z analogicznych pobudek ))
71 2020-12-14 10:24:04 Ostatnio edytowany przez kamiloo86 (2020-12-14 10:26:27)
odnośnie wykorzystywania naszego mozgu to istnieje filmowa bujda, którą warto naprostować
https://pl.wikipedia.org/wiki/Mit_10%25_mózgu
''Chciałabym znowu spokojnie zasypiać, a nie szukać proszków, albo biegać jak glupia po 10km''
skonsultuj sie z lekarzem czy mozesz brac: https://www.trec.pl/baza-wiedzy/kortyzo … andha.html
pomaga
odnośnie wykorzystywania naszego mozgu to istnieje filmowa bujda, którą warto naprostować
https://pl.wikipedia.org/wiki/Mit_10%25_mózgu
''Chciałabym znowu spokojnie zasypiać, a nie szukać proszków, albo biegać jak glupia po 10km''
skonsultuj sie z lekarzem czy mozesz brac: https://www.trec.pl/baza-wiedzy/kortyzo … andha.html
pomaga
Dziekuję, ale mam w zanadrzu leki nasenne. Staram się je brać w naprwadę skrajnych przypadkach, niestety uzależniają. Wolę te 10 km
74 2020-12-16 08:48:08 Ostatnio edytowany przez aniuu1 (2020-12-16 08:49:51)
Nie jest to wszystko takie proste, bo chodzi o twoje potrzeby, które są niezaspokojone. Ja to też znam, aż za dobrze. Zadbaj o siebie najlepiej jak umiesz w tym czasie i podejmuj na spokojnie działania, które pomogą zrealizować ci twoje potrzeby, nawiązywać nowe znajomości. Mnie joga bardzo pomaga się uspokoić, tabletkom nie ufam. Znalazłam sobie szkołę tańca, która zaspokoiła mi potrzebę serdecznego kontaktu z ludźmi, trochę też bliskości, bo ludzie serdeczni i lubią się przytulać, aktywność fizyczną :-) Zacieśniłam kobiece przyjaźnie. 2 lata chodziłam na terapię w nurcie poznawczo behawioralnym - to mi pomogło w radzeniu sobie ze starymi traumami, wyznaczaniem granic i wzmocniło poczucie wartości. Jeszcze wykorzystałam wolny czas by zrobić inne rzeczy, które zawsze chciałam zrobić :-) Samemu też może być całkiem nieźle, choć nie warto zarzucać prób znalezienia partnera. Ja ostatnio z powodu korony znacznie gorzej zaczęłam sobie radzić z samotnością. I wtedy właśnie mi się poszczęściło i znalazłam faceta, który dobrze rokuje :-) Także trzeba próbować i nie tracic nadziei :-)
Nie jest to wszystko takie proste, bo chodzi o twoje potrzeby, które są niezaspokojone. Ja to też znam, aż za dobrze. Zadbaj o siebie najlepiej jak umiesz w tym czasie i podejmuj na spokojnie działania, które pomogą zrealizować ci twoje potrzeby, nawiązywać nowe znajomości. Mnie joga bardzo pomaga się uspokoić, tabletkom nie ufam. Znalazłam sobie szkołę tańca, która zaspokoiła mi potrzebę serdecznego kontaktu z ludźmi, trochę też bliskości, bo ludzie serdeczni i lubią się przytulać, aktywność fizyczną :-) Zacieśniłam kobiece przyjaźnie. 2 lata chodziłam na terapię w nurcie poznawczo behawioralnym - to mi pomogło w radzeniu sobie ze starymi traumami, wyznaczaniem granic i wzmocniło poczucie wartości. Jeszcze wykorzystałam wolny czas by zrobić inne rzeczy, które zawsze chciałam zrobić :-) Samemu też może być całkiem nieźle, choć nie warto zarzucać prób znalezienia partnera. Ja ostatnio z powodu korony znacznie gorzej zaczęłam sobie radzić z samotnością. I wtedy właśnie mi się poszczęściło i znalazłam faceta, który dobrze rokuje :-) Także trzeba próbować i nie tracic nadziei :-)
Dokładnie podpisuje się obiema rękoma pod wypowiedzią "aniuu1" byłem w podobnej sytuacji miałem niską samoocenę przesiadywałem w domu, kursowałem na trasie praca >>> dom i nic więcej.
Aż tu pewnego dnia natrafiłem na zegarek z różnymi bajerami gdzie liczy kroki kalorie ilość przespanych godzin w nocy zainstalowałem dedykowaną aplikację na telefon w której zdobywa się różnorakie odznaki za ilość osiągniętych kroków przejechanych kilometrów rowerem. Spodobało mi się to gdyż sczytywało osoby posiadające tą samą aplikację i zacząłem rywalizować kto uzbiera szybciej kroki itd.
Dzięki temu coraz więcej czasu spędzałem na powietrzu na spacerach by wyrabiać dzienną normę kroków, kilometrów na rowerze itd co wpadło w nawyk i trwa do dziś. Mimo gorszej pogody utrzymuję kondycję organizm mam dotleniony uśmiech na twarzy pomimo pandemi Coronawirusa cieszę się życiem.
Czego wszystkim życzę z tegoż forum.
Pozdrawiam serdecznie
Nie jest to wszystko takie proste, bo chodzi o twoje potrzeby, które są niezaspokojone. Ja to też znam, aż za dobrze. Zadbaj o siebie najlepiej jak umiesz w tym czasie i podejmuj na spokojnie działania, które pomogą zrealizować ci twoje potrzeby, nawiązywać nowe znajomości. Mnie joga bardzo pomaga się uspokoić, tabletkom nie ufam. Znalazłam sobie szkołę tańca, która zaspokoiła mi potrzebę serdecznego kontaktu z ludźmi, trochę też bliskości, bo ludzie serdeczni i lubią się przytulać, aktywność fizyczną :-) Zacieśniłam kobiece przyjaźnie. 2 lata chodziłam na terapię w nurcie poznawczo behawioralnym - to mi pomogło w radzeniu sobie ze starymi traumami, wyznaczaniem granic i wzmocniło poczucie wartości. Jeszcze wykorzystałam wolny czas by zrobić inne rzeczy, które zawsze chciałam zrobić :-)
Tylko ja to wszystko już robię. Od wczoraj wróciłam do tańca. Zapisałam się na kolejny kurs językowy - tym razem hiszpański. Wolę pilates od jogi Na terapię również uczęszczam, bez niej w ogóle chyba nie dałabym rady wstać z łóżka. Te wszystkie aktywności ukłądają sprawy w głowie, ale tylko w głowie... i w tym problem. Wiem, że się powtarzam, ale ciągle jestem w jakiejś nadpobudliwości nerwowej. Walczę, żeby trzymać się w ryzach, inaczej wybuchnę w najmniej oczekiwanym momencie i zapewne przypadkowym osobom się dostanie To co powinno mnie relaksować działa na chwilkę, nawet sprawdzone metody. TAk sobie myślę, że może robię z igły widły i z czasem wszystko przejdzie. Organizm przecież ma zdolności adaptacyjne
Dokładnie podpisuje się obiema rękoma pod wypowiedzią "aniuu1" byłem w podobnej sytuacji miałem niską samoocenę przesiadywałem w domu, kursowałem na trasie praca >>> dom i nic więcej.
