CCCatch napisał/a:My byliśmy razem szczęśliwi, nikt mi nie wmówi, że tak nie było - on sam niejednokrotnie, i do samego końca powtarzał, że jestem dobrą osobą - inaczej by ze mną nie był, ale momentami źle postępuję.
Niczego Ci nie wmawiam i wmawiać nie zamierzam. Ale widzisz, mi nikt nie wmówi, ze osoba, która jest z szczęśliwa z inna osoba, zrywa zaręczyny, i to po dwóch miesiącach. To oczywiste, ze były i dobre momenty, może nawet wrażenie bycia szczęśliwym, skoro doszło do zaręczyn, ale gdybyście rzeczywiście oboje byli w tym związku szczęśliwi, nie byłoby tego wątku. Moim skromnym zdaniem, dopoki będziesz sobie wmawiała, ze byliscie szczęśliwi, dopóty nie stworzysz szczęśliwego związku. I to nie tylko z tym człowiekiem, ale i z innymi. Bez zrozumienia, ze szczęśliwy człowiek tak nie postępuje i bez poznania i zrozumienia przyczyn tego, co i dlaczego się stało, i tego, co i dlaczego się nie stało, nie wróżę Ci sukcesu.
Apogeum napisał/a:Chcesz kontynuować toksyczny związek, bo inni nie rozstają się mimo zdrad. To ma być argument? Naprawdę uważasz, ze w dobrym związku są zdrady i jest więcej kłótni niż normalnej rozmowy? I ze taki związek ma jakikolwiek sens? Naprawdę aż oczy bolą od czytania tego.
CCCatch napisał/a:Źle mnie zrozumiałaś - chodziło mi o to, że ludzie się zdradzają, ranią się, ale potrafią sobie ponownie zaufać i dalej tworzyć związek. I nie, nie uważam, że w dobrym związku ciągłe kłótnie są czymś normalnym - ale kłótnia sama w sobie, jeśli jest zakończona kompromisem - może wnieść jakąś naukę. Ale normalnym jest ich występowanie podczas całego związku - a przede wszystkim na początku.
Wszystko zrozumiałam. Wiem, ze to miałaś na myśli, ale to, ze gro ludzi kontynuuje związek po zdradach i krzywdach, nie oznacza z automatu, ze są szczęśliwi. Niektórzy na pewno, a inni nie, tylko z różnych przyczyn tych związków nie kończą. Innymi słowy, ta druga grupa pozostaje w toksycznych związkach. Naprawdę wierzysz w to, ze każdy, kto pozostaje w związku po zdradzie, te zdradę przepracował i na nowo zaufał zdradzaczowi? W takim razie zachęcam do wnikliwej lektury forum. Bo tylko to forum pokazuje, ze mnóstwo osób zostaje ze zdradzaczem bez odbudowania zaufania. Stad przetrzepywanie telefonu i/lub niepokój i niepewność. Powodów jest pewnie tyle, co samych związków. Może to być brak odwagi, może to być niska samoocena i wiele, wiele innych powodów. I dlatego to nie jest żaden argument.
CCCatch napisał/a:Ja widzę związek między swoim postępowaniem a jego odejsciem. Widzę go doskonale i się go nie wypieram, tego, że nie zawsze byłam "lekka i przyjemna", ale nawet psycholog była nico zaskoczona jego postępowaniem. Opowiedziałam jej o wszystkim, od deski do deski. Stwierdziła, że owszem, moje zachowania na pewno go raniły, i że pomocy potrzebujemy oboje - ja z brakiem zaufania i brakiem umiejętności panowania nad emocjami, on - z przesadnym braniem wszystkiego do siebie, nieprzepracowanymi lękami (związanymi z utratą bliskiej osoby i silną wiarą - to opisywałam w innym wątku), ale jeśli między nami jest takie uczucie, o którym oboje myśleliśmy - to wspólnie jesteśmy to przetrwać, pokonać, zmienić się dla siebie i zacząć wszystko od nowa.
Jeśli rzeczywiście psycholog Ci tak powiedziała, to lepiej zmień psychologa. Wielkie uczucie to nie jest zaden gwarant przetrwania wszystkiego. Osobna kwestia, ze w związku i w miłości nie chodzi o to, żeby przetrwać wszystko. Miłość przetrwa wiele, w tym wiele złego, bo miłość jest na dobre i złe. Ale pod pojęciem złe nie kryją się toksyczne zachowania, krzyki, niepanowanie nad emocjami, brak szacunku itd.
CCCatch napisał/a:Ja nie mam zamiaru siebie wybielać, ale naprawdę uważam, że moje zachowania nie były AŻ TAK okrutne, krzywdzące, by zrywać zaręczyny. Sam zawsze mówił o rozwiazywaniu problemów wspólnie lub, że tak jest wychowany, że jeśli coś się psuje - to tego nie wyrzuca, tylko "naprawia do skutku".
Jestem absolutna zwolenniczka naprawiania, a nie wyrzucania. Co zreszta uskuteczniam, ale w związku nie chodzi o naprawianie bez względu na okoliczności i do skutku. Musisz zrozumieć, ze każdy ma inne granice, a on do swojej granicy doszedł, skoro zerwał zaręczyny. Nie istnieje żadna uniwersalna granica, której nie można przekroczyć, żeby związek trwał. Jedni wybacza, przepracuja i przekują w złoto „wielkie krzywdy”, a inni zerwa zaręczyny, gdy alarm zawyje o raz za dużo. Wszystko zależy od okoliczności i od człowieka.