Nie mam niskiej samooceny, raczej rzeczywistą Co do aktywsności fizycznej ,to mam takie wrażenie, że to jedyne źródło spokoju, dzięki zmęczeniu fizycznemu głowa odpoczywa. Akurat w tej kwestii covid nie jest problemem
Również serdecznie Cię pozdrawiam
aniuu1 napisał/a:Nie jest to wszystko takie proste, bo chodzi o twoje potrzeby, które są niezaspokojone. Ja to też znam, aż za dobrze. Zadbaj o siebie najlepiej jak umiesz w tym czasie i podejmuj na spokojnie działania, które pomogą zrealizować ci twoje potrzeby, nawiązywać nowe znajomości. Mnie joga bardzo pomaga się uspokoić, tabletkom nie ufam. Znalazłam sobie szkołę tańca, która zaspokoiła mi potrzebę serdecznego kontaktu z ludźmi, trochę też bliskości, bo ludzie serdeczni i lubią się przytulać, aktywność fizyczną :-) Zacieśniłam kobiece przyjaźnie. 2 lata chodziłam na terapię w nurcie poznawczo behawioralnym - to mi pomogło w radzeniu sobie ze starymi traumami, wyznaczaniem granic i wzmocniło poczucie wartości. Jeszcze wykorzystałam wolny czas by zrobić inne rzeczy, które zawsze chciałam zrobić :-)
Tylko ja to wszystko już robię. Od wczoraj wróciłam do tańca. Zapisałam się na kolejny kurs językowy - tym razem hiszpański. Wolę pilates od jogi Na terapię również uczęszczam, bez niej w ogóle chyba nie dałabym rady wstać z łóżka. Te wszystkie aktywności ukłądają sprawy w głowie, ale tylko w głowie... i w tym problem. Wiem, że się powtarzam, ale ciągle jestem w jakiejś nadpobudliwości nerwowej. Walczę, żeby trzymać się w ryzach, inaczej wybuchnę w najmniej oczekiwanym momencie i zapewne przypadkowym osobom się dostanie To co powinno mnie relaksować działa na chwilkę, nawet sprawdzone metody. TAk sobie myślę, że może robię z igły widły i z czasem wszystko przejdzie. Organizm przecież ma zdolności adaptacyjne
Nie przejdzie. Wiem bo sama to miałam.
Potrzebę bliskości zaspokoi tylko potrzeba bliskości. To tak, jak potrzeby tańca nie zastąpi picie wody, a potrzeby nauki hiszpańskiego nauka pływania.
Te aktywności są dobre,ale tylko na polach tych aktywności no i człowiek się rozwija.
Potrzeby drugiego człowieka niczym nie zastąpisz i to jest błąd , który tu często na forum radzą, aby najpierw nauczyć się być samemu. Owszem, są przypadki, że kobieta bez faceta nie istnieje, nie potrafi sama pójść do kina czy zamówić taksówki ani się utrzymać, tylko, że to są już skrajności. Zauwazylam, że wiele osób doskonale umie być samemu, ale to nie zabija potrzeby życia z drugim człowiekiem i to jest właściwe, tzn ta potrzeba. Nie rozumiem tego kultu singla o cenie oraz tego, że wystarczy, że powiesz, że chciałbyś mieć partnera to zaraz masz diagnozę, że naucz się sam być szczęśliwym że sobą i na pewno szukasz osoby tylko dlatego, żeby Cię uszczesliwila i rozwiązała twoje problemy. To szkodliwa diagnoza często powielana na forum. Co może poradzić? Nic odkrywczego, rób te swoje aktywności, ale na zasadzie rozwijania nowych umiejętności, poznawania nowych rzeczy , a nie na zasadzie , że to ma Ci zastąpić faceta albo sprawić, że znajdziesz faceta na którymś z tych kursów. Powiem Ci, że to kompletnie nie ma znaczenia. Jest mnóstwo mezatek bez pasji, zainteresowań, wiedzy, z przeciętnym wyglądem, które na dodatek złamany paznokieć traktują jak tragedie i przysłowiowego młotka nie potrafią wbić w ścianę A od dawna są w satysfakcjonujacych związkach. Hiszpańskiego nie znają, do kina nie potrafią same pójść ani same sobie zorganizować czasu. To jest loteria te związki chyba.
Może Ameryki nie odkryję, ale poza chodzeniem na zajęcia warto zagadywać do ludzi
Wiadomo, pandemia nie sprzyja wychodzeniu na kawę, ale jakoś trudno mi uwierzyć, że nie ma nikogo, absolutnie ani jednej osoby w Twoim życiu, z którą nie mogłabyś się spotkać, choćby raz, na planszówki, na kawę u siebie czy ciastko u niej, nawet jeśli jest z mężem i dziećmi.
Ja czasem się unoszę i nie piszę do kogoś, bo do mnie nie pisał już od dawna, a to ja zawsze zabiegam. Ale kiedy tak naprawdę potrzebuję kontaktu, to już mam w nosie te zaszłości. Odzywam się do koleżanki, która odwołała spotkania cztery (!) razy z rzędu, albo odzywam się do kogoś, z kim nie mam kontaktu od miesięcy, ale kiedyś gadaliśmy. I piszę, hej co tam, może masz ochotę się spotkać. Zdarzało mi się w ciągu tygodnia napisać tak do seidmiu osób, z czego odpowiedziała jedna czy dwie, ale zawsze coś.
Oczywiście to są ludzie których lubię, a nie jakieś spotkania naprawdę na siłę. Rozluźniło się, bo na to pozwoliliśmy, ale nie było tam konfliktu.
Myślę, że często przeceniamy jak szczęśliwi są inni ludzie, nie widzimy, że ta impreza na instagramie to pierwsza od lat, albo wręcz wyrwana kolegom i koleżankom, żeby znaleźli na to czas.
Myślę, że też znajomości nie są towarem, który ktokolwiek ma w nadmiarze, czasem tylko bezmyślność i zabieganie powoduje, że ktoś o te relacje nie dba. Nie dlatego, że uważa nas za nieważnych.
Może Ameryki nie odkryję, ale poza chodzeniem na zajęcia warto zagadywać do ludzi
Wiadomo, pandemia nie sprzyja wychodzeniu na kawę, ale jakoś trudno mi uwierzyć, że nie ma nikogo, absolutnie ani jednej osoby w Twoim życiu, z którą nie mogłabyś się spotkać, choćby raz, na planszówki, na kawę u siebie czy ciastko u niej, nawet jeśli jest z mężem i dziećmi.
Ja czasem się unoszę i nie piszę do kogoś, bo do mnie nie pisał już od dawna, a to ja zawsze zabiegam. Ale kiedy tak naprawdę potrzebuję kontaktu, to już mam w nosie te zaszłości. Odzywam się do koleżanki, która odwołała spotkania cztery (!) razy z rzędu, albo odzywam się do kogoś, z kim nie mam kontaktu od miesięcy, ale kiedyś gadaliśmy. I piszę, hej co tam, może masz ochotę się spotkać. Zdarzało mi się w ciągu tygodnia napisać tak do seidmiu osób, z czego odpowiedziała jedna czy dwie, ale zawsze coś.
Oczywiście to są ludzie których lubię, a nie jakieś spotkania naprawdę na siłę. Rozluźniło się, bo na to pozwoliliśmy, ale nie było tam konfliktu.Myślę, że często przeceniamy jak szczęśliwi są inni ludzie, nie widzimy, że ta impreza na instagramie to pierwsza od lat, albo wręcz wyrwana kolegom i koleżankom, żeby znaleźli na to czas.
Myślę, że też znajomości nie są towarem, który ktokolwiek ma w nadmiarze, czasem tylko bezmyślność i zabieganie powoduje, że ktoś o te relacje nie dba. Nie dlatego, że uważa nas za nieważnych.
Nie rozumiem, po co Ci kolezanki, które same z siebie nie chcą z Tobą kontaktu? To musi być męczące tak ciągle zabiegać. Wiem cis o tym, bo kiedyś też tak myślałam, aż zrobilam eksperyment i postanowiłam nie dzwonić. I tak minęły lata A kolezanki w większości poznikaly.
Najlepsza była jedna , ciągle ha pierwsza dzwoniłam, tłumaczyłam ją że może nie ma czasu, bo dzieci, bo mąż. Często odwoływania spotkania . Albo przepraszała że nie oddzwania Ale nie ma kiedy. Ale raz chciała coś ode mnie, abym jej załatwiła jedna sprawę
Okazało się, że czas na rozmowę znalazła, nawet porizmawialysmy o innych rzeczach. Rozmowa trwała około 30 min mimo jej "braku czasu". Potem pomyślałam, że może przesadzam, może kontakt się zaciesni. Więc dzwoniłam, ciągle było nie mam czasu, nie teraz, nie mam kiedy smsa napisać. No i po koleżance. Wolę być samą niż mieć takie pseudo znajomości.
Po co? Żeby nie być zawsze samą. Bo sama czasem jestem tą osobą, która nie odbiera albo nie ma czasu i chciałabym, żeby ktoś o mnie zabiegał choć przez chwilę.
Ale głównie dlatego że czuję, że nie mam tego luksusu potracenia znajomych. Jeśli koszt tej znajomości jest taki, że przez jakiś czas to ja zabiegam o kontakt, to przez pewien czas jest to opłacalne. Koleżanka, która odwołała spotkanie cztery razy z rzędu walczyła z depresją w trakcie kiedy jej mama chorowała na raka. Nie miała ochoty na spotkania, wynurzanie się przez telefon itd. Po tym, jak się pozbierała, mamy normalny kontakt. Więc myślę, że dobrze zrobiłam, nie zrażając się - dla mnie ta znajomość była warta wystawienia się po raz piąty na ewentualne "odrzucenie".
82 2020-12-17 22:38:37 Ostatnio edytowany przez R_ita (2020-12-17 22:39:21)
Po co? Żeby nie być zawsze samą. Bo sama czasem jestem tą osobą, która nie odbiera albo nie ma czasu i chciałabym, żeby ktoś o mnie zabiegał choć przez chwilę.
Ale głównie dlatego że czuję, że nie mam tego luksusu potracenia znajomych. Jeśli koszt tej znajomości jest taki, że przez jakiś czas to ja zabiegam o kontakt, to przez pewien czas jest to opłacalne. Koleżanka, która odwołała spotkanie cztery razy z rzędu walczyła z depresją w trakcie kiedy jej mama chorowała na raka. Nie miała ochoty na spotkania, wynurzanie się przez telefon itd. Po tym, jak się pozbierała, mamy normalny kontakt. Więc myślę, że dobrze zrobiłam, nie zrażając się - dla mnie ta znajomość była warta wystawienia się po raz piąty na ewentualne "odrzucenie".
Nie wiem czy dobrze rozumiem temat- jak nie, to mnie popraw- ale ja zauważyłam, że bardzo wielu ludzi ma też taki problem, że wychodzi z założenia "że jakby chciał, to by się odezwał". I tak sobie milczą... Nie wiem czy to wynika z nieśmiałości, poczucia gorszości czy innych braków- ale właśnie. Ludzi spotykają różne rzeczy, są obarczeni problemami, obowiązkami i nie jest tak, że z racji, że nie pochylają się aktualnie nad naszymi osobami, to że mają nas gdzieś... ja dzięki takiemu niezrażaniu się i szukaniu kontaktu po raz chyba dziesiąty z pewną koleżanką jako jedyna dowiedziałam się, że jest po tragicznej śmierci ojca- zapił się, udanej próbie samobójczej matki w konsekwencji tego zapicia i problemami z mieszkaniem rodziców, które należało do ADM. I mimo, że dziś mieszka za granicą i sporo pracuje- nie ma tygodnia, bym nie dostała od niej krótkiej wiadomości, że życzy mi miłego dnia i o mnie myśli. Tylko tyle i aż tyle. Nie mamy czasu rozmawiać, ale mamy czas na sygnał, że pamiętamy o sobie. Więc tak jak piszesz- czasem warto wystawić się na to ewentualne "odrzucenie".
83 2020-12-17 23:47:59 Ostatnio edytowany przez KoloroweSny (2020-12-17 23:49:21)
Monoceros napisał/a:Po co? Żeby nie być zawsze samą. Bo sama czasem jestem tą osobą, która nie odbiera albo nie ma czasu i chciałabym, żeby ktoś o mnie zabiegał choć przez chwilę.
Ale głównie dlatego że czuję, że nie mam tego luksusu potracenia znajomych. Jeśli koszt tej znajomości jest taki, że przez jakiś czas to ja zabiegam o kontakt, to przez pewien czas jest to opłacalne. Koleżanka, która odwołała spotkanie cztery razy z rzędu walczyła z depresją w trakcie kiedy jej mama chorowała na raka. Nie miała ochoty na spotkania, wynurzanie się przez telefon itd. Po tym, jak się pozbierała, mamy normalny kontakt. Więc myślę, że dobrze zrobiłam, nie zrażając się - dla mnie ta znajomość była warta wystawienia się po raz piąty na ewentualne "odrzucenie".Nie wiem czy dobrze rozumiem temat- jak nie, to mnie popraw- ale ja zauważyłam, że bardzo wielu ludzi ma też taki problem, że wychodzi z założenia "że jakby chciał, to by się odezwał". I tak sobie milczą... Nie wiem czy to wynika z nieśmiałości, poczucia gorszości czy innych braków- ale właśnie. Ludzi spotykają różne rzeczy, są obarczeni problemami, obowiązkami i nie jest tak, że z racji, że nie pochylają się aktualnie nad naszymi osobami, to że mają nas gdzieś... ja dzięki takiemu niezrażaniu się i szukaniu kontaktu po raz chyba dziesiąty z pewną koleżanką jako jedyna dowiedziałam się, że jest po tragicznej śmierci ojca- zapił się, udanej próbie samobójczej matki w konsekwencji tego zapicia i problemami z mieszkaniem rodziców, które należało do ADM. I mimo, że dziś mieszka za granicą i sporo pracuje- nie ma tygodnia, bym nie dostała od niej krótkiej wiadomości, że życzy mi miłego dnia i o mnie myśli. Tylko tyle i aż tyle. Nie mamy czasu rozmawiać, ale mamy czas na sygnał, że pamiętamy o sobie. Więc tak jak piszesz- czasem warto wystawić się na to ewentualne "odrzucenie".
Z tym 'jakby chciał to by się odezwał' jest generalnie różnie. Bo z jednej strony faktycznie jest tak jak piszesz, ludzie czasem milczą dla zasady i bardzo dużo na tym tracą. I jak się trafi na podobnego osobnika to tak trwa i trwa, a jakby któreś się przełamało to mogłoby być zupełnie inaczej. Jednak trzeba też znać umiar w tym odzywaniu, bo jeżeli ktoś ma nas notorycznie gdzieś....a i do tego dochodzą osobiste przeżycia danego człowieka, może ktoś jest 'zablokowany' bo został skrzywdzony i te odzywanie się jest dla niego problemem...albo już tyle razy ratował związek swoim okej niech będzie odezwę się (a druga osoba nic od siebie) to też ileż można.
Tutaj jest bardzo wąska granica niestety, też miewam z takim rozumowaniem problem. Teraz wypracowałam w sobie takie zachowanie, że mimo wszystko staram się odzywać samej (czy to koleżenstwo czy partnerstwo) ale nie w taki sposób, że ciągle ja i ja. Że jak widze po pewnym czasie, że tylko dzięki mnie coś się trzyma to po prostu odpuszczam.