CCCatch napisał/a:Niee, to nie było kiepskie 9 miesięcy. Był ogrom wspaniałych chwil, dogadywaliśmy się praktycznie w każdej kwestii ale takze było sporo mniejszych sprzeczek lub większych kłótni. Wszystkie do wyjaśnienia i przejścia, tylko jedna sytuacja, zakończona naprawdę wielką awanturą, bardzo mnie mocno zraniła.
Sporo tych sprzeczek i kłótni jak na 9 miesięcy. Sama zaręczyłam się po 9 miesiącach i choć były sprzeczki i kłótnie wynikające z docierania się, to nie było ich sporo (choc uważam, ze i tak za dużo) i mimo to były to raczej miodowe miesiące. Tak typowe dla początków znajomosci. Jakiś czas póżniej przez pewien czas z różnych powodów, w tym takich problemow, o których większości tutaj piszących na szczęście nawet się nie śniło, bywaly kłótnie cięższego kalibru. Ale problemy zostały rozwiązane, a szczególnie te problemy, które nie były wina i zła wola człowieka. Gdyby tak się nie stało, to rozstalibysmy się. Oboje jesteśmy co do tego zgodni, bo toksyny to nie związek.
CCCatch napisał/a:Wiedział o tym, że potrafię szybko wpaść w złość, ale potrafię też przyznać się do błędu i przeprosić - zmienić się.
Potrafisz się zmienić, ale jednak na przestrzeni niedługiego związku niejednokrotnie szybko wpadałas w złość. To jak to w końcu jest?
Poza tym jeśli myślisz, ze można sobie szybko wpadać w złość, a potem szybko przeprosić i po sprawie, to wiedz, ze bardzo się mylisz. Pierwszy raz można zrzucić na temperament, drugi na trudny dzień, ale gdy takie sytuacje i wybuchy się powtarzają, a deklaracje zmiany pozostają bez pokrycia, każdy zdrowy człowiek wyciągnie wnioski i wypisze się z takiego związku.
CCCatch napisał/a:ja jestem wspaniała kobietka, tylko czasem wychodzi ze mnie 'diablica'...
Czasami - słowo klucz. Już samo to, ile trwał Wasz związek i słowo czasami się wykluczają. Dlatego - czytaj wyżej.
CCCatch napisał/a:Koleżanka powiedziała, ze on po prostu nie potrafił sobie z tym poradzić i tego okiełznać, bo jestem wspaniałą osobą - ale trzeba też umieć "mnie podejść", "olać" pewne moje zachowania i wiedzieć, kiedy "walnąć pięscią" w stół i nie próbować walczyć z tym wyłącznie spokojem (nie mówię tu o przemocy fizycznej i psychicznej :lol:). I to mogło go wystraszyć, ze faktycznie się nie zmienię. Ale jak wspominałam, moje zachowania NIE były skrajne do przesady. Szkoda tylko, ze nie dał mi szansy pokazać, że nie bez powodu podejmuję radykalne kroki. On chyba potrzebuje kogoś bardzo łagodnego, ugodowego i troszke...nudniejszego. Ze mną miał wrażenia, oczywiście i pozytywne ale też negatywne.
Ten fragment jest nieco przerażający. Partner nie jest od tego, żeby nas okiełznać. Ani od tego, aby walić pięścią stół i jeszcze nauczyć się, kiedy to robić, a kiedy wystarczy zachować spokój, żeby partner nie fikał. A z tym braniem partnera na przetrzymanie to już popłynęłas. Ty tak serio? To bardziej przypomina relacje rodzic-dziecko, a nie relacje dwojga dorosłych. Partner nie jest tez od tego, żeby olewać pewne nasze zachowania, których nie powinnismy przejawiać. W związku nie chodzi tez o to, żeby wiedzieć, jak druga osobę podejść. A nazywanie problemów emocjonalnych temperamentem, a stabilności emocjonalnej byciem nudnym może i zaprowadzi Cię kiedyś do ołtarza, ale wielce prawdopodobne, ze i na sale rozwodowa.
CCCatch napisał/a:Mi bardziej chodziło mi o to, że poznał konkretnie tą moją gorszą stronę - wiedział, że jestem impulsywna, mam swoje chimery, może faktycznie do momentu zaręczyn myślał, że jakoś się ułoży, ale od tego wydarzenia minęły tylko dwa miesiące, a on mnie zostawił.
Wiedzieć, że druga połowa ma trudny charakter - mimo to pytać ją, czy zostanie jego żoną - po 2 miesiącach rzucać i tłumaczyć się 'brakiem sił'. Nie wyobrażam sobie postąpić w taki sposób.
A ja sobie wyobrażam. W miarę poznawania można dojść do wniosku, ze nie chce się żyć w takim związku i to zakończyć. To ze ktoś przez jakiś czas coś akceptuje albo wydaje mu się, ze akceptuje coś u drugiej osoby, nie oznacza, ze w którymś momencie nie powie dość. Pomijam tu w ogóle fakt, ze Twój niedoszły mąż nie jest na te chwile materiałem na męża. Rozumiem, ze dziś Cię to boli, ale jeśli przepracujesz swoje problemy, to kiedyś mu za te zerwane zaręczyny podziękujesz.