Ja się odzywam sama w przypadku niektórych znajomych, co do których mam pewność, że chcą się spotykać, ale są zajęci pracą, rodziną.. Przyjaciółkom, które urodziły dzieci wytłumaczyłam, że lubię dzieci i rozumiem, że nasze spotkania inaczej teraz wyglądają. Jak się spotykamy to dużą część czasu po prostu bawimy się z dziećmi. Czasem odzywam się też sama do osób bardzo zamkniętych w sobie (ale raczej z mojej rodziny), by poddtrzymać kontakt. Inaczej w ogóle byśmy się nie kontaktowali.
Najlepiej oczywiście jak obie strony tak samo starają się by utrzymać kontakt.
Owszem, są przypadki, że kobieta bez faceta nie istnieje, nie potrafi sama pójść do kina czy zamówić taksówki ani się utrzymać, tylko, że to są już skrajności. Zauwazylam, że wiele osób doskonale umie być samemu, ale to nie zabija potrzeby życia z drugim człowiekiem i to jest właściwe, tzn ta potrzeba. Nie rozumiem tego kultu singla o cenie oraz tego, że wystarczy, że powiesz, że chciałbyś mieć partnera to zaraz masz diagnozę, że naucz się sam być szczęśliwym że sobą i na pewno szukasz osoby tylko dlatego, żeby Cię uszczesliwila i rozwiązała twoje problemy. To szkodliwa diagnoza często powielana na forum. Co może poradzić? Nic odkrywczego, rób te swoje aktywności, ale na zasadzie rozwijania nowych umiejętności, poznawania nowych rzeczy , a nie na zasadzie , że to ma Ci zastąpić faceta albo sprawić, że znajdziesz faceta na którymś z tych kursów. Powiem Ci, że to kompletnie nie ma znaczenia. Jest mnóstwo mezatek bez pasji, zainteresowań, wiedzy, z przeciętnym wyglądem, które na dodatek złamany paznokieć traktują jak tragedie i przysłowiowego młotka nie potrafią wbić w ścianę A od dawna są w satysfakcjonujacych związkach. Hiszpańskiego nie znają, do kina nie potrafią same pójść ani same sobie zorganizować czasu. To jest loteria te związki chyba.
Te wszyskie aktywności, pasje, poszukiwanie nowych wyzwań ... to nie jest po to, aby zastąpić/albo pomóć znaleźć faceta. To zabija, albo przynajmniej pomaga znosić emocje, które związane są z samotnością. To od zawsze był mój sposób na przysłowiowe 'ogarnięcie ' się. Nie wiem czy to obecna sytuacja ogólnoświatowa, pandemiczna spowodowała, żę zwyczajnie te wszyskie 'zabiegi' poprawiania swojego samopoczucia/życia już nie skutkują... jakbym przekroczyła jakąś niewidzialną granicę wytrzymałości i już nie ma powrotu. Staram się opanować, patrzeć pozytywnie, czekam na zmiany, które może same nadejdą, już nie wiem w jaki sposób pomóc szczęsciu .. czasami mam wrażenie, że zwyczajnie nie jest mi z nim po drodze.
Po co? Żeby nie być zawsze samą. Bo sama czasem jestem tą osobą, która nie odbiera albo nie ma czasu i chciałabym, żeby ktoś o mnie zabiegał choć przez chwilę.
Ale głównie dlatego że czuję, że nie mam tego luksusu potracenia znajomych. Jeśli koszt tej znajomości jest taki, że przez jakiś czas to ja zabiegam o kontakt, to przez pewien czas jest to opłacalne. Koleżanka, która odwołała spotkanie cztery razy z rzędu walczyła z depresją w trakcie kiedy jej mama chorowała na raka. Nie miała ochoty na spotkania, wynurzanie się przez telefon itd. Po tym, jak się pozbierała, mamy normalny kontakt. Więc myślę, że dobrze zrobiłam, nie zrażając się - dla mnie ta znajomość była warta wystawienia się po raz piąty na ewentualne "odrzucenie".
Mnie 'odrzucenie' nie zniechęca. Nie wiemy co druga osoba przeżywa, więc warto się starać. Przyjaźń jest bardzo cenna, zwłaszcza w dzisiejszych czasach.
87 2020-12-19 21:22:15 Ostatnio edytowany przez Artiii (2020-12-19 21:26:53)
Monoceros napisał/a:Po co? Żeby nie być zawsze samą. Bo sama czasem jestem tą osobą, która nie odbiera albo nie ma czasu i chciałabym, żeby ktoś o mnie zabiegał choć przez chwilę.
Ale głównie dlatego że czuję, że nie mam tego luksusu potracenia znajomych. Jeśli koszt tej znajomości jest taki, że przez jakiś czas to ja zabiegam o kontakt, to przez pewien czas jest to opłacalne. Koleżanka, która odwołała spotkanie cztery razy z rzędu walczyła z depresją w trakcie kiedy jej mama chorowała na raka. Nie miała ochoty na spotkania, wynurzanie się przez telefon itd. Po tym, jak się pozbierała, mamy normalny kontakt. Więc myślę, że dobrze zrobiłam, nie zrażając się - dla mnie ta znajomość była warta wystawienia się po raz piąty na ewentualne "odrzucenie".Mnie 'odrzucenie' nie zniechęca. Nie wiemy co druga osoba przeżywa, więc warto się starać. Przyjaźń jest bardzo cenna, zwłaszcza w dzisiejszych czasach.
Ważne żeby móc z kimś pogadać, a zwłaszcza w tak trudnych czasach jak teraz, a przyjaciel obecnie to skarb (i nie ważne czy mamy częsty kontakt, najważniejsze jest to, że w razie "W" prawdziwy przyjaciel zawsze nam pomoże)
Nina, ja się staram ja zaakceptować. Nie da się samotnosci wytłumaczyć. Te wszystkie emocje, które opisałaś plus objawy somatyczne, to z czasem przycichnie, słowo. Dobrze, że odwracasz swoją uwagę, ale ucieczka w samorozwój to nie jest dobry kierunek. Oczywiście warto się doszkalać, doskonalić, znajdować nowe pasje, ale to o kontakt z ludźmi tak naprawdę chodzi. Nikogo nie zmusisz ani do miłości, ani do przyjaźni, ale bądź otwarta na nowe znajomości i pielęgnuj obecne. Mimo wszystko straj się być optymistka, tzn nie poddawaj się zlym/negatywnym myślom, które będą, ale świadomie wybieraj swoje nastawienie do życia - będę szczęśliwa, będę uśmiechnięta nawet jeśli czasami przez łzy. Głowa do góry
rossanka napisał/a:Owszem, są przypadki, że kobieta bez faceta nie istnieje, nie potrafi sama pójść do kina czy zamówić taksówki ani się utrzymać, tylko, że to są już skrajności. Zauwazylam, że wiele osób doskonale umie być samemu, ale to nie zabija potrzeby życia z drugim człowiekiem i to jest właściwe, tzn ta potrzeba. Nie rozumiem tego kultu singla o cenie oraz tego, że wystarczy, że powiesz, że chciałbyś mieć partnera to zaraz masz diagnozę, że naucz się sam być szczęśliwym że sobą i na pewno szukasz osoby tylko dlatego, żeby Cię uszczesliwila i rozwiązała twoje problemy. To szkodliwa diagnoza często powielana na forum. Co może poradzić? Nic odkrywczego, rób te swoje aktywności, ale na zasadzie rozwijania nowych umiejętności, poznawania nowych rzeczy , a nie na zasadzie , że to ma Ci zastąpić faceta albo sprawić, że znajdziesz faceta na którymś z tych kursów. Powiem Ci, że to kompletnie nie ma znaczenia. Jest mnóstwo mezatek bez pasji, zainteresowań, wiedzy, z przeciętnym wyglądem, które na dodatek złamany paznokieć traktują jak tragedie i przysłowiowego młotka nie potrafią wbić w ścianę A od dawna są w satysfakcjonujacych związkach. Hiszpańskiego nie znają, do kina nie potrafią same pójść ani same sobie zorganizować czasu. To jest loteria te związki chyba.
Te wszyskie aktywności, pasje, poszukiwanie nowych wyzwań ... to nie jest po to, aby zastąpić/albo pomóć znaleźć faceta. To zabija, albo przynajmniej pomaga znosić emocje, które związane są z samotnością. To od zawsze był mój sposób na przysłowiowe 'ogarnięcie ' się. Nie wiem czy to obecna sytuacja ogólnoświatowa, pandemiczna spowodowała, żę zwyczajnie te wszyskie 'zabiegi' poprawiania swojego samopoczucia/życia już nie skutkują... jakbym przekroczyła jakąś niewidzialną granicę wytrzymałości i już nie ma powrotu. Staram się opanować, patrzeć pozytywnie, czekam na zmiany, które może same nadejdą, już nie wiem w jaki sposób pomóc szczęsciu .. czasami mam wrażenie, że zwyczajnie nie jest mi z nim po drodze.
Rozumiem ten punkt widzenia, że te aktywności nie są po to by znaleźć faceta czy zastąpić, bo to tak nie działa. Tylko znów kręcą się wokół tematu, aby np zagłuszyć te emocje czy te pragnienia - więc problem nadal jest , chociaż skrzętnie przyklepywany. Znam to, bo sama przechodziłam.
Co innego kształcic się dla samych umiejętności - a to zupełnie inna sprawa.
Oczywiście zamiast siedzieć w diomu i płakać z samotności albo po odrzuceniu lepiej jest wyjść na kurs tańca czy z koleżanką na zakupy, ale do końca nie jest to dobre rozwiązanie, tylko ucieczka, choć lepsze to niż nic.
Też znam to, kiedy te wszystkie aktywności już Ci nie pomagają, kolejne wyjścia, kolejne kursy, kolejne szkoły czy nowe zainteresowania. Bo to trochę tak jakbyś chciała na przykład kupić sobie rower i nauczyć się na nim jezdzić. Zamiast roweru wymyślasz natomiast, że będziesz się uczyła pływać, albo będziesz zwiedzać Tatry, albo będziesz szyła ubrania i kupisz nową maszynę do szycia.
To się ma nijak do kupna roweru i nauki jazdy na nim. Możesz też kupić hulajnoge, ale to nie będzie to chociaż podobne, albo kupić sobie symulator jazdy na rowerze ma komputer, ale to też nie będzie to.
Akbo faktycznie kupujesz ten rower i się uczysz jezdzic. Albo nie kupujesz teraz, bo (nie masz pieniędzy, nie możesz znalezc odpowiedniego modelu, bo a to kolor nie taki, a to nie takie opony, kierownica, albo rower należy już do kogo innego - więc odpuszczasz na tą chwilę kupno i naukę jazdy (mówisz kupię kiedyś w przyszłości skoro teraz się "nie da" , nie kupujesz zamiast tego hulajnogi, ani zamiast tego nie zapisujesz się na basen, albo jesteś swiadoma, ze roweru tego nigdy nie kupisz i sprawa załatwiona(chociaż aż tak daleko bym nie szła, nie masz przecież jeszcze 80 lat).
Znam to bardzo dobrze, dlatego tak piszę. Pragnienie bycia z kimś zastąpi tylko bycie z kimś. Możesz być szczęśliwa sama ze sobą, a nadal mieć pragnienie bycia z kimś, jedno nie wyklucza drugiego.
Po co? Żeby nie być zawsze samą. Bo sama czasem jestem tą osobą, która nie odbiera albo nie ma czasu i chciałabym, żeby ktoś o mnie zabiegał choć przez chwilę.
Ale głównie dlatego że czuję, że nie mam tego luksusu potracenia znajomych. Jeśli koszt tej znajomości jest taki, że przez jakiś czas to ja zabiegam o kontakt, to przez pewien czas jest to opłacalne. Koleżanka, która odwołała spotkanie cztery razy z rzędu walczyła z depresją w trakcie kiedy jej mama chorowała na raka. Nie miała ochoty na spotkania, wynurzanie się przez telefon itd. Po tym, jak się pozbierała, mamy normalny kontakt. Więc myślę, że dobrze zrobiłam, nie zrażając się - dla mnie ta znajomość była warta wystawienia się po raz piąty na ewentualne "odrzucenie".
Koleżanka to skrajny przykład. Przez pewnien okres każdy może nie mieć czasu bo cośtam. Ale jak to idzie przez rok, dwa , pięć - koleżanka nie ma czasu, bo wychodzi za mąż, potem nie ma czasu, bo szkoła rodzenia, potem nie ma czasu, bo noworodek, potem chrzciny, potem ciach i "wiesz Nina poszła do 1klasy "jestem taka zarobiona, potem były egzaminy 6 klasisty i tak dalej... Przerabiałam to wiele razy, jak ktoś się nie chce spotkać za każdym razem i za każdym razem "nie ma czasu" (a co ciekawe z kimś innym ma czas spotkać się jutro) to nie ma o czym mówić.
Też kiedyś zabiegałam, koleżanki odwoływały spotkania, mówiłam: tak, mają powód, bo mąż, dziecko , bo chomik" ale w pewnym momencie powiedziałam dosyć. Okazało się, że kontakt sam się skończył.
Znam to bardzo dobrze, dlatego tak piszę. Pragnienie bycia z kimś zastąpi tylko bycie z kimś. Możesz być szczęśliwa sama ze sobą, a nadal mieć pragnienie bycia z kimś, jedno nie wyklucza drugiego.
Mi się wydaje, że jednak trochę wyklucza. Jeśli człowiek jest prawdziwie szczęśliwy sam ze sobą, nie marzy o drugiej osobie obok.
P.s. W pewnym wieku (zdecydowanie młodszym niż 80 lat ) trzeba sobie uświadomić, że rowery są 'wykupione' i jest nikłe prawdopodobieństwo, że coś sensownego się wydarzy.
rossanka napisał/a:Znam to bardzo dobrze, dlatego tak piszę. Pragnienie bycia z kimś zastąpi tylko bycie z kimś. Możesz być szczęśliwa sama ze sobą, a nadal mieć pragnienie bycia z kimś, jedno nie wyklucza drugiego.
Mi się wydaje, że jednak trochę wyklucza. Jeśli człowiek jest prawdziwie szczęśliwy sam ze sobą, nie marzy o drugiej osobie obok.
P.s. W pewnym wieku (zdecydowanie młodszym niż 80 lat ) trzeba sobie uświadomić, że rowery są 'wykupione' i jest nikłe prawdopodobieństwo, że coś sensownego się wydarzy.
Niezupełnie. Zobacz ile tu kobiet w związkach, szczęśliwe same że sobą żadna nie "pogonila" adoratora, a mogła powuedzuec: słuchaj nie chce Ciebie za chłopaka, za męża, bo dobrze mi samej że sobą. Zgodnie z tą teoria powinna go pogonić.
Bycie z kimś to naturalny stan człowieka. Nienaturalne jest bycie samemu.
Jest pełno wątków, gdzie ludzie skarżą się na samotnosc, że nie mogą sobie znaleźć kobiety, mężczyzny do życia.
Ile masz wątków, gdzie pisze szczęśliwa z partnerem kobieta, której on jest prawdziwym przyjacielem, lubi a swoje towarzystwo, swoje żarty, podejście do życia, seks że sobą, który jest super udany i nagle ta kobieta zakłada watek: mam partnera, świetnie nam razem i jest ekstra w łóżku, ale chyba to zostawię, bo chce żyć sama. Sama będę że sobą szczęśliwa.
Monoceros napisał/a:Po co? Żeby nie być zawsze samą. Bo sama czasem jestem tą osobą, która nie odbiera albo nie ma czasu i chciałabym, żeby ktoś o mnie zabiegał choć przez chwilę.
Ale głównie dlatego że czuję, że nie mam tego luksusu potracenia znajomych. Jeśli koszt tej znajomości jest taki, że przez jakiś czas to ja zabiegam o kontakt, to przez pewien czas jest to opłacalne. Koleżanka, która odwołała spotkanie cztery razy z rzędu walczyła z depresją w trakcie kiedy jej mama chorowała na raka. Nie miała ochoty na spotkania, wynurzanie się przez telefon itd. Po tym, jak się pozbierała, mamy normalny kontakt. Więc myślę, że dobrze zrobiłam, nie zrażając się - dla mnie ta znajomość była warta wystawienia się po raz piąty na ewentualne "odrzucenie".Koleżanka to skrajny przykład. Przez pewnien okres każdy może nie mieć czasu bo cośtam. Ale jak to idzie przez rok, dwa , pięć - koleżanka nie ma czasu, bo wychodzi za mąż, potem nie ma czasu, bo szkoła rodzenia, potem nie ma czasu, bo noworodek, potem chrzciny, potem ciach i "wiesz Nina poszła do 1klasy "jestem taka zarobiona, potem były egzaminy 6 klasisty i tak dalej... Przerabiałam to wiele razy, jak ktoś się nie chce spotkać za każdym razem i za każdym razem "nie ma czasu" (a co ciekawe z kimś innym ma czas spotkać się jutro) to nie ma o czym mówić.
Też kiedyś zabiegałam, koleżanki odwoływały spotkania, mówiłam: tak, mają powód, bo mąż, dziecko , bo chomik" ale w pewnym momencie powiedziałam dosyć. Okazało się, że kontakt sam się skończył.
To też dla mnie dość oczywiste, że jeśli to się ciągnie latami, to szkoda mi energii. Puściłam tak najlepszą przyjaciółkę jaką miałam, studia w innym mieście, ona - chłopak, narzeczony, ślub, mąż, dziecko... I nagle nie mogłam się doprosić nawet telefonu. Z bólem serca ją pożegnałam, bo potrzebowałam kontaktu a ona miała to gdzieś.
Z tamtą koleżanką rozwiązało się w przeciągu roku, a wcześniej znałyśmy się pięć lat. Jakoś trzeba to wyważyć. To, co ja widzę w tych wątkach, to ludzie, którzy unoszą się honorem czy urazą, bo ktoś ich nie zaprosił na wycieczkę, w dość świeżej znajomości. Odpuszczają za wcześnie, liczą na "równość", wolą się poddać i nie prosić, niż pracować dłużej. Dla mnie to kwesita priorytetu, czy ważniejsze jest dla mnie mieć znajomych czy dbanie o swoje poczucie "sprawiedliwości" kto ile wklada w znajomość.
Czasem stawiam na jedno, czasem na drugie. Ale jeśli jesteś w takiej sytuacji, że nie masz z kim pójść na spacer to albo zakasujesz rękawy i piszesz wiadomości, zapraszasz, dzwonisz i wystawiasz się na odrzucenie, zranienie. Albo chronisz się przed zranieniem, ale tkwisz w samotności. Wybór jak każdy inny.
rossanka napisał/a:Monoceros napisał/a:Po co? Żeby nie być zawsze samą. Bo sama czasem jestem tą osobą, która nie odbiera albo nie ma czasu i chciałabym, żeby ktoś o mnie zabiegał choć przez chwilę.
Ale głównie dlatego że czuję, że nie mam tego luksusu potracenia znajomych. Jeśli koszt tej znajomości jest taki, że przez jakiś czas to ja zabiegam o kontakt, to przez pewien czas jest to opłacalne. Koleżanka, która odwołała spotkanie cztery razy z rzędu walczyła z depresją w trakcie kiedy jej mama chorowała na raka. Nie miała ochoty na spotkania, wynurzanie się przez telefon itd. Po tym, jak się pozbierała, mamy normalny kontakt. Więc myślę, że dobrze zrobiłam, nie zrażając się - dla mnie ta znajomość była warta wystawienia się po raz piąty na ewentualne "odrzucenie".Koleżanka to skrajny przykład. Przez pewnien okres każdy może nie mieć czasu bo cośtam. Ale jak to idzie przez rok, dwa , pięć - koleżanka nie ma czasu, bo wychodzi za mąż, potem nie ma czasu, bo szkoła rodzenia, potem nie ma czasu, bo noworodek, potem chrzciny, potem ciach i "wiesz Nina poszła do 1klasy "jestem taka zarobiona, potem były egzaminy 6 klasisty i tak dalej... Przerabiałam to wiele razy, jak ktoś się nie chce spotkać za każdym razem i za każdym razem "nie ma czasu" (a co ciekawe z kimś innym ma czas spotkać się jutro) to nie ma o czym mówić.
Też kiedyś zabiegałam, koleżanki odwoływały spotkania, mówiłam: tak, mają powód, bo mąż, dziecko , bo chomik" ale w pewnym momencie powiedziałam dosyć. Okazało się, że kontakt sam się skończył.To też dla mnie dość oczywiste, że jeśli to się ciągnie latami, to szkoda mi energii. Puściłam tak najlepszą przyjaciółkę jaką miałam, studia w innym mieście, ona - chłopak, narzeczony, ślub, mąż, dziecko... I nagle nie mogłam się doprosić nawet telefonu. Z bólem serca ją pożegnałam, bo potrzebowałam kontaktu a ona miała to gdzieś.
Z tamtą koleżanką rozwiązało się w przeciągu roku, a wcześniej znałyśmy się pięć lat. Jakoś trzeba to wyważyć. To, co ja widzę w tych wątkach, to ludzie, którzy unoszą się honorem czy urazą, bo ktoś ich nie zaprosił na wycieczkę, w dość świeżej znajomości. Odpuszczają za wcześnie, liczą na "równość", wolą się poddać i nie prosić, niż pracować dłużej. Dla mnie to kwesita priorytetu, czy ważniejsze jest dla mnie mieć znajomych czy dbanie o swoje poczucie "sprawiedliwości" kto ile wklada w znajomość.
Czasem stawiam na jedno, czasem na drugie. Ale jeśli jesteś w takiej sytuacji, że nie masz z kim pójść na spacer to albo zakasujesz rękawy i piszesz wiadomości, zapraszasz, dzwonisz i wystawiasz się na odrzucenie, zranienie. Albo chronisz się przed zranieniem, ale tkwisz w samotności. Wybór jak każdy inny.
Chodziło mi o wielokrotne odmawianie przez kolezanki i to przez lata.
Raz czy dwa każdy może nie mieć czasu. Może też mieć gorący okres w pracy albo problemy rodzinne. Ale jak koleżanka nie ma czasu jaj dziecko ma miesiąc A potem jak ma 14 lat, to o czym mówimy? Ale jak czegoś potrzebuje, to zadzwoni .
Monoceros napisał/a:rossanka napisał/a:Koleżanka to skrajny przykład. Przez pewnien okres każdy może nie mieć czasu bo cośtam. Ale jak to idzie przez rok, dwa , pięć - koleżanka nie ma czasu, bo wychodzi za mąż, potem nie ma czasu, bo szkoła rodzenia, potem nie ma czasu, bo noworodek, potem chrzciny, potem ciach i "wiesz Nina poszła do 1klasy "jestem taka zarobiona, potem były egzaminy 6 klasisty i tak dalej... Przerabiałam to wiele razy, jak ktoś się nie chce spotkać za każdym razem i za każdym razem "nie ma czasu" (a co ciekawe z kimś innym ma czas spotkać się jutro) to nie ma o czym mówić.
Też kiedyś zabiegałam, koleżanki odwoływały spotkania, mówiłam: tak, mają powód, bo mąż, dziecko , bo chomik" ale w pewnym momencie powiedziałam dosyć. Okazało się, że kontakt sam się skończył.To też dla mnie dość oczywiste, że jeśli to się ciągnie latami, to szkoda mi energii. Puściłam tak najlepszą przyjaciółkę jaką miałam, studia w innym mieście, ona - chłopak, narzeczony, ślub, mąż, dziecko... I nagle nie mogłam się doprosić nawet telefonu. Z bólem serca ją pożegnałam, bo potrzebowałam kontaktu a ona miała to gdzieś.
Z tamtą koleżanką rozwiązało się w przeciągu roku, a wcześniej znałyśmy się pięć lat. Jakoś trzeba to wyważyć. To, co ja widzę w tych wątkach, to ludzie, którzy unoszą się honorem czy urazą, bo ktoś ich nie zaprosił na wycieczkę, w dość świeżej znajomości. Odpuszczają za wcześnie, liczą na "równość", wolą się poddać i nie prosić, niż pracować dłużej. Dla mnie to kwesita priorytetu, czy ważniejsze jest dla mnie mieć znajomych czy dbanie o swoje poczucie "sprawiedliwości" kto ile wklada w znajomość.
Czasem stawiam na jedno, czasem na drugie. Ale jeśli jesteś w takiej sytuacji, że nie masz z kim pójść na spacer to albo zakasujesz rękawy i piszesz wiadomości, zapraszasz, dzwonisz i wystawiasz się na odrzucenie, zranienie. Albo chronisz się przed zranieniem, ale tkwisz w samotności. Wybór jak każdy inny.Chodziło mi o wielokrotne odmawianie przez kolezanki i to przez lata.
Raz czy dwa każdy może nie mieć czasu. Może też mieć gorący okres w pracy albo problemy rodzinne. Ale jak koleżanka nie ma czasu jaj dziecko ma miesiąc A potem jak ma 14 lat, to o czym mówimy? Ale jak czegoś potrzebuje, to zadzwoni .
Zgadzam się. Sama kiedyś zrobiłam eksperyment, przestałam pisać do takich osób, gdzie czułam, że znajomość istnieje tylko dzięki mnie. No i pewnie się domyślacie, znajomości poumierały . Ale to wybory tych ludzi, później się budzą w pewnym momencie swojego życia bez znajomych, że nawet nie mają do kogo buzi otworzyć.
Stella_ napisał/a:rossanka napisał/a:Znam to bardzo dobrze, dlatego tak piszę. Pragnienie bycia z kimś zastąpi tylko bycie z kimś. Możesz być szczęśliwa sama ze sobą, a nadal mieć pragnienie bycia z kimś, jedno nie wyklucza drugiego.
Mi się wydaje, że jednak trochę wyklucza. Jeśli człowiek jest prawdziwie szczęśliwy sam ze sobą, nie marzy o drugiej osobie obok.
P.s. W pewnym wieku (zdecydowanie młodszym niż 80 lat ) trzeba sobie uświadomić, że rowery są 'wykupione' i jest nikłe prawdopodobieństwo, że coś sensownego się wydarzy.Niezupełnie. Zobacz ile tu kobiet w związkach, szczęśliwe same że sobą żadna nie "pogonila" adoratora, a mogła powuedzuec: słuchaj nie chce Ciebie za chłopaka, za męża, bo dobrze mi samej że sobą. Zgodnie z tą teoria powinna go pogonić.
Bycie z kimś to naturalny stan człowieka. Nienaturalne jest bycie samemu.
Jest pełno wątków, gdzie ludzie skarżą się na samotnosc, że nie mogą sobie znaleźć kobiety, mężczyzny do życia.
Ile masz wątków, gdzie pisze szczęśliwa z partnerem kobieta, której on jest prawdziwym przyjacielem, lubi a swoje towarzystwo, swoje żarty, podejście do życia, seks że sobą, który jest super udany i nagle ta kobieta zakłada watek: mam partnera, świetnie nam razem i jest ekstra w łóżku, ale chyba to zostawię, bo chce żyć sama. Sama będę że sobą szczęśliwa.
Nie zrozumiałaś mnie Rossanka. Dla mnie zwyczajnie nie można być jednocześnie szczęśliwym w pełni z bycia z samym sobą i marzeniu o byciu z drugą osobą. To się zwyczajnie wyklucza
A zmieniając temat, jak się czujecie w obliczu nadchodzących świat i nowego roku?
Bo ja z jednej strony się cieszę, że ten paskudny rok się kończy, że mam okazje zacząć nowy, porzucić stare sprawy na dobre. Ale z drugiej strony czuje się jednak przytłoczona. Samotne święta i sylwester. Troche mam przy tym gorszy nastrój i jest mi przykro, że tak mam.
A zmieniając temat, jak się czujecie w obliczu nadchodzących świat i nowego roku?
Bo ja z jednej strony się cieszę, że ten paskudny rok się kończy, że mam okazje zacząć nowy, porzucić stare sprawy na dobre. Ale z drugiej strony czuje się jednak przytłoczona. Samotne święta i sylwester. Troche mam przy tym gorszy nastrój i jest mi przykro, że tak mam.
Święta spędzam w gronie rodzinnym, w okrojonym skłądzie, ale jednak Nowy Rok maluje się w szarych barwach, kwarantanna narodowa, pracuję w służbie zdrowia .. jest średnio i nie zapowiada się, że będzie lepiej .. ale gdzieś tam tli się nadzieja, że sytuacja ogólnoświatowa się zmieni i wszystko się ułoży. Bardzo mi przykro KoloroweSny, ze czujesz się osamotniona, słabszy nastrój .. znam to i nie wiem jak mogłabym Ci poprawić humor. Życzę Ci spokoju, radości na ile jest to możliwe i aby Nowy Rok przyniósł pozytywne zmiany w każdej sferze Twojego życia. Wesołych Świąt
rossanka napisał/a:Stella_ napisał/a:Mi się wydaje, że jednak trochę wyklucza. Jeśli człowiek jest prawdziwie szczęśliwy sam ze sobą, nie marzy o drugiej osobie obok.
P.s. W pewnym wieku (zdecydowanie młodszym niż 80 lat ) trzeba sobie uświadomić, że rowery są 'wykupione' i jest nikłe prawdopodobieństwo, że coś sensownego się wydarzy.Niezupełnie. Zobacz ile tu kobiet w związkach, szczęśliwe same że sobą żadna nie "pogonila" adoratora, a mogła powuedzuec: słuchaj nie chce Ciebie za chłopaka, za męża, bo dobrze mi samej że sobą. Zgodnie z tą teoria powinna go pogonić.
Bycie z kimś to naturalny stan człowieka. Nienaturalne jest bycie samemu.
Jest pełno wątków, gdzie ludzie skarżą się na samotnosc, że nie mogą sobie znaleźć kobiety, mężczyzny do życia.
Ile masz wątków, gdzie pisze szczęśliwa z partnerem kobieta, której on jest prawdziwym przyjacielem, lubi a swoje towarzystwo, swoje żarty, podejście do życia, seks że sobą, który jest super udany i nagle ta kobieta zakłada watek: mam partnera, świetnie nam razem i jest ekstra w łóżku, ale chyba to zostawię, bo chce żyć sama. Sama będę że sobą szczęśliwa.Nie zrozumiałaś mnie Rossanka. Dla mnie zwyczajnie nie można być jednocześnie szczęśliwym w pełni z bycia z samym sobą i marzeniu o byciu z drugą osobą. To się zwyczajnie wyklucza
Nie wyklucza. Można być szczęśliwym w swoim towarzystwie Ale pragnąć mieć partnera, albo dzieci, albo zwierze, albo pragnąć zmienić miasto czy zawód. To się nie wyklucza.
Stella_ napisał/a:Nie zrozumiałaś mnie Rossanka. Dla mnie zwyczajnie nie można być jednocześnie szczęśliwym w pełni z bycia z samym sobą i marzeniu o byciu z drugą osobą. To się zwyczajnie wyklucza
Nie wyklucza. Można być szczęśliwym w swoim towarzystwie Ale pragnąć mieć partnera, albo dzieci, albo zwierze, albo pragnąć zmienić miasto czy zawód. To się nie wyklucza.
Ja rozumiem, że dla Ciebie to niemożliwe, być szczęśliwym, jeśli chcesz mieć partnera i go nie masz. Dla mnie jest to możliwe. Ogólnie jestem szczęśliwa w życiu, ale chciałabym mieć partnera. Teraz go nie mam. Może kiedyś się znajdzie - taka wisienka na torcie.
rossanka napisał/a:Stella_ napisał/a:Nie zrozumiałaś mnie Rossanka. Dla mnie zwyczajnie nie można być jednocześnie szczęśliwym w pełni z bycia z samym sobą i marzeniu o byciu z drugą osobą. To się zwyczajnie wyklucza
Nie wyklucza. Można być szczęśliwym w swoim towarzystwie Ale pragnąć mieć partnera, albo dzieci, albo zwierze, albo pragnąć zmienić miasto czy zawód. To się nie wyklucza.
Ja rozumiem, że dla Ciebie to niemożliwe, być szczęśliwym, jeśli chcesz mieć partnera i go nie masz. Dla mnie jest to możliwe. Ogólnie jestem szczęśliwa w życiu, ale chciałabym mieć partnera. Teraz go nie mam. Może kiedyś się znajdzie - taka wisienka na torcie.
Jest możliwe, ale na innych polach - np na polu pracy, koleżanek, umiejętności, mozena być zadowolonym z miejsca zamieszkania, z domu. Ale na polu związków będzie się mimo tego nieszczęśliwym.
Tak jak osoba mająca partnera, zdrowie, dom - może nie mieć pracy, nie móc znaleźć pracy, nie zarabiać - wtedy będzie z tego powodu nieszczęśliwa.
Może inaczej rozumiemy szczęście, dla mnie to ogólne pojęcie, i nie rozkładam tego na czynniki "szczęśliwa w domu" "w pracy" "w relacji" "ze zdrowiem" itd. Człowiek jest albo szczęśliwy, albo nie. Nie jestem w stanie oddzielić tego "szczęśliwa, bo mam pracę" i jednocześnie "nieszczęśliwa bo nie mam partnera".
Może inaczej rozumiemy szczęście, dla mnie to ogólne pojęcie, i nie rozkładam tego na czynniki "szczęśliwa w domu" "w pracy" "w relacji" "ze zdrowiem" itd. Człowiek jest albo szczęśliwy, albo nie. Nie jestem w stanie oddzielić tego "szczęśliwa, bo mam pracę" i jednocześnie "nieszczęśliwa bo nie mam partnera".
Zgadam się. Szczęścia nie rozłożymy na czynniki pierwsze... chociaż możemy stopniować: nieszczęśliwa, szczęśliwa, bardzo szczęśliwa
Może inaczej rozumiemy szczęście, dla mnie to ogólne pojęcie, i nie rozkładam tego na czynniki "szczęśliwa w domu" "w pracy" "w relacji" "ze zdrowiem" itd. Człowiek jest albo szczęśliwy, albo nie. Nie jestem w stanie oddzielić tego "szczęśliwa, bo mam pracę" i jednocześnie "nieszczęśliwa bo nie mam partnera".
To ja jestem. Np jestem szczęśliwa, bo mam świetny samochód, jestem dobrym kierowcą i kocham prowadzić auto, co robię codziennie.
Ale np nie mam koleżanek, bo wyemigrowały wszystkie do Anglii i czuje sie bez nich samotna, bo nie mam z kim pójść na kawę czy do kogoś zadzwonić.
O mam koleżankę, ma 2 dzieci. Jest z nich bardzo dumna, mówi, że to jest najlepsze w jej życiu, a równocześnie ma małopłatną, beznadziejną prace której nienawidzi i czesto na to narzeka, bo spędza jej to czas z powiek. Ogólnie czuje się szczęśliwa, bo dzieci zdrowe, dobrze się uczą, życie jej jakoś leci, ale ta praca ją dołuje.
Hm.. więc ja jestem prawie szczęśliwa Staram się wrócić do normalności, ogarniam załamanie nerwowe (jest o wiele lepiej), ucze się asertywności, wyrwałam się z toksycznej relacji i zaczynam spać spokojniej. Wszystko na dobrej drodze
KoloroweSny napisał/a:A zmieniając temat, jak się czujecie w obliczu nadchodzących świat i nowego roku?
Bo ja z jednej strony się cieszę, że ten paskudny rok się kończy, że mam okazje zacząć nowy, porzucić stare sprawy na dobre. Ale z drugiej strony czuje się jednak przytłoczona. Samotne święta i sylwester. Troche mam przy tym gorszy nastrój i jest mi przykro, że tak mam.Święta spędzam w gronie rodzinnym, w okrojonym skłądzie, ale jednak Nowy Rok maluje się w szarych barwach, kwarantanna narodowa, pracuję w służbie zdrowia .. jest średnio i nie zapowiada się, że będzie lepiej .. ale gdzieś tam tli się nadzieja, że sytuacja ogólnoświatowa się zmieni i wszystko się ułoży. Bardzo mi przykro KoloroweSny, ze czujesz się osamotniona, słabszy nastrój .. znam to i nie wiem jak mogłabym Ci poprawić humor. Życzę Ci spokoju, radości na ile jest to możliwe i aby Nowy Rok przyniósł pozytywne zmiany w każdej sferze Twojego życia. Wesołych Świąt
Słabszy nastrój zwalam na ten cięższy dla nas wszystkich okres i swoją głupote - że jeszcze muszę lizać rany, mimo, że to już za mną.
Tobie również Wesołych Świąt Dziękuje
Hm.. więc ja jestem prawie szczęśliwa Staram się wrócić do normalności, ogarniam załamanie nerwowe (jest o wiele lepiej), ucze się asertywności, wyrwałam się z toksycznej relacji i zaczynam spać spokojniej. Wszystko na dobrej drodze
Więć jesteśmy przynajmniej dwie. Chociaż mi do normalności daleko, to już lepiej sobie radzę z gniewem i mam dużo mniej myśli samobójczych (terapia potrafi zdziałać cuda ) Pozdrawiam Cię Stella i życzę najlepszych Świąt